Polityka narodowa w głównych swoich zasadach nie może być ani poznańską, ani galicyjską, ani warszawską — musi ona być ogólnopolską. Odpowiednio do położenia politycznego każdej dzielnicy, musimy uznawać rozmaity stosunek do rządów zaborczych, musimy się godzić na rozmaite odpowiadające warunkom miejscowym środki działania, ale nie zmienia to w niczem tej ogólnej zasady, według której każdy czyn polityczny Polaka, bez wzglądu na to, gdzie jest dokonywany i przeciw komu skierowany musi mieć na widoku interesy całego narodu.
Zgodnie z tą zasadą deputowany jakiegoś okręgu wyborczego do parlamentu przede wszystkiem winien reprezentować interesy całego narodu, nie zaś swego powiatu. Jeżeli posłowie nasi w ciałach prawodawczych niemieckich i austrjackich za mało dają dowodów, że uważają się za posłów całej Polski, że mają na względzie zawsze interesy całego narodu polskiego, nie świadczy to, iż zasada nasza jest niewłaściwa, ale że sami owi posłowie są raczej patrjotami galicyjskimi i poznańskimi, niż polskimi, o ile w ogóle zasługują na miano patrjotów.
Taż sama zasada obowiązuje wszelką organizację polityczną, wszelką partję, wszelkie stronnictwo, bez względu na pole ich działalności.
Jeżeli tedy w piśmie niniejszem uwzględnimy tylko sprawy zaboru rosyjskiego, jeżeli zwrócimy uwagę tylko na stosunek względem rosyjskiego rządu, to nie dlatego, żebyśmy nie uznawali wspomnianej zasady albo o niej zapomnieli, ale dlatego, że:
1) przemawiamy jako ludzie, dla których punktem ciężkości w ich działaniu był i jest zabór rosyjski;
2) pod panowaniem rosyjskiem znajduje się część Polski największa i najważniejsza, obejmująca ognisko życia polskiego, duchową stolicę kraju — Warszawę, a więc część, której los decyduje o losie całej ojczyzny.
Nie znaczy to, żeby stanowisko nasze względem Galicji i zaboru pruskiego było platoniczne —przeciwnie, dążyliśmy zawsze i dążymy do tego, żeby nasze hasła działania znalazły jak najwięcej wyznawców w pozostałych zaborach, ażeby polityka narodowa wszystkich dzielnic stała się jednolitą, uznała jeden punkt wyjścia, oparła się na jednych zasadach. Widzimy z zadowoleniem, że zakordonowi rodacy bacznie śledzą rozwój naszej działalności i że polityka nasza, choć wrogo traktowana przez sfery wpływowe a w znacznej większości niepatrjotyczne, znajduje tam coraz więcej zwolenników. Przyjmując zasadę, że polityka narodowa nie może brać za punkt wyjścia interesów pojedynczej dzielnicy, stawiamy obok niej drugą, według której prawdziwy patrjotyzm nie może mieć na względzie interesów jednej jakiejś klasy, ale dobro całego narodu. Zasady tej nie należy tłumaczyć niedorzecznie przez równomierne popieranie interesów wszystkich klas — tłumaczenie, będące banalnym, powszechnie u nas powtarzanym frazesem taniego patrjotyzmu. W praktyce politycznej rzetelne stanowisko narodowe sprowadza się do obrony interesów tych klas, których podniesienie i dobrobyt leży w interesie narodu, a których nędza i ciemnota zgubę społeczeństwu gotują. Patrjotyzm nie nakazuje jedynie konserwowania narodu, ale czuwanie nad możliwie szybkim i prawidłowym sił jego rozwojem. Równomierne popieranie interesów wszystkich klas — to pusty frazes, którym wojują ci, co tworzą programy patrjotyczne przy biurku lub przy kądzieli a nie biorą się do czynu, któryby im całą niedorzeczność tego pozornie szerokiego stanowiska wykazał; to obłudny płaszczyk tych, co pokryć muszą grzeszne ciało swego ciasnego klasowego interesu.
Mówimy tu naturalnie tylko o interesach klasowych. Obok nich istnieje cała sfera interesów ogólnonarodowych, o które chodzi wszystkim członkom społeczeństwa, bez względu na ich klasowe stanowisko. Ucisk językowy, religijny, brak elementarnych swobód obywatelskich itp. dotyka interesów każdego obywatela bez wyjątku.
Oto dwa dogmaty, z których wypływa wyznanie naszej wiary narodowej.
Ufni w prawość tej wiary, idziemy naprzód, nie bacząc na kierowane przeciw nam ciosy ze strony obcych wrogów, ani na mniej lub więcej uczciwe oskarżenia, rzucane na nas przez swoich. Prędzej czy później okaże się, kto poszedł drogą prostszą, kto sobie obrał „tę lepszą cząstkę, która mu nigdy odjęta nie będzie”.
Rząd rosyjski rozmaitemi czasy rozmaicie usprawiedliwiał swoje gwałty na Polsce. Dowodząc, że ziemie litewskie i ruskie stanowią odwieczną jedność z moskiewskim rdzeniem państwa carów, dziką działalność swą w tych ziemiach nazywał wyzwalaniem swego ludu z pod jarzma polskiego. Gnębiąc szlachtę w etnograficznej Polsce, podawał się za obrońcę uciśnionych ekonomicznie i politycznie włościan. Wieszanie i masowe wysyłanie na Sybir najlepszych sił społeczeństwa nazywało się uzdrawianiem narodu z chorobliwych marzeń, gwałty na unitach — przyjmowaniem na łono swego kościoła braci, których niegdyś przemocą oderwano i którzy teraz dobrowolnie powracają. Do ostatnich jeszcze czasów słyszeliśmy, że rząd rosyjski nic nie ma przeciw pomyślnemu rozwojowi narodowości polskiej, że chodzi mu tylko o zachowanie w całości granic państwa, o wytępienie dążności separacyjnych.
Przy bezczelności, którą się rząd carski zawsze odznaczał, podobne wykręty nie były rzeczą trudną, musiała jednak nadejść chwila, kiedy nawet ta oficjalna logika przestała wystarczać. Ta chwila już nadeszła, dziś bowiem gospodarka rosyjska w Polsce wolna jest prawie od wszelkiego wysiłku utrzymania usprawiedliwiających pozorów. Dziś rząd przestaje się kryć, że celem jego usiłowań jest zlanie Polaków z Rosją pod każdym względem, czyli, inaczej mówiąc, wytępienie narodowości polskiej.
Nie jest naszem zadaniem dawać tu pełnego obrazu gospodarki rosyjskiej w Polsce, chodzi nam tylko o wskazanie paru jej najgłówniejszych rysów.
Na pierwszym planie zwrócimy uwagę na walkę z językiem polskim. Usunięcie tego języka ze wszystkich urzędów; całkowite niemal wyparcie go ze szkół; zakazy mówienia po polsku uczniom w szkołach, służbie na kolejach, nawet w bufetach kolejowych; dzisiejsza dążność do narzucenia języka rosyjskiego nawet siostrom miłosierdzia i lekarzom w szpitalach, wprowadzenie stopniowe języka państwowego do administracji przedsiębiorstw prywatnych; forsowanie teatru rosyjskiego w Warszawie; prześladowanie prywatnego nauczania w języku polskim; zakaz wydawania na Litwie i Rusi pism, urządzania przedstawień teatralnych w języku nierosyjskim, a nawet znane powszechnie na Litwie zakazy mówienia w sklepach i na ulicach po polsku — wszystko to świadczy, że rząd rosyjski nie cofa się przed żadnemi środkami w swej dążności do całkowitego wytępienia mowy polskiej.
W parze z tą dążnością idzie walka z katolicyzmem, posiłkująca się rozmaitemi środkami, poczynając od przymusowego chrzczenia na prawosławie dzieci małżeństw mieszanych, a kończąc na zabudowywaniu Polski cerkwiami prawosławnemi, bez względu na szczupłą ilość mieszkańców tego wyznania. Nie trzeba przypominać o odrywaniu od kościoła katolickiego unitów i katolików z pomocą najdzikszych gwałtów.
Obok języka i religji podlegają tępieniu wszelkie inne składniki naszej kultury narodowej. Nasze miary i wagi zastąpiono rosyjskiemi — w ostatnich czasach byliśmy świadkami usunięcia jedynych pozostałych w użyciu polskich miar długości i wycofania z obiegu reszty polskich pieniędzy; na miejsce kalendarza naszego, przyjętego przez cały świat cywilizowany, narzucają nam coraz więcej wsteczny kalendarz juljański; nazwy geograficzne w rdzennej Polsce stale są przekręcane nie tylko w użyciu urzędowem, ale w nowem brzmieniu rosyjskiem narzucane są prasie polskiej; ba, nawet zdarzają się wypadki, że orkiestrom włościańskim zabraniają władze występować w strojach ludowych i każą się przebierać w surduty!
Nie będziemy przytaczali całej powodzi podobnych faktów, gdyż wskazane powyżej są dostatecznem świadectwem, że rząd rosyjski usiłuje zniszczyć kulturę polską we wszystkich jej częściach składowych, nie wyłączając nawet religji, na którą uderzać jest najtrudniej, że w usiłowaniu tem używa wszelkich środków, poczynając od małych i śmiesznych, a kończąc na gwałtownych.
Walka z kulturą polską, czyli wynaradawianie, to jedna tylko strona rosyjskiej względem nas polityki. Na niej polityka ta się nie kończy. Wynarodowiana Polska nie byłaby jeszcze całkiem podobną do Rosji — pozostałaby różnica stopy ogólno cywilizacyjnej. Naród nasz, który ma za sobą tysiąc lat kultury, który jest narodem europejskim — wyprzedza na wielką odległość Rosję, co zresztą sami Rosjanie powszechnie przyznają. Wobec tego występuje druga strona polityki rosyjskiej, mianowicie dążenie do powstrzymania nas w rozwoju cywilizacyjnym, do zatamowania u nas wszelkiego postępu.
Działalność ta rozpoczęła się z chwilą, kiedy odebrano nam wszelkie instytucje polityczne i narzucono carski despotyzm, surowszy o wiele, niż w samej Rosji. Nie mamy bowiem nawet tego cienia praw politycznych, który tam istnieje w postaci samorządu szlacheckiego ziemyaństwa, samorządu miejskiego lub wreszcie sądów przysięgłych. Pozostawiono najmizerniejszy samorząd jedynie ludności wiejskiej, w postaci gminy, w nadziei, że mało wyrobiona politycznie warstwa, z całą bezwzględnością teroryzowana przez carskich urzędników, jątrzona przez nich przeciw innym klasom narodu, będzie powolnem w ręku rządu narzędziem. Dzisiaj, kiedy lud wiejski poczyna objawiać swą samodzielność, kiedy zaczyna krytyczniej patrzeć na swe położenie, ta fikcja prawna, zwana gminą, coraz częściej jest gwałcona przez bezczelną samowolę naczelników powiatu i ich narzędzi.
Naród, który przed stu laty tworzył takie konstytucje jak Ustawa Trzeciego Maja, ma za całe prawo bagnet i nahajkę. W kraju, w którym od wieków znane było prawo Neminem captivabimus nisi jure victum — od woli żandarma zależy przetrzymywanie w ciągu lat całych na śledztwie ludzi, przeciw którym nie ma żadnych dowodów winy; w kraju tym bez sądu i bez prawa obrony, na mocy opinji żandarma i prokuratora, urzędnik administracyjny skazuje podejrzanych politycznie na więzienia i na zesłanie, a na szubienicę ludzie idą z wyroku sądów wojennych; w kraju tym, w razie zajść z wojskowymi, jedynie na ich skargę, naczelnik wojsk wsadza broniącego swej godności obywatela do więzienia na pół roku, nie pytając go nawet jak się rzecz miała. Jednem słowem naród dojrzały politycznie żyje w warunkach, w których wszechwładnym panem jest policjant lub żołdak. Nikt nie zaprzeczy, że w bezprawiu takiem człowiek zatraca najcenniejsze zdobycze cywilizacji — poczucie godności ludzkiej i praw obywatelskich, tem samem zaś zbliża się do ogólnego typu poddanych cara rosyjskiego.
Najważniejsze czynniki cywilizacyjne — stowarzyszenia, prasa i literatura, coraz bardziej krępowane są u nas w swem działaniu. W granicach ziem polskich rząd obecny nie zatwierdził ustawy ani jednego towarzystwa naukowego, z wyjątkiem tych, które, założone przez Rosjan, służą do celów rusyfikacyjnych. Nie dozwolono nawet założyć towarzystwa gimnastycznego. Na jedne pisma rząd nie udziela koncesji, innym daje ją z wielkim trudem i przy ogromnych kosztach, inne wreszcie zamyka bez żadnego widocznego powodu (ostatni środek stosowany jest szczególnie do pism prowincjonalnych). Ażeby powstrzymać rozwój czytelnictwa, nie pozwala ustanawiać niskiej ceny prenumeracyjnej. Zakres przedmiotów, o których wolno pisać, coraz się zmniejsza: pisma nasze doszły już do tego, że poza okrojoną należycie polityką zagraniczną wolno im pisać tylko o balach, koncertach i o wypadkach na ulicy, nb. nie o wszystkich — kiedy bowiem oficer strzela do przechodnia z rewolweru, to można się dowiedzieć o tem „tylko od świadków, kiedy zaś kozak morduje rodzinę sklepikarzy dla rabunku, to w pismach kozak nazywa się „jakąś osobą”. Gdy przyjeżdża do Warszawy teatr rosyjski, cenzura wskazuje jak długie mają być w gazetach recenzje i co w nich ma być napisane. Jednem słowem, prasa nasza i literatura, krępowana z dnia na dzień, doszła do tego, że może się obracać jedynie w sferze zjawisk najmniejszej wagi, i to z ograniczoną nader swobodą. Wszelki objaw samodzielności politycznej spotyka okrutna kara. Odbija się to szczególnie na klasie robotniczej, która nader szybko wzrasta u nas liczebnie i podnosi się umysłowo. Robotnicy nasi, porównywując swe położenie z położeniem robotników w całej Europie, widzą, jak wielu warunków brak im do normalnego rozwoju społecznego. Domagają się więc praw, któreby im ten rozwój umożliwiły. Co otrzymują, mogą nam opowiedzieć zbryzgane ich krwią ulice Żyrardowa i Łodzi...
Oto ogólne rysy działalności cywilizacyjnej rządu rosyjskiego w naszym kraju.
Te usiłowania przeciwcywilizacyjne, zarówno jak i wynaradawianie, napotykają opór w żywotności i siłach rozwojowych naszego społeczeństwa. Wydany w ostatnich czasach okólnik Hurki, przypominający urzędnikom obowiązek szczepienia w Polsce języka rosyjskiego, zawiera jednocześnie dobrowolne przyznanie się, że usiłowania, skierowane na szkołę i na administrację, nie dały pożądanych rezultatów. Rozumiejąc to, rząd zaczął w ostatnich czasach z większą energją stosować fizyczne wprost środki gnębienia narodu. Na czele tu postawić należy świeży fakt reform kolejowych, rozpoczętych w Kongresówce od drogi żelaznej Warszawsko-Terespolskiej i polegających na tem, że ze wszystkich lepszych posad usunięto Polaków i sprowadzono na ich miejsce Rosjan; ci ostatni zaś tak gnębią fizycznie i moralnie zależną od nich polską służbę, że tylko groza ostatniej nędzy powstrzymuje ludzi od porzucenia tego gorzkiego kawałka chleba. Środek ten ma dla rządu dwojaką korzyść: z jednej strony rzuca on w nędzę Polaków, z drugiej zaś pomnaża ilość Rosjan w Polsce. Mechaniczne takie wprowadzanie żywiołów rosyjskich do Polski nie ogranicza się do tego jednego środka. Nie przypominając już znanych od dawna praw nabywania ziemi na Litwie i Rusi, nie mówiąc o wprowadzeniu Rosjan na wszelkie rządowe lub zależne od rządu posady, dość zwrócić uwagę na owo niepomyślne osiedlanie kacapów w miejscowościach podfortecznych, na sprowadzanie robotników z całej Rosji do robót rządowych w Polsce, wreszcie na owo wydalanie Żydów z Moskwy z pozostawieniem im możności osiedlania się u nas, wskutek czego do Warszawy napłynęła olbrzymia masa zruszczonego żydostwa. Przypomnimy jeszcze, że jednym ze środków takich czysto fizycznych, środków najstraszniejszych, jest gnębienie naszej młodzieży w szkołach, czemu zawdzięczamy fakt, że pomiędzy obecnemi wychowańcami gimnazjów rosyjskich w Polsce niema wcale jednostek zdrowych. Jest to fakt, na który mało dotąd zwracano uwagi, a który największe może ma dla społeczeństwa znaczenie.
Powtarzano nam ciągle, że rozwój ekonomiczny kraju jest równoważnikiem strat, w innych sferach życia ponoszonych. Dużo możnaby powiedzieć o rozwoju naszego przemysłu z punktu widzenia interesów narodowych; przede wszystkiem zaś trzeba zaznaczyć, że rozwój ten odbywał się nie pod opieką rządu, ale raczej wbrew jego woli. W ostatnich czasach rząd zajął wprost wrogie stanowisko wzglądem naszego przemysłu i handlu. Za pomocą specjalnych taryf i wielu innych środków zbyt naszych wyrobów tamuje, popierając jednocześnie wyroby fabryk rosyjskich. Ileż to dziś widzimy sklepów, w Warszawie tylko, handlujących wyłącznie towarami rosyjskiemi. A nie są to wcale wyroby specjalne, ale artykuły niezbędnych potrzeb. Nie poprzestając na tych przywilejach, kupcy i fabrykanci rosyjscy i prasa rosyjska otwarcie mówią o sposobach zgnębienia naszego handlu i przemysłu, podnosząc nawet projekt wskrzeszenia granicy celnej między Królestwem i Cesarstwem, co się widocznie sprzeciwia polityce administracyjnego „objedinienja”. Wartość tzw. reformy włościańskiej oceniło najlepiej samo życie. Dwumiljonowy zastęp proletarjatu wiejskiego, groźna perspektywa zwyrodnienia fizycznego ludu pod wpływem nędzy, masowa emigracja itd. — oto rezultat tej polityki ekonomicznej.
Dodać by należało upadek rolnictwa, którego główną bodaj przyczyną jest współzawodnictwo na naszych rynkach taniego zboża rosyjskiego, którego sprowadzanie umożliwiają specjalne taryfy kolejowe.
Zresztą życie ekonomiczne nie może rozwijać się normalnie tam, gdzie wszelka inicjatywa osobista lub zbiorowa jest skrępowana, gdzie nie wolno stowarzyszać się w celach gospodarczych, a nawet dla pozyskania łatwiejszego kredytu, gdzie żadna instytucja lub przedsiębiorstwo nie mogą być pewne swego istnienia.
Ten krótki przegląd faktów wystarczy na świadectwo, że polityka rosyjska wobec Polaków jest to nieustające dążenie, z ciągłem podwyższaniem skali środków, do całkowitego zlania Polski z Rosją drogą wynarodowienia Polaków, cofnięcia ich w rozwoju cywilizacyjnym, a nawet drogą zastępowania na miejscu żywiołu polskiego przez rosyjski. Nie jest to polityka chwili, zależna od takich lub innych działaczów, od takiego lub innego władcy. To nieubłagana konsekwencja rozbioru Polski. Ażeby Polacy mogli żyć prawidłowo w organizmie państwowym rosyjskim, trzeba ich cofnąć w rozwoju, trzeba ich cywilizacyjnie Rosjanom upodobnić. Ażeby zaś przestali marzyć o zjednoczeniu politycznem wszystkich ziem polskich, trzeba ich wytępić, dopóki bowiem naród ten będzie istniał w trzech państwach, dopóty będzie dążył prawem konieczności do zlania się w jedną polityczną całość. Rząd rosyjski dobrze to rozumie i nie można mu zaprzeczyć logiki w postępowaniu jego względem naszego narodu. O ile zaś dziś szczerze się przyznaje do swoich celów, nie można mu zarzucić obłudy.
Co do nas samych, to widocznem jest, że ramy, w które nas po całym szeregu reform zamknięto, dziś już nie wystarczą do normalnego rozwoju narodowego i cywilizacyjnego. Te resztki praw, których nam jeszcze nie wydarto, nie mogłyby wystarczyć do życia nawet znacznie niżej od nas stojącemu narodowi. Warunki wiec życia muszą w ustroju naszym wywoływać zmiany chorobliwe, których zresztą nie brak, jak to każdy przyznać musi.
Tu!!! Gdyby rząd rosyjski nie posunął się już w swych wrogich działalnościach ani kroku naprzód, to my przy tych więzach, które nas obecnie krępują, przy dzisiej- \ szej administracji, szkole, cenzurze i policji, przy nędzy ekonomicznej naszej inteligencji i warstw ludowych, musimy coraz bardziej upadać, by ostatecznie zginąć. Coraz silniejsze będą objawy zwyrodnienia fizycznego i duchowego, coraz częstsze wypadki upodlenia i odstępstwa. Coraz głębiej będziemy tonęli w tem bagnisku,
w którero ugrzęźliśmy wskutek różnych przyczyn, dopóki ostatni Polak, któremu sęp nie wyżarł mózgu — rzuciwszy naokół wzrokiem rozpaczliwym, nie zawoła już naprawdę: Finis Poloniae!
Zkolei należy nam się przyjrzeć własnemu społeczeństwu, rozpatrzeć sposoby zachowania się rozmaitych jego odłamów wobec określonego wyżej stanowiska rządu.
Na początku zaraz spotyka się tu trudność możliwą tylko w naszych warunkach. Wobec braku wszelkiej wolności słowa, żadne programy sformułowane u nas nie istnieją — co najwyżej można się domyślać z mniejszą lub większą pewnością kierunku dążeń u rozmaitych odłamów inteligencji, które najczęściej nawet nie zasługują na miano stronnictw.
Jedyny kierunek, który się dość wyraźnie zarysował, mając, dzięki swym zasadom, ułatwione wypowiadanie się, to kierunek lojalnej polityki ugodowej, reprezentowany najwyraźniej przez petersburski Kraj.
Z artykułów tego pisma, omawiających stosunek nasz do rządu, z apostrof, skierowanych do rozmaitych grup, prowadzących u nas działalność polityczną nielegalną, trzeba wnosić, iż dążnością tego stronnictwa jest przekonać rząd, że Polacy:
1) pożegnali się z wszelkiemi aspiracjami do niepodległości, do zjednoczenia politycznego wszystkich ziem polskich;
2) nie mając żadnych celów, grożących całości państwa rosyjskiego, jednocześnie brzydzą się wszelkiemi środkami nielegalnemi i że nigdy tych środków używać nie będą; i
3) że chodzi im tylko o to, ażeby „małemu kraikowi nadwiślańskiemu” (tak Kraj nazywa Polskę) po-
zwolono rozwijać się ekonomicznie i pielęgnować swą narodową kulturę, co będzie jednocześnie wielkim pożytkiem dla całego państwa rosyjskiego.
Nie chcemy nadawać gorszego znaczenia tym służalczym wyrazom wiernopoddańczości i uwielbienia dla obecnych carskich rządów, tym obelgom, rzucanym na wszelką pracę patrjotyczną nielegalną, dochodzącym do wypowiadania zdań w rodzaju: „rozmaite nielegalności bardzo blisko ze sobą graniczą”, co ma znaczyć, że nielegalne czyny polityczne pozostają w bliskiem sąsiedztwie 2 przestępstwami kryminalnemi.
Ażeby rząd rosyjski uwierzył, że Polacy nie mają żadnych przekraczających granice państwa carów aspi-racyj, trzeba, żeby aspiracyj tych rzeczywiście nie było. Nie można sobie bowiem wyobrazić, ażeby naród, znacznie nawet więcej wyrobiony od naszego, posiadał biegłość w praktyce politycznej, pozwalającą podobnie ważne dążenia utaić. Taką biegłość posiadać może tylko rząd lub jakaś partja polityczna, nie zaś masa narodu, którego znaczna część jeszcze nie dojrzała do posiadania tych aspiracyj i stopniowo dopiero je w sobie rozwija. Kto więc tych dążeń u nas się zapiera, musi ich nie mieć, to też po większej części nie mają ich nasi zwolennicy polityki ugodowej, bo inaczej nie możnaby sobie wytłumaczyć tej zajadłości, z jaką zawsze, i wszędzie starają się je tępić.
Pomińmy kwestję, czy wzgląd na przyszłość narodu, na jego dobro, pozwala na podobne stanowisko; przypuśćmy, że poza zaborem rosyjskim niema Polaków, niema nikogo, z kimby nas wiązała wspólna krew, wspólna kultura, tradycja, wreszcie wspólne interesy; przypuśćmy, że wystarczą nam formy polityczne, jakie może nam dać Rosja, że chodzi nam tylko o to, ażebyśmy mówili po polsku i nie zatracili polskich oby-
czajów. Jakie wtedy jest stanowisko Rosjan względem nas? Odpowiedzią na to pytanie jest szereg faktów, wyliczonych w pierwszym rozdziale. Rosja bardzo dobrze rozumie, że w interesie jej potęgi leży rusyfikacja naszego kraju.
My zaś powinniśmy rozumieć, że mając możność i nie spotykając przeszkód, nie cofnie się ona przed żadnemi środkami, prowadzącemi do wytępienia ostatnich śladów Polski. Pochłonięcie narodowości, wchodzących w skład państwa rosyjskiego, to w opinji ogółu i sfer rządzących kwestja bytu i wielkości tego państwa. Podstawę rosyjskiej polityki określił ongiś, niezupełnie może świadomie, poeta narodowy:
Słowianskije-1 ruczji solijutsia w rasskom morie, Ono-1 izsiakniet — wot wopros!...1
Czy tego nie widzą i nie rozumieją nasi „lojaliści”, budujący złote mosty zgody?
Zdaje się, że do tego stopnia ślepymi nie są.
Czemuż więc przypisać rozwój tej polityki, nie mającej żadnego gruntu pod nogami? Co to za ludzie ugo...
bzbij