Katherine Stone - Usłane różami.pdf

(1514 KB) Pobierz
KATHERINE STONE
USŁANE RÓŻAMI
Tytuł oryginału BED OF ROSES
1
Szpital Westwood Memoriał, Los Angeles
czwartek, 1 listopada
Nikt go nie rozpoznał, bo nic nie znaczył w mieście ulotnych fantazji i celuloidowych
snów. Pod drzwiami Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej tłoczyli się reporterzy, najlepsi
z najlepszych, tak sławni,
że
pozwolono im zgromadzić się tutaj, blisko niej, z dala od hordy
pomniejszych reprezentantów dziennikarskiego
światka,
którzy kulili się na zewnątrz w
strugach ulewnego deszczu.
Nie ulegało wątpliwości,
że
nieznajomy przyszedł prosto z dworu, gdzie szalała
potężna nawałnica. Krople deszczu kapały z kruczoczarnych włosów na przystojną, choć
wymizerowaną twarz. Tworzyły strumyczki wokół lodowatych, szarych oczu, spływały na
nieogolone policzki o drgających ze zdenerwowania mięśniach. Ciemnoszary garnitur
przemókł do suchej nitki. Ale ulewa nie zdołała umniejszyć wrażenia elegancji, klasy i
dobrego smaku.
Dziennikarze
świetnie
wiedzieli,
że
mężczyzna nie należał do ważnych osobistości
Miasta Blichtru, niemniej gdzieś musiał wiele znaczyć. Bystra gromadka pismaków
rozpoznawała władzę na pierwszy rzut oka. To był człowiek nawykły do wydawania poleceń,
człowiek, przed którym otwierały się wszystkie drzwi i rozstępował tłum, właśnie tak, jak
teraz oni to zrobili.
Na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej leżeli różni pacjenci. Ale nikomu z grupy
wytrawnych reporterów nawet nie przemknęło przez myśl,
że
nieznajomy bierze udział w
jakimś anonimowym dramacie. Był tu niewątpliwie z powodu tragedii angażującej uwagę ich
wszystkich... walki na
śmierć
i
życie
Cassandry Winter, aktorki, która pojawiła się nie
wiadomo skąd, by wziąć Hollywood szturmem, trwającą od pięciu lat burzą talentu i -
wydawałoby się niepowstrzymanym - pasmem sukcesów.
Aż do dziś.
Przekonanie dziennikarzy,
że
szarooki mężczyzna przybył tu z powodu Cassandry,
potwierdziło się, kiedy nieznajomy dotarł do dwuskrzydłowych drzwi, których
żaden
z
przedstawicieli prasy nie zdołał jeszcze przekroczyć. Wtedy po raz pierwszy się odezwał.
Rozkazującym, chrapliwym, pełnym desperacji głosem zapytał:
- Co z nią?
- Już po operacji - odparł najbardziej obrotny z reporterów.
- To wszystko, co wiemy - dodał inny.
-
Żyje
- szepnął trzeci. Zabrzmiało to raczej jak pobożne
życzenie
niż rzeczowa
informacja.
Żaden
z dziennikarzy nie dodał wprawdzie .jeszcze”, ale to niewypowiedziane
słowo krążyło w powietrzu jak mgliste widmo, niewidzialne, a przecież budzące grozę.
Elegancki nieznajomy zniknął wśród przeraźliwej ciszy tak nagle, jak się pojawił, aż
luminarze mass mediów zaczęli się zastanawiać, czy nie był przypadkiem zjawą, złudzeniem
wywołanym przez ich własne zmęczenie. Wtedy za zamkniętymi drzwiami rozległ się
przestraszony głos:
- Proszę pana, czy mogę w czymś pomóc? W dyżurce siedziała za biurkiem sekretarka
Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej. Widząc,
że
jej słowa nie robią na nieproszonym
gościu
żadnego
wrażenia, poderwała się na nogi, by zwrócić na siebie uwagę.
Może mężczyzna instynktownie wyczuł ten ruch, a może nie. Z pewnością nie patrzył
na nią. Jednak zatrzymał się. Tylko po to, aby stwierdzić, gdzie się znalazł, zdała sobie
sprawę sekretarka. Jego oczy, dzikie i przenikliwe, lustrowały ogromną przestrzeń pełną
świecących
i błyszczących urządzeń, aż natrafiły na oszkloną kabinę, w której leżała sławna
pacjentka.
- Proszę pana? - powtórzyła głośno sekretarka. Nieznajomy nawet nie drgnął.
Szaleństwo nie znikło z jego oczu, ale najwyraźniej starał się nad nim zapanować. Pojawił się
w nich jakiś nowy, zły błysk - wściekłość na tych, którzy zasłaniali mu widok - na stojącego
przed szybą mężczyznę o znanej twarzy, na kręcących się po oszklonej sali lekarzy i
pielęgniarki.
- Chcę zobaczyć Cassandrę.
- Och, oczywiście - sekretarka grała na zwłokę w oczekiwaniu,
że
jej energiczny opór
zwróci czyjąś uwagę. Wkrótce nadciągnęły posiłki - dwaj umundurowani policjanci, siostra
przełożona i Natalie Gold, agentka największych hollywoodzkich gwiazd.
- Co się tu dzieje? - spytała przełożona.
- Ten pan chce zobaczyć panią Winter. Policjanci, którzy ze zwodniczą nonszalancją
spacerowali tu i tam, niemal niezauważalnie zmienili kierunek przechadzki. Natalie Gold
zmarszczyła brwi, a siostra przełożona wygłosiła przepisową formułkę:
- Przykro mi, proszę pana. Tylko członkowie rodziny mogą ją widzieć! Zimna złość
zamigotała w szarych oczach, kiedy nieznajomy spojrzał na stojącego przed szklaną
ścianą
mężczyznę.
- On nie należy do rodziny.
- To prawda - przyznała pielęgniarka. - Ale to Robert Forrest. Aktor. I co ważniejsze,
jej...
Kochanek. Mężczyzna zbył tę informację niecierpliwym machnięciem ręki. Gest był
nieznaczny i na pozór niewinny, ale w przypadku człowieka, który trwał dotąd w posągowym
bezruchu, nawet najlżejsze drgnienie zaskakiwało i działało jak rozkaz. Siostra przełożona
wycofała się i zamilkła.
- Robert Forrest nie należy do rodziny - powtórzył.
- I dlatego nie został wpuszczony do jej pokoju. Głos był spokojny i cichy, a mimo to
władczy. Należał niewątpliwie do człowieka, który przywykł do wydawania poleceń.
Glina, uznał mężczyzna, zanim jeszcze się odwrócił. Słuszność wniosku potwierdzał -
czy nawet podkreślał - zarówno krawat absolwenta Ivy League, jak i przenikliwe, inteligentne
spojrzenie. Ważny glina.
- Porucznik Jack Shannon. Wydział zabójstw. - Co prawda Cassandra Winter wciąż
jeszcze
żyła,
ale zamiarem człowieka, który ją napadł, było bez wątpienia morderstwo. -
Pan...?
- Chase Tessier.
- Tessier - powtórzył porucznik. Nazwisko, w przeciwieństwie do imienia, brzmiało z
francuska. Jackowi nie było ono obce. Błyskawicznie odnalazł w pamięci nazwę posiadłości
znanej rodziny. - Z Napa Valley?
V Tak.
- Więc uważa pan,
że
powinien zostać wpuszczony do pokoju pani Winter,
ponieważ... ?
- Ponieważ Cassandra Winter jest moją
żoną.
- To kłamstwo! - krzyknęła Natalie Gold, dając się ponieść emocjom. Jej wściekłość
jeszcze wzrosła, gdy elegancki mężczyzna o lodowatych oczach odwrócił się i wbił w nią
mrożące krew w
żyłach
spojrzenie. - Wiedziałabym, gdyby Cass miała męża, gdyby
kiedykolwiek była mężatką.
- Czyżby? A jednak nie wiedziała pani o tym, kimkolwiek pani jest.
Natalie Gold nie raczyła podać Tessierowi swego nazwiska. Minęły już lata, nawet
całe dekady od czasu, gdy licząca się osoba nie rozpoznała jej. A przy tym trudno jej było się
przyznać,
że
mogłaby nie mieć pojęcia o małżeństwie Cass; w przeciwieństwie do innych
znakomitych klientów, Cassandra Winter nigdy z niczego jej się nie zwierzała.
- Ona jest i moją podopieczną, i przyjaciółką. Wiedziałabym, tak jak wiedziałby
Robert, którego też zresztą reprezentuję. Cass i on...
- Nasze małżeństwo nie zostało rozwiązane. Sławna agentka popatrzyła znacząco na
Shannona.
- Pan wie, kim on jest, prawda, poruczniku? To ten potwór, który napadł na Cass.
Włamał się do jej domu, skatował ją, a teraz pojawia się tu,
żeby
dokończyć dzieła. Nic
innego mu nie pozostało, bo inaczej Cass zidentyfikuje go, kiedy tylko się ocknie. Może i jest
jej mężem, straszliwą pomyłką sprzed lat.
Ale to Natalie Gold popełniała pomyłkę. Popatrzyła na niewzruszonego oficera z
wydziału zabójstw i na Chase'a Tessiera. Jeszcze przez chwilę próbowała ciągnąć swoje
fantazje. Jednak zawahała się; mężczyźni o tak szlachetnym wyglądzie nie są zdolni do
zbrodni.
- Porozmawiajmy, panie Tessier - zaproponował tymczasem porucznik Shannon. -
Proszę mnie przekonać,
że
powinienem panu pozwolić ją zobaczyć.
Chase ogromnym wysiłkiem woli zdołał opanować wściekłość.
Świadczył
o niej tylko
niecierpliwy ruch mocnej dłoni, mierzwiącej przesiąknięte wodą włosy.
- Byłem w Paryżu, kiedy dotarła do mnie ta wiadomość. Postanowiłem natychmiast
wracać. Samolot do Los Angeles odlatywał za godzinę. Udało mi się go złapać. Czterdzieści
pięć minut temu przeszedłem kontrolę celną na LAX.
- Poleciał pan do Paryża w interesach?
- Tak.
Żeby
odebrać nagrodę, która bez Cassandry i tak nie ma dla mnie znaczenia,
dodał w myślach. Czy dlatego podczas lotu myślał tylko o niej? Widok barwnie odzianych
stewardes
przypominał
mu,
że
to
Halloween.
Jej
urodziny.
Podczas
długiego
transatlantyckiego lotu myśli te nie dawały mu spokoju, natarczywe i prorocze. Była w
tarapatach. Potrzebowała go. Po powrocie z Paryża pojechałby do niej, porozmawiał, pomógł.
Do diabła z dumą.
- Czy podczas pobytu w Paryżu albo w czasie któregoś z lotów spotkał pan kogoś
znajomego?
- Na lotnisku de Gaulle'a czekał na mnie kolega. To on właśnie powiedział mi o
Cassie.
Nikt nie nazywa jej Cassie - przerwała im Natalie.
- Ja ją tak nazywam. Nazywałem.
- Czy ma pan paszport, panie Tessier? Chase sięgnął do zewnętrznej kieszeni
przemoczonego szarego garnituru i wyjął z niej paszport i bilet na samolot.
Jack uważnie przejrzał dokumenty, potem podniósł wzrok na Chase'a.
- Potrzebne mi będzie nazwisko, adres i numer telefonu tego kolegi. Później. Do akt.
Ale wierzę panu, panie Tessier. Wierzę,
że
w czasie, gdy dokonano napadu, był pan w drodze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin