Anne McCaffrey - Jeźdźcy Smoków 1 - Jeźdźcy Smoków.doc

(1608 KB) Pobierz

Anne McCaffrey

Jeźdźcy Smoków

 

 

 

 

1

 

 

Bijcie w bębny, dmijcie w trąby

Harfiarz w struny, jeździec w chmury.

Niechaj płomień siecze trawy

Aż przeminie czas ten krwawy.

 

 

 

 

 

         Gdy Lessa przebudziła się, poczuła przenikliwe zimno. Nie był to jednak

      wyłącznie chłód wiecznie wilgotnych ścian. Dziewczyna czuła całym ciałem

      grożące niebezpieczeństwo. Podobne uczucie przeżyła dziesięć Obrotów temu.

      Wówczas, skowycząc z przerażenia, skryła się w śmierdzącym legowisku

      wher-strażnika. Teraz leżała na słomie w pomieszczeniu służącym za

      sypialnię. Dzieliła ją wraz z innymi kuchennymi popychadłami. Wszędzie

      pachniało świeżym serem. W złowieszczym przeczuciu tkwiło ponaglenie,

      jakże niepodobne do czegokolwiek, co znała. Docierały do niej odgłosy

      wher-stróża człapiącego na swych ogromnych łapach. Charczał głośno, gdyż

      łańcuch, którym był przywiązany wrzynał mu się w szyję. Niespokojnie

      krążył, nieświadom jeszcze żadnego niezwykłego zagrożenia czyhającego w

      ciemności kończącej się nocy.

         Lessa skuliła się w kłębek. Próbowała odgadnąć, czym jest owo

      nieuchwytne zagrożenie, które tak bardzo ją niepokoiło, choć nie zostało

      odebrane przez wyczulonego na niebezpieczeństwa wher-stróża.

         Zagrożenie nie tkwiło jednak w obrębie schronienia Ruatha. Nie

      nadciągało także od strony wybrukowanego podgrodzia, gdzie nieustępliwa

      trawa wciąż odnajdywała dość sił, by przebić się przez starożytną zaprawę

      łączącą kamienie. Zielony dowód słabości niegdyś monolitycznego kamiennego

      grodu. Niebezpieczeństwo nie nadciągało także z mało uczęszczanej drogi w

      dolinie. Nie przyczaiło się również wśród kamiennych gospodarstw

      rzemieślników osiadłych u stóp schronienia. Zagrożenia nie niósł też wiatr

      dmący od zimnych wybrzeży Tilleku. A jednak, niebezpieczeństwo ostro

      przenikało jej umysł, pobudzało każdy nerw jej smukłego ciała. Wybiegła

      myślami na zewnątrz, ku przełęczy. To co stanowiło niebezpieczeństwo nie

      znajdowało się w obrębie posiadłości... jeszcze nie. Nie miało znajomego

      posmaku. Nie był to więc Fax.

         Lord Fax nie pokazał się w posiadłości już od trzech pełnych Obrotów.

      Dzierżawcy, zniechęceni rzemieślnicy, siedziba chyląca się ku upadkowi, a

      nawet pokryte zielenią kamienie wyprowadzały Faxa z równowagi. Samozwańczy

      Pan Dalekich Rubieży był gotów zapomnieć o racjach, które nim kierowały,

      gdy ujarzmiał tę niegdyś dumną i przynoszącą dochody krainę. Podenerwowana

      Lessa szukała po omacku sandałów. Odruchowo strząsnęła słomę z poplątanych

      włosów, które następnie zawiązała w niezbyt staranny węzeł.

         Ostrożnie przemykała pomiędzy śpiącymi kuchtami leżącymi bezładnie w

      zbitych grupkach, by wzajemnie się ogrzać. Przebiegła po wytartych

      stopniach do kuchni. Na długim stole, zwróceni potężnymi plecami do żaru

      wielkiego paleniska, leżeli kucharz i jego pomocnik. Przemknęła przez

      przepastną kuchnię ku drzwiom prowadzącym przez stajnię na dziedziniec.

      Otworzyła je jedynie na tyle, by się przecisnąć. Przez cienkie podeszwy

      sandałów czuła chłód kamieni, którymi wyłożono dziedziniec. Zadrżała, gdy

      lodowaty powiew przedświtu przeniknął przez jej połatane odzienie.

         Na widok dziewczyny wher-stróż zaskomlał, by spuściła go z łańcucha.

      Lessa spojrzała niemal z czułością na jego szkaradny pysk. Dusił się na

      końcu swego łańcucha, gdy podążyła dalej, ku wyżłobionym stopniom wiodącym

      do kamiennej antresoli. Znajdowała się tuż ponad masywną bramą

      schronienia. Wdrapała się na wieżę i popatrzyła na wschód, ku kamiennemu

      masywowi przełęczy. Jej czarna bryła rysowała się na tle rozjaśnionego

      brzaskiem nieba. Spojrzała bardziej w lewo. Instynktownie czuła, że

      również z tego kierunku nadciągało niebezpieczeństwo. Zadarła głowę do

      góry. Wzrok jej przyciągnęła purpurowa gwiazda, która od niedawna górowała

      na porannym nieboskłonie. Gdy patrzyła na nią, gwiazda błysnęła szkarłatem

      po raz ostatni. Potem jej blask rozpłynął się w promieniach wschodzącego

      nad Pernem słońca. Przez umysł Lessy przemknęły chaotyczne fragmenty baśni

      i ballad o pojawiającej o brzasku Czerwonej Gwieździe. Przemknęły zbyt

      szybko, by miały jakiekolwiek znaczenie. Choć zagrożenie mogło również

      nadciągnąć z innego kierunku, to instynkt podpowiadał jej, że nadchodzi

      właśnie od wschodu. Lessa westchnęła. Nie dosyć, że brzask nie rozproszył

      żadnej z wątpliwości, ale w dodatku je kompletnie poplątał. Musi poczekać.

      Najważniejsze, że przyjęła ostrzeżenie. Lessa była przyzwyczajona do

      czekania. Przenikliwość, wytrwałość i podstęp były jej wypróbowaną bronią.

 

         Pierwsze promienie słońca rozświetliły podupadłą krainę. W leżącej

      poniżej dolinie rozciągały się zapuszczone pola. Światło poranka padało

      też na zarośnięte sady, gdzie nieliczne stadka mlekodajnych stworów ryły,

      poszukując pożywienia. Lessa zastanowiła się. Trawa miała tu dziwny

      zwyczaj rosnąć tam, gdzie nie powinna, podczas gdy ginęła w miejscach,

      gdzie wszyscy oczekiwali, że bujnie będzie rozkwitać. Z trudem potrafiła

      przypomnieć sobie dawną, kwitnącą życiem i radością dolinę. Tak było, nim

      przybył tu Fax. Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko.

         Najeźdźca nie uzyskał żadnych korzyści podbijając Ruatha i nie będzie

      ich miał póki Lessa żyje. Fax nawet nie podejrzewał, dlaczego poniósł

      klęskę. A może wiedział, kto kryje się za ciągłym pasmem jego niepowodzeń?

      Jej umysł odbierał bowiem przeczucie zagrożenia.

         Na zachodzie leżały rodowe dobra Faxa, jego jedyna prawowita

      posiadłość. Na północnym-wschodzie rozciągały się małe, lecz strome

      kamieniste góry. Wśród nich leżał Weyr, który ochraniał Pern.

         Lessa wyprostowała się, wciągnęła głęboko w płuca świeże, poranne

      powietrze. Na dziedzińcu przed stajnią zapiał kur. Lessa znów stała się

      czujna, rozejrzała się po dziedzińcu holdu. Nie chciała, żeby ją ktoś

      zauważył. Przebywanie na wieży obserwacyjnej, było co najmniej podejrzane.

      Rozpuściła włosy, tak aby zasłoniły jej twarz. Skuliła się i z głuchym

      łoskotem sandałów zbiegła schodami w dół. Wher żałośnie wył, mrużąc swe

      ogromne ślepia przed coraz ostrzejszym światłem poranka. Nie zważając na

      odór jego oddechu, przytuliła do siebie pokryty łuskami łeb. Mruczał z

      radości. Tylko on jeden wiedział, kim Lessa była naprawdę. Dla niej był

      jedynym stworzeniem na Pernie, któremu bezgranicznie ufała od chwili, gdy

      na oślep szukała schronienia w jego cuchnącej norze. Uciekała wtedy przed

      spragnionymi krwi mieczami najeźdźców, którzy bez litości mordowali

      mieszkańców schronienia.

         Wolno wyprostowała się. Nakazała mu, by w obecności innych nie okazywał

      jej przesadnej czułości. Z pewnym ociąganiem obiecywał jej posłuszeństwo.

         Pierwsze promienie słońca przebijały zza zewnętrznych murów holdu. Wher

      rycząc pomknął w ciemną otchłań swej nory, a Lessa przemknęła cicho przez

      kuchnię i powróciła do serowni.

      

 

      

           . 2 .      

      

      Z Weyr i z Bowl

      Spiżowe i brunatne, błękitne i zielone

      Wznoszące się ku górze smoki

      Hen wysoko, w locie, widziane i niewidziane

 

 

 

         F'lar na ogromnym spiżowym smoku, jako pierwszy pojawił się nad

      posiadłością Faxa, samozwańczego Pana Dalekich Rubieży. Za nim, w

      odpowiednim szyku, pojawili się pozostali jeźdźcy skrzydła.

         Gdy Mnementh szybował w kierunku holdu - F'lar z narastającym gniewem

      szacował stopień zniszczenia krainy. Jamy na smoczy kamień były puste, a

      wychodzące z nich promieniście kamienne rynny pokryte były omszałymi

      porostami.

         Czy choć jeden władca przestrzega odwiecznych praw, nakazujących

      utrzymywać fortyfikacje w stanie gotowości? F'lar z gniewu zacisnął usta.

      Niech tylko Poszukiwania zakończą się sukcesem, a wówczas będzie musiała

      się odbyć w Weyr uroczysta i zarazem karząca rada. I na złotą skorupę jaja

      królowej, on, F'lar będzie jej przewodniczył. Oczyści wyżyny Pernu z

      niebezpiecznych pędów, usunie zielone źdźbła z kamiennych budowli. Ziemia

      nie będzie leżała odłogiem, a do pustego skarbca zaczną spływać

      dziesięciny, bezwzględnie egzekwowane przez poborcę. Musi przywrócić dawną

      świetność smoczemu Weyr.

         Mnementh głośnym rykiem wyraził swą aprobatę. Machając skrzydłami

      łagodnie wylądował na dziedzińcu wyłożonym kamiennymi płytami zarośniętymi

      trawą. F'lar usłyszał dźwięk ostrzegawczego sygnału z wieży schronienia.

      Na znak F'lara Mnementh pochylił się, by jeździec mógł zsiąść.

         Czując powiew powietrza, który uderzył go w plecy, domyślił się, że

      wylądowali pozostali jeźdźcy. Był pewien, że F'nor zrządzeniem losu jego

      przyrodni brat - jak zawsze wylądował po jego lewej stronie, dokładnie o

      długość smoka za nim. Kątem oka zauważył, jak F'nor obcasem buta miażdży

      kępki trawy.

         Zza rozwartych wrót dobiegł stłumiony szept, którym wydawano polecenia.

      Niemal w tej samej chwili pojawiła się grupa ludzi, której przewodził

      silnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku.

         Mnementh pochylił swój łeb. Fasetowe oczy smoka znajdowały się na

      wysokości głowy F'lara i spoglądały z niepokojem na zbliżających się

      mężczyzn. Smoki nie mogły pojąć, dlaczego budzą wśród pospólstwa takie

      przerażenie. Tylko raz w swoim życiu smok mógł zaatakować człowieka, a i

      to wynikało raczej z ludzkiej niewiedzy. Flor nie był w stanie wyjaśnić

      smokowi powodów, dla których powinien wzbudzać grozę wśród dzierżawców,

      panów, jaki wśród rzemieślników. Czuł jednak, że zdziwienie i obawa,

      malujące się na twarzach zbliżających się ludzi, sprawiają mu przyjemność.

 

         - Pozdrowienia od Faxa, Pana Dalekich Rubieży, dla spiżowego jeźdźca.

      Jest on do waszej dyspozycji. - Mężczyźni zasalutowali z szacunkiem.

         Użycie w pozdrowieniu bezosobowej formuły mogło świadczyć zarazem o

      skrupulatności pozdrawiającego, jak i o zamaskowanej zniewadze. Dla F'lara

      było to potwierdzenie jego wcześniejszego mniemania o Faxie, więc

      zignorował skrytą obelgę. Zauważył także, że informacje o chciwości Faxa

      nie były przesadzone. Bystre oczy mężczyzn błądziły chciwie po każdym

      szczególe ubioru F'lara, a gdy spoczęły na misternie grawerowanej

      rękojeści miecza, towarzyszyło temu lekkie zmarszczenie brwi.

         F'lar z kolei zauważył kilka drogocennych pierścieni błyszczących na

      palcach lewej ręki Faxa, podczas gdy prawe przedramię suwerena było lekko

      uniesione ku górze w nawyku charakterystycznym dla zawodowego szermierza.

      Tunika wykonana z bogatego materiału była poplamiona i niezbyt świeża.

      Mężczyzna nosił skórzane wysokie buty. Stał w rozkroku, lekko kołysząc się

      na stopach. Takiego człowieka nie wolno lekceważyć - pomyślał F'lar -

      należy być czujnym wobec zdobywcy pięciu posiadłości. A swoją drogą, tak

      wielka zachłanność była czymś zdumiewającym. Co więcej, wżenił się w

      szóstą ...i legalnie, choć w dziwnych okolicznościach, odziedziczył

      siódmą. Miał opinię hulaki i rozpustnika. Wśród tych siedmiu posiadłości

      F'lar chciał dokonać Poszukiwań. R'gul poleci na południe, by

      przeprowadzić je także wśród tamtejszych leniwych, choć ślicznych kobiet.

      Obecnie Weyr potrzebuje przede wszystkim silnej kobiety. Jora była

      zupełnie bezużyteczna dla Nemorth. F'lar chciał znaleźć zdecydowaną i

      inteligentną kobietę, która zostanie nową władczynią Weyr.

         - Udajemy się na Poszukiwania - F'lar cicho cedził słowa i zwracamy się

      z prośbą o gościnę w twojej posiadłości, lordzie Fax.

         Na wieść o Poszukiwaniach oczy Faxa zrobiły się większe, porzucił nagle

      bezosobowe zwroty, jakimi wcześniej zwracał się do F'lara.

         - Doszły mnie słuchy, że Jora nie żyje - rzekł Fax. - A zatem Nemorth

      składa królewskie jajo, hmm? - ciągnął dalej, podczas gdy jego oczy szybko

      przebiegały po szyku skrzydła, odnotowując karność jeźdźców i groźny

      wygląd smoków.

         F'lar nie zamierzał w żaden sposób przydawać Faxowi powagi, zlekceważył

      więc jego pytanie.

         - A więc panie... - głos Faxa zawisł w powietrzu, podczas gdy głowa

      lekceważąco skłoniła się w kierunku jeźdźca na smoku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin