Czysta robota po brudnej robocie
Wydanie polskie: Toruń, 2012
- Ona mnie zabije, po prostu zamorduje… – Borys potarł czoło rozglądając
się po pokoju.
- Szefie, to szef jest górą, nie? – mężczyzna niepewnie przestępował z nogi
na nogę.
- Nie jesteś żonaty i nigdy nie byłeś, młody, tylko dlatego może ci się
wydawać, że to ja jestem górą – mruknął, na tyle cicho, by to objawienie
ominęło uszy podwładnego.
Jędrzej to jeszcze dzieciak, zbyt ufny w pozór rzeczy. Nie mógł zrozumieć,
że alfa jego stada, najpotężniejszy wilk w okolicy, może bać się
kogokolwiek, a zwłaszcza, że może drżeć na samą myśl, że jego śliczna i
drobniutka żonka wejdzie do domu i zobaczy, co się stało w jej salonie. Nie
zaplanował tego, do cholery. Gdyby to od niego zależało, nie dopuściłby by
dwa wilki rzuciły mu wyzwanie w jego własnym domu. Od tego jest lunapar,
ale ci tutaj nie przestrzegali zasad honorowych. Zakradli się w nocy i po
prostu zaatakowali. Głupcy. Właśnie dlatego nie żyją. Gorzej, że nie umarli
schludnie i czysto, ale zakrwawili cały salon. Było ich więcej, byli uzbrojeni,
więc odruchowo przemienił się i nie walczył z nimi jak cywilizowany facet,
ale jak zwierzę. I dlatego właśnie kawałki tych facetów wciąż zalegały na
kremowym dywanie, który tak się podobał Sonii. Całe szczęście, że jej tu
dziś nie było… gdyby ci idioci dopadli ją zanim ich rozszarpał… Ale za kilka
godzin skończy wizytę u swojej siostry, wróci do domu i zobaczy rzeź. I
prawdopodobnie go zostawi, tak jak zapowiadała… Kochała ten dom i
miała jedną, nienaruszalną zasadę – niezależnie od polityki stada, ona ma
mieć spokój i dom jak z katalogu. Nie, rozrzuconych bebechów i krwawych
plam nie zdoła jej wytłumaczyć potrzebą zmiany wystroju. Potrząsnął
głową, nie to się nie może stać, nie chce by Sonia odeszła.
- Jędrzej, zadzwoń do Dory… jeśli ktoś zna sposób, by uniknąć totalnej
klęski, to ona…
- Jasne… – młody wilk uśmiechnął się z taką ulgą, że Borys niemal
parsknął śmiechem.
Chwilę później referował przyjaciółce stan swojego domu. Wysłuchała go a
później całkiem spokojnie stwierdziła:
- Dobra stary, jest tak, formalnie, prawo jest po twojej stronie, broniłeś się
zaatakowany na własnym terytorium, jako namiestnik nawet nie ruszę
palcem w tej sprawie, sprawa jest czysta…
- Dora, wiem o tym, nie martwi mnie, że jako strażniczka porządku wsadzisz
mnie do karceru… Martwię się co mi zrobi Sonia, gdy zobaczy stan domu…
zapewniam cię, tu sprawa nie jest czysta.
Cichy śmiech w słuchawce nie rozgniewał go. Przed tą kobietą nie musiał
udawać twardziela. Znała go lepiej niż ktokolwiek.
- Widzę, że Sonia nic się nie zmieniła. Dobra, w ramach ratowania waszego
małżeństwa wyświadczę wam przysługę. Znam kogoś, kto może ci pomóc,
ale muszę cię uprzedzić. Rozwiąże wszystkie twoje kłopoty, ale pamiętaj
wilczku, nie lubi by się z nią sprzeczać. Zapomnij o odzywkach alfy, bo na
nią nie zadziałają a tylko rozjuszą… Rób wszystko co ci każe, nie
kwestionuj niczego.
Skrzywił się lekko i nie odpowiedział. Był alfą i nie przywykł do słuchania
kogokolwiek.
- Borys, nie żartuję… Jeśli nie obiecasz, że będziesz grzeczny, nawet do
niej nie zadzwonię. Zdarzały się już przypadki, kiedy rozjuszona
posprzątała też zleceniodawcę, nie chcę mieć cię na sumieniu przyjacielu.
Ciekawość w nim rosła. Nie żeby się obawiał kogokolwiek, ale Dora nie
często mówi o kimś z takim respektem…
- Jasne, będę potulną owieczką, byle moje problemy stały się odległą
przeszłością. Jeśli to się powiedzie kochanie, masz we mnie dłużnika.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz wilczku, wszystko zostaje w rodzinie. I
pozbądźcie się ciał, oszczędzisz mi w cholerę papierkowej roboty, dobra?
Spodziewał się wszystkiego, ale nie kobiety stojącej w progu.
- No no, nie gap się tak wilku, bo to nieładnie, i zamykaj szybciutko drzwi,
bo ci całe ciepło z domu ucieknie – zachichotała przepychając się obok
oniemiałego Borysa.
- Jesteś Likwidatorem? – wydukał.
- Nie, wróżką zębuszką – znów zachichotała.
Pokręcił głową z niedowierzaniem. Miała nie więcej niż metr pięćdziesiąt,
nieco pulchne ciało i siwe włosy ułożone w zwarte loczki wokół głowy.
Wyglądała na sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt lat. Wyglądała jak
kobieta, z którą bez wahania zostawiłby swoje szczenięta, której
odruchowo zaproponowałby pomoc z niesieniem zakupów… Ona miałaby
być tym groźnym Likwidatorem, przed którym ostrzegała go Dora?
- Możesz mi mówić Babcia, wszyscy tak robią – uśmiechnęła się stawiając
solidny kuferek na stole. – Namiestniczka mówiła, że masz tu jakiś
poważny kłopot i mało czasu, by się z nim uporać, więc albo zabieramy się
do roboty, albo będziesz stał tak i na mnie spoglądał do rana chłopcze, ale
to raczej nie rozwiąże sprawy, prawda?
Otrząsnął się. Wprowadził ją do pokoju niepewny jak zareaguje. Spodziewał
się krzyków czy omdlenia, ale ona chłodno oceniała szkody.
- Oj chłopcy, na przyszłość rozłóżcie chociaż folię na tapicerce, tak ciężko
usunąć plamy z zamszu… A przy przemeblowaniu pomyślcie o meblach z
Ikei, zdejmowane pokrowce, które można wrzucić do pralki to prawdziwe
błogosławieństwo w takich sytuacjach. Ile jest ciał?
- Dwa.
- Dobrze, zaczniemy od nich. Chłopcze, podaj mi z kufra piłę i worki, te
zielone do bioodpadów…
Borys posłusznie wypełniał jej polecenia, choć od dekad nie słuchał
nikogo. Podał jej worki, a ona sprawnie rozłożyła je na podłodze. Kremowy
sweter i brązowe spodnie zniknęły pod fartuchem, podobnym do tych, jakie
noszą chirurdzy podczas operacji, ale czerwonym w białe groszki. Siwe
loczki zniknęły pod chusteczką w kwiaty. Strój dopełniła różowymi,
gumowymi rękawicami sięgającymi do łokci.
- Cóż, najlepiej rozczłonkować zwłoki, łatwiej się ich pozbędziemy, a zdaje
się na tym zależy tobie i Dorze?
- Tak.
Staruszka bez słowa wskazała pierwsze ciało. Borys i Jędrzej dźwignęli je
na rozłożony arkusz folii. Babcia bez zbędnych słów wyjaśnień przystąpiła
do pracy. Sprawność z jaką rozdzielała stawy kolanowy i biodrowy
oszołomiła Borysa. Miała wprawę i coś mu mówiło, że nie brała się ona z
ćwiczeń na drobiu podczas niedzielnych obiadków, choć, widząc precyzję
jej ruchów, był pewien, że potrafiła porcjować kurczaka w mniej niż minutę.
Nawet nie mrugnęła, gdy kości pękały z trzaskiem a ciało z miękkim
plaskiem lądowało w worku.
- Gdybyście robili to sami, starajcie się rozdzielać stawy i nie łamać kości,
plamy ze szpiku są tłuste i dość trudne do usunięcia – mruczała.
Borys bez słowa przytaknął, nie mogąc się nadziwić jej specyficznemu
postrzeganiu świata. Zabijał wielokrotnie, nie zostaje się alfą za ogładę
towarzyską, ale czy kiedykolwiek tak na chłodno planował zabójstwo pod
kątem plam i bałaganu?
- Jeśli zakopujecie ciało w lesie, pamiętajcie by używać worków do
bioodpadów, nie ma powodów, by zaśmiecać naszą matkę ziemię bardziej,
niż to konieczne – radziła dalej słodkim głosem.
Borys starał się zachować powagę. Może powinna napisać poradnik
dotyczący zabijania, pozbywania się zwłok i sprzątania po krwawych
jatkach? Byłby to bez wątpienia bestseller. Sam by go kupi, dla siebie i w
prezencie dla kumpli. Oszczędziliby sobie dzięki temu niejednej awantury
małżeńskiej.
Kwadrans później zajęła się kolejnym ciałem, równie precyzyjnie siekając je
na poręczne kawałki, ładując do worka i zawiązując go mocną taśmą. Była
skupiona i pogodna, raz tylko sapnęła niecierpliwie, kiedy staw biodrowy
stawiał opór i musiała całym ciężarem ciała naprzeć, by główka stawu
wyskoczyła z panewki. Krew wsiąkała w stery papierowych ręczników,
spływała na foliowy podkład, ale jakby za sprawą magii trzymała się z dala
od twarzy staruszki czy nogawek jej spodni. Mimo masakry dookoła nie
straciła na schludności.
- Możesz je zabrać chłopcze, ale wróć szybko, każda ręka się przyda, by
sprzątnąć ten bałagan. – Uśmiechnęła się do Jędrzeja wciskając mu w dłoń
wypchany worek. Musiał ważyć jakieś osiemdziesiąt kilo, ale ona nawet nie
stęknęła. Borys zaczął zastanawiać się na ile jej ciało jest iluzją skrywającą
coś wielkiego i paskudnego, ale nie wyczuwał napięcia powietrza
charakterystycznego dla zaklęć i magii. Obiecał sobie w duchu, że wypyta o
to Dorę.
- Ostatnim razem to siedziba Romana była w tak opłakanym stanie. Słowo
daję chłopcy, wampiry czy wilki, wszyscy jesteście tacy niechlujni, jeśli
idzie o zabijanie… Kobiety zwykle posługują się schludniejszymi
metodami, bo wiedzą, że później będą miały bałagan do sprzątnięcia… Co
jest złego w truciznach? Są takie czyściutkie… albo uduszenie… Ale nie,
wy zawsze musicie robić krwawą łaźnię… Wiecie, że gorzej od krwi spiera
się tylko czerwone wino? Ale o tym jakoś nigdy nie pamiętacie przed
faktem – westchnęła ciężko zwijając foliową płachtę i upychając ją do
kolejnego worka.
Jędrzej wyniósł worki do garażu, a tymczasem Babcia zdjęła zakrwawioną
parę rękawic i założyła nowe, tym razem żółte, wykończone futerkiem w
lamparci wzorek. Z kufra wyciągała kolejne pojemniki z detergentami,
szczotki i szmatki. Rozkładała wszystko na blacie z miną chirurga
szykującego się do operacji. Uniosła głowę i krytycznym okiem rozejrzała
się po zniszczeniach. Kałuże krwi na podłodze nie poruszały jej, ale widok
plam na dywanie i kanapie wywołał zmarszczenie perkatego nosa.
- Następnym razem, chłopcy, jeszcze zanim przyjadę plamy z krwi posypcie
solą.
- To były wilki, nie magiczni – powiedział Borys.
- Kochanieńki, sól nie tylko rozbraja magię ale też pomaga usuwać plamy,
zapamiętaj sobie, sól i zimna woda… – Uśmiechnęła się ciepło wręczając
mu butelkę ze spryskiwaczem i frotową szmatę. – Bądź tak miły i zajmij się
podłogą, terakotą, nie dywanem, bo on wymaga specjalnego środka.
Borys, który nigdy sam nie sprzątał, bo miał od tego ludzi, nie mógł
odmówić babci. Mówiła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Przypomniała mu
...
VampikaMarika