Raymond Khoury - Ostatni Templariusz.doc

(2317 KB) Pobierz

Raymond Khoury

 

 

 

Ostatni Templariusz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla moich rodziców, dla moich córek, których imiona brzmią: Mia, Gracie i Suellen

Dla mojego serdecznego przyjaciela Adama B. Wachtela (1959-2005).

Miałeś z tego taką frajdę.

Cieszę się, że Victoria i Elizabeth podzieliły się Tobą z nami.

Będziemy za Tobą tęsknić.

Bardzo.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wielu przyjaciół dzieliło się ze mną wiedzą, pomagało w dokumentacji faktów i podtrzymywało mnie na duchu w czasie pisania tej książki. Wszystkim im jestem niezmiernie zobowiązany i gorąco dziękuję. I tak mój wielki przyjaciel Carlos Heneine wprowadził mnie w historię i legendę związaną z zakonem templariuszy oraz podrzucał mi wspaniałe pomysły, zanim przystąpiłem do pisania i w trakcie; Bruce Crowther pomagał mi poruszać się w tym nowym dla mnie gatunku twórczości, a Franc Roddam dyscyplinował mnie i dodawał skrzydeł.

Chcę także wymienić nazwiska osób, którym tak wiele zawdzięcza książka, że muszą się w niej znaleźć. Są to: Olivier Granier, Simon Oakes, Dotti Irving i Ruth Cairns z Colman Getty, Samantha Hill z Ziji, Eric Fellner, Ed Victor, Bob Bookman, Leon Friedman, Maitre Francois Serres, Kevin i Linda Adeson (wybaczcie mi, że dałem Wasze nazwisko Mitchowi), Chris i Roberta Hanley, dr Philip Saba, Matt Filosa, Carolyn Whitaker, dr Amin Milki, Bashar Chalabi, Patty Fanouraki i Barbara Roddam. Gorąco dziękuję także wszystkim współpracownikom z Duckworth i z Turnaround.

Za fenomenalny projekt okładki i układu typograficznego na moją specjalną wdzięczność zasłużył Cephas Howard, a także cały budapeszteński zespół Mid-Atlantic Films, który uporał się z tą okładką w rekordowym czasie: Howard Ellis, Adam Goodman, Peter Seres, Gabby Csoma, Csaba Bagossy i nasi szczodrzy przyjaciele z www.middleages.hu. Jestem Wam wszystkim naprawdę ogromnie wdzięczny.

Gdyby nie moja agentka Eugenie Furniss z jej pasją, wielkim oddaniem i zrozumieniem dla kaprysów świeżo upieczonego pisarza, ta książka na pewno nigdy by nie powstała. Stephanie Cabot, Rowan Lawton i pozostali członkowie zespołu William Morris Agency też mają w tym wielki udział.

I w końcu, choć wcale nie ostatniej z tej listy, dziękuję mojej żonie Suellen, która przez wiele lat żyła wraz ze mną tym projektem; nie potrafię wyrazić słowami, ile zawdzięczam jej przyjaźni i duchowemu wsparciu.

 

 

 

 

 

Dobrze nam się przysłużył ten mit o Chrystusie.

Papież Leon X (XVI wiek)

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Akka, Łacińskie Królestwo Jerozolimy.

1251 rok

 

Ziemia Święta jest bezpowrotnie stracona.

Ta myśl nie dawała spokoju Martinowi de Carmaux; naga prawda była bardziej przerażająca niż hordy niewiernych wynurzające się z wyłomów w murze. Próbował nie dopuścić jej do siebie, wyrzucając za wszelką cenę ze świadomości. Teraz nie czas na lamenty. Trzeba działać. Trzeba zabijać wrogów.

Z obosiecznym mieczem uniesionym wysoko w górę ruszył do ataku przez tumany duszącego dymu i kurzu, niczym ostrze wdzierające się w ciało nieprzyjaciela. A ten był wszędzie; szable i topory Saracenów wbijały się w ciała, okrzyki i zawołania wojenne mieszały się z wszechobecnym rytmicznym biciem w tarabany stojące pod murami fortecy.

Ciął mieczem ze wszystkich sił; rozłupał czaszkę arabskiego wojownika aż do oczu, uniósł ostrze w górę, szarżując na kolejnego. Rzucił spojrzenie przez ramię w prawo i zobaczył Aimarda de Villiers, jak wbija miecz w pierś wroga, a potem rusza do starcia z następnym. Oszołomiony jękami bólu, wrzawą i wściekłymi wrzaskami wokół siebie, Martin poczuł, że ktoś się uczepił jego lewego ramienia, i natychmiast uderzył atakującego rękojeścią miecza, a potem straszliwym cięciem wdarł się w mięśnie i w kości. Kątem oka zobaczył coś złowieszczego z prawej i instynktownie ciął mieczem w tamtą stronę - odrąbał bark kolejnemu Saracenowi, a potem jednym zamachem otworzył mu policzek i uciął język.

Już od wielu godzin on i jego współtowarzysze nie mieli chwili odpoczynku. Atak muzułmański nie tylko trwał nieprzerwanie, ale był znacznie gorszy, niż oczekiwano. Grad płonących strzał i pocisków nasyconych smołą od wielu dni spadał na miasto. Pożary szalały; było ich więcej, niż dało się ugasić. W tym czasie ludzie sułtana robili podkopy pod szerokimi murami - wpychali do nich gałęzie, a następnie podpalali. W wielu miejscach te naprędce wyżłobione w ziemi piece powodowały pęknięcia w murze, który kruszył się teraz pod gradem kamieni wyrzucanych z katapult. Templariusze i szpitalnicy siłą woli odpierali ataki przy bramie św. Antoniego, po czym ją podpalili i uciekli. „Przeklęta Wieża”, bo tak ją nazywano, w końcu zasłużyła na swoje imię - wpuściła do miasta rozszalałych Saracenów, podkładających ogień w każdą dziurę, i przypieczętowała jego los.

Charczenie i jęki utonęły w ryku tysięcy gardeł. Martin schował miecz i rozejrzał się wokół zdesperowany, szukając chociaż cienia nadziei, ale nie znalazł. Ziemia Święta została rzeczywiście nieodwracalnie stracona. Z rosnącym przerażeniem pojął, że zanim ta noc się skończy i wzejdzie słońce, wszyscy będą martwi. Mieli przed sobą największą armię, jaką ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin