TOM
CLANCY
OP-CENTERCENTRUM SZYBKIEGO REAGOWANIA
MISJA HONORU
Seria Toma Clancy’ego i Steve'a PieczenikaTekst Jeff Rovin
Przekład
Maciej Pintara
Tytuł oryginałuTOM CLANCY'S OP-CENTER: MISSION OF HONOR
Redaktorzy serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistycznaZABELLA SIENKO-HOLEWA
Redakcja technicznaANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
AGATA GOŹDZIK
RENATA KUK
Ilustracja na okładceWYDAWNICTWO AMBER
Opracowanie graficzne okładkiSTUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza do własnej księgarni internetowejhttp://www.wydawnictwoamber.pl
Copyright €> 2002 by Jack Ryan Limited Partnership and S&R Literary, Inc.Ali rights reserved.
For the Polish editionCopyright © 2005 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2237-0
ROZDZIAŁ 1
Maun, BotswanaPoniedziałek, 4.53
Nad płaską, pozornie niekończącą się równiną szybko wschodziło słońce.
Krajobraz zmienił się przez dziesięciolecia, odkąd Książę Leon Serongaprzybył tu po raz pierwszy. Rzeka Khwai za jego plecami nie była już takgłęboka jak kiedyś. Trawa na równinie, teraz krótsza i bujniejsza, zasłaniałaznajome głazy i wąwozy. Ale były oficer bez trudu rozpoznał miejsce, gdziewszystko się zaczęło.
Po pierwsze, tutaj dorósł.
Po drugie, tu powstał nowy kraj.
A po trzecie? Miał nadzieję, że trzecia, największa zmiana, właśnie dziśbędzie miała swój początek.
Niemal dwumetrowy Seronga wchodził w nowy świt i patrzył, jak czarneniebo zdaje się stawać w ogniu. Blask pojawił się w jednym punkcie i rozlałwzdłuż horyzontu niczym płonące morze. Gwiazdy, które zaledwie przedmomentem świeciły tak jasno, zgasły szybko jak ostatnie fajerwerki. Ostry,jaskrawy sierp księżyca zbladł i rozpłynął się w kilka sekund. Ziemia wokółbudziła się do życia. Powiał wiatr. Wysoko w powietrze wzbiły się sokołyi maleńkie mysikróliki. Obok wojskowych butów Leona biegały mrówki.Przez trawę uciekały na północ polne myszy.
To jest potęga, pomyślał szczupły mężczyzna z dredami.
Wystarczyło, że pojawiło się słońce, że otworzyło oko, by zniknęły inneświatła na niebie i na ziemi zaczął się ruch. Emerytowany żołnierz ArmiiDemokratycznej zastanawiał się, czy Dhamballa czuje taką samą moc, gdy
5
budzi się co rano. Jeszcze za krótko był kapłanem, ale jeśli ktoś jest urodzonym przywódcą, musi czuć taki ogień, taki żar, taką siłę.
Gdy na równinie i niebie wstał dzień, temperatura szybko wzrosła. Czerwień złagodniała i stała się pomarańczowa, a potem żółta. Głęboki błękitświtu zmienił się w jasnoniebieski poranek. Po ciele Leona zaczął spływaćpot. Gromadził się na jego kościach policzkowych, pod nosem i wzdłuż liniiwłosów. Leon z przyjemnością powitał tę wilgoć. Chroniła skórę przed bez-litosnym żarem słońca. Zapobiegała też otarciu ud i kostek o dżinsy i wysokie buty. Zadziwiające, jak ciało samo potrafi o siebie zadbać.
Przyroda jak zawsze ukazywała cały swój majestat i każdy szczegół, ale tenporanek był naprawdę wyjątkowy. Nie tylko z powodu tego, co miał zrobić,choć zadanie to było niezwykłe. Seronga nie zdawał sobie sprawy, że czekałna tę chwilę ponad czterdzieści lat. Za byłym pułkownikiem maszerowałow dwóch zwartych kolumnach pięćdziesięciu dwóch ludzi. Sam ich potajemnie wyszkolił i mógł na nich polegać. Zaparkowali samochody nad rzeką, około pół kilometra od kompleksu, żeby nikt ich nie zobaczył ani nie usłyszał.
Widok, jaki rozpościerał się przed pięćdziesięciosześcioletnim Botswańczykiem i uczucia, które w nim budził, na krótką chwilę przywołały wspomnienia dnia, gdy po raz pierwszy zobaczył świt na tej równinie.
Był parny sierpniowy poranek 1958 roku. Leon miał jedenaście lat. W tymwieku chłopcy z małego plemienia Batawana stawali się mężczyznami. Alekiedy Leonowi powiedziano, że jest już dorosły, wcale tego nie czuł.
Pamiętał dokładnie, jak szedł między swoim ojcem i wujem, wielkimi i silnymi mężczyznami. Za nimi szli dwaj inni wieśniacy, równie potężni. Wyglądali tak, jak według Leona powinni wyglądać mężczyźni: byli wysocyi wyprostowani. Jeszcze nie rozumiał, co to jest pewność siebie i duma, lojalność i miłość, odwaga i patriotyzm. To przyszło później, te cechy ukształtowały jego charakter.
Wtedy wiedział, że chce i może zabijać zwierzęta, żeby zdobyć pożywienie, ale nie rozumiał, że mężczyzna ma przywilej - i często obowiązek -zabijać innych mężczyzn w obronie honoru lub ojczyzny.
Ojciec i wuj Leona byli doświadczonymi tropicielami i myśliwymi. Dotamtego poranka Leon łapał tylko zające i myszy polne. Kiedy szedł z mężczyznami, wiedział, że tak naprawdę nie jest jednym z nich.
Jeszcze nie.
Tamtego poranka, prawie pół wieku temu, pięciu mężczyzn zebrało sięprzed krytą strzechą chatą Serongów. Do świtu było jeszcze daleko, nie spały tylko niemowlęta i kury. Przed wyruszeniem w drogę mężczyźni zjedli
plasterki ananasa, liście mięty w gorącym miodzie i przaśny chleb. Popiliśniadanie świeżym kozim mlekiem. Choć Leon wyruszał na swoje pierwszepolowanie, matka nie pożegnała się z nim. To był męski dzień. Jak powie-dział jego ojciec, dzień dla mężczyzn, którzy należą do najstarszych myśliwych wśród rasy ludzkiej.
Tamtego ranka mężczyźni nie byli uzbrojeni w karabiny szturmowe FusilAutomatique, takie, jaki teraz niósł Seronga. Każdy miał dwudziestocentymetrowy nóż myśliwski w pochwie ze skóry żyrafy, włócznię z żelaznymgrotem i zwój lin na lewym ramieniu. Dzięki temu mógł swobodnie poruszać prawą ręką. Byli nadzy od pasa w górę, mieli tylko przepaski na biodrach i sandały na nogach. Szli bez pośpiechu wzdłuż wschodniej granicyzalewiska rzeki Khwai. Osiemnaście kilometrów na północ i dwadzieściajeden kilometrów na południe leżały wioski Calasara i Tamindar. Na wprost,na wschodzie, była zwierzyna.
Szli wolno, żeby oszczędzać siły. Leon jeszcze nigdy nie oddalił się takdaleko od swojej wioski. Zazwyczaj kończył swoje wędrówki na rzece Khwai,którą teraz przeszli w bród po godzinie marszu. Trzymali się z dala od traw,które sięgały mu niemal do chudych ramion, gdyż kryły się tam jadowiteżmije, bardzo aktywne o poranku. Mimo to Seronga do dziś pamiętał szumtraw kołysanych łagodnym porannym wiatrem. Przypominało to odgłos deszczu uderzającego o liście, gdy ciągnął w stronę wioski. Dźwięk nie zbliżałsię z jednego kierunku, lecz wydawał się dochodzić zewsząd.
Leon pamiętał też lekki zapach piżma, niesiony porannym wiatrem z południowego wschodu. Jego ojciec Maurice wyjaśnił mu, że to woń śpiącychzebr. Nie zapolują na nie, bo zebry mają bardzo czuły słuch. Usłyszałybynadchodzących ludzi i wpadły w panikę. Tętent ich kopyt zwabiłby ryczącelwy.
- A lwy roznoszą pchły - dodał szybko Maurice. Leon domyślił się potem, że ojciec starał się, żeby to, co później powiedział, zabrzmiało mniejgroźnie.
Seronga senior wyjaśnił synowi, że lwy jako królowie zwierząt mają przywilej spać do późnego rana. Kiedy wielkie koty się budzą, najpierw ziewają i prężą się dumnie, a potem polują na zebry i antylopy. Te zwierzęta mają na sobie dość mięsa, by trudny pościg był wart zachodu. Maurice uspokoił Leona, że lwy ignorują ludzi, dopóki ci nie wejdą im w drogę. Wtedy wielkie koty atakują bez wahania.
- Mają zakąskę - powiedział ojciec z szerokim uśmiechem. - Jakiś doda-tek do upolowanej zwierzyny.
7
Leon potraktował ostrzeżenie bardzo poważnie. Kiedyś machał kawałkiemkonopi nad łbem małego psa. Zwierzę wyskoczyło do góry i ugryzło chłopca. Rana bardzo bolała, piekła i szczypała. Czuł to nawet w palcach nóg. Niepotrafił wyobrazić sobie cierpienia, jakie by przeżywał, gdyby go wlokłyi gryzły lwy. Ale wierzył, że tak się nie stanie. Ojciec i inni mężczyźni obronią go. Tak robią dorośli i przywódcy. Chronią słabszych członków rodzinylub plemienia.
Nawet mniejszych mężczyzn, takich jak Leon.
Tamtego wspaniałego poranka myśliwi z Moremi zapolowali na wielkiedzikie świnie. Brunatno-czarne, szczeciniaste zwierzęta zamieszkiwały strefę między lasem i trawiastą sawanną. Tam miały swoje ulubione stawy i trzciny. Stado zauważył poprzedniego dnia jeden z mężczyzn. Świnie poruszałysię w małych grupach i były aktywne wkrótce po świcie, zanim pojawiały siędrapieżniki. Ojciec wyjaśnił Leonowi, że należy łapać świnie, kiedy te zaczynają się pożywiać. Wiedzą, że lwy jeszcze się nie obudziły. Koncentrują się wtedy najedzeniu, nie na drapieżnikach.
Mężczyznom dopisało szczęście. Zabili starą, tłustą świnię, która odłączyła się od stada. A może stado odłączyło się od niej? Być może poświęciło ją,złożyło w ofierze. Stworzenie sięgające mężczyznom do kolan zakłuł włócz-nią wuj Leona. Podkradł się z tyłu do świni i rzucił na nią. Leon wciąż słyszał kwik bólu i przerażenia. Wciąż widział pierwszą strugę krwi na jej grzbiecie. To było najbardziej ekscytujące doznanie w jego życiu.
Ojciec Leona skoczył naprzód. Konające zwierzę przewrócono na bok,zanim inne zdążyły się zorientować, że coś się dzieje. Rozproszyły się dopiero wtedy, gdy Maurice przydusił świnię kolanem do ziemi i poderżnął jejgardło. Zwierzę szybko związano liną, żeby krew nie spływała na ziemięi nie wabiła padlinożerców, takich jak szakale. Dzięki temu również mięsopodczas transportu w palącym słońcu nie obsychało.
Kiedy Maurice wraz z bratem wiązali świnię, Leon i pozostali mężczyźniznaleźli dwie długie gałęzie na drągi do niesienia. Ociosali je szybko noża-mi. Zanim zawieszono na nich świnię, Maurice wsunął zakrwawiony palecmiędzy wargi syna. Potem pochylił się nisko nad chłopcem. Chciał, żebyLeon zobaczył przekonanie w jego oczach.
- Zapamiętaj tę chwilę, synu - powiedział cicho. - I ten smak. Nasz ludnie może przetrwać bez rozlewu krwi. Nie możemy istnieć bez ryzyka.
Niecałe cztery godziny po tym jak myśliwi wyruszyli z wioski, zwierzęwisiało luźno, między drągami. Mężczyźni nieśli je na ramionach do domu.Leon szedł z boku. Miał za zadanie trzymać koniec liny i napinać ją. Nigdynie był taki dumny jak wtedy, gdy wkroczyli do wioski.
8
Świnia była duża i wioska żywiła się jej mięsem przez dwa dni. Kiedywszystko zjedzono, a z kości zrobiono rzeźbione pamiątki na sprzedaż dlanielicznych turystów, inna grupa mężczyzn wyruszyła na łowy. Leon żałował, że nie poszedł z nimi. Myślał już o upolowaniu zebry lub gazeli, możenawet lwa. Zwierzył się nawet matce, że marzy o zabiciu wielkiego kota.Wtedy dostał swój przydomek. Bertrice Seronga powiedziała synowi, że tylko książę może podejść tak blisko do króla, żeby go zabić.
- Jesteś księciem? - zapytała.
Leon odrzekł, że być może jest. Matka uśmiechnęła się i zaczęła go nazywać Księciem Leonem.
W ciągu następnych pięciu lat Leon wziął udział w prawie trzystu polowaniach. Kiedy miał trzynaście lat, prowadził już własne grupy myśliwych.Ponieważ syn nie mógł rozkazywać ojcu, Maurice dumnie wycofywał sięz tych wypraw, żeby Leon mógł nauczyć się sztuki dowodzenia. Przez całyten czas Książę upolował najwięcej zwierząt, choć nigdy nie zabił lwa. Uważałjednak, że to nie jego wina, lecz lwów. Król zwierząt był zbyt sprytny na to,żeby wejść w zasięg włóczni Leona.
Seronga zastanawiał się wówczas, kto, w takim razie, może zabić lwa, skorowielki kot jest taki potężny i mądry? Odpowiedź była oczywista. Śmierć. To onazabija lwy, tak jak musi zabijać najpotężniejszych ludzi. Leon był ciekaw, czylew jest dostatecznie silny, by powstrzymać śmierć. Kiedyś obserwował lwicę,która umierała po samotnym polowaniu na antylopę - rzadko się to zdarzało.Zastanawiał się, czy lwicę wykończył pościg, czy może wiedziała, że zbliża sięśmierć i powstrzymywała ją tak długo, by nacieszyć się ostatnim polowaniem.
W roku 1963 świat się zmienił. Leon przestał rozmyślać o zwyczajachzwierząt i skoncentrował się na ludziach.
Polowania stawały się coraz trudniejsze. Mężczyźni z plemienia Batawana musieli się zapuszczać coraz dalej w poszukiwaniu zwierzyny. Najpierwmyśleli, że zwierzęta przenoszą się na inne tereny. Sezonowe burze z piorunami powodowały pożary, które zmieniały krajobraz. Przypuszczali więc,że zwierzęta roślinożerne wędrują tam, gdzie są trawy, a za nimi podążajądrapieżniki. Ale w 1962 roku w wiosce wylądował samolot. Przylecieli nimludzie ze stolicy kraju Gaborone i z Londynu.
Botswana nazywała się wtedy Beczuana i od 1885 roku znajdowała siępod brytyjskim protektoratem. Leona uczono, że Anglia chroni jego krajprzed południowoafrykańskimi Burami i innymi agresorami. Biali ludziez Gaborone i Londynu powiedzieli członkom plemienia Batawana, że zwierząt ubywa z powodu polowań. Plemię musi zmienić sposób życia, bo w końcuzacznie głodować.
9
Ludzie z Gaborone i Londynu mieli plan.
Za zgodą starszyzny wszystkich lokalnych plemion rząd utworzył na całejrówninie zalewowej i rozległych sąsiednich terenach rezerwat faunistycznyMoremi. Mieszkańcy regionu mieli się utrzymywać z turystyki, nie z polowań.
Każda rodzina dostała sporą sumę pieniędzy. Trzy tygodnie później zjawi-ły się ekipy budowlane. Przyleciały samolotami i przyjechały ciężarówkami.Robotnicy zburzyli starą wioskę i postawili nowe domy z drewna i blachy.Nieco dalej, gdzie nie było śladów cywilizacji, zbudowali z kamienia i cegłyośrodek turystyczny Khwai River Lodge. Co tydzień przywożono tam żywność, którą mogli kupować również wieśniacy. Powstały szkoły. Misje, które były odpowiedzialne za edukację i opiekę medyczną w lokalnych wioskach, działały bardziej aktywnie. Starzy bogowie łowów i grzmotów zostali usunięci i zapomniani. Radia i telewizory zastąpiły wieczorne opowieści.Pojawiły się ubrania, sprzęty domowe i biżuteria w europejskim stylu. Życiestało się łatwiejsze.
...
tomaso41