Rosjaneczka, Kingsley Amis.txt

(1281 KB) Pobierz
Kingsley Amis ROSJANECZKA
Przełożyła Barbara Odymała
Ф
REBIS
DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 1995
Tytuł oryginału The Hussion Girl
Copyright © 1987 by Kingsley Amis
Ali rights reserved
Copyright © for the Polish edition
by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 1995
Redaktor Joanna Knaflewska
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Lucyna Talejko-Kwiatkowska
Fotografia na okładce Piotr .Chojnackie
miejska вівште; а рсшІзи]
w Zabrzu nZ\
.
ZN. KlaS.
■J     NR inv„
% Ям?
Wydanie I
ISBN 83-7120-232-6
Dom Wydawniczy REBIS
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 67-47-08, tel./fax 67-37-74
Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A. w Krakowie Druk z dostarczonych diapozytywów. Zam. 3172/95
Rozdział I
JYlężczyzna sprawujący funkcję przewodniczącego tego niewielkiego zgromadzenia, choć miał on, oczywiście, zupełnie inny tytuł, zdawał się zmierzać ku zamknięciu obrad.
— Zatem kiedy sprawa wypłynie na zebraniu poświęconym ogólnym założeniom — powiedział — wygarnę im to, co w moim pojęciu stanowi powszechny pogląd, a mianowicie, że jako kolektyw jesteśmy tu po to, by z zapałem kultywować naszą tradycyjną służebność wobec społeczeństwa i jego potrzeb, ale że istnieje również mniej powszechne zapatrywanie, na które chciałbym się powołać... i tu zwrócę się do Dicka, a wtedy ty, Dick, im przywalisz. Czy takie rozwiązanie zadowala wszystkich?
Mówca wysławiał się w, jak się to kiedyś określało, podniosłym albo wyszukanym stylu, przeplatanym sporadycznie odrobiną chropawości, kiedy to wtrącał kolokwializm czy nawet modne w jego odczuciu wyrażenie żargonowe lub będący w powszechnym użyciu regionalizm. Szef wydziału, Hallett, miał wrażenie, że nie powinien raczej wypowiadać się w tej sytuacji w naturalny dla siebie sposób, to znaczy w staromodnym akademickim stylu, tak jak nie zdobył się na noszenie marynarki i krawata albo na zgolenie brody.
Ze swego miejsca przy długim stole, naturalnie o parę krzeseł od prezydialnego miejsca, Hallett złowił wyraz oka krótko ostrzyżonego, wąsatego młodzieńca w kamizelce odsłaniającej nieregularny walec licznych bransoletek na przedramieniu. Oko to, podczas gdy drugie umykało w stronę sufitu o metr nad ich głowami, spoglądało ze smutkiem, lecz nie było w tym nic dziwnego.
5
—  Tak, Duncan? — rzekł Hallett. — Czy miałby pan jakieś dodatkowe... coś panu nie leży? — Od czasu do czasu jego kolokwializmy przybierały nieznacznie pogardliwy ton.
—  To zebranie nie jest reprezentatywne.
—  Aa, chodzi panu o to, że nie ma Jenkinsa. Ale on wcale nie miał być obecny. Wyjechał już, szczęśliwy...
—  Dobrze pan wie, że nie chodzi mi o Jenkinsa. Rzecz w tym, że nie ma ani jednej kobiety spośród tych zakwalifikowanych.
—  Rzeczywiście. Hm... najwyraźniej poszły na wagary.
—  Eh... Moim zdaniem, solidarnie postanowiły zbojkotować to zebranie.
—  Twierdzi pan, że chciały w ten sposób zademonstrować swoje odrębne stanowisko. Rozumiem. I notuję. Wszystkie cztery?
—  Grant-Fellowes nigdy nie uznawała tych zebrań. Hallett ledwo zdążył na czas zidentyfikować ów zbitek
słowny jako nazwisko oraz przywołać w zamglonej pamięci gniewną twarz kobiecą, która owemu nazwisku towarzyszyła, po czym powiedział:
—  Zgadza się — i pośpiesznie dodał: — Ale jest nas wystarczająco dużo, by... hm... zatwierdzić wnioski, to chyba jasne?
—  Najzupełniej. Ja tylko gwoli ścisłości.
—  W porządku. Świetnie. Sprawdzone. Może być. Coś jeszcze?
Najwyraźniej nie było nic więcej, przynajmniej na razie. Zebranie się skończyło. Młodzieniec, który przed chwilą zabierał głos, uśmiechnął się w widoczny sposób spod rurkowatego wąsa i trzeba przyznać, że jego kamizelka była naprawdę dość czysta, zważywszy wszystkie okoliczności.
W każdym razie Hallett mógłby tak powiedzieć, gdyby go o to zapytać. Tymczasem ten odczekał chwilę, po czym zaproponował starszemu mężczyźnie, temu, którego wcześniej nazwał Dickiem, by został i wypił z nim szklaneczkę czegoś mocniejszego.
—  Strasznie cię przepraszam, że zwróciłem się do ciebie per Dick, Ryszardzie — rzekł, gdy zostali sami. — Trzeba uważać, by nie zostać tu posądzonym o elitaryzm. A może wspominałem już o tym kiedyś?
6
—  A dlaczego twoja broda nie miałaby zostać uznana za przejaw elitaryzmu? — zapytał Ryszard Vaisey. — Może nie wspominałem o tym wcześniej, lecz mnie to zastanowiło. W końcu żaden z nich nie nosi brody. Słabą whisky z wodą, jeśli można.
—  Bardzo proszę. Cóż, sądzę, że oczekują tego ode mnie, tej brody, ma się rozumieć. Unaocznia ona, że jestem starej daty.
—  A ja? Ja też niewątpliwie jestem starej daty...
—  O tak, ale się tym nie przejmuj. W twoim przypadku to co innego. Jesteś starej daty, bo masz sporą wiedzę. Oni naprawdę tak sądzą, Ryszardzie.
—  Nie chcesz przez to powiedzieć, że darzą mnie za to szacunkiem?
—  Oczywiście, że nie, ale też nie mają ci tego za złe. Przywykli, nauczyli się z tym żyć. Na każdym wydziale można spotkać kogoś, kto dużo wie, nawet w dzisiejszych czasach. Tak po prostu jest i kropka.
Obaj mężczyźni weszli do niewielkiego, przeznaczonego do prywatnego użytku pomieszczenia przylegającego do sali kon-ferencyjno-administracyjnej. Tutaj Tristram Hallett, niczym jakaś osobistość władz lokalnych, mógł zaoferować swojemu gościowi specjalnie przyrządzony i podany posiłek tudzież alkohol; mógł bez kłopotu wziąć prysznic, umyć włosy, ogolić się, słowem skorzystać z wszelkich udogodnień przed jakąś seksualną bibką, jeżeli w ogóle ktokolwiek miałby szczerą ochotę na coś takiego w murach Londyńskiego Instytutu Slawistyki. Owo luksusowe wyposażenie, zupełnie przez niego nie wykorzystywane, jeśli nie liczyć okazji podobnych do zaistniałej, było skutkiem dawno minionej fali subsydiów, jakiej obecna dekada nigdy się nie doczeka. Władze uczelni zastanawiały się, jak je spożytkować, a tymczasem lokowały nowo zatrudnionych starszych wykładowców w czymś w rodzaju poprzegradzanej świetlicy.
Hallett ze szklaneczką w ręku usadowił się w czy też na jednym z ogromnie rozłożystych foteli sprawiających wrażenie, że same oferują swe usługi, z cylindrycznymi poręczami w kształcie wałków obciągniętych plastykiem. Naprzeciw niego Ryszard Vaisey zrobił mniej więcej to samo, chociaż aby usiąść poprawnie w czymś takim, z plecami na oparciu, trzeba by dysponować udami długości paru metrów.
7
Ze spojrzeniem, które zniechęcało do jakichkolwiek przekomarzań, Hallett rzekł:
—  Jak rozumiem, oświadczysz na tym... —jakże mamy to zwać? — zebraniu na temat ogólnych założeń, że twoim ogólnym założeniem jest utrzymanie pełnych studiów nad rosyjskimi tekstami w oryginale dla wszystkich kandydatów?
—  Po rosyjsku. Oczywiście, że tak zrobię, Tristramie. Czy coś jeszcze?
—  Nie, nic więcej. Oczywiście. Chciałem jedynie poruszyć ten temat.
—  W nadziei, że skłonisz mnie, abym przemyślał to ponownie? Zmienił zdanie?
—  Ależ skądże znowu. Chciałem tylko zadumać się przez chwilę nad perspektywami tych założeń. W towarzystwie kogoś na poziomie. Bez względu na to, co zrobisz czy powiesz, nawet ty, Ryszardzie, za piętnaście lat, a może nawet prędzej, teksty rosyjskojęzyczne czytane będą przez znikomą mniejszość naszych studentów, jeśli w ogóle przez kogokolwiek. A może nawet teraz nie przyjmujesz tego do wiadomości?
—  Stary system powinien odejść wraz ze mną, zwłaszcza jeśli zdecyduję się na emeryturę w wieku pięćdziesięciu pięciu lat.
—  Przestań, Ryszardzie. Rozważ, co lepsze i o ile.
Na tym etapie rozmowy wydawało się prawdopodobne, że Hallett zerwie się z miejsca i przemierzy pokój lub chociaż część jego bezmiaru, lecz on jedynie powiercił się przez krótką chwilę bezsilnie w czy na swym fotelu, po czym ciągnął:
—  Niech to diabli! Zresztą, postaraj się udawać, że nie słyszałeś tego wcześniej. To nie troszkę lepiej, to dużo lepiej, że młodzi ludzie mogą czytać Wojnę i pofcój po angielsku, niżby nie mieli czytać jej wcale, znać jedynie jej tytuł, co nieuchronnie nastąpi wszędzie indziej, lecz nie tutaj i nie w kilku innych, stosunkowo nielicznych miejscach do tego podobnych.
—  Ale wiedza, którą posiądą, zasadzać się będzie jedynie na informacji.
—  O, z pewnością nie tylko, nie w takim miejscu jak to. Poza tym informacja jest w tym przypadku interesująca i ważna. I to na tyle, że może znaleźć się jakiś dziwak, który nie zrezygnuje z czytania tej książki po rosyjsku.
8
—  Nauczywszy się języka na jednym z tych opłakanych l^ursów, jak sądzę? — Ryszard opróżnił szklaneczkę. — Wiesz równie dobrze jak ja, że każde słowo Dostojewskiego napisane
jest w jedyny, jemu tylko właściwy sposób. Przekład, nawet xiajlepszy, jaki można sobie wymarzyć, nie jest w stanie oddać tego wszystkiego.
—  Czy mogę w takim razie zapytać, co robiłeś, kiedy praco-ллт-ałeś nad przekładem Aleksandra Błoka?
—  Cóż, to tylko znakomicie potwierdza słuszność moje-go poprzedniego stwierdzenia. Ale zaczekaj, Tristramie. Nie I>róbuj... Obmierzłą jest ci myśl o tępakach czytających rosyjską klasykę po angielsku i chełpiących się przed samymi sobą, że podołali, posiedli, poznali ją, podczas kiedy faktycz-ххіе udało im się posiąść i poznać... Co? Blade... koślawe... jpomarszczone widmo rzeczywistości. Albo też nie mają oni -wcale wrażenia, że ją znają, ale że wiedzą coś na jej temat. ~M.ój Boże. Przepraszam, musiałem to powiedzieć, chociaż wiem, że ty już...
—  ...słyszałeś to wszystko wcześniej. Może jedynie w nieco bardziej uładzonym stylu. Tak. — Tym razem, pojękując pod nosem, Hallett energiczniej niż poprzednio zaczął się wić i w końcu zdołał wykokosić się z fotela. — Małego strzemien-nego. Tak, a ja zawsze ci powtarzam, że marnujesz słowa. Nikt, bez względu na wykształcenie, bez względu na mądrość, nie może zahamować, powstrzymać regresu. Ale może i to już kiedyś mówiłem?
—  Chcesz przez to powiedzieć, że po prostu powinienem zrezygnować, tak?
Hallett zaczął właśnie zaprzeczać, kiedy otwarły się raptownie drzwi i wszedł...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin