13_cz2_19. Patryk 'DUD' Duda - Nawałnica.pdf

(1157 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 19
Patryk 'DUD' Duda
Nawałnica
857153169.002.png
857153169.003.png
Gdy otworzył oczy, znajdował się na skrzyżowaniu Grunwaldzkiej z
Kościuszki. Siedział na ławce w środku małego skweru niedaleko
wielkiego centrum handlowego. O tej godzinie miasto tętniło życiem.
Rzeka samochodów przelewała się przed jego oczyma. Ogromne skupiska
ludzi pokonywały ulice to w jedną to w drugą stronę. Słońce w zenicie
zalewało cały skwer smażąc swoim żarem wszystkich, którzy nie schowali
się w cieniu. Niewyróżniający się z tłumu szatyn siedzący na ławce,
ubrany w czarny garniak kontemplował otoczenie. Ludzi i naturę. W
szczególności naturę. Zieleń drzew i rosnącą trawę. Zdawało by się jakoby
właśnie podziwianie flory sprawia mu największą radość. W pewnym
momencie podszedł do niego jegomość w starym obszarpanym płaszczu,
od którego smród niemytego mężczyzny dało się wyczuć z pięciu metrów.
Prosił o jałmużnę. Elegant wstał, wyjął portfel i po chwili namysłu oddał
go z całą zawartością żebrakowi. Sam oddalił się w stronę centrum
handlowego. Nie przeszedł nawet połowy dystansu, gdy nagle po niebie
rozległ się okropny hałas. Ciągłe wycie syreny, od którego wprost pękały
bębenki w uszach. Wszyscy ludzie zatrzymali się patrząc po sobie, po
niebie, ich wyraz twarzy wskazywał na to, że nikt nie wie co się dzieje.
Sygnał trwał dalej, nie przestawał, był coraz głośniejszy. Nagle ponad
wieżowcami miasta pojawił się samolot. Leciał na północ. Po chwili
jedyne co dało się dostrzec to wielki błysk. Oślepiający błysk, który
powalił wszystkich na ziemię. Później była już tylko śmierć, a towarzyszył
jej przeraźliwy wrzask kilkuset umierających osób...
Robert obudził się z wrzaskiem. Kolejny pieprzony koszmar.
Miewał je, odkąd jego ojciec opowiedział mu o tym jak wyglądała zagłada
ludzkości. Choć sam jej nie widział, zawsze wracała do niego w snach.
Ostatnio coraz częściej. W dniu rozbłysku, Robert miał kilka lat. Jego
rodzice złapali ostatnie miejsca w schronie przeciwatomowym. Jedno za
co był im wdzięczny. Gdyby jego starzy olali sprawę tak jak większość
społeczeństwa, podzieliłby jego los. Co prawda matka i ojciec Roberta nie
żyli od kilku lat, on kontynuował ich misje. Został lekarzem czy tam jak
kto woli sanitariuszem. Wszystkiego uczył się wyłącznie od rodziców.
Fachu, sztuki przetrwania i historii.
Zlany potem po ciężkiej nocy, rozpiął śpiwór, ubrał się i wyszedł z
namiotu. Słońce już było dość wysoko na niebie. W obozie ruch także był
dość spory. Gdy tylko wyszedł z namiotu, zdążył się ledwie przeciągnąć.
857153169.004.png
W jego stronę leciała konserwa. Gdyby nie w miarę dobry refleks
oberwałby w głowę.
— Tomek, kurwa, ile razy Cię prosiłem?!
— Oj, Rob, daj spokój. Musimy być czujni 24 na dobę. Pamiętasz co
mówił szef? Nie wiadomo co albo kto wyłazi z tych ruin i musimy się
pilnować. Ale spokojnie, podobno dziś ruszamy. Ty idziesz z nami.
Słyszałem twój wrzask. Znowu ten koszmar?
— Taaa, już mam tego dość.
— A kiedy spełnisz moją prośbę i opowiesz mi jak wyglądał świat
przed wybuchem?
— Wolałbym o tym nie mówić, nie teraz, naprawdę, ale obiecuję, że
kiedyś na pewno ok? A i dzięki za żarcie. - Nie czekając na odpowiedź
Robert obrócił się na pięcie i zniknął w swoim namiocie. Ostatnio usłyszał
plotkę, że kończy się żarcie. Więc spokojnie i powoli delektował się
konserwą Paprykarza Szczecińskiego a także rozmyślał nad tym co
dowiedział się od Tomka. Z tego co opowiadali mu rodzice, kilka tygodni
po wybuchu ludzie zaczynali wychodzić ze schronów. Przeważnie
większość szła za jakimś charyzmatycznym liderem. Teraz żyją w obozach
takich jak ten, w małych osadach albo w ruinach. Wielu się zmieniło i
wiodą teraz życie pieprzonych bandziorów. Uzbrojonych i
niebezpiecznych. Niestety po wojnie padły wszystkie środki jakiejkolwiek
łączności więc nie wiadomo co się dzieje w innych miastach i państwach.
Ostatnio strażnicy z obozu zatłukli jakiś gówniarzy z dawnej Gdyni,
którzy jakimś cudem znaleźli się pod naszym obozowiskiem i nie
przejawiali pokojowych nastrojów. No i pozostawał jeszcze problem
popromiennych. Z nimi zawsze będzie chyba kiepsko. Agresywni,
mięsożerni, co najgorsze – jedzą ludzi. Dobrze, że jedna kula między oczy
wystarczy żeby ich uspokoić. Podobnie przerypana okazała się kwestia
starego świata przed rozbłyskiem. Ludzie tęsknią do tych czasów. Tęsknią
za tym, co stracili. Dlatego właśnie panuje niepisana zasada. Nikt nie
rozmawia o tym głośno. Tylko psuje morale. A morale to coś, czego
wszyscy potrzebują równie bardzo jak jedzenia, picia i amunicji.
W połowie konserwy Robert usłyszał głośne „ODPRAWA!”. Nie
pozostawało mu nic innego jak dokończyć później. Szef wzywał, a jego
rozkazów nie lekceważył żaden mądry człowiek. W największym
namiocie, ochrzczonym na „sztabowy”, siedziała już prawie całą siła
zbrojna tego obozu. Na środku tego wszystkiego stał wysoki i dość
barczysty, łysy mężczyzna. Stare, wojskowe ubranie rodem z poligonu
857153169.005.png
pasowało do jego i jego charakteru, choć podobno nigdy żołnierzem nie
był. Szef. Tak kazał na siebie mówić.
— ...dobra. Dzielimy się na 5 grup. 2 uderzeniowe, 2 ciężkiego
wsparcia . Ostatnia to będą medycy i pomoc techniczna. Jedziemy do
tych pieprzonych ruin i po pierwsze zabijamy każdego pieprzonego
popromiennego, jakiego zobaczymy. Ktokolwiek tam siedzi i okaże
wrogie zamiary, kula w łeb. A i pamiętajcie, te ruiny to jakaś stara szkoła
czy coś w ten deseń. Po wygranej bitce będziemy plądrować ten budynek.
Szukamy książek, leków, zawartości apteczek i wszelkiego możliwego
oręża i czegokolwiek co może okazać się przydatne. Choć miejmy
nadzieję, że do tego nie dojdzie. Amunicji coraz mniej. A teraz rozejść się.
Zbiórka punkt południe przy samochodach. - Szef kończył zdanie
wychodząc z namiotu „sztabowego”.
I tak to się wszystko zaczęło. Wielkie ruiny starej szkoły znajdowało
się na skraju miasta zaraz przy lesie. Kilkanaście kilometrów od obozu.
Zwiadowcy mówili o zmutowanych zwierzętach, ludziach, brutalnych i
zwierzęcych złodziejach czy innych brudasach żerujących na innych.
Jedno było pewne cokolwiek tam siedziało, zbliżało się coraz bliżej do
obozu. Cokolwiek tam siedziało, zabijało a ciała zamordowanych
zapadały się pod ziemie.
Ruszyli punktualnie w południe. Szef uwielbiał jak wszystko idzie
zgodnie z jego planem. Pięć ciężkich terenowych samochodów ruszyło
przez las zostawiając za sobą dom. Jechali w zgliszcza dawnego miasta o
zapomnianej przez nich samych nazwie. Dwa wojskowe pordzewiałe
Hummery, dwie Navary i jeden Grand Cherokee zatrzymały się na skraju
lasu. Już tutaj widać było pierwsze ruiny, pozostałości po małych
domkach. Pojedyncze ściany, niekiedy z odpadającym tynkiem. Zostawili
konwój z uzbrojonymi kierowcami i wszystkie drużyny ruszyły zgodnie z
planem. Pierwszy ruszył oddział dowodzony przez szefa. Robert nie
widział co się dzieje dalej, ponieważ jego ekipa poszła za innymi.
Uzbrojeni w zniszczone Beryle, pistolety maszynowe i pomniejsze
pukawki pamiętające czasy roku 2011, ubrani jak amatorzy militariów
niepotrafiący dobrać odpowiednio strojów. Nieznający podstaw taktyki
wojskowej. Oddziały szturmowe, kurwa jego mać, a ja jestem baletnica,
tylko taka myśl przychodziła Robowi do głowy, gdy widział ten cały
oddział. Ale zmierzali w stronę ruin. Wszystko według planu. Niestety nie
mogło być zbyt pięknie. W połowie drogi usłyszeli strzały, wrzaski i inne
niezidentyfikowane odgłosy. Musieli przyspieszyć. Gdy dotarli na miejsce
857153169.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin