Cartland Barbara - Miłość od pierwszego wejrzenia.pdf

(770 KB) Pobierz
Barbara Cartland
Miłość od pierwszego wejrzenia
Love at first sight
Od Autora
Do czasów I wojny światowej odbywało się oficjalne
kojarzenie małżeństw w rodzinie królewskiej i wśród
angielskiej arystokracji. Za sprawą królowej Wictorii,
dwudziestu czterech jej krewnych zawarło związki małżeńskie
z książętami i księżniczkami z całej Europy.
W okresie panowania Edwarda VII nie było mowy, aby
córka człowieka wywodzącego się z wielkiego rodu sama
wybierała sobie męża. Na ogół wszystkim zajmowali się
rodzice. Dziewczyna musiała zaręczyć się z kimś, kto posiadał
tytuł, a jej narzeczony otrzymywał wraz z nią posag w formie
pieniędzy lub posiadłości ziemskich.
W 1918 roku zniesiona została instytucja przyzwoitek.
Odtąd każda debiutantka mogła chodzić na bale i przyjęcia w
towarzystwie swojego partnera.
Kiedy tego roku i ja szłam na swój pierwszy bal, moja
mama narzekała, że w składzie gości nie przewidziano miejsca
dla przyzwoitek. Rzeczywiście, nie zostały one zaproszone.
Większość mężczyzn, którzy zapraszali mnie do tańca, była
zbyt biedna, aby zaproponować coś więcej niż wieczorną
zabawę w jednej z eleganckich restauracji lub nocnych
klubów.
Po raz pierwszy dziewczyna mogła odrzucić coś, co
nazywano dotąd „dobrą partią", i pójść za głosem swojego
serca.
Zanim w końcu wybrałam kandydata na przyszłego męża,
otrzymałam czterdzieści dziewięć propozycji małżeńskich!
R
OZDZIAŁ
1
Boże, co za finisz!
Okrzyk dobiegi z pierwszych rzędów trybun Klubu
Dżokeja w chwili, gdy konie wyszły na prostą. Trumpeter,
należący do markiza Rakemoore, był faworytem prawie
wszystkich widzów zajmujących trybuny. Tłum ogarnął
entuzjazm, zaczęto głośno śpiewać. Działo się tak zawsze,
kiedy konie markiza brały udział w gonitwie. Trumpeter szedł
łeb w łeb z Ladybird, klaczą, która była własnością diuka
Cumberworth.
Obaj właściciele obserwowali bieg stojąc na trybunach.
Twarz diuka poczerwieniała ze zdenerwowania. Usta miał
mocno zaciśnięte w obawie, że mógłby zacząć wykrzykiwać
słowa dopingu dla swojego konia.
Markiz natomiast, jak miał w zwyczaju, zachował
kompletny spokój. Jego twarz miała cyniczny wyraz, nawet z
jego oczu nie można było wyczytać żadnego szczególnego
zainteresowania. Jednak każdy, kto dobrze go znał,
zauważyłby z pewnością ledwo dostrzegalną żyłkę pulsującą
na szyi. Była to jedyna rzecz, nad którą nie potrafił
zapanować.
Gonitwa była pasjonująca. Obserwatorzy przewidywali, że
i tym razem zwycięstwo przypadnie Trumpeterowi.
Nieoczekiwanie dla wszystkich Ladybird pojawiła się z lewej
strony ich faworyta i teraz oba konie szły równo.
- Nawet szpilki nie można miedzy nie wcisnąć! - krzyknął
ktoś wstrzymując oddech.
Wrzask na trybunach był ogłuszający. W większości
gonitw to konie markiza odnosiły sukcesy, co spowodowało,
że i tym razem cieszył się sympatią tłumu.
Był chyba jednym z najbardziej popularnych właścicieli
stajni. Za każdym razem, gdy tylko koń wygrywał, witano to
okrzykami radości. Zdarzało się to dość często, więc
wydawało się, że markiz przywykł już do pochlebstw
kierowanych pod swoim adresem. Kiedy rozentuzjazmowany
tłum wiwatował na jego cześć, zdobył się jedynie na drwiący
uśmiech.
Oczywiście, to przede wszystkim kobiety życzyły mu
szczęścia i obdarowywały bukietami białych wrzosów.
Niezależnie od wieku, młodsze czy starsze, ładne czy
brzydkie, wszystkie były pod jego urokiem.
Był naprawdę wyjątkowo przystojny. Miał sześć stóp
wzrostu, szerokie, kształtne ramiona i wąskie biodra jak u
atlety. Kiedy z wiekiem utracił chłopięcą radość życia, na jego
twarzy pojawił się cynizm. W rozmowach z pięknymi
kobietami, pobrzmiewała w jego głosie nutka sarkazmu.
Stopniowo też zaczynał się upodabniać do swego imienia.
Rake (Rake - ang. hulaka, rozpustnik (przyp. tłum.)) - nawet
najbliżsi przyjaciele tak się do niego zwracali.
Jednak markiz wcale nie chciał być tym, za kogo go
uważano. To imię, tradycja i otoczenie ukształtowały taki, a
nie inny, obraz jego osoby.
- Twój problem, Rake, polega na tym - powiedział kiedyś
jeden z jego przyjaciół - że masz zbyt wiele i wszystko w
życiu przychodzi ci łatwo.
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć - odparł.
W rzeczywistości zdawał sobie sprawę, że opinia ta była
prawdziwa. Wszystko, co miał, przyszło mu zbyt łatwo.
Brakowało mu bodźców, atmosfery współzawodnictwa, tak
niezbędnego, jak sądził, dla mężczyzny w jego wieku.
Mając prawie trzydzieści lat, zdążył już poznać wszystkie
przyjemności właściwe dla środowiska, w którym się do tej
pory obracał. To samo odnosiło się do świata sportu.
Ostatniego roku jego konie wygrały Grand National w Aintree
i Golden Cup w Ascott. Zajmowały również pierwsze miejsca
w wielu innych ważnych wyścigach.
Naprawdę nie ma sensu z tobą walczyć, Rakemoore -
zauważył pewnego razu jeden z członków Klubu Dżokeja. -
Co do mnie, to uważam, że ty i twoje konie zdominowaliście
wszystkie wyścigi, które ostatnio stały się czymś w rodzaju
efektownych widowisk na twoją cześć.
Z pewnością przemawiała przez niego zazdrość, pomyślał
markiz, gdyż jego konie nie zdobywały miejsca nawet w
pierwszej trójce.
Dopiero po powrocie do domu, zaczął zastanawiać się, czy
w tym, co usłyszał, nie znajdowała się odrobina prawdy. Być
może on i jego konie naprawdę potrzebowali lepszej
konkurencji.
A teraz ku zdumieniu wszystkich, w wielkiej gonitwie w
Epsom, jego najlepszy dżokej jadący na Trumpeterze musiał
dokładać znacznie więcej starań niż zwykle, żeby nie zawieść.
Meta była tuż, tuż. Markiz obserwował jeźdźca, który
napinał wszystkie mięśnie, aby zmusić konia do jeszcze
większego wysiłku i pokonania Ladybird. Tłum krzyczał
coraz głośniej.
Kiedy w końcu oba konie równocześnie minęły metę, diuk
wydał z siebie dźwięk przypominający szloch.
- Remis!
- Chyba masz rację - zauważył markiz spokojnie, panując
doskonale nad swoimi emocjami.
Przez moment diuk nie był w stanie nic więcej
powiedzieć. Dopiero po chwili odezwał się w nim duch
sportowca.
- To był prawdziwy wyścig, Rakemoore - przyznał.
- Ta gonitwa była jedną z ciekawszych, jakie ostatnio
oglądałem - odparł markiz.
- Właśnie przyszło mi do głowy - ciągnął diuk - że gdyby
udało nam się skrzyżować klacz, od której pochodzi Ladybird,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin