Rządy_sanacji_w_Polsce.doc

(179 KB) Pobierz
Stanisław Głąbiński

Stanisław Głąbiński

 

 

 

 

Rządy sanacji

w Polsce

 

 

(1926-1939)

 

 

Tekst Stanisława Głabińskiego jest suplementem do wydanych wiosną 1939 roku wspomnień politycznych.

 

 

„Po nas może przyjść potop” (apres nous le deluge) - powiedzieć miała pani markiza de Pompadour, ulubienica króla Ludwika XV, kiedy jej wyrzucano marnotrawienie skarbu publicznego, powoływanie nieudolnych faworytów na naczelne stanowiska w wojsku i administracji cywilnej, lekkomyślną politykę zagraniczną, prowokowanie uczuć ludności. Rzeczywiście, w dwadzieścia pięć lat po jej śmierci nadszedł ów potop, który pociągnął za sobą mnóstwo niewinnych ofiar, ale wstrząsnął sumieniem Francji i całej Europy oraz przyczynił się do odrodzenia Francji.

 

Po dokonaniu zamachu majowego zawołał był triumfalnie naczelny publicysta obozu pomajowego, redaktor Stpiczyński: „Mamy władzę na piętnaście lat zabezpieczoną”, nie wchodząc w to, jak wyjdzie na tym zwycięstwie Polska.

 

Oto dzisiaj jesteśmy świadkami i ofiarami tego lekkomyślnego i niegodziwego targnięcia się na majestat Polski. Nie minęło piętnaście lat, upłynęła zaledwie kabalistyczna liczba Piłsudskiego – trzynastka – a już świat cały ze zdumieniem patrzy na pogrążenie Polski w straszliwej katastrofie. Trudno ocenić, co w tej katastrofie jest dziełem przemocy, a jaka część winy spada na trzynastoletnie rządy pomajowe. W każdym razie ciężka wina i bezgraniczna odpowiedzialność spada na tych ludzi, którzy wiedzeni żądzą władzy, mściwością oraz pożądaniem dobra państwowego objęli rządy bez żadnego poczucia odpowiedzialności i sprawowali je tak, jakby chcieli za ową nierządnicą powiedzieć: „Po nas może przyjść potop”.

 

 

 

Rozdział pierwszy

Sprawca buntu i zamachu stanu „wskrzesicielem” państwa

 

 

Odważnym i zuchwałym sprzyja szczęście. Józef Piłsudski był człowiekiem odważnym i zuchwałym, mściwym i okrutnym. Unosiła go ponad wszystko niezmierzona ambicja i pycha, wzgarda dla otoczenia, które wraz z całym społeczeństwem polskim nie wahał się nazwać „narodem idiotów”. Sam, jakby był nadczłowiekiem, jakby nie zaliczał się do tego narodu, miał zwyczaj przemawiać do Polaków - „wy Polacy”. Jak traktował najbliższych, najlepiej świadczą Strzępy meldunków Sławoja Składkowskiego, byłego ministra spraw wewnętrznych i ostatniego kilkuletniego premiera.

 

Nawet najwierniejszego Rydza-Śmigłego, dziedzica swojej godności i sławy, nazwał raz na zebraniu oficerów w Wilnie w przystępie dobrego humoru „najgłupszym” człowiekiem na świecie. Jako wodza nad wodzami uznawał powagę wojskową jedynie Napoleona.

 

Tego oto człowieka obwołała jego własna klika Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) i legionistów „wskrzesicielem” Polski. Przez długi czas nazwa ta nie zyskiwała echa w społeczeństwie polskim, które dobrze wiedziało, że legion Piłsudskiego, stworzony przy udziale sztabu austriackiego, nie był ani jedyną, ani największą polską organizacją wojskową i niepodległościową, że wyprawa kijowska, podjęta przez Piłsudskiego, byłaby się skończyła straszliwym pogromem Polski, gdyby nie armia ochotnicza pod wodzą Józefa Hallera, cud nad Wisłą i zwycięstwo Sikorskiego nad Wkrą.

 

Po dokonanym zamachu i po rezygnacji prezydenta Wojciechowskiego i rządu Witosa Piłsudski nie ogłosił się dyktatorem, lecz starał się utwierdzić w opinii publicznej przez wyjaśnienie przyczyn krwawego i gwałtownego czynu. Na jego życzenie, zaprosił premier nowego rządu Kazimierz Bartel na herbatkę prezydia wszystkich klubów sejmowych. W dniu 29 maja 1926 r. jawiły się w Prezydium Rady Ministrów wszystkie, oprócz klubu Związku Ludowo-Narodowego, w imieniu którego zapowiedziałem, że nie przybędę na znak protestu przeciwko zamachowi i przeciwko udziałowi Piłsudskiego w zebraniu legalnego przedstawicielstwa narodu.

 

Wedle relacji uczestników Piłsudski miał przemówienie do zebranych wytykające Sejmowi polskiemu nie popełnione zbrodnie i zapowiadające silne rządy „bata”. Między innymi miał powiedzieć: „Głównymi powodami obecnego stanu rzeczy w Polsce, to jest nędzy, słabizny wewnętrznej i zewnętrznej, były pozostające bezkarnie złodziejstwa. Wydałem wojnę szujom, łajdakom, mordercom i złodziejom, i w walce tej nie ulegnę. Moim programem jest zmniejszenie łajdactwa i utorowanie drogi uczciwości”.

 

Poza tym Piłsudski zażądał zwiększenia uprawnień rządu przez ograniczenie praw

 

Sejmu. „Sejm i Senat mają nadmiar przywilejów i należy, aby ci, którzy powołani są do rządów, mieli więcej praw”. To drugie żądanie było tylko echem powszechnej opinii sfer umiarkowanych, reprezentowanej głównie przez Związek Ludowo-Narodowy. Największą popularność Piłsudski zdobył przez żądanie pierwsze, tak łatwo przemawiające do umysłowości tłumów.

 

Wkrótce jednak po ścisłych badaniach i śledztwach okazało się, że owi „szuje, mordercy, łajdaki i złodzieje” nie znajdowali się po stronie oskarżonej, lecz po stronie oskarżycielskiej i krzewili się odtąd bujnie w nieskończoność na gruncie przez bunt wojskowy i zamach stanu użyźnionym.

 

Najzgubniejszym dla Polski następstwem powrotu Piłsudskiego do władzy było w polityce wewnętrznej ponowne braterstwo broni z Niemcami, połączone z lekceważeniem groźnego z tej strony niebezpieczeństwa dla bytu Polski. W polityce wewnętrznej zaś – rozpanoszenie się tak zwanej sanacji moralnej, terroru policyjnego oraz programowej walki z obozem narodowym i niezależnym ludowym jako zasadniczym przeciwnikiem „sanacji moralnej” i policyjnego systemu rządów. Jakie skutki z tego wynikły, widzi to dzisiaj każdy myślący człowiek. Wobec katastrofy znikają pewne dodatnie wyniki, osiągnięte przez te rządy przy pomocy obozu narodowego przy reformie Konstytucji marcowej, dokonanej już w 1926 r., mianowicie wzmocnienie rządu i usprawnienie działalności Sejmu. Nic nie może usprawiedliwiać braku miliardowych funduszów na stworzenie silnej floty powietrznej i na ufortyfikowanie granic, ponieważ Piłsudski po zamachu objął Ministerstwo Spraw Wojskowych i był później premierem. W okresie 1927-1929 były zaś ogromne nadwyżki budżetowe. Kredyt państwowy dzięki temu wzrósł w kraju i za granicą, a pomimo to nie podjęto wcale próby zabezpieczenia państwa pod względem militarnym i porozumienia się ze wschodnim sąsiadem. Przeciwnie - nastał dłuższy okres państwowej rozrzutności i „radosnej twórczości”. Starano się wmówić w naród, że pod rządami Piłsudskiego obrona i bezpieczeństwo państwa spoczywają na gruntownej podstawie, a do zbadania magazynów wojskowych nie dopuszczano ani Komisji Wojskowej, ani Najwyższej Izby Kontroli Państwa, pod pozorem zabezpieczenia tajemnic wojskowych przed ludźmi niepowołanymi.

 

Coraz serdeczniejsze stosunki z hitlerowcami nie pozwalały na bezwzględne śledzenie, ściganie i karanie osób podejrzanych o szpiegostwo i zdradę kraju na rzecz Niemiec. Stracenie z motywów osobistych tak znakomitej siły lotniczej, jaką był generał Zagórski, który nasze lotnictwo zdolny był podnieść na wyżyny techniki, nie świadczy o tym, aby w tej sferze interes państwa przeważał nad interesem osobistym.

 

Ściśle stosunki Piłsudskiego z Niemcami od czasów jego przynależności do partii socjalistycznej i „rewolucji” z 1905 r., następnie braterstwo broni w wojnie światowej i nawiązanie po wojnie serdecznych stosunków dyplomatycznych z rządem niemieckim przez przyjęcie Kesslera jako ambasadora niemieckiego, były przeszkodą dla wzmocnienia przymierza z Francją i przyjacielskich stosunków z Anglią i Rosją sowiecką. Takie surogaty tych przymierzy, jak sojusz z Rumunią, nie na wiele przydały się nam w czasie wojny. Przeszłość rewolucyjna Piłsudskiego była źródłem jego nienawiści i nieustającej walki z obozem narodowym, szczególnie z Narodową Demokracją. Walka ta była jego żywiołem życiowym, przedmiotem jego kombinacji politycznych, a pojednawczość ze strony obozu narodowego zaostrzała tylko tę zawiść i pragnienie zdeptania, sprowokowania i zniszczenia ruchu narodowego w Polsce. W czasie wojny światowej nie chciał wchodzić w żadne układy z Centralnym Komitetem Narodowym we Lwowie, co do wspólnej akcji w sprawie Polski. Po przyjeździe z Magdeburga przed stworzeniem rządu dawał mi do zrozumienia, że może tworzyć tylko rząd socjalistyczny bez udziału narodowców, co też uczynił.

 

Piłsudski starał się utrzymać formy demokratyczne tylko dla pozorów, a może ze względu na „złożenie” możliwej odpowiedzialności na „sejmokrację” jako na kozła ofiarnego. W istocie był despotą i nie myślał z nikim dzielić się władzą. Już jako Naczelnik Państwa Piłsudski nie uznawał woli Sejmu Konstytucyjnego i prowadził własną, odrębną politykę zagraniczną i wewnętrzną. Był za polityką federacyjną przeciw polityce sejmowej, polityce zjednoczenia państwa. Był za stworzeniem samoistnej Ukrainy i w tym celu na własną rękę porozumiewał się z Petlurą oraz podjął wyprawę kijowską, robił trudności w utworzeniu armii polskiej przez pobór sześciu roczników, rezerwował ewentualnie dla siebie kresy wschodnie wbrew uchwałom sejmowym, nie respektował uchwał sejmowych w sprawie przyłączenia Wileńszczyzny do Polski zgodnie z żądaniem sejmu wileńskiego, nawet wobec dyplomacji obcej nie ukrywał swej odrębnej polityki. Był mistrzem demagogicznej propagandy, posługując się wyzwiskami rzucanymi na Sejm i sejmokrację, oczerniając ministrów i posłów, oskarżając ich o kradzieże i łajdactwa, co trafiało do przekonania tłumów, chociaż żadnego zarzutu, mając pełną władzę, udowodnić nie zdołał.

 

Piłsudski był człowiekiem silnej ręki i silnej woli, a pomimo to umiał sobie zjednywać serca zwolenników, którzy otaczali go wiarą, czcią i uwielbieniem do śmierci. Miał wielkie zdolności tworzenia i utrzymywania konspiracji swoich przyjaciół, ale nie przywiązywał znaczenia do jedności całego narodu.

 

Jako człowiek bojowy nie mógł żyć bez walki wewnętrznej, gdy nie prowadził bojów z wrogami zewnętrznymi. Stąd nie nadawał się na ojca i przywódcę narodu, który powinien otaczać miłością i przyjaźnią wszystkie warstwy narodu i wszystkich ludzi dobrej woli miłujących ojczyznę, bez względu na ich polityczne przekonania i stanowiska. Sprzeciwu najbliższych przyjaciół nie znosił. Gdy przed zamachem był u swego przyjaciela Wojciechowskiego, jako prezydenta Rzeczypospolitej, z jakimś życzeniem czy żądaniem, ale spotkał się z odmową, wyszedł z salonu oburzony i na schodach pałacu belwederskiego, w obecności warty, wybuchnął groźbą: „Ja zgaszę tę gromnicę”. I naprawdę zgasił ją wkrótce, korzystając z zupełnej bezkarności swoich gróźb i wyzwisk, dzięki słabości i pobłażliwości prezydenta i rządu.

 

 

 

Rozdział drugi

Powołanie rządu i wybory prezydenta

Rzeczypospolitej pod terrorem.

Rozbicie większości sejmowej.

Kult niekompetencji

 

 

W kilka dni po rezygnacji rządu i prezydenta zaprosił marszałek Sejmu Maciej Rataj przewodniczących klubów sejmowych do swego gabinetu celem zastanowienia się nad powołaniem nowego rządu.

 

Była to konferencja wielkiej wagi, ponieważ wedle Konstytucji marcowej był Rataj zastępcą prezydenta Rzeczypospolitej. Jaką rolę odegrał Rataj po dokonaniu zamachu stanu, czy istotnie namawiał prezydenta Wojciechowskiego i rząd do rezygnacji wbrew generałom, którzy domagali się wytrwania wobec zbliżania się silnej odsieczy wojskowej, nie mogę tu stwierdzić, ponieważ nie informowałem się bliżej u osób powołanych. W sferach narodowych uważano to za pewnik, w wyniku czego przy wyborze nowego marszałka na znak nieufności wysunięto moją kandydaturę na marszałka Sejmu. Pewne jest tylko to, że Rataj porozumiał się z Piłsudskim i w porozumieniu z nim przedstawił nam kandydaturę profesora Kazimierza Bartla na premiera nowego gabinetu. Imieniem Związku Ludowo-Narodowego oświadczyłem na tej konferencji, że znajdujemy się w położeniu przymusowym i z tego powodu uchylam się od dawania opinii co do tego kandydata.

 

Reprezentanci innych klubów przeważnie uważali, że w tym położeniu należy przyjąć tę kandydaturę. Kazimierz Bartel został też istotnie prezesem Rady Ministrów, do której powołał Józefa Piłsudskiego jako ministra spraw wojskowych, Kazimierza Młodzianowskiego jako ministra spraw wewnętrznych, Czesława Klarnera jako ministra skarbu, Wacława Makowskiego jako ministra sprawiedliwości, Eugeniusza Kwiatkowskiego jako ministra przemysłu i handlu, Witolda Broniawskiego jako ministra robót publicznych, Pawła Romockiego, jako ministra kolei, Stanisława Jurkiewicza jako ministra pracy i opieki społecznej, Augusta Zaleskiego jako ministra spraw zagranicznych, Józefa Mikołajewskiego-Pomorskiego jako kierownika Ministerstwa Wyznań i Oświaty, Aleksandra Raczyńskiego jako ministra rolnictwa i Witolda Staniewicza jako ministra reform rolnych. Był to więc gabinet pozaparlamentarny, a charakter polityczny nadawał mu Józef Piłsudski jako jego faktyczny kierownik i zwierzchnik. On też w listopadzie sam objął kierownictwo wraz z wojskowością. Nowy gabinet na pierwszym posiedzeniu Sejmu po zamachu pojawił się w dniu 22 czerwca 1926 r., a minister skarbu Klamer złożył sprawozdanie finansowe, przedkładając wniosek o dwumiesięczne prowizorium budżetowe.

 

W dyskusji zabrałem głos jako pierwszy i stwierdziłem na wstępie, że sanacja skarbu została przerwana „zamachem zbrojnym, który obalił rząd i prezydenta Rzeczypospolitej i odłożył sanację skarbu na czas nieokreślony. Naruszono ustawy, złamano przysięgę wojskową, przelano krew bratnią, doprowadzono do rozdwojenia armii, rozpętano w całym kraju żywioły antyspołeczne i antypaństwowe. Jakiż cel przyświecał temu gwałtowi, dla którego nie znajdujemy żadnego usprawiedliwienia?”.

 

Wcześniej, bo w dniach 31 maja i l czerwca, odbyły się wybory prezydenta Rzeczypospolitej. Związek Ludowo-Narodowy postanowił przeciw kandydaturze Piłsudskiego wysunąć własnego kandydata w mojej osobie, jako prezesa klubu, na znak, że nie może uznawać zamachu i nie ustąpi przed terrorem. Wniosek został przez wszystkich członków klubu podpisany. Rozchodziły się pogłoski o planowanym napadzie na kontrkandydata, o konieczności jednomyślnego wyboru itp.

 

Wieczorem 31 maja delegaci chrześcijańskiej demokracji oświadczyli, że gotowi są głosować za kontrkandydatem, ale bezbarwnym, ponieważ moja kandydatura jest zbyt prowokacyjna. W interesie sprawy zgodziłem się z ich propozycją, aby w moje miejsce wysunąć kandydata konserwatywnego Adolfa Bnińskiego, wojewodę poznańskiego, który w drodze telefonicznej zgodził się na przyjęcie kandydatury. Wiedzieliśmy z góry, że nasz kandydat nie przejdzie, ponieważ klub Piasta przyjął uchwałę ,,nie przeciwstawiania się Piłsudskiemiu”. Zainterpelowany o to Witos miał oświadczyć: „Niech pokażą, czy umieją rządzić”.

 

Piłsudski, wybrany większością głosów w dniu 31 maja, nie przyjął wyboru, wymawiając się niemożnością pracy w danych warunkach konstytucyjnych. W razie przyjęcia wyboru „musiałbym się niezmiernie męczyć i łamać. Inny charakter do tego jest potrzebny”. Przyznać trzeba, że pod tym względem był szczery. Trudno jednak  usprawiedliwiać potwarz, rzucaną nie po raz pierwszy przy motywowaniu rezygnacji na swoich przeciwników, którzy rzekomo „zamordowali prezydenta Narutowicza” , chociaż dobrze o tym wiedział, że Narutowicza zamordował człowiek niepoczytalny, nie należący wcale do organizacji narodowej, i że w przeddzień morderstwa w najlepszej przyjaźni porozumiewałem się z Narutowiczem jako prezes klubu. Piłsudski przedstawił jako swoich kandydatów na prezydenta trzech profesorów: Mariana Zdziechowskiego, Kochanowskiego i Ignacego Mościckiego.  Faktycznie jednak położył nacisk na ostatniego kandydata jako najbardziej uległego. Istotnie, kandydat ten, nie biorący do tego czasu udziału w życiu publicznym, został w dniu l czerwca 1926 r. w powtórnym głosowaniu wybrany, otrzymawszy 281 głosów przeciwko 200 głosom, jakie poszły na Adolfa Bnińskiego.

 

Piłsudski nie znosił samodzielnych ludzi także w gronie członków rządu. Gdy 13 listopada 1926 r. na jego żądanie ustąpił Bartel i sam Piłsudski objął przewodnictwo w Radzie Ministrów, powołał na ministra spraw wewnętrznych Sławoja Składkowskiego, który się później wsławił książką Strzępy meldunków, nakazem betonowania klozetów na wsi i malowania płotów, na ministra skarbu Gabriela Czechowicza, byłego inspektora podatkowego w Rosji, na ministra sprawiedliwości Mieysztowicza z Wilna, na ministra rolnictwa Niezabytowskiego z Wołynia, na ministra robót publicznych stającego zawsze na baczność Jędrzeja Moraczewskiego. Mając zupełnie sobie oddane i uległe otoczenie, skarżył się później, że ma wrażenie, iż naród polski jest narodem „idiotów”. Z poprzednich ministrów pozostali w jego gabinecie Bartel jako jego zastępca, Eugeniusz Kwiatkowski, Romocki, Jurkiewicz i Staniewicz. Bartel, zresztą już jako prezes Rady Ministrów, uważał się za polityczne narzędzie Piłsudskiego, oświadczył mi bowiem wyraźnie przy okazji pertraktacji na temat nowej ordynacji wyborczej do Sejmu, że sprawa ta od niego nie zależy, polityką bowiem zajmuje się Piłsudski, a on sam jest „od pracy”. Ta pewność siebie, przesadna wiara w trzynastkę i we własną szczęśliwą gwiazdę, lekceważenie wiedzy fachowej, zdolności organizacyjnych i doświadczenia w organizacji państwa, urzędów i przedsiębiorstw państwowych, obsadzanie najważniejszych posterunków rządowych, bankowych i przemysłowych ludźmi bez kwalifikacji zawodowej i moralnej odbiło się najfatalniej na losach całego państwa.

 

Piłsudski objął władzę w okresie najpomyślniejszej koniunktury w Polsce i wierzył w to, a tak samo wierzyli jego mamelucy, że tak będzie zawsze, tak musi być, skoro on, ich prorok, rządzi w państwie.

 

Nastały jednak czasy mniej pomyślne. Dzięki „radosnej twórczości” bilans handlowy Polski popadł już w 1927 r. w niedobór na sumę 377 mln. a w 1928 r. na sumę 854 mln. zł.

 

Popierany przez Piłsudskiego formalny kult niekompetencji ogarnął nie tylko sfery rządowe i urzędnicze, ale także sfery sejmowe, literackie i naukowe. Gdy po wyborach w 1928 r. wszedłem do Senatu, marszałkiem tej izby z woli Piłsudskiego wybrany został profesor Antoni Szymański, znany okulista. Nie był on zachwycony fotelem marszałkowskim, bo bez pomocy sekretarza nie dawał sobie rady i nie ukrywał przede mną niezadowolenia z tego stanowiska. Gdy go zapytałem, po co tę godność przyjmował, wyjaśnił mi, że prosił marszałka (Piłsudskiego), aby go zwolnił od tego zaszczytu, ale marszałek się uparł i oświadczył mu: „Ja także na niczym się nie rozumiałem, a teraz – widzisz”.

 

 

 

 

Rozdział trzeci

Sanacja moralna

 

 

Bunt wojskowy i zamach stanu uzasadniał Piłsudski i jego otoczenie koniecznością ścigania „szujów, złodziei i morderców”, zagnieżdżonych rzekomo w rządzie, i przeprowadzenia sanacji moralnej. Wprawdzie dowodów na te łajdactwa i morderstwa nie znalazł, mimo to cel tak wzniosły i tak zrozumiały w państwie, w którym pozostały ślady korupcji urzędniczej w dzielnicach rosyjskiej i austriackiej i rozwielmożniły się rozmaite nadużycia, znalazł poklask u szerokich warstw cierpiących i cierpliwie znoszących bezprawie i nadużycia. Hasło sanacji moralnej, rzucone przez Piłsudskiego, powtórzone z naciskiem przez premiera Bartla, było niezmiernie popularne i przysłaniało swoim dalekim zasięgiem hasło sanacji finansowej, będące podstawą poprzednich kompromisów sejmowych i ostatniego rządu koalicyjnego.

 

Nic też nie odkrywa tak jaskrawo i tak dosadnie bankructwa moralnego piłsudczyzny, jak ten fakt, że to samo tak piękne i żywotne hasło w ciągu ich rządów bladło stopniowo w oczach społeczeństwa, a w końcu stało się przedmiotem niemal powszechnego pośmiewiska i wzgardy.

 

Sami zwolennicy sanacji moralnej przestali posługiwać się tym hasłem, aby nie wywoływać wrogiej reakcji u słuchaczy. Dla ogółu społeczeństwa hasło takie, głoszone przez grupę ludzi splamionych bezprawnymi i fałszywymi wyborami, demagogicznymi obiecankami, metodami policyjnymi, łapownictwem i obdzieraniem skarbu publicznego – stało się cyniczną prowokacją i szydzeniem z obywateli. Sanatorzy nie mogli się w końcu pokazywać na zebraniach publicznych, musieli się kryć w ciasnych, zamkniętych kołach osób urzędowych, wójtów i ich wybrańców.

 

Do takiego stopniowego sponiewierania własnego hasła przyczynił się sam Piłsudski wspomnianym poprzednio kultem niekompetencji i przyznaniem bezwzględnego pierwszeństwa legionistom (rzeczywistym i fikcyjnym), bez względu na wykształcenie i wartość moralną. Sam on zresztą, na jednym ze zjazdów legionistów stworzył mi widoki na wielką karierę dzięki przewrotowi.

 

Jakoż wnet po przewrocie rozpoczęła się formalna gonitwa legionistów i innych zwolenników Piłsudskiego za posadami. Zrazu wydawało się, że posad tych dla nich nie zabraknie. Rzeczywistych bowiem legionistów, żyjących i zdolnych do pracy, było stosunkowo niezbyt wielu. Stopniowo okazywało się, że liczba dawnych „legionistów” wzrosła kilkakrotnie w wyniku przyłączania się rozmaitych włóczęgów politycznych, którzy pod hasłami: „Niech żyje Piłsudski” i „Precz z endekami”, szukali dla siebie koryta. Przyrost ten był dla grupy sanacyjnej na razie pożądany, bo ją wzmacniał liczebnie, obciążał jednak obowiązkiem otwierania nowych posad dla ludzi wątpliwej wartości moralnej. Zrazu zadowalano się pensjonowaniem endeków i ludzi podejrzanych o nieprawomyślność, nie wołających: „Niech żyje Piłsudski” i nie potępiających „endecji”. Gdy to nie wystarczało, trzeba było otwierać nowe posady zupełnie niepotrzebne, a jedynie dla zaspokojenia nowych rzesz tak zwanych legionistów szukających posad. Ofiarą tej łapczywości stały się monopole, przedsiębiorstwa państwowe, ubezpieczenia społeczne.

 

Byłbym niesprawiedliwy, gdybym wszystkich legionistów i piłsudczyków oceniał na równi. Przeciwnie – znam osobiście takich legionistów, nawet członków pierwszej brygady Piłsudskiego, którzy ze wstrętem odwrócili się od tej ohydy moralnej i poświęcili się pracy samodzielnej.

 

Wyścig pracy, jakiego potrzebę uznawał po wojnie Piłsudski, stał się w jego obozie wyścigiem o posady państwowe i o intratne stanowiska w monopolach i przedsiębiorstwach państwowych. Wyścig ten ogarnął wszystkich – wielkich i małych. Ministrowie uchwalili sobie w swoim Sejmie pełną emeryturę po jednorocznym urzędowaniu, przy równoczesnym obniżeniu emerytur urzędniczych, i oglądali się za dodatkowymi synekurami w zakładach państwowych. Nawet minister sprawiedliwości Michałowski nie wstydził się zarezerwować dla siebie prócz swojej pensji posady pisarza hipotecznego z dochodem kilkuset tyś. zł. Generałowie i pułkownicy sanacyjni zapominali o obowiązku kształcenia się i doglądania służby oraz o kontroli magazynów państwowych, bo więcej możliwości otwierała przed nimi arena polityki, posad i synekur. Oto klucz do wyjaśnienia przebiegu i rezultatów ostatniej wojny.

 

Obok systematycznej grabieży Polski sanacja czuwała troskliwie nad zabezpieczeniem swojej władzy na najdalszą przyszłość zarówno ze względu na korzyści czerpane z rządzenia, jak i dla uniknięcia odpowiedzialności w razie objęcia władzy przez siły praworządne i niezależne od nich. Stąd pochodziło szereg posunięć prawodawczych, sądowych i administracyjnych, które miały być asekuracją dla rządów sanacji.

 

Zebrano się najpierw do zmiany konstytucji celem stworzenia podstawy prawnej dla całego systemu. Przez dziesięć lat dyskutowano w swoich kołach, projektowano i projekty ucinano, aby zadowolić Piłsudskiego, dla którego przeznaczono stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej, odpowiedzialnego tylko przed Bogiem i historią. Ale zaledwie zdołano taki projekt konstytucji opracować i uchwalić, Piłsudski zmarł, po czym sanacja nie wahała się uchwalić ordynacji wyborczej zupełnie niezgodnej z demokratycznymi zasadami tej samej konstytucji, aprobowanymi przez Piłsudskiego.

 

Tak dla utrzymania się przy władzy sanacja pogwałciła własną konstytucję, która miała być zapowiedzią praworządności na przyszłość. Wybory do Sejmu przeprowadzono w sposób rozbójniczy, fałszując wyniki i fingując sztucznie udział wyborców, którzy w ogromnej większości uchylili się od głosowania.

 

Sanacja dopuściła się nowego pogwałcenia swej konstytucji, ustanawiając Rydza-Śmigłego „marszałkiem Polski”, współrządzącym z prezydentem Rzeczypospolitej. Gdy sędziwy generał Żeligowski wytknął to komisji wojskowej, pozbawiono go bezprawnie godności jej przewodniczącego, a następnie, przy okazji wyborów, mandatu poselskiego. Wybitny udział w tych bezprawiach mieli marszałkowie Sejmu i Senatu.

 

Sanacja „moralna” swymi bezprawnymi wyborami, nadużyciami urzędników, nieusprawiedliwionymi wyrokami sądów, samowolą administracji, korupcją i sprzedajnością pozostawiła straszliwe spustoszenie w duszach społeczeństwa, budząc wśród warstw ludowych niechęć do państwa i niszcząc ich radość z odzyskanej wolności oraz zaufanie do władz państwowych. Dzisiaj, patrząc na naród i kraj w niewoli, niechaj widzi w tym własne swoje dzieło.

 

Największą chlubą sanacji było podniesienie Polski do godności „mocarstwa”. Dogadzało to bezmiernej pysze Piłsudskiego, który jak monarcha otaczał się ambasadorami mocarstw, chociaż nie przyjął mandatu prezydenta Rzeczypospolitej. Dogadzało to także jego przyjaciołom, łasym na dostojeństwa, posady i ordery. Jaką była ta mocarstwowość faktycznie, okazało się w czasie wojny. Sanatorom wydawało się, że wystarczy firma mocarstwowości, aby powagę i potęgę Polski wznieść na wyżyny. Ów wspomniany już wojewoda lwowski Biłyk, zaprosiwszy przedstawicieli wszystkich stronnictw, narodowości i organizacji społecznych we Lwowie do udziału w propagowaniu i subskrybowaniu pożyczki wojennej, wygłosił przemówienie do licznego grona zaproszonych, podkreślając gotowość Anglii i Francji przyjścia Polsce z pomocą w razie wojny z Niemcami, nie wahając się jednak przed publicznym wytknięciem tym mocarstwom przymilania się do potęgi Polski. Polska – mówił - „jest tak potężna, że w obliczu niebezpieczeństwa garną się do niej rozmaite państwa, żądne jej pomocy”.

 

Jakaś mania wielkości, szał prawdziwy opętał tych ludzi, którzy wmawiali w siebie i w innych, że Piłsudski zbawił Polskę i podniósł ją do rangi mocarstwa. Kierownicy sanacji nie poprzestawali na swej zbrodniczej działalności i usiłowali przerobić duszę społeczeństwa, w szczególności młodzieży, wedle swojej modły, czyli wedle „ideologii” Piłsudskiego. Temu celowi służyła propaganda prezentująca Piłsudskiego, jako nadczłowieka oraz zbawcę Polski i wychowanie młodzieży w tym samym duchu. Podręczniki szkolne, bez względu na nowy ciężar złożony na społeczeństwo, zostały przerobione przez autorów oddanych całą duszą „ideologii”. Życie i dzieła Piłsudskiego musiały być w podręcznikach odpowiednio traktowane i ubarwiane. Pamiętne dni z jego życia musiały być corocznie uroczyście obchodzone.

 

Wszelka krytyka tej działalności była surowymi karami zagrożona, jako obraza nie tylko zbawcy Polski, ale całego narodu polskiego. Już ustawy tego rodzaju dowodziły, że nie chodzi im wcale o zdobycie duszy narodu, lecz o formalne zgniecenie wszelkiej krytyki. Nawet do uroczystych obchodów narodowych i państwowych wprowadzili carskie zwyczaje. Nadaremnie protestowałem w formie interpelacji poselskiej przeciw przymusowi dekorowania domów, ulic i placów publicznych, co podkopuje w społeczeństwie żywe poczucie patriotyzmu, bez którego takie obchody nie mają wartości.

 

Szczytem zuchwalstwa i zbrodniczej zapamiętałości tych „nieśmiertelnych” władców było ich partyjne zachowanie się przed wojną i powołanie przy pomocy podwładnego im narzędzia, jakim był prezydent Rzeczypospolitej, marszałka Rydza-Śmigłego na rzeczywistego Naczelnego Wodza w wojnie.

 

Opinia fachowych kół wojskowych wskazywała na dwóch generałów jako godnych tego stanowiska: na Kazimierza Sosnkowskiego i Władysława Sikorskiego. Kazimierz Sosnkowski był ministrem wojny w czasie konfliktu z bolszewikami i z Władysławem Sikorskim, zwycięzcą nad rzeką Wkrą, powstrzymali uderzenie bolszewików na Warszawę, wsparci działalnością armii ochotniczej pod wodzą Józefa Hallera. Mężowie ci byli istotnymi obrońcami ojczyzny w czasie, gdy wódz naczelny Piłsudski popadł w moralne przygnębienie, myślał o samobójstwie i podał się do dymisji.

 

Naczelnym Wodzem został więc Rydz-Śmigły. Co człowiek ten robił jako Wódz Naczelny, nie wiemy. Od połowy marca było powszechnie wiadomo, że wojna wybuchnie, że Hitler przesuwa swe armie coraz bliżej Polski. Co robiło dowództwo polskie w tym czasie? Mówiono wiele o mobilizacji, o fortyfikowaniu granic itd., ale po wybuchu wojny w dniu l września granice nasze, Śląsk, Kraków, Centralny Okręg Przemysłowy, Lwów i cała Polska okazały się terenem otwartym dla nieprzyjacielskich samolotów, tanków i armii. Nie jestem wojskowym i nie myślę spraw tych bliżej rozważać i oceniać. Na życzenie moich przyjaciół politycznych znalazłem się na granicy Rumunii w chwili, w której mi powiedziano, że właśnie granicę tę przekroczyli panowie ministrowie polscy i Naczelny Wódz armii polskiej Rydz-Śmigły. Jakże ciężko i boleśnie zakończyła się tragedia sanacyjna!

 

Nie mogłem pójść śladami tych panów, powróciłem do mego Lwowa, aby tu na własnej zginąć ziemi lub wyczekiwać dalszych losów Polski.

 

 

 

Rozdział czwarty

Wybory sejmowe. Brześć i Bereza.

Rugi profesorskie

 

 

Sanacja staczała się w otchłań moralną powoli, wraz z konsumpcją władzy i jej korzyści, nabierając coraz większego rozmachu, dopóki nie stworzyła całego systemu rządów opartych na gwałcie, bezprawiu i obłudzie. Sam Piłsudski pragnął utrzymania form demokratycznych jako najdogodniejszych dla autokracji. Po zamachu pozostał więc jeszcze przez blisko dwa lata Sejm i Senat, które były wybrane w 1922 r.

 

Dopiero 4 marca 1928 r. odbyły się pierwsze wybory sejmowe za rządów sanacyjnych, przy zastosowaniu terroru policyjnego, gwałtów i fałszów wyborczych, które na ogólną liczbę 444 dały klubowi rządowemu (BBWR) 125 mandatów, a zatem 28 proc. mandatów sejmowych. Zwycięstwo to, drogo okupione, było głównie rabunkiem mandatów dokonanym na klubie narodowym i na Polskim Stronnictwie Ludowym, które tworzyły trzon dawnej większości. Klub narodowy spadł z 98 mandatów na 37, Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast” z 70 posłów na 21. Podobny spadek nastąpił w klubach senackich i w klubach sejmowych zbliżonych do bloku narodowego. Natomiast obok klubu rządowego triumfowały jeszcze dwa kluby: klub socjalistyczny, który współdziałał w dokonaniu zamachu i wzrósł z 41 mandatów do 65, i mniejszości narodowych, które bez sprzeciwu ze strony „silnego rządu” połączyły się pod przewodem bloku żydowskiego w jeden blok o charakterze antypaństwowym i otrzymały razem 65 mandatów. Mniej wprawdzie, niż posiadały razem poprzednio (89), ale za to stały się jedynymi przedstawicielami Wołynia i Polesia. Rezultat taki nie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin