13_cz1_06. Polip - Trąba Kasandry.pdf

(1778 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 6
Polip
Trąba Kasandry
857157277.002.png
857157277.003.png
Poznań
Zimne powietrze rozrywało mu płuca. Biegł najszybciej, jak tylko
potrafił. Stopy przy każdym kroku zapadały się w śnieg zmieszany z
błotem.
Nagle potknął się i wylądował twarzą w biało–brunatnej mazi.
Kilka uderzeń serca leżał. Zamknął oczy. Wtem usłyszał w oddali
krzyki.
Zmusił swe ciało do jeszcze jednego wysiłku, poderwał się i ruszył
dalej.
Uciekał.
Przy każdym oddechu jakby setki lodowatych igiełek wbijały się mu
gardło i płuca, ale Jan cały spływał potem. W ciepłym odzieniu sapał jak
jedna z maszyn Tamtych, dodatkowo ciężkie skóry krępowały ruchy. Był
już potwornie zmęczony.
„Lepiej umrzeć, niż tak dalej biec", przemknęło mu przez głowę. Ale
dalej sunął wielkimi skokami, niczym przerażone zwierzę, nie wiedząc, co
ma zrobić. Był na wyspie, drogę ucieczki odgradzały mu rzeki – z prawej
strony Warta, z lewej Cybina. Niegdyś Ostrów Tumski spajały z dawnym
miastem mosty. Dziś tylko betonowe szkielety przypominały o
utraconych osiągnięciach inżynierii. Nie miał żadnych szans wymknąć się
Sługusom Tamtych.
Ale mimo braku nadziei biegł, skłonność do ucieczki, tak jak
wszyscy pozostali przy życiu ludzie (oczywiście prawdziwi ludzie, a nie
Sługusi), wyssał z mlekiem matki. Zostawiał ślady w błocie i śniegu, a
dodatkowo wyspa była niewielka. Prześladowcy łatwo go znajdą, jak tylko
skończą z pozostałymi uczestnikami Nabożeństwa, zresztą może już go
ścigają.
Gdyby wciąż istniał most... Ale na pewno by go obstawili, przecież
pierwszą rzeczą, jaką zrobili Sługusi, było zagarnięcie łodzi.
Gdyby była Pora Lodu! Wtedy dałoby się bez przeszkód przebiec
przez zamarzniętą Wartę... Lecz w Porze Błota rzeka nie zamarzała w
całości.
Gdyby była noc... Mógłby próbować ukryć się gdzieś w ruinach.
Krążyły opowieści, że złodzieje wykorzystują je czasami jako kryjówkę.
Było jednak zbyt wcześnie, wciąż panował półmrok dnia Zimy, łatwo go
schwytają.
857157277.004.png
„Złodzieje!", olśniło go, „może złodzieje zostawili od strony Warty
łódź!"
Natychmiast skręcił w lewo. Jest duża szansa, że o tym Sługusi nie
pomyśleli. Jeśli szybko znajdzie łódź, może zdoła odpłynąć, zanim go
dopadną.
„Szybciej!", ponaglał się w myślach. Jeszcze nie wszystko stracone.
Biegł nierówno, potykając się, nie miał siły. Przewrócił się jeszcze parę
razy, śnieg w butach, śnieg w rękawach, śnieg za szyją. Gdyby nie myśl o
łodzi, już by się poddał.
Nie wiedział, co kiedyś znajdowało się w ruinach nad brzegiem
Warty, przypuszczał, że miało to jakiś związek z katedrą. Myślał: „kiedyś
nie ukrywano się w ruinach, tylko wznoszono Bogu potężne świątynie. A
dziś kryjemy się jak szczury w podziemiach, a dawny przybytek Pan służy
złodziejom!" Ale Jan zaraz pomyślał, że złodzieje też służą Panu, bo
działają na szkodę Tamtych i ich Sługusów. A jeśli znajdzie łódź...
To była raczej tratwa. Ale wystarczy, by przedostać się na drugą
stronę!
„Trzeba zmówić modlitwę dziękczynną! Nie, potem, teraz muszę
uciekać!”
Obie rzeki były dziś dużo szersze niż w czasach, gdy powstała
zabudowa Ostrowa Tumskiego, dlatego niektóre domy znajdowały się
częściowo pod lodem. Przy brzegu Warta nie rozmarzała nawet w Porze
Błota.
Jan usłyszał gardłowe nawoływanie, gdzieś blisko. Sługusi prawie
go mają. Z wiosłem pod pachą, bezpiecznie dotarł do granicy rzeki po
wystającym nad taflę lodu murku, to ciągnąc, to pchając tratwę obok
siebie. Gdy spuszczał ją na wodę, usłyszał za sobą krzyk. Dwóch Sługusów
biegło ku niemu, byli nie dalej niż kilkadziesiąt łokci!
Ale nie mogli go dopaść. Płynął już na drugą stronę, zanim oni się
przeprawią, zdąży ukryć się w osadzie, nie rozpoznają go.
Wtem ze zgrozą ujrzał, jak jeden ze Sługusów wyciąga kuszę!
Drugi zatrzymał go. Tamci, chociaż zwykle nie zwracali uwagi na
okrucieństwa Sługusów, użycie broni wobec swoich poddanych
dopuszczali tylko w ostateczności, w obronie własnej. Jan, uciekający
uczestnik Nabożeństwa, nie stanowił żadnego zagrożenia.
Na drugim brzegu! Chłopak czuł się potwornie, był pewien, że za
szaleńczą ucieczkę zapłaci ciężką chorobą. Z trudem wspiął się na
przyrzeczny wał. Ale uratował się!
857157277.005.png
Niewiele zostało z miasta rozciągającego się po obu stronach Warty.
Dziś skromne chatynki osady dziedziczącej starą nazwę, były rozsiane bez
żadnego planu wśród ruin dumnych budowli niegdysiejszego Starego
Rynku. Sługusi gnieździli się w zachowanych dolnych piętrach dawnego
Ratusza, któremu seria eksplozji rozbiła wieżę. Znad rzeki do chat Jan
miał blisko. Mimo bólu w płucach, uśmiechał się. Już niedaleko. Koszmar
się skończył.
Pomylił się. Koszmar dopiero miał się zacząć.
Tamten!
Stwór jakby czekał po drugiej stronie wału. Kilka razy większy od
człowieka zmutowana istota, uosobienie zła nękającego resztki ludzkości.
Macka była groźnie uniesiona w górę, choć masywne cielsko barwy
szarego granitu stało spokojnie, wspierając się na czterech nogach jak na
słupach. Jan dotychczas bardzo rzadko widywał przeklętych ciemięzców i
tylko z daleka. W Poznaniu wszystkim zajmowali się Sługusi. Teraz
pierwszy raz stanął twarzą w twarz z nieprzyjacielem.
Jan padł nieprzytomny na ziemię twarzą w błoto.
„Tak, od tego się wszystko zaczęło...", pomyślał Jan. Siedział w
ogrodzie, na ławce pod owocowym drzewem. Wspominał.
Dzisiaj miał dokonać wyboru.
Marsz
Szli w dwóch kolumnach, skrępowani łańcuchami, z ciężkimi
kajdanami na nogach. Dano im ciepłą odzież i nowe buty, ale i tak marsz
po mieszaninie mokrego śniegu i błotnistej mazi, wśród kałuży i
strumieni roztopów, był bardzo ciężki. Eskortowało ich kilku uzbrojonych
Sługusów, nieszczędzących razów tym więźniom, którzy się ociągali.
Drogę z Poznania do Warszawy podzielono na kilkanaście etapów.
Każdego dnia wieczorem docierali do drewnianych bud, gdzie spali i w
których wydzielano im racje żywnościowe. Na mapie trasa marszu
przypominałaby zygzakowate pełzanie węża – musieli omijać
niebezpieczne miejsca: strefy radioaktywne, skażone jezioro wydzielające
trujące wyziewy, rozlewiska rzek, nad którymi nie było już mostów.
Jan paskudnie się rozchorował po wydarzeniach owego pamiętnego
dnia. Nie wiedział nawet, ile dni leżał w gorączce. Wspomnienia z tego
857157277.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin