Hoimar von Ditfurth - Na początku był wodór.doc

(2279 KB) Pobierz

HOIMAR VON DITFURTH

 

 

NA POCZĄTKU BYL WODÓR

 

Tytuł oryginału

 

IM ANFANG WAB DER WASSERSTOFF

 

Przełożyła

 

Anna Danuta Tauszyńska

 

Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1978

SPIS RZECZY

Przedmowa Maciej Ilowiecki

WSTĘP

Nowa perspektywa

CZĘŚĆ PIERWSZA: OD PRAWYBUCHU DO POWSTANIA ZIEMI

1. A jednak był początek

2. Nasze miejsce przy Słońcu

3. Ewolucja atmosfery

CZĘŚĆ DRUGA: POWSTANIE ŻYCIA

4. Czy życie spadło z nieba?

5. Elementy budulcowe życia

6. W sposób przyrodzony czy nadprzyrodzony?

7. Żywe cząsteczki

8. Pierwsza komórka i plan jej budowy

9. Wiadomości o jaszczurze

10. Życie – przypadek czy konieczność?

CZĘŚĆ TRZECIA: OD POWSTANIA PIERWSZEJ KOMÓRKI DO PODBOJU LĄDU

11. Małe zielone niewolniki

12. Kooperacja na poziomie komórkowym

13. Przystosowanie przez przypadek?

14. Ewolucja w laboratorium

15. Rozum bez mózgu

16. Skok do wielokomórkowości

17. Wyjście z wody

CZĘŚĆ CZWARTA: JAK POWSTAŁA CIEPŁOKRWISTOŚĆ I "ŚWIADOMOŚĆ"

18. Cicha noc jaszczurów

19. Program z epoki kamiennej

20. Od wszystkich mózgów starsze

CZĘŚĆ PIĄTA: HISTORIA PRZYSZŁOŚCI

21. Na drodze do świadomości galaktycznej

PRZEDMOWA

 

Hoimar von Ditfurth znowu powraca do idei, której poświęcił swą poprzednią

książkę1: ludzie są dziećmi Wszechświata – bo cały "Wszechświat był

niezbędny, aby nas stworzyć i utrzymać".

W tamtej książce zwiedzaliśmy razem z autorem przestrzenie kosmiczne,

badaliśmy strukturę Układu Słonecznego, gwiazd i galaktyk. Podróż

pozwoliła nam poznać najściślejszą współzależność niezliczonych zjawisk w

Kosmosie, odkryć, że sami jesteśmy tylko cząstką nadzwyczaj jednolitej

całości. Owa całość mogłaby wprawdzie istnieć bez nas – ale bez niej nasza

egzystencja byłaby niemożliwa.

Teraz oczekuje nas podróż w czasie bodaj bardziej niezwykła i bardziej

obfitująca w dziwne odkrycia. Jej celem ma być zrozumienie i przyjęcie

najważniejszego wniosku, że "historia świata przebiegała tak spójnie i

logicznie, iż każdy następny krok wywodził się nieuchronnie z

poprzedzającego, od obłoków wodorowych prapoczątku zaczynając, a kończąc

na powstaniu naszej świadomości..." (s. 257). Na początku był wodór,

najprostszy ze wszystkich pierwiastków. I oto dzięki prawom natury,

działającym przez niewiarygodnie długi czas – ale przecież skończony, w

niewyobrażalnych przestrzeniach – ale również wymiernych, powstało

wszystko, co nas dziś otacza, i my sami, byty, które uzyskały świadomość

własnego istnienia. Rozwój ten był logiczny i konieczny, skoro już się

zaczął; trwa zresztą nadal, by doprowadzić – być może – do jakiejś

wspólnoty kosmicznych inteligencji.

Trzeba przyznać, iż Ditfurth zdąża do takich wniosków z niesłychaną

precyzją i logiką. Jest jednym z najlepszych przewodników podróży w

nieznane. Potrafi prowadzić tak prostymi drogami w labiryncie współczesnej

wiedzy, iż cel – uchwycenie jakiegoś sensu wszechrzeczy – wydaje się

bliski i niezbyt trudny do osiągnięcia. Konstruuje wywód tak pięknie i

przekonywająco, że z największą łatwością przyjmujemy tezy tej

zadziwiającej książki za swoje własne. Powiedzmy sobie szczerze: Ditfurth

trafia na podatny grunt. Jego wywody i konkluzje wychodzą naprzeciw

najpowszechniejszym i najpowszedniejszym nadziejom, jakie większość ludzi

żywi wobec nauki. Przecież oczekujemy, że nauka odpowie na niektóre

przynajmniej pytania fundamentalne, dotyczące naszego życia, że nada sens

i cel procesom, które zdają się bezsensowne i bezcelowe.

Zadaniem nauki jest jednak poszukiwanie tak zwanych obiektywnych

prawidłowości, nie zaś rozpraszanie naszych rozterek. Co naturalnie nie

oznacza, iż stwierdzenia nauki nie mogą być pomocne w rozwiązywaniu

kwestii natury pozanaukowej, na przykład w szukaniu odpowiedzi na pytanie

"po co?".

Zmierzam do tego, żeby ostrzec Czytelnika: urzekające logiką wnioski

Ditfurtha oparte są na przesłankach naukowych, ale czasami wykraczają poza

sferę, którą dzisiejsze nauki ścisłe uznają za swój teren. Fundamenty są

trwałe (choć, jak zobaczymy dalej, i w nich poczynają się rysować jakieś

pęknięcia) – wszakże na takich fundamentach można budować różne

konstrukcje.

Być może, przedstawiona w tej książce wizja świata jest prawdziwa. Na

razie jednak możemy się tylko spierać, czy jest mniej, czy bardziej

prawdopodobna.

Ditfurth wprowadza nas na szlaki, którymi od najdawniejszych czasów

krążyła myśl ludzka: zaczyna od poszukiwań prapoczątku i pramaterii.

Anaksymander z Miletu, Grek żyjący w VI wieku przed naszą erą, uważany

jest za twórcę pojęcia "arche" – zarazem początku i głównej zasady

wszechrzeczy. Pojęcie zaś pierwotnej materii, z której miało ukształtować

się wszystko – "ylem" – przewija się przez całą historię filozofii

przyrody. Zresztą we wszystkich starożytnych kosmogoniach, również spoza

kręgu śródziemnomorskiego, występuje zwykle jakaś jedna prazasada, różnie

ujmowana, ale mająca wyjaśniać istnienie Wszechświata i wypełniających go

bytów. Szukanie początków, rzeczy najpierwotniejszych, jest zapewne

istotną właściwością umysłu ludzkiego i tym samym naszą trwałą potrzebą.

Tak się składa, że współczesna kosmologia w pewnym zakresie potwierdza

koncepcje zrodzone kiedyś z rozmyślań nad przyrodą. W każdym razie z

przyjmowanego dziś wyjaśnienia zjawiska "przesunięcia ku czerwieni"

(dokładnie i jasno przedstawi je dalej Ditfurth) wynika wniosek, iż znany

nam Wszechświat musiał "zacząć się" – i nawet można obliczyć, jak dawno

nastąpił ów początek. Pewne obserwowane przez astronomów procesy w

połączeniu z analizami teoretycznymi wskazują zgodnie, iż wszystko zaczęło

się przed trzynastoma-piętnastoma miliardami lat Notabene, ostatnio

wysunięto hipotezę, iż jeszcze wcześniej – przed dwudziestoma miliardami

lat.! Wszakże oceny ilościowe mogą się zmieniać, istotą rzeczy jest zaś

fakt, że nasz świat miał w ogóle początek.

Co było na początki? Hoimar von Ditfurth przedstawia najpowszechniej dziś

przyjętą teorię "wielkiego wybuchu" (ang. Big-Bang theory): obecnie

istniejący Wszechświat powstał wskutek gigantycznej eksplozji i dotychczas

się rozszerza. Nie próbujmy pytać o cokolwiek więcej. Specjaliści, którzy

nie zechcą opuścić stałego gruntu nauk ścisłych, odpowiedzą tylko tyle: na

początku był wybuch, ale nie wiemy, czego to był wybuch i dlaczego

nastąpił – i, być może, nigdy nie będziemy tego wiedzieli. "Zamiast pytać

o przyczynę Wszechświata uczony pyta o przyczynę obecnego stadium

Wszechświata" – napisał swego czasu filozof Hans Reichenbach.3 Tak więc

nasze pytania o to, co było przedtem i dlaczego się wszystko zaczęło,

współcześni uczeni uznają za "niesensowne", najwyżej dodadzą coś jeszcze

bardziej niezwykłego: w "chwili początkowej" (albo "chwili zero") nie

istniał ani czas, ani przestrzeń i nie obowiązywały znane nam prawa

przyrody, nic więc dziwnego, że nie możemy sensownie rozważać tego stanu.

A nadto Wszechświat nie rozszerza się "w przestrzeni" – to sama przestrzeń

się rozszerza...

Nie jest zresztą wykluczone, że po długim czasie rozszerzania nastąpi coś

w rodzaju "wielkiego kurczenia", przestrzeń wraz z materią powrócą do

"osobliwości początkowej", by znowu wybuchnąć... i tak dalej i dalej.

Byłby to model Wszechświata cyklicznego (albo oscylującego), być może

nawet dla ludzkich umysłów łatwiejszy do przyjęcia – ale ten ostatni

wzgląd, naturalnie, nie może być powodem wybrania tego właśnie modelu

spośród innych.

Na razie pozostaje nam oczekiwać na odkrycie dalszych faktów

weryfikujących – to znaczy potwierdzających albo podważających daną

teorię. W tej sytuacji jest i tak godne najwyższego podziwu, iż nauka

potrafi z dużym prawdopodobieństwem określić, co działo się zaraz po

rozpoczęciu "naszego" wybuchu (przy założeniu, że wydarzenie to

rzeczywiście nastąpiło). Kiedy więc od początku upłynęły zaledwie

tysięczne części sekundy – zaczęły się pojawiać przeróżne elementarne

cząstki i antycząstki materii. W następnych tysięcznych owej pierwszej

sekundy powstały jądra helu i wodoru. Po upływie kolejnej chwili tworzyły

się głównie atomy wodoru – i tak już miało się dziać przez dłuższy czas.

Dopiero dużo, dużo później z wodoru zaczęły się tworzyć pozostałe

pierwiastki, a z nich – wszystko, co dziś mieści się w Kosmosie, razem z

nami oczywiście.

Na początku był więc wodór i historia Wszechświata jest zarazem "naturalną

historią wodoru".

Wszystko pięknie, ale Ditfurth tak prowadzi swój wywód, jakby teoria

wybuchającego Wszechświata była zweryfikowana ostatecznie. Jest to

rzeczywiście teoria najlepiej tłumacząca liczne zaobserwowane fakty,

więcej, potwierdzona nawet przez odkrycie przewidywanego przez nią

zjawiska – promieniowania resztkowego (tj. promieniowania pozostałego po

wybuchu). To bardzo dużo, nie można nawet więcej wymagać od teorii,

wszakże... zaczęły już pojawiać się pewne kłopotliwe trudności.

Koronnym obserwacyjnym dowodem rozszerzania się Wszechświata jest

"przesunięcie ku czerwieni". Od pięćdziesięciu lat tłumaczy się to

zjawisko właśnie ucieczką galaktyk i w istocie nie ma na razie lepszego

tłumaczenia. Trzeba przecież dodać (o czym nie mógł jeszcze wiedzieć

Ditfurth w czasie pisania tej książki), że na sympozjum Międzynarodowej

Unii Astronomicznej w Paryżu w roku 1976 grupa wybitnych kosmologów

przedstawiła 21 argumentów, przemawiających na rzecz innego wyjaśnienia.

Znany fizyk szwedzki Hannes Alfven (laureat nagrody Nobla z roku 1970)

posunął się nawet do stwierdzenia, że teoria "wielkiego wybuchu" "jest

tylko wspaniałym mitem". Istnieje też ciekawa hipoteza niedawno zmarłego

wybitnego polskiego elektronika Stanisława Bellerta: "przesunięcie ku

czerwieni" jest wynikiem pewnych właściwości samej przestrzeni, nie zaś

efektem ucieczki galaktyk.

Nie mogą tu przedstawiać nowych argumentów ani tym bardziej oceniać ich

prawomocności (dodam, że spotkały się z silnym oporem zwolenników teorii

klasycznej). Niemniej Czytelnik tej książki powinien sobie zdawać sprawę z

pewnej możliwości. Otóż, gdyby jednak udowodniono, że "przesunięcie ku

czerwieni" nie jest wywołane ucieczką galaktyk (czyli rozszerzaniem się

Wszechświata), całą kosmologię trzeba by budować na nowo, a być może

oznaczałoby to również rewolucję w fizyce. Co ciekawe, sam odkrywca

"przesunięcia", Edwin Hubble, nie wykluczał takiej możliwości, był bowiem

prawdziwie wielkim uczonym.

Na razie – powtarzam – teoria "wielkiego wybuchu" dalej święci triumfy,

nie wykluczone, że poradzi sobie w końcu z argumentami przeciwników.

Możemy więc spokojnie kontynuować z Ditfurthem naszą podróż w czasie.

Oto długa ewolucja pierwotnych obłoków wodoru doprowadziła między innymi

do ukształtowania się u krańców Galaktyki – Układu Słonecznego i Ziemi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin