Collin Forbes - Grecki klucz (cykl Tweed t.6).pdf

(2627 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
844200270.001.png
844200270.002.png
PROLOG
Kair, luty 1944.
Sierżant sztabowy Higgins — dla przyjaciół Higgy — nie wiedział, że już ostatni
raz wjeżdża skrzypiącą, powolną windą na czwarte piętro gmachu Antikhana.
O dziesiątej wieczorem w murach tego trójbocznego budynku panowała cisza jak
w grobie. Jedynym odgłosem było niesamowite poskrzypywanie starej windy
pełznącej w górę obok pustych o tej porze podestów. Przez żelazne kraty widział
kamienne schody biegnące wokół centralnie umieszczonego szybu windy.
Zdawało mu się, że poza nim nikogo tu nie ma — nikogo, prócz sudańskiego
recepcjonisty na parterze.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym wracał pierwszy, myślał Higgy. W
małych klitkach na dachu sypiali tylko nieliczni wojskowi. I rzadko wracali z
popijaw i kolacyjek w Kairze przed jedenastą. On osobiście lubił kłaść się
wcześnie...
Kiedy winda zatrzymała się z bujnięciem, wysiadł i zamknął drzwi za sobą.
Zmarszczył czoło. W biegnących wzdłuż trzech ścian budynku korytarzach
gaszono światła o siódmej. Skąd więc pada ten blask zaraz za wejściem?
Wahał się, nasłuchując. Normalnie ruszyłby wprost ku jednej z trzech klatek
spiralnych schodów w rogach budynku — schodów wiodących na dach. Światło
wydostawało się spod zamkniętych drzwi przy końcu korytarza. Z Sekcji
Greckiej.
Nie miał pojęcia, czym mógł się zajmować zbiegły z okupowanej Grecji Ionides.
Mówiono, że jakąś propagandą. Pewnie przed wyjściem na kwaterę zapomniał
zgasić światło. A może jeszcze pracuje?
Podciągnąwszy drelichowe spodnie koloru khaki, Higgy ruszył cicho
wykładanym kafelkami korytarzem. Poczuł się nieswojo, kiedy wydało mu się, że
słyszy jakiś odgłos w przedostatnim pokoju. Pokój ten również należał do Sekcji
Greckiej — oba były połączone wewnętrznymi drzwiami. Ale spod drzwi
przedostatniego pokoju nie padało światło. Kto mógł przebywać w całkowicie
ciemnym pomieszczeniu?
Zatrzymał się, chwycił za klamkę, nacisnął ją wolno, pchnął. Drzwi ani drgnęły.
Zesztywniał. Jeszcze się nie zdarzyło, aby te drzwi były zamknięte, kiedy ktoś z
Sekcji Greckiej pracował.
Przeszedł kilka kroków do następnych drzwi. Za nimi, w końcu korytarza, ziało
czernią wejście na spiralne schody. Higgy chwycił klamkę, nacisnął, wszedł do
środka. Zamarł.
* * *
W pierwszej chwili przemknęło mu przez myśl, że może to kolega Ionidesa,
Gavalas, który pracował do późna. Lecz to był Ionides. Tyle że...
Higginsowi nie brakowało odwagi i hartu ducha. Jako były dowódca czołgu
nieraz widywał kolegów śmiertelnie poparzonych w tym, co między sobą
niefrasobliwie zwali „piekarnikiem”. Nie chodziło bynajmniej o zwykły piekarnik
do pieczenia ciasta, lecz trafiony niemieckim pociskiem czołg, nagle stający w
płomieniach. Zamknięci w stalowym pudle żołnierze rzadko uchodzili z życiem.
Biuro z okratowanymi oknami wychodzącymi na dzielnicę tubylczą po drugiej
stronie ulicy wyglądało jak po przejściu huraganu. Szuflady powyciągane, ich
zawartość wywalona na podłogę. Segregatory porozrzucane. Białe ściany
pochlapane krwią.
Wśród tego bałaganu, na stosie papierów na podłodze, leżał młody czarnowłosy
Ionides, cały we krwi. Czarne oczy patrzyły niewidząco w sufit. Głowę miał
niemal oddzieloną od tułowia, twarz zmasakrowaną. Krew pokrywała wszystko
— nawet biurko, przy którym zapewne pracował.
Higgy zadygotał. Zamknął zewnętrzne drzwi. Wysoki, potężnie zbudowany
dwudziestoośmioletni sierżant sztabowy stał nieruchomo, patrząc na
przerażające szczątki leżące o kilka stóp od niego. Potem przypomniał sobie
hałas, jaki usłyszał w zamkniętym pokoju. Spojrzał na wewnętrzne drzwi. Boże!
Szaleniec, który to uczynił, musi znajdować się za nimi.
Ogarnął go paniczny strach. W pierwszym odruchu chciał otworzyć drzwi
zewnętrzne i pognać na złamanie karku po spiralnych schodach na dach. Gardło
miał suche, ręce mu drżały. Zdradliwa cisza panująca w pokoju obok sprawiała,
że chciał krzyczeć.
Cisza trwała nadal. Zza zamkniętych drzwi nie dochodził żaden szmer. Higgy
wciągnął głęboko powietrze w płuca. Może to wyobraźnia spłatała mu figla albo
napięte nerwy. Czy rzeczywiście coś słyszał?
Spojrzał w dół i znów zobaczył te okropne zwłoki. Na podłodze leżała
trzydziestocentymetrowa czarna hebanowa linijka. Podniósł ją, wziął się w garść
i podszedł do zamkniętych drzwi wewnętrznych. Wciąż ani dźwięku.
Bał się jak wszyscy diabli. Nabierał coraz to większego przekonania, że sąsiedni
pokój jest pusty, lecz jeśli morderca wciąż tam jest, on, Higgy, nie pozwoli
skurwielowi uciec. Ionides był miłym chłopakiem, zawsze skorym do żartów i
pogawędki. Higgy uniósł linijkę jak pałkę i sięgnął lewą ręką do klamki.
Jeśli zabójca jest w środku, na pewno trzyma w ręku nóż, którym zadał te
straszliwe ciosy Ionidesowi. Wszystko wskazywało, że Grek stoczył walkę o życie.
Nie, myślał Higgy, jeśli morderca wciąż tam jest, to niech mnie wszyscy diabli,
nie pozwolę draniowi uciec.
Uchylił ostrożnie drzwi. W pokoju było ciemno. Sięgnął lewą ręką do środka,
namacał kontakt, przekręcił. Pokój zalało światło, a wtedy, rozpłaszczony przy
ścianie, pchnął drzwi na całą szerokość. Prawa stopa zaplątała się w coś.
Bezładny stos papierów, cała masa, a wszystkie arkusze zaplamione
ciemnoczerwono. Krew.
Zrobił krok w głąb pokoju często używanego przez Gavalasa. Słyszał, że Gavalas
wyjechał na urlop. O ile się zorientował, nie było w tym pokoju śladu niczyjej
obecności. Ścisnął mocniej linijkę i wszedł głębiej.
Przemierzył cały pokój i nie znalazł żadnych oznak morderczej walki jak w
pierwszym. Musi natychmiast o wszystkim zameldować. W oszołomieniu
spróbował otworzyć drzwi wiodące na korytarz, bez przekręcania klucza. Drzwi
się otworzyły.
Wymowa tego faktu wstrząsnęła nim. Drzwi były zamknięte na klucz, kiedy
próbował je otworzyć od strony korytarza. Potwierdzenie przypuszczenia, że
zabójca ukrywał się w ciemnym pokoju w kilka chwil po dokonaniu ohydnej
zbrodni, było dla sierżanta Higgy’ego czymś przerażającym.
Zemdliło go. Pchnąwszy drzwi pobiegł do najbliższej toalety i zamknął się na
klucz. Później nigdy nie wiedział na pewno, ile czasu przesiedział na sedesie.
* * *
Zszedł po kamiennych schodach na dół opustoszałego budynku. Klatka windy
mogła się okazać śmiertelną pułapką. Sudański recepcjonista stłumił ziewnięcie,
gdy Higgy ukazał się u stóp schodów, i patrząc na czarną linijkę, którą ten wciąż
trzymał w dłoni — poprawił czerwony fez na głowie.
— Kto wychodził z budynku po moim przyjściu? — zapytał Higgy.
— Nikt, panie sierżancie, bo bym widział. Każdy musi przejść koło mojego
biurka...
— Wiem. A kto wchodził?
— Też nikt — odparł Sudańczyk doskonałą angielszczyzną. — Pan jest w tej
chwili jedyną osobą w całym domu.
— Selim, ty zasypiasz — oskarżył go Higgy.
— Nie, panie sierżancie — zaprotestował tamten. — Pracuję zwykle na nocną
zmianę. Sypiam w ciągu dnia.
— Więc połącz mnie z SIB. Szybko! To pilne.
— SIB...?
— Wydział Badań Specjalnych, idioto. — Ledwie powiedział to obraźliwe słowo,
natychmiast tego pożałował. — Po prostu mnie połącz — powtórzył. — Ktoś
został zabity. Sam z nimi porozmawiam, kiedy mnie połączysz.
Kiedy Sudańczyk wykręcał numer SIB, Higgy usiadł na kamiennym stopniu.
Czuł się wyżęty, wyczerpany. Ażeby ukryć drżenie rąk przed Selimem, ściskał w
dłoniach hebanową linijkę jak w imadle. Czekając na połączenie wciąż zadawał
sobie jedno pytanie. Jak ktokolwiek mógł wejść niepostrzeżenie do budynku,
skoro jedynym wejściem były wielkie podwójne drzwi za biurkiem Selima?
* * *
Podporucznik Samuel Partridge z Wydziału Badań Specjalnych siedział obok
swego szefa, kapitana Orde’a Humble’a, który prowadził wolno jeepa, zbliżając
się do brudnoszarego gmachu Antikhana. Był ranek po nocnym telefonie
sierżanta Higginsa i zapowiadał się jeszcze jeden wspaniały, słoneczny dzień.
— Wydaje się, że byliśmy tutaj zaledwie przed pięcioma minutami — zauważył
Partridge, kiedy przed wejściem do budynku zatrzymało się konne gharry
powożone przez Araba.
— Dokładnie trzy godziny temu — burknął Humble i zaparkował jeepa przy
krawężniku.
Partridge, dwudziestolatek z jedną gwiazdką, pożałował jeszcze raz, że się nie
ugryzł w język. Humble, pięćdziesięciosześcioletni eks-detektyw Scotland Yardu,
był ponury i skłonny do pesymizmu. Nigdy nie tracił okazji, żeby poprawić
Partridge’a. Najniższego z najniższych — z jedną gwiazdką na naramiennikach.
A czy to wina Partridge’a, że go odkomenderowano do SIB w tak młodym wieku?
Nie jest przecież winien, że ma płaskostopie. Został usunięty z pułku przez
Zgłoś jeśli naruszono regulamin