Ewa wzywa 07 - 069 - Kurzejewski Waldemar - Turysta z Durbanu.txt

(144 KB) Pobierz
Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07... 

Waldemar Kurzejewski 
TURYSTA Z DURBANU 

I 

Minęły już dwa lala od czasu, kiedy Janka wyjechała do Durbanu w południowej Afryce. 

Dla pani Zgierskiej byłto okres bardzo długi. Poczštkowo otrzymywała od crki systematycznie listy. 
Cieszyła się, bo listy były pełne radoci i ciekawe. Każde zdanie, każde słowo wiadczyło o zadowoleniu 
Janki. A to było najważniejsze: niczego tak nic pragnęła, jak szczęcia crki. Model tego szczęcia byłmoże 
zbyt abstrakcyjny, mało realny jak na polskie warunki. Pani Zgierska uważała, że tylko bogactwo może za-
pewnić crce wszystko w życiu. To swoje przekonanie potrafiła zaszczepić Jance. I obie kobiety, matka i 
crka, oczekiwały krlewicza z bajki, ktry jako się nic kwapiłprzestšpić skromnych progw ich mieszka-
nia. 

Zupełnie nieoczekiwanie samo życie podsunęło im niecodziennš szansę. 

Po ukończeniu szkoły redniej Janka zaczęła pracować. Wyglšdało na to, że po zdobyciu praktyki osiš-
dzie w księgowoci. Nie z pracš jednak wišzały obie z matkš nadzieje na przyszłoć. 

Janka wyrosła na przystojnš, zgrabnš dziewczynę; podobała sięchłopcom. Wysoka blondynka, o ciem-
nych oczach i ciemnych brwiach, budziła zainteresowanie w męskim gronie znajomych. Pani Zgierska pilnie 
dbała jednak, aby te młodzieńcze znajomoci nie przerodziły sięw trwale uczucie. 

Janka właciwie nie miała nigdy swojego chłopca; czekała na odpowiedniego kandydata. Zamšżpjcie 
miało uwolnić je od tego cišgłego borykania sięz niedostatkiem, z brakiem pieniędzy. Pani Zgierska ? mi-
mo własnych przykrych dowiadczeń na tym polu ? uważała małżeństwo za jedyny rodek do osišgnięcia 
dobrobytu. Wydawało jej się, że posiadanie pieniędzy automatycznie wyklucza wszelkie kłopoty: że dobro-
byt jest wiatłem, ktre rozjania nawet najciemniejsze zakamarki życia. 

Teraz nie pamiętała już dokładnie, w jaki sposb Janka poznała tego przystojnego, kruczoczarnego, z 
oryginalnym wšsikiem, obcokrajowca. 

Kiedy dowiedziała sięo tej znajomoci, postanowiła niezwłocznie zaprosić niecodziennego gocia do 
domu. Trudnoci językowe stanowiły niewielkš przeszkodę. Właciwie już w czasie tego pierwszego spo-
tkania dowiedziała sięwszystkiego, co jš interesowało. Goć miałprzy sobie zdjęcia, ktre zaraz wycišgnšł i 
pokazywałpięknš willę i okazały budynek, gdzie mieciła się firma, w ktrej pracował. Byłprzy tym miły, 
grzeczny, ujmujšcy. Obie kobiety były zachwycone. Włanie to byłczłowiek, o jakim marzyły. 

Takiej szansy pani Zgierska nie mogła zaprzepacić. Z wrodzonš sobie przedsiębiorczociš ujęła w ręce 
wszystkie nici i ? jak jej sięzdawało ? z takš umiejętnociš pokierowała sprawami, że wszystko zaczęło 
przebiegać po jej myli. Czuła sięprzy tym jak hazardzista, ktry gra o wysokš stawkę, z tštylko rżnicš, że 
nie lepy los podrzucałjej karty, ale ona sama je dobierała. 

Cel swj osišgnęła. W niedługim czasie odbyłsięlub młodej pary, ktra wkrtce też wyjechała do da-
lekiego, obcego kraju na drugiej płkuli. Durban ? miasto, o ktrym dotychczas nawet nie słyszała ? stał
się jej naraz bliski. Chłonęła każdš o nim informację. Chciała wiedzieć jak najwięcej. 

Tak minšłpierwszy rok. Włanie od tego czasu listy zupełnie sięodmieniły. Janka zaczęła pisać o kło-
potach finansowych, o tym, że ich firmę trzeba ratować przed upadkiem, ale ? dodawała zaraz ? to nic 
gronego; John zastosowałniezbędne rodki zaradcze. Chwaliła się, że ona rwnież mu pomogła. 

Coraz częciej wracała w swych listach do wspomnień. Pisała o szkole, nauczycielach, koleżankach, o 
domu, a nawet o swej pracy w biurze, ktršdawniej niezbyt była zachwycona. Niemal każde zdanie zaczy-
nało sięod słw: ?najdroższa mateczko", ?najukochańsza", ?najmilsza". 

Tłumaczyła to sobie pani Zgierska na swj sposb. Crka musi przeżywać jaki kryzys, a przy tym drę-
czy jš tęsknota za krajem. 

Pewnego dnia nadszedł list, ktry sprawił, że wielki niepokj ogarnšłpaniš Zgierskš. Czytała go już po 
raz nie wiadomo ktry i wcišż odkrywała w nim co nowego, na co poprzednio nie zwrciła uwagi. Treć
listu była bardzo dziwna: pełna jakich niedomwień, aluzji, zdańna poły ironicznych, na poły przepełnio-
nych goryczš. Matka wyczuwała, że kryje sięza tym jaki nie znany jej dramat. Gubiła sięw domysłach, 
odpędzała niespokojne myli, ktre ustawicznie podsuwała jej rozbudzona wyobrania. Co oznaczało to 
sformułowanie: ?Udało mi sięprzekroczyć prg, za ktrym kryje sięszczęcie, o ktrym obie nawet nie ni-
łymy". Albo: ?Pracę mam ciężkš i lekkš zarazem ? zależy od punktu widzenia". Dlaczego Janka nie napi-
sała jasno, o co chodzi? 

Pani Zgierska nie mogła sięuspokoić. Tysišce domysłw przelatywało jej przez głowę; jeden straszniej-
szy od drugiego. Niepokj siępotęgował. Położyła siędo łżka, ale nie mogła zasnšć. Dręczyły jš wštpliwo-
ci, czy dobrze postšpiła godzšc się bez zastrzeżeń na lub i wyjazd crki do obcego kraju. 

Przez całš noc nie zmrużyła oka. Nie mogła doczekać sięrana. Ubrała sięo wiele wczeniej, aniżeli to 
było konieczne. 

Wsiadła do tramwaju. Od przystanku do Pałacu Mostowskich był już tylko kawałek drogi. W wydziale 
paszportw Komendy Stołecznej MO przedstawiła swojš probę. Spodziewała się, że może tu uzyska infor-
mację o kim, kto jedzie do Durbanu. Urzędniczka przez chwilę sięzastanawiała, po czym zaproponowała 
jej, żeby sięzwrciła w tej sprawie do naczelnika wydziału. Ten, o dziwo, przyjšł jš nadspodziewanie szyb-
ko. Wysłuchałcierpliwie całej historii, w zamyleniu patrzšc w okno. Kiedy skończyła, poradził jej, żeby 
zwrciła siędo innego wydziału. Nawet ułatwiłjej to, telefonujšc do swego kolegi. 

I tak oto pani Zgierska trafiła do gabinetu majora Bielaka. Po raz drugi tego dnia opowiadała o swej cr-
ce, o jej zamšżpjciu, wyjedzie do Republiki Południowej Afryki i o tych dziwnych listach ? a szczegl-
nie o tym ostatnim, ktry wzbudziłw niej niezrozumiałš trwogę. 

Major miałswoiste podejcie do tego typu informacji. Nigdy nie przerywał mwišcemu, cierpliwie wy-
słuchiwałwszystkich szczegłw, pytania zostawiajšc na zakończenie. Nigdy pochopnie nie oceniałinfor-
macji. Nawet te z pozoru błahe, ktre, zdawałoby się, nie powinny interesować milicji, przyjmowałz całš
powagš. 

Z opowiadania zdenerwowanej kobiety nie wynikało, że zdarzyło sięco, co mogłoby zainteresowaćor-
gana milicji. Ot, zwyczajna, banalna historia: młoda dziewczyna poznaje cudzoziemca, pokochali się, odbył
sięlub, potem wyjazd ? a teraz te listy pełne tęsknoty, jakie zmartwienia, spowodowane z pewnociš roz-
czarowaniem i kłopotami finansowymi. Cż, w życiu rżnie bywa. 

Major Bielak przyglšdałsięopowiadajšcej kobiecie. 

? Jak pani crka poznała swego męża? ? zapytał, kiedy skończyła. 

? W jaki sposb go poznała? ? powtrzyła pytanie. Nie pamiętała dokładnie. Jak przez mgłę przypo-
minała sobie o jakim poredniku, znajomym Janki. Nie interesowała siętym wwczas. Nie miało to wtedy 
znaczenia. 

? Może w pracy, może przez koleżanki, kolegw; może na ulicy, w kawiarni, na wczasach, na wy-
cieczce ? podsuwałcierpliwie major. 

Zgierska zamyliła się. Starała sięprzypomnieć sobie wszystko, co na ten temat mogła wiedzieć. 

? Zaraz, zaraz, jak to było? ? zastanawiała się na głos. ? Tak, pamiętam: Janka przyszła wtedy do 
domu nieco pniej niż zwykle. Zapytałam jš, gdzie była. Ot, tak po prostu, z ciekawoci... pan rozumie. 
Powiedziała mi, że była w kawiarni ze znajomym. I wtedy przysiadłsiędo nich John. W ten sposb go po-
znała. 

O znajomym, z ktrym crka była w kawiarni, nic bliższego powiedzieć nie umiała. Nic znała jego 
imienia, nazwiska, adresu; nigdy go nie widziała. 

Major Bielak bil sięz mylami. Z jednej strony nie można było lekceważyć obaw tej kobiety, z drugiej 
jednak ? nic nie usprawiedliwiałoby wszczęcia dochodzenia. Nie dawało mu jednak spokoju to zdanie w 
licie, pełne ironii i goryczy: ?Wszystkie polskie dziewczęta, ktre pragnš dostać się do raju. powinny przy-
jechać tutaj". 

Zdecydowałw końcu, że należy siętšsprawš bliżej zainteresować. Nie znaczy to jednak, że konieczne 
jest delegowanie do tego celu kilku ludzi czy w ogle angażowanie więcej rodkw. Przynajmniej nie teraz, 

nie w tej fazie. Ale może uda siępewne rzeczy wyjanić od razu i ustalone dane odłożyć na razie do archi-
wum. Już następny list od Janki mgłsięokazać pomocny. 

Zastanawiałsię, ktremu z pracownikw w wydziale można tymczasem powierzyć to zadanie. Wszyscy 
byli zawaleni robotš.  Nie mgłobcišżać ludzi, ktrzy zajęci sš teraz innymi pilnymi sprawami. Do tego 
zadania potrzebny byłczłowiek zdolny, z wyobraniš.' a jednoczenie o precyzyjnym umyle. 

Kapitan Ciszkowski! 

Od dwch lat pracuje w wydziale. ?Marynarz" ? jak go wszyscy tutaj nazywajš. Urodzony na Wybrze-
żu, zwišzany z morzem. Po odbyciu służby wojskowej w Marynarce Wojennej zdecydowałsięwstšpić do 
MO. Ukończyłmilicyjnš szkołę oficerskš i ? mimo że pragnšłpracować na terenie Trjmiasta ? otrzymał
przydziałdo Komendy Stołecznej. Poczštkowo byłz tego niezadowolony, ale pniej przyzwyczaiłsię i nie 
mylał już o przeniesieniu. Mimo braku da-wiadczenia umiałpodejmować trafne decyzjo. Jego propozycje 
uzyskiwały aprobatę przełożonych. Wyrżniłsięszczeglnie w pewnej sprawie, ktršuznano już za bezna-
dziejnš. Otrzymałprzedterminowy awans. Stopniowo stawałsię jednym z filarw wydziału. Rwałsię do 
pracy, nigdy nie szczędziłczasu. Chyba z tego względu ? a może i przez jakie przeoczenie ? nie wyko-
rzystałnawet urlopu w roku ubiegłym. 

Jemu włanie major Bielak zdecydowałsiępowierzyć tęsprawę. W obecnoci pani Zgierskiej kapitan 
Ciszkowski zostałpoproszony do pokoju majora. Stanšłw drzwiach na bacznoć. 

? Siadaj. ? Major wskazałmu krzesło. Ciszkowski usia...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin