Anna Minkiewicz - Bilans okupacji Afganistanu.pdf

(95 KB) Pobierz
Anna Minkiewicz
Bilans okupacji Afganistanu
Opinia publiczna w Polsce przypomina sobie o Afganistanie tylko przy
okazji ofiar wśród polskiego kontyngentu wojskowego w tym kraju. Tymczasem
wojna narzucona jego mieszkańcom trwa już ponad 10 lat.
Po atakach terrorystycznych 9/11, władzom USA wystarczył fakt, że
w Afganistanie przebywał Osama ben Laden, aby wybrać ten bezbronny kraj na
ofiarę zemsty. To że żaden Afgańczyk nie był zamieszany w zamachy, nie miało
znaczenia, musiała się polać czyjaś krew. Rozpętana tak nieograniczona wojna
z terroryzmem zmieniła Afganistan w przypadkowy poligon dla koalicji wojsk
zachodnich, i od 10 lat pogrąża go w coraz większym chaosie i bezprawiu. Od
początku tej zbrojnej interwencji trwa istna karuzela usprawiedliwień. Jeden generał
twierdzi, że to misja pokojowa, drugi tłumaczy, że wojna. Zawsze jednak chodzi
o nasze priorytety – los Afgańczyków się nie liczy.
Wojna z terrorem
Formalnie najpierw chodziło o schwytanie ben Ladena, który jeszcze w 2001 r.
zdołał uciec z Afganistanu. Jednocześnie Amerykanie płacili po 5 tys. dol. za
każdego innego „terrorystę". I tak zamiast ben Ladena, w Afganistanie i Pakistanie
wyłapywano setki, a może i tysiące osób, które zostały dosłownie sprzedane
Amerykanom.
Ci, chcąc wykazać się pojmaniem imponującej liczby „terrorystów", zamykali
byle kogo, nie badając czy były ku temu podstawy. Ofiary tych polowań określano
mianem „najgorszych z najgorszych", i traktowano gorzej niż zwierzęta. Wszyscy
talibowie zostali wrzuceni do jednego worka z członkami Al-Kaidy, każdego Araba
schwytanego w Afganistanie z miejsca wysyłano do Guantanamo, nawet gdy wywiad
już stwierdził, iż nie był terrorystą i nie posiadał żadnych cennych informacji.
Dotyczy to przeszło 90% więźniów Guantanamo i można zakładać, że podobnie jest
w Bagramie oraz w innych tajnych więzieniach. Dziś USA odmawiają uwolnienia
kogokolwiek z pozostałych 171 więźniów w Guantanamo – nawet tych 89 oficjalnie
„uniewinnionych" – twierdząc, że nie ma jak ich osądzić dlatego, że „dowody"
przeciwko nim zostały zebrane za pomocą tortur, i że pobyt w niewoli amerykańskiej
mógł ich „zniechęcić do USA i zradykalizować". Karze się więc nie sprawców,
a ofiary.
Systematyczne znęcanie się nad tymi więźniami było – i w dalszym ciągu jest
– na porządku dziennym. Wyjątkowo okrutny los zgotowano tym, których
przerzucano z jednego tajnego więzienia do drugiego, w krajach znanych
z brutalnych tortur, jak Maroko, Egipt czy Syria, która nota bene przez te same USA
została wpisana na liście „krajów terrorystycznych". Samoloty, które przewoziły tych
więźniów, wielokrotnie lądowały także w Polsce. Nasze władze uparcie zaprzeczają,
że w Starych Kiejkutach znajdowało się tajne więzienie CIA i twierdzą, że te
samoloty lądowały w Szymanach po to aby ... zatankować paliwo. Tyle że Szymany
są tak po drodze z Kabulu do Rabatu, jak Szczecin na szlaku z Krakowa do
Warszawy. Prokurator, który od 3 lat niestrudzenie badał tę sprawę, został od niej
odsunięty tuż przed wizytą prezydenta USA w Polsce.
Polska, która karci inne kraje za łamanie praw człowieka i chce uczyć Tunezję
czy Libię praworządności, ukrywa przez własnymi obywatelami prawdę o swojej
domniemanej współodpowiedzialności za torturowanie nielegalnie
przetrzymywanych więźniów, za łamanie podstawowych praw człowieka i własnej
konstytucji, za nieprzestrzeganie Konwencji Genewskich.
Sugestie prawicy amerykańskiej, jakoby torturowano wyłącznie 14 „najkrwawszych
przywódców Al-Kaidy" są kłamstwem propagandowym, mającym zatuszować
koszmarne nadużycia i łamanie praw człowieka przez Waszyngton, przy aktywnej
współpracy wielu innych członków NATO.
Stabilizacja i obrona przed narkotykami?
Wbrew retoryce stabilizacji, demokratyzacji, zwiększania bezpieczeństwa
i zwalczania korupcji Afganistan coraz głębiej pogrąża się w bezprawiu. Zaraz po
odejściu talibów nie dochodziło do ataków samobójczych, drogi nie były pocięte
zaporami betonowymi i zwojami drutu żyletkowego. Pracownicy organizacji
pozarządowych czy ONZ, przemieszczali się po większości kraju w miarę
bezpiecznie. Teraz sami Afgańczycy przed każdą podróżą we własnym kraju kasują
z komórek numery osób, które mogłyby się nie spodobać bojownikom, albo wojskom
NATO.
Kiedy brakuje merytorycznych argumentów na obronę okupacji tego kraju,
pada demagogiczne pytanie czy „naiwny pacyfista może wolałby, aby wrócili
talibowie, którzy gnębili kobiety?". Oczywiście nie chce tego ani „naiwny pacyfista",
ani przeciętny Afgańczyk. Pamiętajmy jednak, że w 2002 r. nieliczni pozostali po
klęsce talibowie zostali zepchnięci na pogranicze z Pakistanem. Od tego czasu siły
okupacyjne pozwoliły im rozpanoszyć się w praktycznie całym kraju. Afgańskie
kobiety nie tylko nie pozbyły się tej rodzimej zmory, ale w dodatku cierpią z powodu
bomb i nocnych najazdów sił okupacyjnych. Kiedy mężczyźni giną, są aresztowani
lub znikają bez śladu, ich żony i dzieci zostają bez opieki. A Afganistan nie jest
bezpiecznym miejscem dla osamotnionych kobiet, nawet bez talibów.
Kolejny argument za okupacją to rzekoma konieczność obrony (naszego)
świata przed afgańskimi narkotykami. Nawet polskie władze ostatnio głoszą tę
modną bzdurę. Zapomina się przy tym, że zagrożenie narkotykami gwałtownie
wzrosło od kiedy NATO kontroluje kraj. W erze talibów uprawa maku osiągnęła
szczyt w 1999 r. (91 tys. hektarów) a w 2001 znacznie spadła. Natomiast w latach
2001-2007 obszar upraw maku wzrósł z 8 tys. do 193 tys. ha. W 2009 r. areał
makowy spadł do 123 tys. ha i obecnie ustabilizował się na tym poziomie.
Walka NATO z narkotykami chwilami nabiera wręcz kabaretowego rozmachu.
W 2009 r. w Helmand, prowincji z największą produkcją opium, brytyjskie wojsko
dumnie skonfiskowało 1,5 tony „supernasion" maku. Kiedy specjalista z FAO
zobaczył przywiezioną do Kabulu próbkę, parsknął śmiechem, ponieważ okazało się,
że była to... fasola. Gdyby nie trzeźwy dziennikarz, który zlecił zbadanie nasion,
rolnik nie tylko straciłby fasolę, ale trafiłby do aresztu, posądzony o „udzielanie
wsparcia terrorystom".
Bywa o wiele tragiczniej. Wieśniacy dostają nasiona i nawóz na kredyt od
mafii narkotykowej. Kiedy wojsko niszczy im plon, nie mają jak spłacić długu
i mafia zabiera to, co posiadają wartościowego. Bywa, że są to ich dzieci.
Wśród polskich polityków ostatnio są modne hasła „bezpieczeństwo naszego
kraju" i „racja stanu", które rzekomo wymagają naszego udziału w pacyfikacji
Afganistanu. Tymczasem rola pełniona tam przez polski kontyngent przypomina
strażaka-piromana, który gorliwie gasi pożar wcześniej przez siebie rozniecony.
Bezkrytyczne poparcie agresywnej polityki zagranicznej USA, zakup izraelskich
samolotów bezzałogowych, przyjmowanie tajnych lotów CIA, czy też publiczne (w
afgańskiej telewizji) groźby – z powodu osobistego urazu – naszego ministra spraw
zagranicznych pod adresem jednego z najgroźniejszych afgańskich bojowników,
może faktycznie przyciągnęły na nas uwagę terrorystów.
Walka wojska polskiego ramię w ramię z coraz bardziej znienawidzonym
wojskiem amerykańskim, na pewno naszego wizerunku nie poprawia. Może uczciwa
cywilna współpraca zdołałaby odkupić te błędy, ale zabijanie wiejskich „talibów"
i rozdawanie krówek moro tego bez wątpienia nie załatwi.
Można przytoczyć jeszcze więcej pretekstów do interwencji w Afganistanie,
ale po 10 latach okupacji kraju przez siły NATO nie da się ukryć, że początkowo
chodziło o prymitywną zemstę za 9/11, która miała pokazać obywatelom USA
i całemu światu, że nikt bezkarnie nie obrazi największej potęgi świata. Później
doszły do tego kariery i wpływy, zbijanie fortun na przemyśle zbrojeniowym, firmach
paramilitarnych i tzw. „pomocy rozwojowej" (dziś już całkowicie niemal
zmilitaryzowanej). Chodzi o zapewnienie sobie dostępu do ewentualnej ropy, gazu
czy innych strategicznych bogactw tego kraju. W przypadku Polski, chodzi o awans
w NATO, międzynarodowe ambicje naszej klasy politycznej, poligon dla wojska,
kontrakty dla przemysłu zbrojeniowego. Nasi politycy i generałowie nawet się z tym
nie kryją, nie wstydzą się roli pospolitego najemnika. Polska, ta wiekuista ofiara
obcej przemocy, w niespełna 20 lat bez żadnych wyrzutów sumienia, przeszła na
stronę oprawców.
Zmarnowana okazja
Zamiast traktować Afgańczyków jak sojuszników, wojska koalicyjne wybrały
drogę krwawej zemsty, błędnie twierdząc iż „rozumieją oni tylko przemoc"
i traktując ich wszystkich jak terrorystów. I wbrew pięknej retoryce generałów, tak
ich dalej traktują. Zmieniła się tylko taktyka: mniej publicznej strzelaniny ulicznej,
więcej tajnych nocnych pogromów i bomb z bezzałogowych samolotów. Wobec
całego narodu afgańskiego stosuje się zasadę zbiorowej odpowiedzialności za Ben
Ladena.
Zasadę, którą w 1987 r. nasz poprzedni minister obrony narodowej tak
wzniośle i słusznie potępiał (chodziło o haniebną akcję „Wisła" z 1947 r.), kiedy
widocznie jeszcze wierzył w podstawowe prawa człowieka:
„My, uczestnicy Ruchu Wolność i Pokój uważamy, że nawet największe
okrucieństwa oddziałów leśnych nie mogą usprawiedliwić zastosowania w stosunku
do ludności cywilnej odpowiedzialności zbiorowej." (sic!)
Liczba cywilnych ofiar rośnie z roku na rok, a statystyki są coraz mniej
wiarygodne. NATO twierdzi, iż coraz większa część ofiar cywilnych ginie z rąk
terrorystów. Z drugiej strony NATO, a nawet ONZ, rutynowo zaliczają męskie ofiary
– nawet nastolatków – do „talibów", nie troskając się o dochodzenie kim i czym
naprawdę byli. Nawet Philip Alston, wysłannik ONZ, który w 2008 r. badał
bezprawne zabójstwa cywilów, nie był w stanie zmusić wojskowych do współpracy
w poszukiwaniu sprawców zbrodni.
Bezkarności żołnierzy NATO sprzyja fakt, że niezależnym dziennikarzom
odmawia się dostępu do rejonów zdestabilizowanych, co teraz dotyczy już prawie
całego kraju. Tam tolerowana jest wyłącznie prasa podporządkowana wojsku, której
wysłannicy – uwiedzeni ekscytującą wycieczką w MRAPie czy śmigłowcu, zbratani
z żołnierzami – posłusznie powtarzają propagandę wojskową.
Bywają wyjątki: w 2002 r. brytyjska dziennikarka Carlotta Gall odkryła, że
zgon dwóch Afgańczyków w bazie Bagrami był skutkiem tortur. Dla zabawy. Na
początku 2010 r., także Brytyjczyk Jerome Starkey ujawnił dwa skrajne przypadki
zatuszowania przez NATO zabójstw kobiet i dzieci. Po opisanych przez niego
wydarzeniach NATO początkowo obwieściło, że „w samoobronie zabiliśmy
groźnych Talibów, którzy przygotowywali bomby", i „podczas nocnej rewizji
podejrzanego domostwa, znaleźliśmy martwe ciała zakneblowanych kobiet, ofiar
porachunków rodzinnych". Dzięki dziennikarzowi okazało się, że „groźni talibowie"
byli śpiącymi nastolatkami z pobliskiego gimnazjum, a ciężarne kobiety zostały
zabite przez jakiś mroczny oddział koalicyjny, do którego nikt potem nie chciał się
przyznać. Sprawcy godzinami wydłubywali kule z ciał zabitych kobiet aby zataić
swoją zbrodnię, podczas gdy postrzelona dziewczyna wykrwawiała się na śmierć,
a pozostali domownicy, w środku nocy wygnani z domu, na podwórku stali boso na
mrozie.
Czas na odwrót
Od upadku rządu talibów w Afganistanie jest więcej szkół i klinik, rozwinęła
się prywatna przedsiębiorczość. Czy to jest zasługa NATO? Afgańczycy sami też
pozbyliby się niepopularnego reżimu talibów, a do rozwoju potrzebują spokoju, nie
pacyfikacji wojskowej. Bez NATO po odejściu talibów pewnie wybuchłaby wojna
domowa. Po dekadzie obecności NATO w tym kraju też wybuchnie, tyle że o wiele
groźniejsza niż byłaby 10 lat temu, ponieważ wyrosła nowa generacja młodych
mężczyzn nie pamiętających koszmaru wojny domowej.
Strategie wojsk koalicyjnych są niemniej zawiłe niż ich usprawiedliwienia.
Zamiast negocjować z osłabionymi talibami w 2002 r., poczekano aż ci odzyskali
prawie cały kraj. Czy przywódcy, z którymi teraz negocjujemy, w ogóle jeszcze
panują nad terenem, gdzie NATO wybija ich kadry, zostawiając tylko szeregowych?
Eliminując wiejskich „przywódców talibskich" okupanci zastępują znanych i w miarę
przewidywalnych przeciwników, bezwzględniejszymi, którzy walczą o władzę
między sobą. Ta fragmentacja ugrupowań zbrojnych pogłębia podziały
w społeczeństwie, nawet wewnątrz rodzin.
Używanie wojska afgańskiego do pacyfikacji kompromituje je w oczach
ludności, odbierając mu raz na zawsze wiarygodność. Co więcej, NATO finansuje
i zbroi wiejskie bojówki prorządowe, nad którymi potem nie panuje, czym
dodatkowo pogłębia lokalne animozje i przyczynia się do niepokojącego wzrostu
pospolitej przestępczości.
Aby kupić sobie przychylność ludności, siły NATO wkroczyły na teren
pomocy rozwojowej. Utrudniają pracę doświadczonym organizacjom cywilnym
i odbierają im fundusze. Wojsko – także polskie – zajmuje się m.in. szkoleniem
lokalnych władz. Każdy kontyngent inaczej. To tak jak gdyby w 1990 r. w Polsce,
Chile szkoliło samorząd małopolski, Japonia mazowiecki, a Turcja pomorski.
A wszystko w ramach „budowania narodu" z jego skłóconych elementów.
Afgańskiemu rządowi Zachód każe ukrócić korupcję, w której sam odgrywają
kluczową rolę. Jest z nią jak z narkotykami: nigdy nie była tak rozpowszechniona
i niebotyczna, jak po 2001 r. Począwszy od korupcji dzieci którym się rozdaje
cukierki, poprzez łapówki za kontrakty zaopatrzeniowe, aż po płacenie talibom za
ochronę. Tak nakręca się korupcję, która w 2014 r. pomoże NATO wytłumaczyć brak
postępu w jego „misji stabilizacyjnej".
Po 10 latach okupacji Afganistanu wszystko wskazuje, że jest tylko jeden
sposób na uniknięcie dalszego systematycznego pogarszania sytuacji: odwrót sił
NATO.
Anna Minkiewicz – pracownik organizacji pozarządowych w Afganistanie od 2003 r.
Źródło: Le Monde diplomatique 1/2012
999120297.001.png 999120297.002.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin