Nowy Dokument programu Microsoft Word.doc

(181 KB) Pobierz

„Bajki  jeszcze nieopowiedziane”

dla dzieci w wieku 6-10 lat

 

 

 

Do czytelnika

 

Nieważne ile masz lat, pięć czy pięćdziesiąt – te bajki są dla Ciebie. Opowiedziano już tyle różnych historii wesołych i smutnych. Któż nie zna bajki o Kopciuszku czy Śpiącej Królewnie, kto nie wzruszał się losem Królewny Śnieżki. Ale na pewno nikt nie słyszał o małym olbrzymie, królu Damazym i jego trudnym wyborze, księżniczce Julitcie i jej smoku Hilarym albo księciu wychowanym w rodzinie rybaka. Te bajki jeszcze nie zostały opowiedziane. Czas najwyższy rozpocząć opowieść. A więc posłuchajcie…

 

 

Mały olbrzym

 

  Czy wiecie skąd się biorą olbrzymy? Podobno, kiedy na niebie gaśnie jakaś gwiazda, na ziemi pojawia się olbrzym. Pewnego razu musiała zgasnąć jakaś niewielka, albo niewydarzona gwiazda, bo na ziemi zjawił się mały olbrzym. To znaczy był mały w porównaniu z innymi olbrzymami, sięgał im zaledwie do ramienia. Poza tym wszystkie olbrzymy mają z reguły mocne, gęste, najczęściej długie włosy , a ten miał króciutkie, jasne włosy, tak jakby przed chwilą wyszedł od fryzjera, gdzie został ostrzyżony na jeżyka. Mały olbrzym nie napadał na wędrowców i nie odbierał im ich bogactw i kosztowności, aby potem ukryć je w jaskini pod największym kamieniem. On najbardziej lubił siadywać nad strumieniem i przyglądać się, jak ryby pluskają się w nim, a promienie słońca odbijają się w wodzie wszystkimi barwami tęczy.

    Duże olbrzymy nie lubiły małego olbrzyma. Zupełnie nie pasował do Krainy Olbrzymów: nie wyglądał tak jak one, nie zachowywał się tak jak one, nie pomagał im w ich zbójeckich wyprawach, w ogóle ich zdaniem był do niczego.

   Pewnego razu, kiedy mały olbrzym siedział na granitowej skale i z rozmarzeniem przyglądał się przelatującej komecie podeszło do niego kilka dużych olbrzymów.

- Nie jesteś prawdziwym olbrzymem! – powiedział jeden z nich.

- Dlaczego? – zdziwił się mały olbrzym.

- Gdybyś był prawdziwym olbrzymem chodziłbyś z nami na zbójeckie wyprawy. – stwierdził duży olbrzym.

- Gdybyś był jednym z nas, siedziałbyś teraz z nami przy ognisku i dzielił łupy – dodał drugi.

- Gdybyś był prawdziwym olbrzymem, byłbyś duży – wzruszył ramionami trzeci.

- W takim razie, kim jestem? – zapytał mały olbrzym.

   Na to pytanie duże olbrzymy nie potrafiły odpowiedzieć.

- Może jesteś dużym człowiekiem … - zastanawiał się jeden z dużych olbrzymów.

- Chyba będzie lepiej, jeśli sobie od nas pójdziesz! – poradził drugi olbrzym.

    Małemu olbrzymowi zrobiło się bardzo smutno i przykro, że musi odejść z Krainy Olbrzymów, ale uznał, że skoro go tam nie chcą, to nie innego wyjścia. Poszedł więc przed siebie, wędrował całą noc, a kiedy zrobiło się już jasno, dotarł do miasta, w którym mieszkali ludzie. Wszyscy jej mieszkańcy jeszcze spali, było cicho i spokojnie. Mały olbrzym położył się na trawniku w parku i postanowił się zdrzemnąć. Wydawało mu się, że dopiero co przymknął oczy, kiedy usłyszał wokół siebie straszny gwar i hałas. Otworzył jedno oko, potem drugie i zdziwiony dostrzegł dookoła tłum ludzi. Niektórzy z nich trzymali wycelowane prosto w niego węże strażackie, inni kije, gotowi w każdej chwili ruszyć do ataku, jeszcze inni chowali się za plecami tych odważniejszych, którzy podeszli bliżej do śpiącego olbrzyma.

- Co się dzieje? – zapytał mały olbrzym, ziewając.

   Ludzie krzyknęli z przerażeniem, odsunęli się i ścisnęli mocniej w dłoniach przygotowaną broń, ale kiedy olbrzym nie zrobił nic, co mogłoby im zagrozić, podeszli znowu bliżej.

- Co robisz, olbrzymie, w naszym mieście?- krzyknął wreszcie jakiś starszy pan z siwą, długą brodą.

- Duże olbrzymy powiedziały, że nie jestem prawdziwym olbrzymem i powiedzieli, żebym zamieszkał z wami. – przyznał się mały olbrzym.

- Nie możesz z nami zamieszkać! – krzyknęła jakaś pani z parasolką – Olbrzymy są groźne i napadają na ludzi!

- Nie zrobię nikomu krzywdy. – powiedział mały olbrzym – Ja nigdy na nikogo nie napadłem. Chcę się z wami zaprzyjaźnić.

- Olbrzymy nie przyjaźnią się z ludźmi! – rozległy się głośne krzyki tłumu.

- Jesteś za duży, żeby mieszkać w naszym mieście. – pokręcił głową starszy pan.

- Podepczesz nam ogródki i trawniki! - krzyknęła jakaś dama w kapeluszu.

- Będziemy się bali wypuścić dzieci z domu, bo możesz je skrzywdzić, choćby niechcący – dodała inna pani z dzieckiem na ręku.

- Musisz stąd odejść! – uznali wszyscy zgodnie.

   Małemu olbrzymowi zrobiło się znowu bardzo przykro i smutno, ale cóż było robić, skoro nikt go tu nie chciał – musiał odejść.

   Udał się więc w góry, tam znalazł sobie przestronną jaskinię, w której postanowił zamieszkać. Ponieważ był bardzo przyjaznym olbrzymem zwierzęta nie bały się go wcale. Wprost przeciwnie, często do jego jaskini przybiegały młode sarenki, żeby pobawić się w chowanego, a niedźwiedzie przynosiły złowione w strumyku ryby. Na ramieniu małego olbrzyma siadały ptaki i śpiewały mu swoje najpiękniejsze piosenki. Mały olbrzym nareszcie poczuł się szczęśliwy.

    Ale pewnego dnia do jaskini przyleciała bardzo zdenerwowana sójka;

- Mały olbrzymie, twoi bracia – duże olbrzymy szukają cię wszędzie. Jeden z olbrzymów mocno się skaleczył i potrzebne jest samogojące ziele do opatrzenia jego rany. Ale ono rośnie w dolinie między dwoma skałami, między które żaden z dużych olbrzymów nie może się wcisnąć. W tobie jedyna nadzieja!

   Mały olbrzym nie czekał ani chwili dłużej, natychmiast pobiegł za sójką do Krainy Olbrzymów. Rzeczywiście jeden z olbrzymów skaleczył się tak mocno w nogę, że nie można było zatamować krwi. Samogojące ziele było w takim przypadku jedynym ratunkiem. Mały olbrzym bez trudu wcisnął się między dwie skały, bo był przecież o wiele mniejszy niż pozostałe olbrzymy. Ziele natychmiast zatamowało krwotok i ranny olbrzym poczuł się jak nowo narodzony. Wszystkie olbrzymy zaczęły dziękować małemu olbrzymowi.

- Gdyby nie ty, nie uratowalibyśmy naszego brata – powiedział jeden z nich – Zostań z nami! Chociaż jesteś inny niż my, jesteś prawdziwym olbrzymem.

- Tak, tak! – krzyczały inne olbrzymy – Nie gniewaj się i zostań z nami!

    Ale mały olbrzym wolał wrócić do swoje przytulnej jaskini w górach i swoich przyjaciół – sarenek, niedźwiedzi, ptaków i innych zwierząt. Podziękował więc dużym olbrzymom za propozycję, powiedział, że będzie ich z chęcią odwiedzał i udał się w drogę powrotną. Kiedy był bardzo blisko swojej jaskini, nadleciał zdyszany wróbelek.

- Mały olbrzymie! – krzyczał – Ludzie błagają cię o pomoc! Drzewo, które drwale próbowali spiłować w parku przygniotło jednego z nich! Jeśli ty nie pomożesz, ten człowiek zginie! Pośpiesz się!

   I mały olbrzym co tchu ruszył do miasta, w którym wydarzyło się nieszczęście. Kiedy tam dotarł, w parku zebrał się już duży tłum gapiów. Niektórzy próbowali pomóc przygniecionemu drwalowi, ale bezskutecznie. Mały olbrzym bez trudu uniósł w górę spiłowane drzewo – w końcu był olbrzymem i  był o wiele silniejszy niż ludzie. Drwal wprawdzie był trochę potłuczony, ale na szczęście nic złego mu się nie stało. Długo dziękował małemu olbrzymowi za uratowanie mu życia.

- Drogi olbrzymie – powiedział starszy pan z siwą brodą, który niedawno kazał olbrzymowi wynosić się z miasta – Bardzo cię przepraszamy, że tak źle cię potraktowaliśmy. Mamy nadzieję, że nam wybaczysz i zostaniesz z nami na zawsze.

- Tak, tak! – krzyczeli inni ludzie – Zostań z nami!

   Ale mały olbrzym podziękował im za propozycję i powiedział, że bardzo chętnie będzie ich odwiedzał, ale jego domem jest jaskinia w górach.

   Kiedy wieczorem mały olbrzym znalazł się w swojej jaskini, czekały na niego dwie wiewiórki, które przyniosły dla swego przyjaciela pyszne orzeszki laskowe i trzy jelonki z krzaczkami jagód, które były upstrzone soczystymi owocami.

   Po kolacji mały olbrzym bacznie wpatrywał się w niebo. Może właśnie gaśnie jakaś mała gwiazda i na ziemi zjawi się jeszcze jeden mały olbrzym, który zamieszka z nim w przytulnej jaskini? Ale jeśli nawet to nigdy nie miałoby się wydarzyć, był i tak bardzo szczęśliwy i wdzięczny losowi, za to, że jest małym olbrzymem.

 

                           Bajka o królewnie Julitce i smoku Hilarym

 

    Gdzieś pomiędzy Lasem Bajkowego Świtu a Morzem Magicznej Zieleni było królestwo, którym rządził król Albin. Król ożenił się w późnym wieku, bo dopiero wtedy podczas wizyty w zamorskich krajach ujrzał księżniczkę, z którą pragnął spędzić resztę swego życia. Laura – bo tak na imię miała zamorska piękność, niejednemu możnemu młodzieńcowi złamała serce, a wieść o jej urodzie i roztropności rozeszła się po całym świecie. Ale kiedy Albin poprosił ją o rękę, z radością i natychmiast zgodziła się. Po raz pierwszy bowiem spotkała władcę, który z taką sympatią i szacunkiem wyrażał się o swoich poddanych, z takim zachwytem umiał podziwiać zachód słońca na wybrzeżu Morza Magicznej Zieleni i który wszystkie stworzenia traktował tak, jakby na równi z ludźmi.

    Po hucznym weselisku król Albin zabrał Królową Laurę do swego królestwa. Ale o wiele chłodniejszy i bardziej surowy klimat, niż w zamorskich krainach sprawił, że królowa rozchorowała się i żaden medyk nie potrafił jej wyleczyć. Kiedy zaś na dodatek po roku urodziła córeczkę – śliczną, czarnooką księżniczkę – straciła resztkę sił i zmarła.

    Król i całe królestwo pogrążyło się w niezmierzonej rozpaczy. Nawet słońce przestało się pojawiać na niebie, kiedy wierni poddani na czele ze swym królem opłakiwali nieodżałowaną królową. Ale pozostała jeszcze księżniczka, dla której król musiał otrząsnąć się z bólu i zadbać o jej wychowanie. Postanowił, że córeczka otrzyma imię Julita, a na jej chrzest zaprosił wszystkich władców sąsiednich królestw i wszystkich mędrcach, o jakich słyszał, albo czytał w mądrych księgach. Podczas tej pięknej, chociaż bardzo skromnej uroczystości księżniczka otrzymała od zaproszonych gości wiele wspaniałych podarunków.

    Jednak najbardziej zaciekawił wszystkich dar wielkiego mędrca z Krainy Purpurowych Wzgórz. Był on starannie zapakowany i chociaż wydawał się nieduży, widać było, że sporo waży, a przy tym mędrzec trzymał go z niesłychaną uwagą i delikatnością.

   Mędrzec skłonił się przed królem i powiedział:

-          Najjaśniejszy Panie, oto mój dar dla księżniczki Julitki. Proszę, opiekuj się nim bardzo troskliwie, pozwól też księżniczce, aby zajmowała się nim jak najwięcej, kiedy będzie już większą dziewczynką. To niezmiernie ważne, bowiem dzięki niemu księżniczka dokona właściwego wyboru swego męża.

    Król nie krył swej wielkiej ciekawości:

-          A czy możesz mi powiedzieć, drogi mędrcze, co to właściwie jest?

-          To jajo smoka złotołuskiego. Taki smok to niesłychana rzadkość, a poza tym staje się najlepszym i najwierniejszym przyjacielem człowieka. Trzeba go tylko dobrze wychować.

    Król Albin, który jak już wiecie, był wielkim przyjacielem wszystkich stworzeń z radością, ale i z pewną obawą przyjął prezent, bo smoki nigdy nie miały dobrej reputacji – nawet dawno, dawno temu, kiedy nie znano jeszcze Smoka Wawelskiego.

    Smocze jajo przekazano pod opiekę królewskiego stajennego, który zajął się nim najlepiej jak tylko mógł. Wkrótce wykluł się z niego mały, żółtawy smoczek, który z każdym dniem stawał się większy i potężniejszy.

    Nieco wolniej rosła nasza królewna Julitka, otoczona ze wszech stron miłością ojca – króla, dworzan, służby i wszystkich poddanych. Z chwilą, kiedy nauczyła się chodzić każdą wolną chwilę spędzała w towarzystwie Hilarego. Razem spacerowali po królewskich ogrodach, a kiedy tak szli obok siebie to był rzeczywiście zadziwiający widok – mała dziewczynka i kilkumetrowe smoczysko. Kiedy bawili się w berka Hilary tak tupał łapami, że wszyscy dworzanie myśleli, że to trzęsienie ziemi, a kwitnące róże gubiły swoje płatki. Tylko zabawa chowanego nigdy im nie wychodziła – chyba, że chowała się Julitka. Nie było bowiem takiego miejsca, w którym mógłby się schować i pozostać niezauważony potężny Hilary.

    Król musiał wybudować specjalne pomieszczenie dla smoka, bo nie mieścił się w żadnej stajni, czy innym budynku zamkowym, a na dodatek zatrudnił trzech kuchcików, którzy gotowali tylko i wyłącznie dla Hilarego, bo biedny nadworny kucharz już nie nadążał.

    Czas mijał bardzo szybko i w końcu z małej, słodkiej Julitki wyrosła piękna, smukła i zgrabna księżniczka. Zgodnie z obyczajami królewskimi należało rozejrzeć się za odpowiednim kandydatem na jej męża. Król Albin wprawdzie nie był wcale skory do wydania jedynaczki za mąż, ale jak obowiązek, to obowiązek. Po dłuższej naradzie z ukochaną córeczką wysłał w świat swych heroldów z ogłoszeniem następującej treści:

„Wszyscy młodzieńcy – szlachetni, mądrzy i urodziwi są zaproszeni na królewski zamek  - za tydzień o wschodzie słońca, aby ubiegać się o rękę najpiękniejszej i najroztropniejszej księżniczki Julitki.”

   Po tygodniu w wrót zamku stawiły się rzesz rycerzy, książąt, nawet rzemieślników, aby spróbować swego szczęścia, albo chociaż popatrzeć na cudną królewnę.

    Zmagania o rękę księżniczki miały się odbyć na zamkowym dziedzińcu. Kiedy wszystko było już gotowe na trybunę wyszedł król Albin w towarzystwie swej jedynaczki i ogłosił:

-          Moja córka ma tylko jedno życzenie. Jej mąż musi umieć sobie poradzić z postacią, którą za chwilę ujrzy na dziedzińcu. Życzę powodzenia, szlachetni młodzieńcy.

    W tym momencie na dziedziniec wyszedł Hilary. Był nieco zmieszany widokiem tak wielu ludzi, a jeszcze bardziej się zdenerwował, kiedy część kandydatów do ręki księżniczki w popłochu i z wrzaskiem uciekała z zamku. Jeszcze inni wydobyli miecze i chcieli rzucić się na smoka, pokonać go i tym samym zdobyć rękę Julitki. Księżniczka krzyknęła przerażona i chciała biec na pomoc swemu przyjacielowi, ale ojciec ją powstrzymał:

-          Nie martw się, córeczko, Hilary sam sobie z nimi poradzi.

    Zdziwiony arogancją i brakiem szacunku smok otworzył paszczę i zionął ogniem tak, że najbardziej waleczni uciekali, gdzie pieprz rośnie. Wkrótce na dziedzińcu nie pozostał ani jeden kandydat na męża.

    Julitka wzruszyła tylko ramionami:

-          I bardzo dobrze. Żaden z nich nie zasługiwał na to, by zostać moim mężem i przyjacielem Hilarego.

    Wkrótce poszukiwania męża dla księżniczki zeszły na drugi plan. Hilary rozchorował się. Nie wiadomo było, czy się przejadł, czy może była to jakaś smocza infekcja. Dość, że leżał, nie chciał nic jeść, nie cieszył się z odwiedzin Julitki i w ogóle sprawiał wrażenie, jakby było mu wszystko jedno, co się dookoła niego dzieje. Księżniczka rozpaczała i odchodziła od zmysłów.

-          Tatku, kochany! – błagała ze łzami w oczach – Zrób coś, sprowadź medyków, niech wyleczą mojego smoczusia!

   Ale chociaż nadworni lekarze próbowali najrozmaitszych medykamentów, stan zdrowia Hilarego nie poprawił się ani odrobinę.

    Król posłał więc znowu w świat swoich heroldów z wieścią:

„ Jeśli ktoś wie, jak uleczyć chorego smoka, niech natychmiast da znać. Czeka na niego pół mojego królestwa i ręka mej jedynaczki Julitki.”

    Minęło kilka dni, w czasie których księżniczka drżała o życie swego ulubieńca, aż wreszcie zjawił się pewien młodzieniec z ofertą pomocy.

-          Muszę tylko obejrzeć chorego.- powiedział.

     Dokładnie osłuchał i opukał zmizerniałego Hilarego, potem wyjął z kieszeni jakieś purpurowe zielsko, roztarł je w ręku, wsypał do naczynia z wodą i podsunął Hilaremu pod pysk. Smok zrobił jeden łyk i otworzył szeroko oczy, potem drugi łyk i machnął ogonem, a kiedy wypił trzeci łyk zerwał się na równe łapy i zaczął tańczyć w miejscu, aż ziemia się trzęsła, a z jabłoni królewskich opadały niedojrzałe jabłka.

    Księżniczka klasnęła w ręce i rozpłakała się ze szczęścia. Nie miała słów, aby wyrazić tajemniczemu młodzieńcowi swoją wdzięczność.

-          Smocze ziele pomoże każdemu smokowi, na każdą dolegliwość – skromnie odparł chłopak.

    Król Albin nie mógł się nadziwić, skąd ten młody człowiek tyle wie o smokach. Po dłuższej rozmowie okazało się jednak, że jest on synem mędrca z Krainy Purpurowych Wzgórz, który to przed laty podarował księżniczce jajo złotołuskiego smoka – obecnego Hilarego.

-          Wraz z mym ojcem wychowujemy różne smoki, są one naszymi towarzyszami, przyjaciółmi i wiernymi druhami. – przyznał Marek – bo tak nazywał się syn owego mędrca.

    Król Albin wyprawił młodym najpiękniejsze weselisko, o którym długo jeszcze opowiadano w sąsiednich królestwach. Po pięciodniowej zabawie Marek zabrał swą świeżo upieczoną małżonkę do swego kraju. Oczywiście razem z nią zabrał także nieodłącznego jej towarzysza - Hilarego.

-          Będziesz miał tam towarzystwo do zabaw, a może i ty znajdziesz sobie towarzyszkę życia – mówił Marek do smoka, który obdarzył go niemal tak wielką sympatią, jak ukochaną Julitkę.

    Wszystkim, zaś, którzy dziwili się, że można przyjaźnić się ze smokami powtarzał:

-          Nie ma złych smoków, są tylko smoki źle wychowane. Jeśli ktoś obdarzy smoka miłością, czułością i troską, zyska przyjaciela na całe życia.

    Królewna Julitka wraz ze swym mężem, kiedy tylko mogli odwiedzali króla Albina. I chociaż dzieliła ich od siebie niemała odległość, nie mieli z tym żadnych kłopotów – odbywali swe podróże na grzbietach smoków.

 

Trzy miecze

 

Dawno temu żył król Damazy, który mądrze i sprawiedliwie rządził swym krajem. Ale czuł, że z każdym dniem staje się coraz starszy, słabszy i bardzo chciał ustanowić swego następcę. Właściwie nie powinien mieć z tym kłopotów, był bowiem ojcem trzech wspaniałych młodzieńców: najstarszego Macieja, średniego Ernesta i najmłodszego Sebastiana. Każdy z nich umiał posługiwać kilkoma językami, biegle władał mieczem, potrafił tańczyć na balach i przyjęciach i doskonale znał zasady dworskiej etykiety. Wszyscy trzej doskonale nadawali się na następców swego ojca. Ale jak tu wybrać jednego z trzech, najlepszego, najdoskonalszego?! Król Damazy mógł wprawdzie podzielić swe królestwo na trzy równe części każdemu synowi dać we władanie jedną z nich. Ale król doskonale zdawał sobie sprawę, że podział królestwa znacznie uniemożliwi dalszy rozwój królestwa, a każde z trzech małych państewek będzie się rządziło swoimi własnymi prawami i na pewno do niczego dobrego to nie doprowadzi. Mimo usilnych starań i wielu nieprzespanych nocy król w żaden sposób nie mógł wymyślić, w jaki sposób wybrać jednego ze swych synów na mądrego i sprawiedliwego władcę. Postanowił poprosić o pomoc swego zaufanego magika, który już nieraz wybawił go z większych trosk i kłopotów. Magik podarował królowi flakonik złotawego napoju, polecił by wypił jego zawartość wieczorem i starannie zapamiętać sen, który przyśni mu się owej nocy. Król postąpił tak, jak magik mu przykazał. Przyśniły mu się trzy miecze tkwiące w skale nad potokiem. Dwa z nich pokryte były rdzą i brunatnym nalotem, jeden zaś zakwitł niczym krzak jaśminu, a jego kwiaty były tak piękne i dorodne, że król Damazy nigdy jeszcze takich nie widział.

Następnego dnia król kazał wykuć ze szlachetnego kruszca trzy jednakowe miecze i zawołał do siebie swych trzech synów.

- Synkowie moi – powiedział wzruszony – Oto daję każdemu z was miecz, który został specjalnie wykonany po to, aby spośród was wybrać mojego godnego następcę. Weźcie te miecze i zróbcie z nich użytek. A jaki – niech to będzie decyzja tylko i wyłącznie każdego z was. Pojutrze o zmierzchu powiem wam, który z was wykorzystał swój miecz najlepiej i zostanie władcą tego kraju.

Każdy z braci z dumą uniósł miecz, otrzymany od ojca i wierząc, że to właśnie on użyje go najlepiej i otrzyma ojcowskie błogosławieństwo ruszyli przed siebie.

Najstarszy z braci – Maciej zebrał swą drużynę i wyruszył na polowanie. Długo błąkali się po ciemnej kniei, gdy nagle ujrzeli pomiędzy drzewami wspaniałego jelenia. Kroczył dumnie przed siebie, niosąc na głowie piękne poroże, niczym  królewską koronę. Książę i jego towarzysze ruszyli za nim w pogoń. Kiedy jeleń zorientował się, że jest obiektem polowania rzucił się do ucieczki. Kluczył pomiędzy drzewami, skakał przez piaszczyste leśne urwiska. Książę  i jego drużyna wciąż podążali jego śladem. Nagle spośród gęstwiny rozległ się groźny ryk i na spotkanie książęcej gromadzie wyszedł olbrzymi niedźwiedź. Konie spłoszone stanęły „dęba” i zarżały przerażone. Maciej nie zastanawiał się ani chwili dłużej. Wydobył miecz, który otrzymał od ojca i pchnął z całej siły. Ogromne cielsko niedźwiedzia runęło na ziemię.

Najmłodszy królewicz Sebastian wraz ze swoją kompanią zatrzymał się w karczmie. Poprosili o dużo jadła i wielki dzban miodu.

- Zanim ruszymy w świat w poszukiwaniu przygody i męstwa, napijmy się i najedzmy do syta! – krzyknął książę.

W tej samej gospodzie siedzieli przy kufelkach piwa dwaj lekko już podchmieleni młodzianie. Narzekali co chwila na swoje podłe życie i brak okazji do wykazania się odwagą i męstwem.

- Wszystko w tym kraju jest takie pospolite i nudne – marudził jeden – Gdyby chociaż jakiś smok do pokonania albo góra do zdobycia…

- Czegóż mamy wymagać? – wzruszył ramionami drugi – Jaki król, taki kraj. Spójrz tylko na naszego władcę – starowinka taka, ledwie nogami powłóczy, a trzyma się tronu z całych sił….

Książę Sebastian spurpurowiał cały na twarzy.

- Hej, ty nędzny tchórzu, co tylko rozprawiać umiesz odwadze i męstwie – krzyknął, wymachując mieczem na prawo i lewo – Jak śmiesz obrażać wielkiego króla Damazego! Stań do pojedynku, nędzna kreaturo, a zaraz się dowiesz, jak wygląda prawdziwa walka.

Młodzieńcowi długo nie trzeba było powtarzać. Zadowolony, że wreszcie dzieje się coś interesującego, chwycił miecz, który podał mu jego towarzysz i ruszył do ataku. Ale jak już wiecie, królewicze od wczesnego dzieciństwa zaprawiani byli w walce mieczem, szpadą i doskonale przygotowani do każdej potyczki. Nie minęło kilka minut a przeciwnik księcia Sebastiana leżał jak długi na ziemi, a z jego zranionego ramienia sączyła się strużka krwi.!

-  Może teraz nauczysz się z szacunkiem mówić i myśleć o swoim władcy – rzucił Sebastian z pogardą na odchodne.

Książę Ernest w samotności błąkał się po lasach, polach i łąkach. Zupełnie nie miał pojęcia gdzie i w jaki sposób mógłby wykorzystać swój podarunek od ojca.

- Chyba zupełnie nie nadaję się na króla – pomyślał zrezygnowany – Moi bracia z pewnością będą wiedzieli, jak skutecznie wykorzystać swój miecz.

Przejeżdżał właśnie nad rwącą rzeką, kiedy usłyszał czyjeś głośne pokrzykiwania. Wprawdzie bystry nurt rzeki zagłuszał je swoim szumem, ale Ernest zrozumiał, że ktoś rozpaczliwie woła o pomoc. Rozejrzał się dookoła i na środku rzeki ujrzał miotającego się w wodzie człowieka. Widać było, że ostatkami sił walczy z żywiołem, jeszcze chwila i woda zabierze go na zawsze. Ernest nie zastanawiał się ani przez chwilę – wyciągnął miecz od ojca, wbił go z całych sił w ziemię pomiędzy dwoma kamieniami, aż zazgrzytało, przerzucił linę, którą miał przytroczoną do sidła. Jeden koniec liny rzucił tonącemu, a drugi ciągnął z całych sił. Nie było to łatwe, ale wkrótce uratowany, jak się okazało, nieszczęsny rybak, leżał na brzegu rzeki z trudem łapiąc powietrze.

Ernest wydobył swój miecz spomiędzy kamieni. Jakiż żałosny widok przedstawiał – cały wyszczerbiony, oblepiony grudkami ziemi, wcale nie wyglądał jak książęca broń - królewski podarunek.

Nadszedł dzień, w którym król miał wskazać swego następcę. Damazy kazał swym synom zebrać się u stóp tronu.

- A teraz, moi drodzy synkowie, opowiedzcie  i, jak wykorzystaliście moje podarunki – królewskie miecze? – powiedział wzruszony.

- Ojcze – skłonił się nisko książę Maciej – Moim mieczem zabiłem niedźwiedzia. To chyba największy i najgroźniejszy niedźwiedź, jakiego do tej pory widziałem. Trafiłem go za pierwszym razem! – dodał z nieukrywaną przechwałką.

- Mój miecz również został należycie wykorzystany, ojcze! – krzyknął królewicz Sebastian, padając przed królem na kolana – Bezczelny młodzik, który szargał twoje imię już zawsze będzie je wymawiał z szacunkiem!

- A ty, Erneście, w jaki sposób posłużyłeś się swoim mieczem?– zapytał król, widząc, że średni syn niezbyt chętnie chce mówić o swoich doświadczeniach.

Rzeczywiście, Ernest z ociąganiem pokazał królowi swój nieco zniszczony, wyszczerbiony miecz.

- Nie mam się czym chwalić, ojcze – powiedział cicho – Mój miecz nie powalił na ziemię grubego zwierza, ani nie walczył w obronie twego honoru. Zniszczyłem go, wbijając między skały, bo tylko w ten sposób mogłem pomóc tonącemu człowiekowi. Potem już do niczego się nie nadawał. Nie zasłużyłem, by ubiegać się o królewski tron….

Król Damazy zmarszczył czoło, ale sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z

tego, co przed chwilą usłyszał i zobaczył.

- Moi kochani synowie i wy, drodzy poddani! Oto podjąłem decyzję – moim następcą zostanie książę Ernest!

Rozległ się szmer, a król widząc zdziwione twarze swych synów i innych zebranych, szybko dodał:

- Macieju i Sebastianie, na waszych mieczach widzę krew. Myślę, że nie przelewaliście jej zbytecznie, ale tylko miecz Ernesta uratował życie innemu człowiekowi. To gest godzien prawdziwego króla.

W ten oto sposób Ernest został następcą tronu i prawowitym władcą. Jego bracia początkowo trochę się na niego boczyli, byli zazdrośni. Ale wkrótce ożenili się z księżniczkami z sąsiednich królestw i tym samym również zostali królami.

Król Ernest rządził krajem równie mądrze i sprawiedliwie jak jego ojciec. Niektórzy mówili tylko, że ma zbyt wielkie i dobre serce, ale to raczej nie jest wada. Miecz, który uratował życie rybaka umieszczono w szklanej gablocie w sali tronowej, aby przypominał wszystkim, że broń nie tylko niszczy, ale może ratować życie – tak jak miecz księcia Ernesta.

 

Prawdziwy książę

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin