Chłędowski Kazimierz
Ksiądz Dobrotko.
Ksiądz Dobrotko, zwany w okolicy “księżulkiem“ był rodem z Czarnego Dunajca, r. knd dawniej rok rocznie wyświęcało się po kilku księży, i kończył szkoły i sc- miuaryuin w Podolińcu, na Spiżu, będącym jeszcze przed trzydziestu laty jedyną akademią dla ubogiej młodzieży, z tej i z tamtej strony tatrzańskich gór.
Cichy, spokojny, ewangielicznej prawie prostoty, nadzwyczaj dobry wpływ wywierał pomiędzy ludem, był apostołem wstrzemięźliwości, a wszystkim przyświecał przykładem. Areudarze nawet z pobliskich wsi, żydzi przychodzili do niego po błogosławieństwo dla swych synów i córek, taka go otaczała auroela zacności, tak wierzono w jego kapłańskie słowo...
. Księżulek“ uizkiego był wzrostu, szczupły i zasuszony, z łagodnym wyrazem twarzy, na której żadna namiętność swych ostrych, wybitnych nie pozostawiała śladów. Oko zdawało się być zawsze uśmiechnięte, ale nie jakimś uśmiechom chwilowej radości, ale zadowoleniem wpływającem z wewnętrznego spokoju, z tego przekonania, że żadna egoistyczna żądza nie splamiła jego serca, że żył i czynił dla drugich jak mógł i umiał najlepiej.
Strój księżuuia znany był powszechnie a gdy z pomiędzy zasiewów wyjrzała duża aksamitna czapka, z daleko wystającym skórzanym daszkiem, tu się wszystkie dzieci zrywały i wszystkie pastuszki biegły, aby tylko dobrotliwą księżulka pocałować rękę. Błogosławił on też każde dziecko, ale zarazem napominał, aby czorn prędzej wracało pilnować krowy, która tym czasem mogła wejść do “szkody“... Długi granatowy płaszcz księżulka z peleryną i szerokim aksamitnym kołnierzem należał do nieocenionych zabytków archeologicznych i zrobiony był jeszcze przed czterdziestu laty in grutiam prymicyi; mimo to plamy nie można było na nim wyśledzić, gdyż wiecznie wracał na jedno i to samo miejsce w plebanii, na jedno i to
- S -
■same wieszadło, a z miotełką zawarł był .nierozerwalni przyjaźń.
Księżulek jeiilził zawsze środkiem gościńca , bo jak tylko zbliżający się r. przeciwnej strony furmau spostrzegł dwa tłuste mierzyuki, oganiające się ogonami od bąków, za niemi Bartka w krakusce z jiawiem piórem , a w głębi wielki daszek od czapki księżulka, to o pięćdziesiąt kroków zjeżdżał już na bok i wstrzymywał konie , aby nie robić tumanów kurzu. To też i konie księżulka i Bartek tak się przyzwyczaiły do tego, że im wszyscy z drogi zjeżdżali, żo raz na jarmarku o mało wielki się z tego powodu nie wydar/.ył wypadek, bo pijauy parobczak wjechał pomiędzy konie, a cudzy dyszel dopiero obudził na wpół drzemiącego .Bartka.
Księżulek jednak rzadko kiedy jeidził na jarmarki, chyba raz na rok na św. Bartłomieja, aby się w konieczne na zimę zaopatrzyć rzeczy, i zrobić zapasy na zbliżający się odpust św. Marcina. Chociiiż bowiem nie lubił gwarnych odpustów, ale zanadto był gościnnym, aby miał od siebie zaczynać w zniesieniu przeszłością uświęconego zwyczaju. Jeżeli jednak udał się na odpust w sąsiedztwo, to najpierw z towarzystwa odjeżdżał,
1*
r
wymawiając się , że wieczorem konie łatwo- się mogą spłoszyć. A chociaż przytomny temu przed gankiem Tiartek protestował, mówiąc, że jego konie nigdy się jeszcze nie spłoszyły, i pomimo, że obecni goście zapewniali. że dzisiaj księżyc świeci i wcześnie wschodzi, to pomimo to księżunio nie dał się nigdy odwieść od swego zwyczaju, i z dobrodusznym uśmiechem żegnał zgromadzonych , wychodząc na wysokie stopnie swej zielonej najtyczanki.
W zażyłości żył tylko księżulek z dworem , z rodziną kolatora, tam przepędzał najczęściej wieczory, tam się nauczył wi- seczka, tam od lat trzydziestu miał swoje ulubione miejsce przy stole i na ganku, tam wiedziano o tern, że nie jada wieprzowiny, i że raków nia znosi. Dawał on ślub swemu kolatorowi, chrzcił wszystkie jego dzieci i dwadzieścioro wnuków; co więcej, był zawsze aniołem stróżem małżeńskiego pożycia we dworze, i kiedy za dawniejszych czasów młodzi państwo na chwilę mieli jakieś do sieLio urazy, księżunio był parlamentarzem, a przyja.owany jako szczery przyjaciel przez obydwie strony, umiał wkrótce sprowadzić napowrót małżeńską zgodą.
Nic też dziwnego, że tak się przywiązał do rodziny kolatorów, że z takiem uczuciem ¡jątrzył na podrastających synów i córki, które w znacznej części na własnych wypia- stował rękach, że ze łzami w oczach żegnał Marynię lub Amelię, kiedy za mąż wychodziła, a na ślubie ostatniej rzewnie się rozpłakał, mówiąc, z rozczuleniem: “Już uani żadna w domu nie pozostanie.“
/ okazy i chrzcin i ślubów w kolator- skiej rodzinie, księżulek zawsze miewał mowę, nie odznaczającą się wprawdzie krasoinow- czemi zwrotami, ale tclmrjcą przyjaźnią i szczerą dla nowożeńców radą. Wprawdzie starsi przypominali sobie będąc na ślubie młodszych, że podobną mowę już kilka razy w życiu słyszeli, ale to tylko dowodziło, że ■księżulek dla wszystkich równe żywił uczucia i że ich jednemi obdarzał życzeniami.
Jak każdy człowiek, który wiele cierpień przeszedł i na różnych patrzył się ludzi , tak i księżulek umiał przebaczać i łatwo przebaczał, nie będąc surowym sędzią ludzkich uczynków, boć i święci częstokroć grzeszyli. Każdy więc z zaufaniem do niego przychodził, wiedząc, że się spotka z łagodnym a wytrawnym sądem , a nie z mor.ili- .zującą dcklaiuacyą.
|jiiET--ńrniiiyt»iTłil
— o —
Między dworem a plebanią raz tylko za życia księżulka zdarzyła się przemijająca, uie powiem burza, boby to było za wiele, ale małe nieporozumienie. Kolator zrobił plebanowi w czasie sianokosów gospodarski podarunek z dwóch wozów koniczyny, księżulek więc wysłał Bartka i organistę na pole, ciesząc się. że dobrze wyglądające mierzyli ki w zimie uie schudną. Łakomstwo jednak pełnomocników księżulka uie ograniczyło się na dwóch wozach, ale kazało im wrócić się po raz wtóry, pod pozorem , że pierwsze nie były dobrze nałożone. Kolator to zobaczył, wyburczał organistę, a w gniewie przymówił także i księdzu proboszczowi. Organista poszedł na skargę, ubarwił naturalnie słowa, które pan powiedział, księżulek wziął sobie to zdarzenie do serca i kilka dni nie pokazał się we dworze. Gdy jednak kolator dowiedział się, że księżulko obrażony, przeprosił staruszka — a od tego czasu nic nie zamąciło spokoju, jaki panował pomiędzy dworem a plebanią.
Plebania też była ideałem spokoju; wszystko tam oddechalo ładem i porządkiem, wszystko od lat czterdziestu jednym szło trybem, z tą chyba różnicą, że dawniej dwóch chłopaków siostry księżulka droczyło się
z psem uwiązanym przy stajni i wywoływało tym sposobem obawę jegomości, a obecuie sama tylko siostra, wiekowa już osoba, chodzi około gospodarstwa, a jej synowie wyciągają wujowi zaoszczędzony grosz, trzeba im bowiem dawać na ukończenie szkół i niejeden nieprzewidziany wydatek. W nich jednak księżulek żyje, a llogu dzięki wykiero- wal ich na zacnych młodzieńców, z których kraj będzie miał pożytek. Wszystko jednak co ksiądz proboszcz zebrał z taks ślubnych, z podarków za chrzciny wnuków kolatorskich, wszystko to poszło na siostrzeńców, tak, że podczas żniw trzeba się czasem zapożyczyć.
Księżulek pozwalał sobie tylko w życiu na jeden niewinny zbytek, kupował co roku antałek węgierskiego wina od sądeckich żydów, a że zazwyczaj na odpust cały antałek nie wyszedł, a sam księżulek pijał tylko wodę, więc z tych resztek pościąganych systematycznie w butelki, utworzyła się nader cenna piwnica, jest w niej bowiem reprezentowanych czterdzieści lat kilkoma przynajmniej butelkami. Te antyki wyciąga czasem gospodarz, aby uczęstować jakiego nadzwyczajnego gościa, albo zrobić komu podarunek z kilku buteleczek. Prócz rodziny jednak kolatorskiej nie wiele osób może się
— 8 —
poszczycić takiemi ciurami, bo staruszek nic łatwo się z ludźmi zaprzyjaźnia, i o ile jest wylanym dla dawnych przyjaciół i znajomych,
o tyle z nieufnością nawet zbliża się do osób, o których przeszłości nic nie wie.
W plebańskim dworku dobrze księżul- kowi, a chociaż z jednej strony ściany podchodzą wilgocią, a komin tak jest urządzony, że w jesieni wiatry w nim hulają jak na łysej górze, chociaż jeden piec trochę kopci a okno się nie domyka, to przecież księżnie k z tego domu przez lat trzydzieści do większego nie wyjeżdżał miasta, i dopiero niedawno jadąc do Krakowa zobaczył po raz pierwszy kolej.
Spotkałem księżulka w wagonie, kiedy jeszcze nie mógł ochłonąć z wrażenia, jakie na nim zrobiła lokomotywa; był 011 tam anachronizmem, ale takim anachronizmem, którego nam każdej chwili żałować przychodzi....
II.
Pan Senator.
Zapomnieliście może, że rzeczpospolita krakowska miała swoich senatorów; nie wielu ich już pozostało, tym jednak, którzy jeszcze żyją życzymy, aby jak najdłużej w zdrowiu pomiędzy nami mieszkali. Łączy się z nimi postać emerytowanego radcy stanu Królestwa polskiego, jaką jeszcze spotkać możemy w Warszawie.
I’au senator, czy pan radca przyzwyczajony za młodu do czynnego życia, pozbawiony stałego zajęcia, poświęcił się dobroczynności; jest prezesem ochronek, kuratorem szpitali, referentem banków dla ubogich, czyta dzieła szwajcarskie o instytucyach dobroczynnych , i myśli nad tem, jakby ulepszyć teraźniejszy system więzień. Tyle jego zajęcia na zewnętrz; ponieważ jednak ma wiele czasu, a zwiedzanie zakładów ranne
— 10 —
mu tylko zabiera f,'o;lziuy, przeto w wolnych chwilach zajmuje sig numizmatyką, archeologią , czjisami pisze pamiętniki, ji jeszcze częściej pracuje nad memoryałem, w którym dowodzi, że jego przeciwnik w sowicie albo w radzie stanu nie miał racyi, i że iego zdauia i prace miały zupełnie inne, ważniejszo znaczenie, auiżeli to, które im przypisuje p Tessarczyk w dziejach rzeczy- pospolitej krakowskiej, albo Mochnacki w historyi powstania.
Pomieszkanie ])ana senatora przyjemne robi wrażenie. Dzwonisz, wychodzi lokaj w długim grauatowym surducie, podobny raczej do zakrystyana aniżeli do usłużnego i zwinnego kamerdynera. W pierwszym pokoju widzisz w około szafy z książkami, w pięknych staroświeckich oprawach, a gdy się im bliżej przyjrzysz, znajdziesz tani kompletne wydania dzieł Russa i Woltera, Kasyna i Moliera, historyę Naruszewicza, wydanie pisarzów polskich Mostowskiego i pamiętniki Niemcewicza. Co później wyszło, tego tam już nie ma, bo później pan senator został spensyonowauy, i fundusze nie wystarczały na kosztowne książki.
I*o nad szafami wiszą wybrakowano obrazy; jakieś nieudane widoki, tace z owo-
— u —
cami i z kieliszkiem szampana, zające i kuropatwy na stole kuchennym, słabe odblaski llamaudzkiej szkoły W salonie inaczej : tam co najpiękniejsze zeszły się obrazy, jest i Judyta z głową Ilolofernesa, i jakiś książę afrykański otoczony dzikimi wojownikami, jest jakaś kopia iiuisdula, o której pan senator wysokie ma wyobrażenie... Kanapy, szeslągi, jeszcze w stylu cesarstwa na biało lakierowane, ze złoconemi brzegami, smutnie przeglądają się od lat pięćdziesięciu w je- dnem i tern samem zwierciadle, ale zwierciadle weneckiem, misternie malowauem w amorki i w girlandy...
Poważnie w tych komnatach ale smutno, bo na każdej ścianie możesz wyczytać, kiedy się skończył blask tych salonów, a kiedy się rozpoczęło w nich życie ciche i skromne. Dumasz nad przeszłością— w tein wychodzi pan seuator. Średniego wzrostu, pochylony, z twarzą zupełnie ogoloną, z uśmiechem tak grzecznym na ustach, jak- gdyby wstępował w kolo dam. Naturalnie, przypuszczam, że jesteś mu poleconym przez jednego z jego dawniejszych przyjaciół, inaczej bowiem zmierzy cię z pewną obawą i nie uspokoi się, dopóki nie nabierze pewności, że uie przyszedłeś pro3i‘ć go o składkę
— 12 —
ua jakiś cel dobroczynny, albo o protekcyę. Niczego się bowiem pan senator tale nie boi jak wszelkich składek; tyle razy nadużyto jego dobroci, a w znacznej części i z tego powodu stoi n;i czele wszelkich dobroczynnych instytucyi, aby poświęcać im swoją pracą, i być zasłoniętym przed woluntaryu- szanii jałmużny. Czemu się zresztą nie można dziwić, gdyż dochody uie odpowiadają tytułowi i dawniejszym związkom.
W przyjacielskiej rozmowie schodzi pan senator najchętniej na ów memoryał,
o którymeśmy wspomnieli, i uie znuży się nigdy, wywodząc argumenta najstosowniejsze do pobicia owego nieprzyjaciela, który, mówiąc nawiasem dawno leży w grobie. Czasem jednak wśród najżywszej rozmowy zerwie się gospodarz z krzesła i zapominając
o podagrze i łamaniu w krzyżach, wybiega do drugiego pokoju. Patrzysz, co się stało? ale pan senator wraca w tej samej cli wili z tryumfującą miną, rozbroił bowiem dwa kanarki, namiętnie się czubiące. Ptaki są jedną ze słabych stron staruszka, ma ich pod dostatkiem: gile, szczygły, słowiki, a idąc rano ua spacer, nie zapomni nigdy kupić za kilka groszy rzerzuchy albo sałaty swoim ulubieńcom. Młode ptaszki są też jedynymi
reprezentantami młodości w mieszkaniu pana senatora, zresztą wszystko u niego pamięta dawne czasy: służba, meble, filiżanki do herbaty, stroje i zegary ...
Jedną tylko nowacyę wprowadził w nowszych czasach — lampy kamfinowe, a główną do niej pobudką była oszczędność. Do jedynej tej zmiany tak się jednak przywiązał , że nic pozwala służącemu zbliżyć się nawet do lamp, ale z wielką namiętnością sam gnoty obcina, sam nawet szkła czyści— mówiąc, że obawia się wypadku; w istoeie jednak nie ma tam obawy, ale szczególny pociąg do tej zabawki.
Pan senator nadzwyczaj lubi mięszać się do kobiecego gospodarstwa, do tego stopnia, że najczęściej sam układa porządek objadów, kontroluje czynności smażenia konfitur, sam obwiązuje słoiki pęcherzami, aby powietrze nie miało przystępu, i sławną umie przyprawiać sałatę, do której nie tylko że daje odpowiednią ilość cukru, musztardy, octu i oliwy, ale wrzuca do salaterki kilkanaście ziarnek jakiegoś szczególniejszego pieprzu, utrzymując, że w ten sposób przyprawiał sałatę Talleyrand, gdy w r. 1812 mieszkał w domu jego matki w Warszawie.
Pan senator myśli jeszcze ua Talleyrandzie zrobić majątek, i to jedyna jego na przyszłość nadzieja. Prowadzi bowiem przeciw francuzkiemu rządowi proces o wynagrodzenie szkód, jakie dyplomata ze swą służbą zrządził w kamienicy ś. p. jego matki. Proces ten ciągnie się wprawdzie już od lat czterdziestu, ale zwloką bynajmniej nie martwi puna senatora, albowiem preteusya co roku się zwiększa przyrostem procentów. Co roku jednak ma pan senator przeczucie, że w maju, wtedy kiedy zaczyna pić wody ma- ryeubadzkie, proces się, rozstrzygnie.
Trzeba wiedzieć, że pan senator przez lat trzydzieści pije już wody maryenbadz- kie, przed trzydziestu bowiem laty kazał mu je pić ś. p. dr. Majer i w rok potem umarł. Gdyby był żył, byłby go dalej leczył maryenbadzką wodą — tak rozumuje pan senator i przewidując myśli ś. p. dr. Majera, stałym jest w raz obranej ku- racyi. Picie wód należy do jednej z większych jego przyjemności, bo wtedy spotyka się z dwoma bardzo dawnymi znajomymi, z których jeden pije także wodę maryenbadzką, a drugi leczy się w maju inoryzonami. Nie- łylko więc, że senator może pomówić z nimi
o dawnych czasach, ale co więcej, może
śledzić skutki systematycznej ku racy i, i jest co roku bardziej przekouauym o wyższości Maryenbadu nad Morysonem.
Zapomnieliśmy jednak o rodzinie pana senatora Jest ona niestety bardzo szczupłą. Żona sparalizowaua po jednej stronie, żyje pomiędzy łóżkiem a głębokim fotelem: jedna córka, która poszła za mąż jeszcze za świetnych czasów urzędowania ojca, owdowiała i z synem mieszka na wsi, a młodsza córka przywdziała zakonną suknię. Naturalnym bowiem tokiem rzeczy tak się stało, źe po usunięciu się pana senatora od pu- bliczuego życia, usunęła się z jego domu i młodzież, pragnąca nietylko ręki panny Zofii, ale i protekcyi jej ojca. Dom posmutniał , nie było bowiem potrzebnych funduszów do utrzymania go ua dawniejszej stopie, a przyzwyczajenie i tradycye lepszych lat nie pozwalały zejść trochę niżej po społecznych szczeblach. Najgorzej jednak wyszła na tein panna Zofia, bo wkrótce nie spotykała nawet młodszych twarzy, ale tylko znane od dzieciństw» fizyouomie , które podobne losy zbliżyły do ich rodzinnego koła. Czekało się więc na odmianę stosuuków dziesięć i dwadzieścia lat, a gdy się widziało, te szczęście z nikąd już nie zawita, oblokło
- 16 —
się suknią zakonu», aby przynajmniej nie moczyć się ciągłemi nadziejami, i ciągłych doznawać zawodów. •
Pan senator kilka łez uronił w dzień obłóczyn córki, ¡tle wolał ją widzieć w klasztorze, aniżeli wydać za kogoś, ktoby nie odpowiadał senatorskiej jego godności, i nie mógł się poszczycić tylu rodziunemi portretami w perukach i złocistych mundurach, ile ich wisiało w jego jadalnym pokoju. Wiek i stosuuki zrobiły z pana senatora egoistę...
III.
Pan Szambelan.
Wielki to przyjaciel pana senatora, znają się od wieków, wiele mają wspólnych wyobrażeń, w tern tylko się nie zgadzają, ie pan senator stanął przed kilkudziesięciu laty w życiu na jcdneiu miejscu i już tylko wegetuje, podczas gdy pan szambelan wymaga jeszcze cośkolwiek od świata, a będąc kawalerem, nie dał za wygraną.
Pamięta on świetne czasy Zarzecza, bywał tam bardzo częstym gościem, opowiada o damach opisanych w Partifiańszczyźnie, jak o dzisiejszych znajomych i ubiera się do dziś dnia według żurnału, który można oglądać w Tygodniku mód Kulczyckiego Pan szambelan mieszka od lat dwudziestu w Warszawie , tam go bowiem łączą bliższe rodzinne stosuuki i niezliczonych ma znajomych. Będąc przedewszystkiem grzecznym
2
człowiekiem ma sobie za obowiązek, składać wizytę każdej dumio, którą pozna u znajomych, i to w przeciągu trzech dni po przed...
landarenca