Kopciuszek_Hanna Januszewska.odt

(29 KB) Pobierz

Charles Perrault

Kopciuszek

Opracowała: Hanna Januszewska

 

Był sobie raz pewien wdowiec, łagodny jak baranek. Miał córkę – śliczną, dobrą

i pracowitą dziewuszkę. Ojciec i córka kochali się serdecznie i dobrze im się działo.

Wieczorami zasiadali sobie przy domowym kominie, przy trzaskającym ogniu

i patrzyli na iskry przebiegające po płonących drewkach. Zegar tykał: „Tik-tak-tik”, para

w kociołku szumiała, pokrywa pobrzękiwała jak cygański bębenek, a ojciec pomrukiwał

razem z domowym kocurem.

Czasem z tego błogiego pomrukiwania składała się przyśpiewka:

 

Najmilsza to godzina

wieczorem u komina

gdy nie przeszkadza nikt.

Nigdzie się nie wyrywam,

spokojnie czas upływa,

z zegara: „Tik-tak-tik”.

Hoduję sobie dynie,

czereśnie i brzoskwinie,

warzywnik mam i sad.

Nie skarżę się na nudę,

uprawiam swój ogródek

i bardzo jestem rad.

 

W spokoju i zgodzie mijały dni i wieczory i byłoby tak zapewne zawsze, gdyby coś nie

podkusiło wdowca, żeby ożenił się po raz drugi. Może namówiły go do tego sąsiadki, bo nic

łatwiejszego, jak namówić kogoś łagodnego jak baranek.

 

Wdowa, z którą się ożenił miała dwie córki. Wszystkie trzy miały przewrócone

w głowie i myślały tylko o swoich wygodach. Zaraz po weselu wdowa zaczęła rządzić się

w domu wdowca jak szara gęś, wdowiec zaś stawał się z dnia na dzień coraz łagodniejszy

i we wszystkim ustępował żonie, byle tylko mieć święty spokój.

 

Macocha postanowiła skorzystać z tej łagodności i przyuczyć jego córkę do domowych

obowiązków, żeby mieć z niej pomoc do wszystkiego, i to darmo. Żal było patrzeć na

tę ślicznotkę, jak męczyła się pracą nad siły, to rąbiąc i rozpalając drwa, to szorując garnki,

schody i podłogi. Gdy tak pracowała ciężko, córki wdowy wysypiały się na pierzynach jak

susły, objadały się przysmaczkami, przeglądały w lustrach i leniuchowały od rana do wieczora, zabawiając się rozmówkami o szmatkach, wizytach, plotkach i innych dyrdymałkach.

 

Wiedziały, że matka pozwoli im na wszystko i wyzyskiwały biedną sierotę, każąc jej to coś

przynieść, to coś odnieść, to coś przystawić, to coś odstawić, to coś przysunąć, to coś odsunąć, to po coś pobiec, to z czymś przybiec, aż się biedactwo umęczyło, zasapało, zadyszało i nie bacząc na spódniczkę, przysiadło na popielniku u domowego ogniska.

 

- Ej, ej! Śliczny flejtuch z ciebie! – wołała ze śmiechem starsza siostra, która o wytworność

i elegancję dbała tylko poza domem.

- Ej, ej! Śliczny z ciebie Kopciuszek! – wołała młodsza, która była lepiej wychowana

i nie używała brzydkich słów.

A potem wołały obie na przemian:

- Kopciuszku, nagrzej nam wody!

- Kopciuszku, usmaż nam racuszki!

- Kopciuszku, uprasuj nam koronkowe kołnierzyki!

           Kopciuszku, zamieć pokój! Kopciuszku! Kopciuszku! Kopciuszku!

            

I to przezwisko tak przylgnęło do sieroty, że wszyscy nazywali ją Kopciuszkiem.

I w domu, i w okolicy.

 

Była to piękna okolica. Na wzgórzu wznosił się pałac królewski. Był to bardzo elegancki

pałac, ozdobiony wieżyczkami i balkonami. W dolinie, pośród wesołych gajów, gdzie

śpiewały ptaki i szemrały strumienie, rozsypane były gospodarstwa. Kwiatowe ogródki,

sady i warzywniki otaczały domki o wysokich dachach. W jednym z domków, obok gospodarstwa ojca, mieszkała jej chrzestna matka.

 

Domek ten nie był bardzo elegancki, ale warto o nim wspomnieć, bo chrzestna matka

była wróżką, a domków wróżek nie spotyka się na każdym kroku.

Skromniutkie i nieduże

są domki dobrych wróżek

za płotem gęstych bzów.

W ogródkach dobrych wróżek

woń głogów, dzikiej róży

uderza nam do głów.

I każdy jest wzruszony,

więc wzdycha: - Co za domek!

Gdy niebo się zachmurzy,

chmurzy się domek wróżek,

znika za deszczem, w mgłach.

Gdy słońce świeci w górze,

rozbłyska domek wróżek

od progu aż po dach.

I każdy jest wzruszony,

więc wzdycha: - Co za domek!

Wszystkich potrafi urzec

znikomy domek wróżek.

Nie oprze mu się nikt.

Gdy zniknie – oczy zmrużysz

i widzisz domek wróżek,

chociaż przed chwilą – znikł.

I każdy jest wzruszony,

więc wzdycha: - Co za domek!

Pewnego dnia rozeszła się po okolicy wiadomość, że w pałacu królewskim przygotowuje

się wielki bal, na który zostaną zaproszone wszystkie okoliczne panienki, aby spośród

nich syn królewski wybrał sobie żonę.

Ta wiadomość poruszyła wszystkie młode osóbki, a przede wszystkim obie córki

wdowy.

Z wielkim zapałem zaczęły przeglądać swoje stroje,

grymasić i przebierać. Wreszcie postanowiły wystąpić

na królewskim balu w nowych sukienkach. A że Kopciuszek

potrafił skrajać i wszystko uszyć pięknie i zgrabnie, zapędziły

go natychmiast do roboty.

- Mnie najładniej w różowym! – wykrzykiwała starsza siostra. – Kopciuszku!

Uszyj mi różową sukienkę z falbankami!

- Mnie najładniej w niebieskim! – wołała młodsza. – Kopciuszku! Uszyj mi niebieską

sukienkę z frędzelkami!

Nowa robota dla Kopciuszka! Dziewuszka musiała teraz krajać, szyć, mierzyć suknie

i wysłuchiwać tysiąca grymasów i kaprysów.

Gdy suknie były już gotowe, pannice rozkazały:

- A teraz uczesz nas, Kopciuszku! Tylko modnie i bardzo elegancko!

Zręczna panienka i to potrafiła. Czesząc siostry przed dużym lustrem, widziała

odbicie swojej twarzyczki obok naburmuszonych twarzy grymaśnic. I pomyślała:

- Nie jestem brzydka. Chyba jestem ładniejsza niż moje panny siostry. A już na

pewno bardziej zwinna i zręczna. Gdybym to i ja mogła ubrać się ładnie i uczesać… Gdybym

to i ja mogła pójść na bal królewski! Tak przecież lubię tańczyć! I umiem! Nawet

z miotłą do zamiatania! A przecież na balu będą zgrabniejsi tancerze niż moja wysłużona

miotła! Gdybym to mogła pójść na królewski bal… - westchnęła.

- Co tak wzdychasz, Kopciuszku? O czym myślisz? – zapytała młodsza siostra.

- O królewski balu – odpowiedział Kopciuszek i westchnął sobie jeszcze raz.

- O królewskim balu! – wykrzyknęła starsza siostra. – Może byś chciała, moja

panno, pójść na bal do pałacu? Cha, cha! Toby się wszyscy uśmiali, gdyby taki Kopciuch

w pałacu podrygiwał!

Kopciuszek poczerwieniał z gniewu i już chciał odpowiedzieć coś do słuchu starszej

siostrze, ale w tej chwili zajechała rodzinna landara, weszła macocha z ojcem, jeszcze bardziej

potulnym i zahukanym niż zwykle, i cała rodzina ruszyła na bal królewski.

Oczywiście – bez Kopciuszka. Kopciuszek został w domu sam. Nie zapalił nawet

światła, tylko przysiadł sobie, jak zwykle, na popielniku i patrzył w okno.

Noc była pogodna, na niebie świeciły tysiące gwiazd. Migotały jakby drżały od chęci

do tańca.

- To jest balowa noc – szepnął Kopciuszek. – Ach, jakby to było miło być śliczną,

elegancką panienką i tańczyć dziś na królewskim balu!

- Jesteś śliczna, a o elegancję się nie martw – odezwał się obok wesoły głos.

Kopciuszek drgnął, odwrócił się i zobaczył swoją chrzestną matkę. Patrzyła bystro na

Kopciuszka i obracała w rękach laseczkę. Łatwo się domyślić, że była to czarodziejska laseczka.

- Chciałabyś pojechać na bal, prawda, moja panienko? – zapytała chrzestna

matka.

- Ach, chciałabym, chrzestna matko, ale to przecież niemożliwe! Nie mam ani balowej

sukienki, ani karety!

- Ale masz chrzestną matkę, która jest wróżką. Skocz no do warzywnika, moja

śliczna, i przynieś mi dynię.

Kopciuszek podskoczył szybko i przyniósł najpiękniejszą z całego warzywnika.

Chrzestna matka dotknęła dyni laseczką i powiedziała:

Dynio, dynio ogrodowa –

Kopciuszek cię wyhodował,

wywdzięcz mu się dzisiaj nocą.

Dynio, dynio – bądź karocą!

I uderzyła dynię laseczką w złoty bok.

Bang! – odezwało się i nagle brzuchaty owoc przemienił się w okazałą złotą karocę,

na złotych kołach i o lustrzanych oknach.

- A teraz zajmiemy się końmi – powiedziała chrzestna matka. – Kopciuszku

przynieś mi pułapkę na myszy ze spiżarni. Zdaje mi się, że coś w niej chroboce.

Rzeczywiście: w spiżarni złapało się do pułapki sześć zwinnych myszek.

Chrzestna matka kazała Kopciuszkowi unieść nieco drzwiczki pułapki.

Smyrg! Smyrg! – raz po raz wymykała się z pułapki myszka. A chrzestna matka dotykała

każdej swoją laseczką raz po raz, szepcząc coraz to prędzej, bo coraz to prędzej wymykały

się myszki:

- Z naszej pierwszej myszki szarej – będzie piękny rumak kary, z naszej drugiej

myszki szarej – będzie drugi rumak kary, z naszej trzeciej myszki szarej – będzie trzeci rumak

kary, z naszej czwartej myszki szarej – będzie czwarty rumak kary,

z naszej piątej myszki szarej – będzie piąty rumak kary –

z naszej szóstej myszki szarej będzie szósty rumak kary! – Uf – odetchnęła – chyba starczy, co, Kopciuszku?

- Ach, co za piękne konie! Co za zaprzęg! Ach, dziękuję, chrzestna matko! – wołał

Kopciuszek klaszcząc w ręce. – Dziękuję!

- Proszę – roześmiała się chrzestna matka. – Mamy więc już szczerozłotą karocę,

zaprzężoną w sześć koni. Ale skąd wziąć woźnicę? Oooo! Widzę kogoś koło drzwi piwniczki!

Co za wspaniały szczur! Co za wąs! Co za sierść! Co za mina! Będzie z niego wymarzony

woźnica! Pac! go czarodziejską laseczką! No i co powiesz, mój drogi?

- Że już możemy jechać na bal królewski, proszę pani! – odpowiedział grubym

głosem wspaniały woźnica, po którym nikt by nie poznał, że przed chwilą był szczurem.

- No, a co ty powiesz, Kopciuszku? – zapytała chrzestna matka.

- Że jestem szczęśliwa! – wykrzyknęła dziewuszka klaszcząc w ręce. – Mam już

wspaniałego woźnicę z siarczystym wąsem i sześć karych rumaków. Brak mi tylko balowej

sukienki.

- Zaraz znajdzie się i na to rada – powiedziała chrzestna matka. – Stań przede

mną, Kopciuszku. Prościutko.

Kopciuszek stanął przed chrzestną matką prościutko, a ta dotknęła go lekko swoją laseczką i w mgnieniu oka zniszczona sukienczyna Kopciuszka przemieniła się we

wspaniałą srebrno-złotą suknię, a zniszczone chodaki w rozkoszne pantofelki z popieliczej skórki, w najmiększe pantofelki do tańca.

Tak wystrojony siadł Kopciuszek do karocy, ale zanim konie ruszyły, odezwała się

chrzestna matka:

- Jedziesz więc na bal do pałacu, Kopciuszku, i mam nadzieję, droga chrześniaczko,

że będziesz się dobrze bawiła. Pamiętaj jednak nie zmarudzić na balu dłużej niż do północy.

Bo jeślibyś choć chwilkę się zapóźniła, karoca znowu stanie się dynią, konie – myszkami,

woźnica – szczurem, a twoja piękna suknia zmieni się w łachmany.

- Nie zmarudzę, chrzestna matko! Nie zmarudzę! Wymknę się z balu przed północą!

Dziękuję za rady, dziękuję za wszystko!

- Więc baw się dobrze, Kopciuszku! – zawołała chrzestna matka wymachując na

pożegnanie czarodziejską laseczką.

- Wiooo! – wykrzyknął wspaniały woźnica i trzasnął z bata. Sześć koni ruszyło

z kopyta, a woźnica ruszał wąsami, pośpiewywał z kawalerska i mrugał ku gwiazdkom, które

całym rządkiem ustawiły się nad drogą do królewskiego pałacu i odmrugiwały mu wesolutko.

Ej, jadę paradnie!

Z bata sobie trzaskam!

Z nieba ku mnie ładnie

mruga panna gwiazdka.

Jedna gwiazdka mruga,

za nią mruga druga,

a ja w niebo w blaskach

z bata sobie trzaskam!

Hu – ha!

Coraz więcej gwiazdek mrugało nad drogą pałacową, coraz prędzej gnały konie, coraz

prędzej toczyła się karoca. Nie minął i kwadrans, a zatrzymała się przed pałacem.

- Kto to przyjechał? Kto to przyjechał? – pytali królewscy lokaje.

- Nieznajoma księżniczka! Nieznajoma księżniczka! – huknął z kozła wspaniały

woźnica.

Lokaje pobiegli natychmiast do pałacu z tą nowiną. Gdy doszła ona do uszu królewicza,

bardzo go zaciekawiła, bo każdy lubi niespodzianki. Zwłaszcza gdy chodzi o tak śliczną

niespodziankę, jak Kopciuszek w srebrno-złotej sukni i w najmiększych w świecie pantofelkach

z popieliczki.

Wybiegł więc królewicz przed pałac, a że śliczna nieznajoma wysiadała właśnie

z karocy, podał jej rękę i wprowadził do balowej sali, w szmer głosów, w blask świateł

i dźwięki muzyki.

Ach, bal! Dźwięki muzyki,

szepty, śmieszki, żarciki.

Błyszczą szklane świeczniki,

płoną świeczek płomyki.

Kremy, lody, karmelki,

wybór świetny i wielki,

oranżady butelki,

w oranżadzie – bąbelki.

Dźwięk muzyki, słów szmerek,

blask kolczyków, klamerek,

panieneczek mknie szereg.

Każda – niby cukierek.

- Jakie zwinne panieneczki! Jak tańczą zgrabnie! Brawo! Brawo! – wołali dworzanie.

Gwarno było i wesoło.

Lecz gdy syn królewski wprowadził na salę Kopciuszka, zapadła nagle cisza: zatrzymali

się tancerze, umilkły skrzypce i inne instrumenty, a wszystkie oczy zwróciły się ku

Kopciuszkowi i odezwał się szmer głosów:

- Ach, jaka śliczna!

Sam nawet król, chociaż już dobrze stary, wodził za nią nieustannie wzrokiem i poszeptywał

w ucho królowej, że nigdy nie widział tak wdzięcznej twarzyczki.

Wszystkie damy wypatrywały oczy, podziwiały ją i siostry, choć nie poznały Kopciuszka

w tej strojnej damie, a królewicz nie odstępował jej ani na chwilę i nie zważał nic na

inne panny.

Przy tańcu, miłej rozmowie i przysmakach – czas minął tak szybko, że ślicznotka ani

się spostrzegła, gdy zegar wybił kwadrans przed dwunastą.

Słysząc uderzenia zegara zerwała się w popłochu od stolika, przy którym książę częstował

ją pomarańczami, złożyła wszystkim piękny ukłon i wybiegła z pałacu po szerokich

schodach na dziedziniec. W mgnieniu oka dopadła karocy, konie ruszyły i nim minęła północ, stanęły przed domem.

- Dziękuję za wszystko, chrzestna matko! – wykrzyknął Kopciuszek.

W tej chwili północ wybiła. Karoca, konie i woźnica znikli, piękna suknia Kopciuszka

przemieniła się w codzienną zniszczoną sukienczynę, a najmniejsze w świecie pantofelki

z popieliczki – w stare chodaki.

W dobre parę godzin po północy cała rodzina powróciła z balu. Kopciuszek otworzył

im drzwi. Szelmutka przeciągała się przy tym, niby to zaspana, choć od powrotu z balu nie

zmrużyła oka, wspominając błogie chwilki. Siostry także nie spieszyły się do łóżek: chciały

jeszcze obgadać cały bal królewski.

Paplały i paplały. O pięknej muzyce, dwornych tancerzach, znakomitych lodach,

oranżadzie z bąbelkami, o strojnych pannach, nie omieszkując pochwalić i same siebie,

i swoje sukienki, których – prawdę mówiąc – nikt by im tak pięknie nie uszył jak Kopciuszek.

Mówiły także, jak to syn królewski im nadskakiwał, póki nie zjawiła się dama

w srebrno-złotej sukni, w najmiększych w świecie pantofelkach z popieliczki.

- Jaka dama? – zapytał Kopciuszek poważnie, choć śmiać mu się chciało.

- Zupełnie nieznajoma. Ale trzeba przyznać, że elegancka – powiedziała młodsza

siostra.

- Elegancka, nieelegancka, co cię to obchodzi – fuknęła starsza siostra. – Pościel

nam lepiej łóżka i to – raz, dwa! Musimy się dobrze wyspać, bo jutro znowu bal odbędzie

się w pałacu!

- Znowu? – zdziwił się Kopciuszek.

- Synowi królewskiemu nadzwyczaj się spodobał taniec z nieznajomą damą

w pantofelkach z popieliczki. Postanowił więc jutro wydać jeszcze jeden bal, licząc, że dama

ta zjawi się na nim znowu.

- Oooo – powiedział Kopciuszek. – Pięknie. Więc zaraz pościelę wam łóżka, abyście

się przed tym balem dobrze wyspały.

Nazajutrz obie siostry wybrały się znowu na bal do pałacu. I znowu chrzestna matka

wyprawiła na bal Kopciuszka. Bal był równie piękny, przyjęcie równie smaczne, a muzyka

grała do tańca równie doskonale. Szklane świeczniki migotały, jarzyły się płomyki świec,

skrzyły się kryształowe kielichy, w których pękały bąbelki najznakomitszej w świecie oranżady.

Ale Kopciuszkowi wydało się wszystko jeszcze bardziej świetliste, jeszcze bardziej

urzekające, bo syn królewski tańczył tylko z Kopciuszkiem, tylko Kopciuszkowi szeptał czułe

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin