Whitney-Robinson Veronica, Haden Blackman - Ruiny Dantooine.pdf

(641 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
PROLOG
843800446.001.png
Zbocze wzgórza rosiła lekka mżawka. Oprócz delikatnego szumu kropel deszczu popołudniową
ciszę mąciły tylko sporadyczne krzyki peko-peko. Żałosne kwilenie dużego, błękitnoskórego,
skrzydlatego gada niosło się daleko po spokojnej tafli jeziora i długo odbijało się echem od skał,
zanim w końcu milkło.
- Wygląda na to, że dzikie koty ruszyły na łowy - mruknął do siebie Inkwizytor Loam Redge.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl o smukłych sylwetkach zwinnych, złotopłowych bestii,
przemykających bezszelestnie wokół Samotni. Peko-peko nie były jedyną zwierzyną, na którą
polowały te potężne drapieżniki. Plasowały się ledwie na początku długiej listy ich potencjalnych
ofiar.
Ubrany w pelerynę mężczyzna stał samotnie na kamiennym balkonie i przyglądał się w
milczeniu spokojnej tafli jeziora i otaczającym je pagórkom, podziwiając zachód słońca
oblewający okolicę łagodnym różowym blaskiem. Jak tylko słoneczna kula zniknęła za
horyzontem, wszystko wokół skrył półmrok. Niebo mieniło się teraz odcieniami szarości: od
brudnej bieli po stalowosiny. Barwy nakładały się na siebie, więc niepodobna było stwierdzić,
gdzie jeden kolor przechodzi w drugi - Nie minęło dużo czasu, nim rozpadało się na dobre, więc
Inkwizytor rzucił ostatnie spojrzenie na migoczące daleko na wschodzie światła Moenii i wrócił
do środka. Niecierpliwym gestem strzepnął krople z peleryny, jakby kontakt z deszczem w jakiś
dziwny sposób mógł ją skazić, a potem przygładził gęstą brązową czuprynę i wyprężył dumnie
pierś.
Nikt nie wiedział, ile tak naprawdę ma lat, a Redge wolał to zachować w sekrecie. Tajemnice
były w Imperium rzadkim luksusem, on zaś miał zamiar utrzymać ich tyle, ile zdoła.
Inkwizytor Loam Redge był jedną z nielicznych osób, które czerpały niekłamaną przyjemność z
wypełniania własnych obowiązków. Odnajdywanie istot wrażliwych na Moc, torturowanie ich i
pozbawianie nędznych żywotów było jednym z jego życiowych celów, a prócz tego dawało mu
nieopisaną satysfakcję. Był bardzo dobry w tym, co robił; nawet gdy przytłaczał go nawał roboty,
sprawiał wrażenie, jakby właśnie rozbawił go jakiś przedni dowcip. Przez wszystkie lata
wykonywania zawodu ta złośliwa uciecha odcisnęła piętno na jego twarzy, żłobiąc ledwie
zauważalne bruzdy w kącikach jego szarych oczu. Poza kurzymi łapkami twarz Redge'a była
dziwnie gładka: wyglądał na trzydzieści lat, ale równie dobrze można mu było dać
pięćdziesiątkę.
Kiedy już się upewnił, że wygląda należycie schludnie, wyszedł z komnaty i ruszył przed siebie
korytarzem wyłożonym purpurowym, lamowanym złotem dywanem. Wykładzina była tak gruba
i puszysta, że ledwie słyszał odgłos MSE-6, który w pewnym momencie przemknął koło jego
stóp. W Samotni pełno było tych małych, czarnych, trapezoidalnych robocików, tak samo jak na
niezliczonych okrętach i imperialnych placówkach, jak galaktyka długa i szeroka. Odkąd stojące
na skraju bankructwa Rebaxan Columni zaoferowało je po okazyjnej cenie imperialnym,
wszędzie aż się od nich roiło. Marynarka cierpiała akurat na niedobór robotów, więc długo się nie
namyślali: zakupiono ich miliony.
Myszobot zatrzymał się kilka kroków od Inkwizytora, wyciągnął uzbrojony w ściereczkę
chwytak i zaczął pieczołowicie polerować niewidoczne smugi na marmurowej ścianie. Redge
poświęcił chwilę na podziwianie, jak automat pastwi się
nad i tak już lśniącą porażającym blaskiem powierzchnią, ale wkrótce zreflektował się i podjął
wędrówkę, powiewając połami peleryny. Robocik skojarzył mu się z pewnym gatunkiem małego
insekta i troszkę go to wyprowadziło z równowagi.
Poza nim w korytarzu nie było żywej duszy, więc Inkwizytor mógł się w spokoju napawać
przepychem Samotni Imperatora Palpatine'a na Naboo. Rodzinna planeta byłego Kanclerza
Republiki była spokojnym, zielonym miejscem; podmokłe, bagniste tereny graniczyły tu z
porośniętymi bujną roślinnością połaciami równin i pasmami malowniczych wzgórz. Redge
uważał, że sielankowe widoczki Naboo mają kojący wpływ na skołatane nerwy, i rozumiał, że to
właśnie z tego powodu Imperator wybrał to miejsce, a nie, jak powszechnie uważano, z jakichś
sentymentalnych patriotycznych pobudek. Podczas licznych wojaży do Theed, Moenii, Kaadary,
Dee'ja Peak czy innych mieścin tej spokojnej planety Inkwizytor Redge nie miał jeszcze okazji
podróżować siecią strumieni i kanałów, przecinających głębokie warstwy wodnego świata,
chociaż słyszał z dobrego źródła, że można było swobodnie przemieszczać się po całej planecie,
nie wychyliwszy ani razu głowy na zewnątrz. Planował, że pewnego dnia sprawdzi prawdziwość
tej informacji osobiście - albo wyśle po jej potwierdzenie któregoś z zaufanych asystentów. Kto
wie, co za licho czai się pod powierzchnią tego zielonego świata? Naboo, znana przystań
artystów i architektów, równie dobrze mogła przyciągać i inne, mniej pożądane kategorie istot:
męty i rzezimieszków.
Od czasu osiedlenia się w Samotni Imperator nie miał zbyt wiele problemów z lokalną ludnością.
O ile Redge wiedział, dotychczas nie pokazali się tu żadni Rebelianci. A trzeba przyznać, że
dokładał wszelkich starań, żeby być na bieżąco. Królowa Kylantha poprzysięgła - i wielokrotnie
udowodniła - swoją lojalność wobec Palpatine'a. Mimo to Inkwizytora irytowało, że do tej pory
ten babsztyl nie rozwiązał Rady Królewskiej Naboo ani nie wprowadził żadnych znaczących
zmian w strukturach demokratycznego rządu. Jeżeli była naprawdę oddana sprawie, dlaczego nie
zdecydowała się ułatwić wszystkim życia i pozbyć tej całkowicie zbędnej biurokracji? Czy
kierowała nią zwykła próżność, chęć zachowania nic nieznaczącego tytułu, czy może było w tym
coś więcej? Dręczyły go te pytania i stanowczo zbyt często nie dawały mu spać w nocy.
Redge skręcił za róg i znalazł się w przestronnej, wysoko sklepionej sieni - wystarczająco dużej,
żeby spokojnie zmieściło się w niej kilka pułków żołnierzy. Podobnie jak w prowadzącym do
niej korytarzu, ściany były tutaj z żyłkowanego różowego i brązowego marmuru. Pokrywały je
krwisto-złote gobeliny, podobne do tych wyściełających liczne hole Samotni. Na wypolerowaną
posadzkę tu i ówdzie padały plamy światła, rzucanego przez złociste, cylindryczne lampy
podwieszone u stropu. Pod ścianą naprzeciwko stało dwóch osobistych strażników Imperatora,
ubranych w szkarłatne szaty. Strzegli wejścia do prywatnych komnat samego Palpatine'a. Jak
kamienne posągi lub krwawe zjawy, strażnicy trwali bez ruchu na swoich posterunkach; ani
drgnęli. Nie byli jednak jedynymi żywymi istotami w sali: pod misternie rzeźbioną ścianą, w
pobliżu niewielkiego terminala komputerowego, stało dwóch szturmowców. W przeciwieństwie
do Redge'a, byli wyraźnie rozluźnieni: jeden opierał się niedbale o ścianę, co, zważywszy na fakt,
że był od stóp do głów zakuty w lśniący plastoidowy pancerz, było nie lada sztuką, jego kolega
zaś sprawiał wrażenie niewiele bardziej zdyscyplinowanego. Żaden nie odwrócił się w stronę
Redge'a, więc pewnie go nie zauważyli. Inkwizytor przysunął się bliżej, żeby usłyszeć, o czym
rozmawiają.
- Mówię ci - zaszemrało z głośników komunikatora szturmowca opartego o ścianę. - Jeżeli
jeszcze się nie zabrali do budowy nowej, to już nie zaczną.
- Minął dopiero rok - stwierdził drugi. Przefiltrowany przez system komunikacji głos trzeszczał
od wyładowań. Chyba przydałby mu się gruntowny przegląd, uznał Redge. - Naprawa takiego
cacka musi trochę potrwać.
- No, nie wiem - mruknął z powątpiewaniem ten pierwszy. - Według mnie, jeśli do tej pory nie
odbudowali Gwiazdy Śmierci, to pewnie sobie odpuścili. A to już o czymś świadczy.
- Co masz na myśli? - spytał drugi. Mimo zakłóceń w jego głosie słychać było wyraźny niepokój.
Jego towarzysz odepchnął się od ściany i przestąpił z nogi na nogę.
Chodzą plotki, że Rebelianci nie śpią. Podobno jest ich coraz więcej i rosną w siłę. Jeżeli zdołali
zniszczyć broń takiego kalibru jak Gwiazda Śmierci, to nie warto ich oceniać pochopnie.
Szczerze? Sądzę, że Imperator coś przed nami ukrywa... - Nawet przez transmiter było słychać,
że zniżył głos prawie do szeptu. - .. .i to całkiem sporo - dokończył.
- Przez takie gadki możesz szybko trafić do piachu - ostrzegł go kompan.
- Albo w inne, mniej przyjemne miejsce - dopowiedział Redge, wychodząc z cienia.
Przyłapani na gorącym uczynku żołnierze zamarli i natychmiast stanęli na baczność. Inkwizytor
wprost uwielbiał stosować taką technikę: ściąć przeciwnika z nóg, zaatakować z zaskoczenia i
pastwić się nad bezbronną ofiarą.
- S... sir - zająknął się pierwszy szturmowiec. - Eee... nie widziałem, kiedy pan wszedł, i... i...
Domyślam się - skwitował Redge, napawając się widocznym zakłopotaniem żołnierza.
Postanowił trochę się nad nim poznęcać, więc przez chwilę nic nie mówił, zmuszając go, żeby
podjął rozpaczliwą próbę wybrnięcia z sytuacji.
- Pan raczy wybaczyć, sir, nie miałem na myśli nic zdrożnego, chciałem tylko wyjaśnić koledze
moje obawy co do...
- Nie kłopocz się tłumaczeniem, żołnierzu — przerwał mu oschle Redge. - Doskonale wiem, co
próbowałeś wyjaśnić swojemu koledze. - Wskazał podbródkiem drugiego szturmowca. -
Uważasz, że nasz Imperator coś przed wami tai? Że wciska wam ciemnotę, że się tak wyrażę?
-- Ja tylko...
- Milczeć! - warknął Redge. Po niedawnej łagodności nie został żaden ślad. - Wiecie wszystko,
co powinniście wiedzieć, tak samo jak cała reszta. Służyć Imperatorowi to znaczy ufać mu
bezgranicznie i nie podawać w wątpliwość żadnych jego decyzji.
Szturmowcy milczeli. Inkwizytor wiedział, że za bardzo się bali, żeby wykrztusić choć słowo.
Ich strach sprawił, że zrobiło mu się cieplej na sercu, a kąciki ust uniosły się w błogim
zadowoleniu. Odprężył się, jednak nie do końca.
- Tylko że - przyznał dobrotliwie - na swój prosty sposób w jednym, żołnierzu, masz rację.
- Sir? - bąknął drugi szturmowiec, rozpaczliwie próbując' wybrnąć z opresji.
- To jeszcze nie koniec tej wojny - odparł Redge. - Mamy dość siły i władzy, żeby zmiażdżyć
Rebelię, bez dwóch zdań. Jednak Rebelianci to pokrętne i chytre istoty. Całkiem jak
wachlarzowate rawle, potrafią uwić sobie wygodne gniazdka na najwyższych szczeblach władzy,
przyczaić się i czekać na najlepszy moment. Dopiero kiedy wywabimy ich z kryjówek i
zniszczymy tych, którzy chowają się pośród nas, przystrojeni w cudze piórka, będziemy mogli
mówić o zwycięstwie - dokończył z emfazą.
Zanim jednak zdołał dodać coś więcej, atmosfera w komnacie zmieniła się nieznacznie, ale
wyczuwalnie. Redge'owi zjeżyły się włosy na karku i zrozumiał nagle z niezachwianą pewnością,
że drzwi do komnaty Imperatora się otworzyły.
Odwrócił się plecami do szturmowców, zupełnie o nich zapominając, i patrzył, jak z głębokiego
cienia wynurza się wysoka, czarno ubrana postać. Kiedy się do niego zbliżała, czuł narastający
chłód, pełznący od żołądka w górę kręgosłupa, aż w końcu zakręciło mu się w głowie. Był
wrażliwy na Moc, więc potęga istoty w czerni prawie ścięła go z nóg.
Postać od stóp do głów zakrywał czarny jak noc pancerz, rozświetlony jedynie kilkoma diodami,
mrugającymi niebiesko i czerwono na panelu podtrzymywania życia - w miarę jak właściciel
ekwipunku oddychał, panel punktował błyskami uderzenia jego serca. Twarz zakrywała mu
upiorna maska oddechowa, stanowiąca część hełmu i upodabniająca jego głowę do czerepu
jakiegoś mrocznego bóstwa. Zbliżył się bezszelestnie do Inkwizytora, powiewając połami czarnej
peleryny. Wyglądał wypisz, wymaluj jak skrzydlaty drapieżnik szukający ofiary.
Kątem oka, na wpół świadomie, Redge zauważył, że w przytłaczającej obecności Czarnego
Lorda żołnierze wyprężyli się jeszcze bardziej. Nie zdążył zarejestrować nic więcej, zanim padł
na kolana w służalczym ukłonie.
- Mój panie, Lordzie Vader - wyszeptał z należnym szacunkiem.
- Powstań, Inkwizytorze - rozkazał Lord Vader dudniącym, głębokim basem. Przerwy między
zdaniami punktował mechaniczny oddech, trudny do pomylenia z jakimkolwiek innym
odgłosem. - Wstań i chodź ze mną.
Redge wstał z taką samą gracją, z jaką uklęknął. Z trudem oparł się chęci strzepnięcia peleryny.
Nie chciał, żeby Czarny Lord Sithów uznał go za przesadnie przejmującego się swoim wyglądem
fircyka. Wyprężył się i podniósł dumnie podbródek, ale i tak musiał zadzierać głowę, żeby
zajrzeć w maskę mierzącego dwa metry Vadera. Zanim ruszył za nim, odwrócił się w stronę
szturmowców.
- Skoro macie dość wolnego czasu na myślenie o głupotach, postaram się, żeby przeniesiono was
do placówki, która na pewno zapewni wam więcej... rozrywki. Może coś w systemie Hoth? -
rzucił z namysłem. - Chyba nie wysłaliśmy tam jeszcze wielu ludzi. Zgłosicie się do dowódcy
swojego garnizonu po nowe przydziały. Wasza służba w tym miejscu dobiegła końca. - Odwrócił
się na pięcie i pospieszył za Lordem Vaderem, obmyślając po drodze, w jakie piekielne miejsce
wysłać niesubordynowanych żołnierzy.
Minęło kilka niezręcznych - oczywiście tylko dla Redge'a - chwil, zanim odważył się zagadnąć
sunący przed nim bezszelestnie cień.
- Tak, mój panie?
- Imperator żąda informacji o twoich postępach - odparł głucho Vader.
Redge z całej siły starał się utrzymać równy krok. Potęga Ciemnej Strony promieniowała od
mrocznego Lorda przytłaczającymi falami.
- Inkwizytorze? - powtórzył Vader, kiedy Redge nie odpowiadał.
- Mój panie... - zająknął się Loam. - Doskonale rozumiem, jakie znaczenie ma dla nas ta misja...
- Czyżby? - prychnął Vader. Redge mógłby przysiąc, że w mechanicznym głosie słychać lekkie
rozbawienie. - Miło, że się rozumiemy.
- To znaczy, miałem na myśli - zaczął się plątać Inkwizytor - że w pełni dociera do mnie waga
moich obowiązków z nią związanych...
- Naprawdę, Inkwizytorze? - zdziwił się Vader. Zatrzymał się, zanim skręcili w następny
korytarz. W ciszy panującej wokół słychać było tylko rzężenie oddechu Czarnego Lorda i Redge
poczuł się nagle dziwnie nieswojo. Darth Vader był jedyną istotą, która potrafiła wyprowadzić go
z równowagi i wprawić w zakłopotanie.
- Czy naprawdę zdajesz sobie sprawę - zadudnił złowróżbnie Lord Sithów po dłuższej chwili - co
się stanie, jeśli holokron trafi w ręce Rebeliantów?
Redge przełknął głośno ślinę.
- Tak, mój panie. Sądzę, że wiem, co to oznacza. Jeżeli Rebelia zdoła odnaleźć to urządzenie...
zważywszy na wciąż rosnącą liczbę ich sympatyków... i przeniknąć w nasze szeregi... - plątał się.
- Imperium może się znaleźć w poważnym niebezpieczeństwie.
Vader przyglądał mu się przez chwilę, zanim wycelował w niego oskarżycielsko obleczony
czarną rękawicą palec.
- I co zamierzasz w związku z tym? - spytał gniewnie.
- Lordzie Vader, przydzieliłem do tej sprawy moich najlepszych ludzi - zameldował pospiesznie
Inkwizytor. - Szkoliłem ich osobiście przez wiele lat i jestem pewien, że nikt nie wypełni tego
zadania lepiej niż oni. Nie zawiedziemy - zapewnił gorliwie, usiłując zapanować nad drżeniem
głosu.
Vader przypatrywał mu się przez chwilę w milczeniu, po czym odwrócił się na pięcie i podjął
marsz. Jego ciężkie kroki tłumiła gruba warstwa wykładziny w korytarzu. Inkwizytor zawahał się
na chwilę, ale zaraz ruszył za nim.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin