Sigurdardottir Yrsa - Statek śmierci (Thora 6).doc

(1407 KB) Pobierz
Yrsa Sigurðardóttir

Yrsa Sigurðardóttir

Statek Śmierci

Tytuł oryginału: Brakið

Przekład Małgorzata Bochwic-Ivanovska


Tę książkę poświęcam mojemu dziadkowi Þorsteinnowi Eyjólfssonowi, który był kapitanem (1906-2007).


Szczególne podziękowania kieruję do Michaela Sheehana, który wyjaśnił mi wiele spraw związanych z jachtami i żeglugą morską, Örnowi Haukurowi Evarssonowi, sternikowi, za wyjaśnienia dotyczące komunikowania się na morzu, urządzeń sterowniczych i innych zagadnień nawigacji, a także Kristjánowi B. Thorlaciusowi, adwokatowi w Sądzie Najwyższym, za informacje na temat prawnej strony przypadków zaginięć. Wszelką odpowiedzialność za ewentualne błędy we wszystkich tych dziedzinach ponoszę ja osobiście.

Yrsa


OSOBY DRAMATU

Thora Gudmundsdottir: Reykjavik, adwokat i samotna matka

Matthias Reich: przyjaciel Thory z Niemiec

Soley i Gylfi: dzieci Thory

Sigga: przyjaciółka Gylfiego

Orri: kilkuletni wnuk Thory

Bragi: partner Thory w kancelarii

Bella: ich sekretarka

na jachcie:

Egir: przedstawiciel komisji likwidacyjnej banku

Lára: jego żona

Arna: ich córka

Bylgja: jej siostra bliźniaczka

Þráinn: kapitan

Hallthór (Halli): mechanik pokładowy Loftur: sternik

inne osoby:

Sigríður i Margeir: rodzice Egira

Sigga Dögg: ich mała wnuczka

Snævar: marynarz, który miał wypadek

Fannar: kolega Egira z pracy

Karítas: poprzednia właścicielka jachtu

Begga: jej matka

Aldís: asystentka Karítas

#$#PROLOG

Wieczór był lodowaty i Brynjar szczelniej otulił się kurtką. Cieszył się, że niebawem wróci do budki strażników, a właściwie żałował, że w ogóle wyszedł. To najlepszy dowód, jak nudna jest jego praca – korzystał z każdej okazji, by choć przez chwilę zająć się czym innym, nawet jeśli narażało go to na walkę z wichrem i przemarznięcie do szpiku kości. Jak zwykle późnym wieczorem i nocą port, którego pilnował, robił wrażenie wymarłego i Brynjar nagle uświadomił sobie, że nawet nie pamięta, jak przystań wygląda w świetle dziennym. Unikał tego miejsca za dnia, gdy tętniło życiem, bo lubił widok czarnej tafli wody i opustoszałych pokładów. Nie chciał patrzeć, jak port budzi się ze snu bez jego udziału, ani wiedzieć, że koniec końców jego osoba tak niewiele znaczy.

Teraz obserwował starsze małżeństwo prowadzące za rękę małą dziewczynkę. Byli na molo. Tuż za nimi kuśtykał o kulach młody mężczyzna, który wydał mu się dziwny. Brynjar rzucił okiem na zegarek. Zbliżała się północ. Nie miał dzieci, ale wiedział, że to zupełnie nietypowa pora na spacer dla dwulatki. Może zamierzali zrobić to samo co on: mimo zimna przyszli zobaczyć słynny jacht, którego spodziewano się lada moment. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej był pewien, że chcieli powitać kogoś z załogi lub któregoś z pasażerów. Brynjar pomyślał, że w takim razie nie będzie do nich podchodził. Znaleźli się tu z konkretnego powodu, a nim kierowała tylko czysta ciekawość. Oczywiście mógłby opowiedzieć jakąś bajeczkę, ale nie umiał kłamać i obawiał się, że tylko by się zaplątał.

Nie chciał tak bezczynnie stać, więc podszedł do niewielkiej furgonetki należącej do urzędu celnego. Samochód wjechał na teren portu pół godziny wcześniej i zatrzymał się w miejscu, skąd roztaczał się widok na całą przystań. Może celnicy zaproszą go do środka, żeby się ogrzał. Zapukał w szybę kierowcy i zdziwił się, widząc, że w aucie siedzi ich trzech. Zazwyczaj był tylko jeden, najwyżej dwóch. Opuszczana szyba zgrzytnęła, pewnie do mechanizmu dostało się trochę piasku.

– Dobry wieczór – powiedział Brynjar.

– Dobry – odrzekł mężczyzna za kierownicą. Pozostali z uwagą obserwowali port.

– Jesteście tu w związku z tym jachtem? – zapytał Brynjar i od razu pożałował, że do nich podszedł, stracił też nadzieję, że wpuszczą go do środka.

– Tak. – Kierowca odwrócił wzrok od Brynjara i zaczął się gapić na portową przystań. – Nie przyjechaliśmy tu dla pięknych widoków.

– Ale dlaczego jest was aż trzech? – Z ust Brynjara wydobywały się obłoczki pary. Mężczyźni nie zwracali na niego uwagi.

– Bo coś jest nie tak. Mamy nadzieję, że to nic poważnego, ale kazali nam tu czekać. – Kierowca zapiął kurtkę pod samą szyję. – Ci z jachtu nie reagowali na wezwania przez radio. Może zepsuł im się sprzęt, nigdy nie wiadomo...

Brynjar wskazał na ludzi czekających na molo. Starszy pan wziął dziecko na ręce, a mężczyzna o kulach oparł się o poler do cumowania łodzi.

– Myślę, że chcą powitać załogę. Może podejdę i się dowiem? – zaproponował.

– Jak pan chce. – Najwidoczniej kierowcy było wszystko jedno, co zrobi Brynjar, byle tylko przestał zawracać mu głowę. – Raczej nie przyszli tu po odbiór kontrabandy. To pewnie krewni kogoś z załogi...

Brynjar cofnął rękę z okna i stanął prosto.

– Przejdę się tam. Co mi szkodzi.

Na pożegnanie usłyszał tylko zgrzyt zasuwanej szyby. Postawił kołnierz. Myślał, że celnicy, choć nie mogli go zaprosić do ciepłego auta, będą nieco sympatyczniejsi. Samotna mewa siedząca na zepsutej latarni z piskiem wzbiła się do lotu. Brynjar przyspieszył kroku. Obserwował mewę, dopóki nie zniknęła. Poleciała w stronę sali koncertowej Harpa.

– Dobry wieczór – odezwał się. Stojący na przystani bez przekonania odpowiedzieli na jego pozdrowienie. – Jestem strażnikiem portowym. Czekają państwo na kogoś?

Mimo ciemności na twarzach starszych państwa wyraźnie dało się zauważyć ulgę.

– Tak, lada moment ma przybić statek z naszym synem i jego rodziną. To nasza najmłodsza wnuczka. Jest bardzo przejęta, że mama i tata wracają do domu. Postanowiliśmy zrobić im niespodziankę i wyjść po nich. – Starszy pan uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Można, prawda?

– Ależ oczywiście. – Brynjar uśmiechnął się do małej, która spoglądała nieśmiało spod kolorowej wełnianej czapki, tuląc się do dziadka. – Państwa syn ma przypłynąć jachtem motorowym?

– Tak – odpowiedziała kobieta zdziwiona. – Skąd pan wie?

– Bo dziś już nic innego nie przypłynie. – Brynjar zwrócił się do młodego mężczyzny: – Pan też czeka na kogoś?

Mężczyzna się wyprostował. Najwyraźniej był zadowolony, że włączono go do rozmowy, i przykuśtykał bliżej.

– Mój przyjaciel jest mechanikiem pokładowym. Mam go odwieźć do domu. Ale gdybym wiedział, że jest tak zimno jak w psiarni, musiałby wziąć taksówkę. – I z tymi słowy naciągnął czarną czapkę na uszy.

– No to będzie miał u pana dług wdzięczności. – Brynjar zauważył, że drzwi samochodu celników otwierają się, i spojrzał na morze. – Teraz to już nie potrwa długo.

Z zachwytem obserwował zgrabnego białego stevena, który właśnie pojawił się w kanale portowym. Nie było cienia przesady w tym, co o jachcie opowiadali koledzy z pierwszej zmiany. Ukazał się w całej swej krasie. Naprawdę nie trzeba było mieć wielkiego pojęcia o jachtach, by wiedzieć, że ten jest absolutnie nadzwyczajny, w każdym razie jak na islandzkie warunki.

– O rany! – wyrwało mu się. Dobrze, że był już z dala od celników.

Chyba ze trzy piętra wznosiły się nad lustrem wody, wyglądało na to, że jacht ma co najmniej cztery pokłady. Brynjar widywał wprawdzie większe, ale nie było ich zbyt wiele. Ten prezentował się znacznie okazalej niż wszystkie inne, które kiedykolwiek przywiało do Islandii. Z całą pewnością nie zbudowano go po to, by cumował w porcie w Reykjaviku czy w ogóle wypuszczał się na północne wody. Pasował raczej do ciepłych krajów i lazurowego morza.

– Nieźle.

Nagle Brynjar zamknął usta i uniósł brwi. Czy ten sternik jest pijany? Jacht z dużą prędkością przepłynął niebezpiecznie blisko nabrzeża i zanim Brynjar zdołał cokolwiek pomyśleć, rozległ się ogłuszający huk. Długo rozchodził się echem, w końcu przebrzmiał zupełnie.

– A to co, u diabła? – Młody mężczyzna o kulach ze zdumieniem gapił się na jacht, który zbliżył się do nabrzeża, potem odbił od niego i popłynął dalej. Celnicy ruszyli biegiem. Starsi państwo obserwowali tę scenę oniemiali.

Przez wszystkie lata stróżowania w porcie Brynjar nigdy czegoś podobnego nie widział.

Pokład był zupełnie pusty. Za szybami mostka kapitańskiego nikt się nie pojawił, nigdzie nikogo nie było widać.

Brynjar puścił się pędem przed siebie, rzucił w pośpiechu do stojących obok, żeby na niego zaczekali. Spojrzał na dziewczynkę. Wydawała się niewypowiedzianie smutna.

Kiedy dotarł wreszcie do drugiego końca kanału portowego, jacht właśnie zatrzymywał się przy nabrzeżu. Widział już oczami wyobraźni długą noc poświęconą na pisanie raportu, gdy nagle ciężka stal z hukiem uderzyła o beton. Z oddali dotarł do niego krzyk. Zrobiło mu się żal tamtych ludzi, przecież na pokładzie była ich najbliższa rodzina i przyjaciel. Co tu się dzieje, do diabła? Celnik mówił o jakimś problemie technicznym, ale przecież nawet uszkodzonym jachtem na pewno można jakoś manewrować. A jeśli nie, dlaczego kapitan wpadł na pomysł cumowania przy nabrzeżu? Przecież mógł zrzucić kotwicę przed kanałem portu i zaczekać na pomoc.

Trzej celnicy, równie przejęci jak Brynjar, ruszyli biegiem w stronę jachtu.

– Co się dzieje? – zawołał strażnik i złapał któregoś za ramię.

– Skąd mam wiedzieć, do jasnej cholery? – Głos mężczyzny brzmiał niepewnie, co ostro kontrastowało z jego słowami. – Kapitan musiał się spić. Albo naćpać.

Dotarli do końca pomostu. Dziób jachtu nie był już zgrabny ani lśniący, tylko wgnieciony i porysowany. Nadal nikt nie odpowiadał na nawoływania celników. Jeden z nich rozmawiał szorstkim tonem z policją. Potem zaczął wpatrywać się w potężny górujący nad nimi kadłub.

– Wchodzimy na pokład. Policja już jedzie, ale nie będziemy na nich czekać. Coś mi się tu nie podoba. Przynieś drabinę, Stebbi – rozkazał.

Stebbi bez entuzjazmu przyjął polecenie. Odwrócił się i bez słowa pobiegł z powrotem do samochodu. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Potem zaczęli nawoływać załogę – bez skutku. Ich krzyki pobrzmiewające w ciszy miały w sobie coś złowieszczego, więc Brynjar ucieszył się, kiedy Stebbi wrócił z drabiną.

Najpierw na pokład wspiął się najstarszy celnik, potem pozostali. Brynjar miał trzymać drabinę. Stał przy niej nawet wtedy, gdy trzej mężczyźni zniknęli już w ciemności i kiedy pojawiła się policja. Wyjaśnił policjantom, kim jest. Nagle któryś z celników wychylił się przez reling i krzyknął zdenerwowany:

– Na pokładzie nikogo nie ma!

– Co takiego? – odkrzyknął jeden z policjantów i zaczął się wspinać po drabinie. – To wykluczone!

– Mówię przecież. Nikogo tu nie ma, ani żywej duszy!

Policjant stanął na czwartym szczeblu. Pochylił się i spojrzał celnikowi prosto w twarz.

– Jak to możliwe?

– Nie wiem. Ale tu nikogo nie ma. Jacht jest pusty.

Zapadła cisza. Brynjar spojrzał w kierunku portu i zobaczył, że starsi państwo, dziewczynka i mężczyzna o kulach zmierzają ku niemu. Nie chcieli czekać po drugiej stronie basenu portowego, to zrozumiałe. Policjanci w ogóle nie zwrócili na nich uwagi. Brynjar przyspieszył kroku. Lepiej, żeby na razie trzymali się z dala od jachtu, mimo że cała ta sytuacja właśnie ich najbardziej dotyczyła. Ale policja musi spokojnie wykonać swoją pracę.

– Proszę się nie zbliżać! Pomost grozi zawaleniem! – krzyknął do nich, chociaż było to dość nieprawdopodobne. Nie przyszło mu jednak do głowy nic lepszego.

– Co się stało? Dlaczego ten pan powiedział, że nikogo nie ma na pokładzie? – Głos kobiety drżał. – Oczywiście, że są na pokładzie! Egir, Lára i bliźniaczki muszą być na pokładzie. Trzeba ich poszukać!

– Proszę za mną! – Brynjar nie wiedział, dokąd powinien z nimi pójść, lecz tutaj w żadnym razie nie mógł ich zostawić. – To na pewno jakieś nieporozumienie, proszę się uspokoić. – Zastanawiał się, czy tyle osób zmieści się w budce strażników. Będzie ciasno, ale przynajmniej ma tam kawę. – Jestem przekonany, że wszyscy są cali i zdrowi.

Młody mężczyzna o kulach patrzył Brynjarowi w oczy. Kiedy się odezwał, głos drżał mu prawie tak samo jak starszej pani.

– Miałem być na pokładzie tego jachtu.

Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkł, bo zobaczył, że dziewczynka łowi uważnie ich każde słowo.

– Mój Boże... – jęknął tylko.

– Proszę iść ze mną. – Brynjar musiał podać ramię starszemu panu, który z rozpaczą wpatrywał się w uszkodzony dziób jachtu. – Proszę pomyśleć o dziecku. – Brynjar skinął w stronę dziewczynki. – Musimy ją stąd czym prędzej zabrać. Mam nadzieję, że wszystko się prędko wyjaśni.

Ale było za późno.

– Mama umarła! – Jasny dziecięcy głosik brzmiał z przenikliwą wyrazistością. – Tata umarł! Adda umarła, Bygga umarła! – Dziecko jęknęło i objęło nogę babci. – Wszyscy umarli!

I płakało, wstrząsane cichym szlochem.

#$#ROZDZIAŁ 1

Konserwator drapał się w głowę z karcącym i zarazem zdumionym wyrazem twarzy.

– Proszę mi jeszcze raz powiedzieć, co się właściwie stało. – Stuknął małym kluczem w pokrywę kserokopiarki. – Niejedno już widziałem, ale to naprawdę coś nowego.

Thora uśmiechnęła się niewyraźnie.

– Wiem. Już pan to mówił. Może pan ją naprawić czy nie?

Mimo odoru dochodzącego z maszyny oparła się pokusie zatkania nosa. Wprawdzie zorganizowanie w kancelarii przyjęcia dla współpracowników było dosyć ryzykownym pomysłem, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że ktoś może zwymiotować na płytę, a następnie starannie zamknąć pokrywę.

– Może lepiej by było, gdyby wziął pan ją do warsztatu i tam naprawił – zaproponowała.

– Szkoda, że nie sprowadziła mnie pani od razu zamiast czekać z tym przez cały weekend – odparł konserwator.

Thora była coraz bardziej zła. Wystarczył jej ten ohydny zapach. Nie potrzebowała jeszcze pouczeń jakiegoś obcego faceta.

– Nie zrobiłam tego specjalnie, proszę mi wierzyć – powiedziała i natychmiast pożałowała tych słów; niepotrzebne dyskusje tylko opóźniały całą sprawę. – Czy nie może pan po prostu zabrać tej kopiarki i naprawić jej gdzie indziej? W tym smrodzie nie da się pracować.

Obrzydliwy zapach uderzył ich od razu tego szarego poranka. Właściwie aż trudno uwierzyć, że nikt nie poczuł go już w piątkowy wieczór, ale świadczyło to o stanie pracowników kancelarii, z Thorą włącznie.

– To naprawdę byłoby najlepsze rozwiązanie. Przez dzień czy dwa możemy się spokojnie obejść bez kserowania – dodała.

Co prawda była to jedyna kopiarka i główna drukarka całej kancelarii, ale w tym momencie Thora była gotowa ponieść taką ofiarę, byle pozbyć się urządzenia razem z jego smrodem. A także pozbyć się konserwatora.

– Ale z pani optymistka. To potrwa dłużej niż kilka dni. Może będę musiał zamówić części zamienne, a wtedy naprawa zajmie kilka tygodni.

– Części zamienne? – Thora miała ochotę wrzasnąć. – Po co części zamienne? Przecież nie jest popsuta. Trzeba ją tylko wyczyścić.

– To pani tak uważa. – Mężczyzna patrzył na kopiarkę, grzebiąc kluczem w zaschniętych wymiocinach. – Nie wiadomo, jakie szkody spowodował kwas żołądkowy. Dostał się do środka, a to delikatne urządzenie, droga pani.

Thora przeliczyła w myślach ostatnie obroty kancelarii, zastanawiając się, czy nie powinna po prostu zainwestować w nową kopiarkę. Przez ostatnie pół roku mieli wiele lukratywnych zleceń, więc wraz z pracownikami – tymczasem już pięcioma poza nią i jej wspólnikiem Bragim – właśnie w piątek wznieśli toast za kolejne sukcesy.

– Ile kosztuje nowa kopiarka?

Konserwator podał jakąś sumę. Równie dobrze mogła to być cena firmy, w której pracował. Wprawdzie interesy szły dobrze, ale Thora nie była gotowa wydać tyle pieniędzy tylko po to, by kupić sobie spokój.

Mężczyzna jakby czytał w jej myślach.

– Głupio kupować nowe urządzenie przez coś takiego. – Włożył klucz z powrotem do skrzynki z narzędziami. – Jeśli ma pani ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej, może pokryje koszty naprawy.

– Jak to? – Thora nie całkiem rozumiała, do czego on zmierza. – Kopiarka jest własnością kancelarii.

– Nie, nie o to mi chodziło – uśmiechnął się, a wokół jego ust pojawiły się zmarszczki mimiczne. – No, wie pani, wymiociny. Ubezpieczenie może pokryć szkodę, którą wyrządziła pani pod wpływem… no, rozumie pani…

Thora zrobiła się czerwona jak burak.

– Ja? – Skrzyżowała ramiona na piersiach. – A skąd pomysł, że to ja? Nawet się nie zbliżyłam do tej maszyny!

Jak mogło mu przyjść do głowy coś takiego? Nic, co powiedziała, nie wskazywało, że miała cokolwiek wspólnego z tą sprawą. Jak na razie żaden z jej kolegów też nie przyznał się do winy i prawdopodobnie już się nie przyzna.

Mężczyzna wyglądał na zdumionego.

– Nie? W takim razie musiałem źle zrozumieć. Recepcjonistka wspominała o pani. Ale może się przesłyszałem.

Thora poczuła się zażenowana: właściwie powinna była się tego domyślić. Bella! Oczywiście.

– Ach tak? – Tylko to przyszło jej do głowy. Nie chciała się kłócić z konserwatorem, najwyraźniej świetnie poinformowanym przez znienawidzoną panienkę z recepcji. Przywołała więc na usta uprzejmy uśmiech i stłumiła w sobie chęć natychmiastowego uduszenia Belli. – Jej nie można traktować całkiem poważnie, jest trochę opóźniona, no wie pan. Nie po raz pierwszy coś się pomieszało biedaczce.

Sądząc po wyrazie jego twarzy, uznał je obie za niespełna rozumu.

– To może ja już pójdę, a potem przyślę kogoś po kopiarkę. Tak chyba będzie najlepiej – powiedział i sięgnął po skrzynkę z narzędziami.

Thora odprowadziła mężczyznę do wyjścia. Bella z uśmiechem na twarzy siedziała za kontuarem recepcji. Thora rzuciła jej niechętne spojrzenie z nadzieją, że ta właściwie je odczyta, nie dostrzegła jednak w jej twarzy najdrobniejszego śladu obawy czy skruchy.

– Aha, Bello, zapomniałam ci przekazać. Przed chwilą dzwonili z apteki. Mają już woreczek na stomię wydalniczą, który zamawiałaś. Rozmiar XXL.

Konserwator potknął się o próg i niemal przewrócił starszych państwa stojących za drzwiami. Wyglądali na zdenerwowanych i od razu zaczęli przepraszać, jakby to była ich wina. Jeszcze przez chwilę niepewnie stali w wejściu – może obawiali się, że znowu ktoś na nich wpadnie, a może po prostu byli onieśmieleni. Gdyby Thora natychmiast nie przeprosiła ich za to zderzenie, pewnie skorzystaliby z okazji i uciekli. Dobrze znała ten wyraz twarzy: tak wygląda wielu klientów, którzy przychodzą do kancelarii po raz pierwszy. Mieszanina zdumienia, że w ogóle potrzebują adwokata, i strachu, że będą musieli wyjść zażenowani, kiedy dojdzie do rozmowy o kosztach. Całkiem zwykli ludzie w niezwykłych okolicznościach.

Kiedy konserwator już wyszedł, Thora zapytała, czym może służyć. Przesunęła się przy tym kilka kroków w bok, żeby zasłonić kontuar, za którym siedziała Bella w czarnym podkoszulku z motywem szatana i ordynarnym angielskim przekleństwem widniejącym na piersi.

– Chcielibyśmy porozmawiać z adwokatem – odezwał się mężczyzna.

Jego głos był równie niepozorny jak wygląd i jeśli nawet mężczyzna poczuł obrzydliwy odór, nie dał tego po sobie poznać. Oboje wyglądali na emerytów. Kobieta kurczowo ściskała torebkę z popękanej sztucznej skóry brunatnego koloru. Mankiety koszuli wystające spod kurtki mężczyzny też były sfatygowane.

– Próbowaliśmy się dodzwonić, ale nikt nie odbierał. Czy biuro jest w ogóle czynne?

Najwyraźniej Bella uważała, że telefon w recepcji nie służy do tego, by go odbierać, ale by godzinami paplać z koleżankami, które – sądząc z rachunków – często przebywały za granicą. A w przerwach między prywatnymi rozmowami po prostu ignorowała dzwonek, aby w spokoju surfować po Internecie.

– Ależ tak, pracujemy normalnie. Nasza telefonistka niestety zachorowała i dlatego nikt nie odbiera – odrzekła Thora. W tym kłamstwie tkwiło ziarno prawdy. Nikt przecież nie może powiedzieć, że Bella jest zupełnie zdrowa na umyśle – brak piątej klepki to u niej stan naturalny. – Dobrze, że państwo przyszli. Nazywam się Thora Gudmundsdottir i jestem adwokatem. Chętnie od razu z państwem porozmawiam.

Wyciągnęła do nich rękę. Niepewnie odwzajemnili uścisk. Starszy pan nazywał się Margeir Karelsson, a jego towarzyszka – Sigríður Veturliðadóttir. Idąc z nimi do gabinetu, Thora zauważyła, że oboje sprawiają wrażenie lekko wstawionych. I chociaż nie poczuła ani cienia zapachu, uznała, że ich wygląd może wskazywać na problem z alkoholem. Jednak nie obchodziło jej to zupełnie – na razie.

Nie chcieli kawy, tylko od razu przeszli do rzeczy.

– Tyle że my nie do końca wiemy, dlaczego tu przyszliśmy – odezwał się mężczyzna.

– Często się tak zdarza – skłamała Thora, żeby trochę uspokoić starszych państwa. Najczęściej klienci wiedzą aż nazbyt dobrze, czego od niej chcą, przy czym ich oczekiwania nie mają najmniejszego związku z rzeczywistością. – Czy ktoś nas państwu polecił?

– Właściwie tak. Nasz przyjaciel jest dostawcą kawy do firm i mówił nam o pani. Nie chcieliśmy iść do żadnej z tych wielkich, eleganckich kancelarii. Oni na pewno są o wiele za drodzy. Mówił, że państwo będą chyba trochę tańsi.

Thora zmusiła się do uprzejmego uśmiechu. Najwyraźniej wystrój kancelarii niespecjalnie zachwycił dostawcę kawy, a ona mogłaby się założyć, że w całej sprawie maczała palce Bella.

– To prawda, jesteśmy tańsi niż wielkie kancelarie. Ale czy nie zechcieliby państwo najpierw powiedzieć, na czym polega problem? Wtedy będę mogła określić, co możemy zrobić i ile to będzie kosztowało.

Oboje wpatrywali się w nią bez słowa. Wreszcie kobieta przejęła inicjatywę i przycisnąwszy torebkę do podołka, zaczęła mówić:

– Nasz syn zniknął. Razem z żoną i ich bliźniaczkami. Potrzebujemy pomocy w załatwieniu formalności, z którymi po prostu nie jesteśmy w stanie sobie poradzić. Ledwo starcza nam sił, by jakoś przetrwać dzień. Oni mają jeszcze dwuletnią córeczkę, która jest u nas i...

Nie byli alkoholikami. To z innego powodu mieli zaczerwienione i napuchnięte twarze.

– Rozumiem.

Thorze zdawało się, że wie, o co chodzi, chociaż nie śledziła regularnie wiadomości. Przez ostatnie dwa dni w mediach mówiono o tajemniczym zniknięciu załogi i pasażerów jachtu motorowego, który wpłynął do portu w Reykjaviku. Na pokładzie była pewna rodzina, małżeństwo z dwiema córkami. Cały kraj śledził doniesienia o tym zdarzeniu. Mimo to Thora nie wiedziała zbyt dużo o sprawie – tylko tyle, że ma związek z komisją likwidacyjną z ramienia jednego ze starych banków. Bank skonfiskował luksusową jednostkę, ponieważ właściciel nie miał z czego spłacać kredytu. Jacht podobno przypłynął z jakiegoś europejskiego portu do Islandii, a potem planowano wystawić go na sprzedaż na międzynarodowym rynku. Teraz wszystko się przeciągało. Potrzebna była naprawa, bo jacht bez załogi uderzył o nabrzeże. Nie wiadomo, co stało się z ludźmi na pokładzie. Zniknięcie siedmiu osób wzbudzało tym większe zainteresowanie, że zbankrutowany właściciel jachtu był żonaty z młodą Islandką, która często pojawiała się na stronach plotkarskich czasopism. Dziennikarze chyba nie mieli zbyt wielu informacji, co jednak nie przeszkadzało im w formułowaniu rozmaitych teorii na temat wypadku. Na razie krążyły plotki, że pasażerowie wypadli za burtę w czasie burzy.

– Czy państwa syn był na pokładzie jachtu? Płynął nim z ramienia komisji likwidacyjnej? – zapytała Thora.

– Tak – odrzekła kobieta i przełknęła ślinę. Chyba nie miała ochoty wdawać się w szczegóły, wzięła się jednak w garść i mówiła dalej: – Proszę nie sądzić, że straciliśmy wszelką nadzieję na znalezienie ich żywych, ale mamy jej coraz mniej, a te strzępy informacji, które do nas docierają na temat śledztwa, nie dają powodu do optymizmu.

– Rozumiem.

Thora nie wiedziała, czy wypada wyrazić współczucie, skoro oboje mają jeszcze nadzieję, że ich rodzina odnajdzie się cała i zdrowa.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin