Pilcher Rosamunde - Powrót do domu t.1.pdf

(2444 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Pilcher Rosamunde
Powrót do domu t.1
Rodzice czternastoletniej Judyty wyjeżdżają na placówkę handlową do Singapuru, a
córkę wysyłają do szkoły z internatem w Kornwalii. Osamotniona i pozbawiona
rodzinnego ciepła dziewczynka zaprzyjaźnia się z koleżanką ze szkoły i przywiązuje
do jej rodziny. Chętnie też odwiedza ich malowniczą posiadłość Nancherrow na
wybrzeżu Kornwalii, czując się tam lepiej niż w domu. Judyta przeżywa pierwszą
miłość i pierwsze rozczarowania, dojrzewa z dala od rodziny, ale otoczona
przyjaznymi i życzliwymi ludźmi.
CZESC PIERWSZA
1935
Szkoła miejska w Porthkerris znajdowała się w połowie zbocza pagórka wyrastającego dokładnie
pośrodku miasteczka. Wyżej rozciągały się już tylko wrzosowiska. Mieściła się w budynku z epoki
wiktoriańskiej, solidnie zbudowanym z granitowych ciosów. Prowadziły do niego trzy oddzielne
wejścia, pierwotnie przeznaczone dla chłopców, dziewcząt i dzieci przedszkolnych - pamiątka z
czasów, kiedy obowiązywał ścisły podział według płci. Szkołę otaczały boiska, a sztachety z kutego
żelaza jakby odgradzały ją od świata. Dziś jednak, w grudniowe popołudnie, budynek jarzył się
światłami i pękał w szwach od tłumów przejętych uczniów, dźwigających zarówno teczki i worki z
kapciami, jak też baloniki i torebki cukierków. Dzieci skupiały się w małych grupkach, piszcząc,
chichocząc i poszturchując się nawzajem, zanim w końcu zaczęły rozchodzić się do domów.
Miały powody, aby odczuwać radosne podniecenie. Jednym z nich było zakończenie zimowego
semestru, drugim - doroczna choinka. Na sali gimnastycznej tańczono tradycyjne tańce przy
akompaniamencie rozstrojonego fortepianu i bawiono się w gry sportowe, jak na przykład biegi
sztafetowe z woreczkami napełnionymi grochem. Na podwieczorek podano lody z owocami i
konfiturami, ciastka i oranżadę z bąbelkami. Potem uczniowie ustawiali się w kolejce, aby każdy mógł
uścisnąć dłoń dyrektora, pana Thomasa, i życzyć mu wesołych świąt, otrzymując w zamian torebkę
cukierków. Co roku odbywało się to
tak samo, ale dzieci zawsze dobrze się bawiły i z utęsknieniem wyczekiwały choinki.
Stopniowo wrzawa dziecięcych głosików milkła. Z budynku szkolnego wychodzili już tylko
zapóźnieni goście, tacy, co to długo nie mogli znaleźć rękawiczek czy butów od pary. Za kwadrans
piąta wyszły dwie ostatnie dziewczynki, czternastolatki Judyta Dunbar i Heather Warren. Miały na
sobie takie same granatowe płaszczyki, kalosze i wełniane czapeczki naciągnięte głęboko na uszy. Na
tym jednak kończyło się ich zewnętrzne podobieństwo. Judyta była piegowatą blondynką o jasnej
cerze, niebieskich oczach i z krótkimi warkoczykami. Heather natomiast pochodziła z rodu
wywodzącego się w linii męskiej od hiszpańskiego marynarza, wyrzuconego przez fale na brzeg
Kornwalii po klęsce Wielkiej Armady. Pośrednio po tym dalekim przodku, a bezpośrednio po ojcu,
odziedziczyła oliwkową cerę, kruczoczarne włosy i oczy jak małe czarne winogrona.
Panienki wychodziły z wieczorku ostatnie, bo Judyta opuszczała szkołę w Porthkerris na zawsze i
chciała pożegnać się nie tylko z dyrektorem, lecz i ze wszystkimi nauczycielami, a nawet z kucharką,
panią Trewartha, i starym woźnym, Jimmym Richardsem.
Kiedy już pożegnała się, z kim tylko mogła, przeszła z koleżanką przez boisko i minęła bramę. Dzień
był pochmurny i drobna mżawka rozpraszała światła latarni. Dziewczynki zaczęły iść w dół ulicą
biegnącą po zboczu pagórka, a prowadzącą do miasta. Początkowo obie milczały.
- No i po wszystkim! - westchnęła wreszcie Judyta.
- To musi być zabawne uczucie wiedzieć, że już się tu nie wróci.
- Może i zabawne, ale trochę mi żal. Nigdy nie przypuszczałam, że mogłabym żałować jakiejkolwiek
szkoły, a tymczasem lak właśnie się dzieje.
- Bez ciebie już nigdy nie będzie tu tak jak przedtem.
- A co ja mam powiedzieć? Tobie zostaną przynajmniej Elaine i Christine, a ja tam będę musiała od
początku nawiązywać znajomości. 1 jeszcze każą mi nosić mundurek!
Milczenie Heather wyrażało współczucie. Jej także ta perspektywa wydawała się koszmarem. W
szkole miejskiej w Porthkerris panowała pod tym względem całkowita swoboda - dzieci mogły
ubierać się; tak kolorowo, jak chciały. Natomiast prywatna Szkoła Świętej Urszuli była placówką
bardzo konserwatywną, wręcz staroświecką. Od uczennic wymagano tam umundurowania, złożonego
z ciemnozielonego żakietu, grubych, brązowych pończoch i ciemnozielonego kapelusika. W tym
nietwarzowym stroju nawet najładniejsza dziewczyna wyglądała zupełnie pospolicie.
Uczennice Świętej Urszuli dzieliły się na dochodzące i mieszkanki internatu. W Porthkerris
rówieśnice Judyty i Heather traktowały takie dziewczęta z głęboką pogardą i dokuczały im, jak tylko
mogły. Tym trudniej było wyobrazić sobie, że teraz Judyta stanie się jedną z tych nijakich, ulizanych,
ale bardzo pewnych siebie istot.
Właśnie perspektywa zamieszkania w internacie wydawała się Heather najgorsza ze wszystkiego.
Sama za nic w świecie nie dałaby się oderwać od swojej mamy, tatusia i dwóch starszych braci,
przystojnych i czarnowłosych jak ojciec W szkole w Porthkerris mieli opinię niepoprawnych
łobuzów i rozrabiaków - dopiero groźny dyrektor okręgowej szkoły w Penzance zdołał ich nieco
utemperować Nadal jednak pozostali świetnymi kumplami. To właśnie oni nauczyli Heather pływać,
jeździć na rowerze i łowić makrele z łódki. A co zabawnego można robie wśród samych
dziewczynek? To nic, że Penzance, gdzie znajdowała się Szkoła Świętej Urszuli, leżało tylko o dzie-
sięć mil stąd. Dla Heather, przyzwyczajonej do ścisłych więzi rodzinnych, dziesięciomilowy dystans
dzielący ją od mamusi, tatusia, Paddy'ego i Joego równałby się całym latom świetlnym.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin