Baśnie i legendy indyjskie - Tatiana Rutkowska.doc

(499 KB) Pobierz

Baśnie i legendy indyjskie

 

 

 

 

 

 

Zaczarowany tłuczek

Za dawnych czasów kraj Konkan słynął z mądrych i uczonych ludzi. Mieszkali tam też znani poeci, a jeden z nich, który osiągnął szczególną sławę i bogactwo, nazywał się Widhuradźan. Pewnego razu wdarł się do kraju Konkan radża* księstwa Sahjadri i w krwawej walce jego potężne wojsko odniosło zwycięstwo.( * radża - król, książę, władca)

Widhuradźan porzucił dom i dostatek, zaciągnął się do wojska swego króla i dzielnie walczył w jego szeregach. Po klęsce musiał uciekać. Wędrował przez wiele dni i nocy, nigdzie nie znajdując dla siebie miejsca.

Pewnego dnia pod wieczór był tak zmęczony, że nogi już odmawiały mu posłuszeństwa, głód zaś doskwierał coraz bardziej. A że zbliżała się noc, ostatkiem sił dowlókł się do jakiejś wioski i zapukał do drzwi pierwszego napotkanego domu. Otworzyła mu staruszka.

-  Babciu - powiedział - umieram z głodu, może masz choć odrobinę ryżu?

Chytra to była i skąpa starucha.

-  Synku - zaskrzeczała - sama od kilku dni nic nie miałam w ustach. „Kłamie jak najęta" - pomyślał Widhuradźan i zaczął się zastanawiać,

co robić dalej. Mamrocząc coś pod nosem zwrócił się po chwili do starej.

-  Jeśli masz siekierę, może dałoby się coś ugotować.

-  Siekierę? - zdziwiła się starowina. - Pierwsze słyszę, by z siekiery ktokolwiek potrafił wyczarować jedzenie!

-  Nie to nie, ale jeśli dasz garnek i choćby tłuczek, przekonam cię, że wyczaruję.

Zdumiona, lecz pełna ciekawości staruszka przyniosła za chwilę to, o co prosił. Widhuradźan wymył tłuczek, nalał do garnka wody i postawił go na ogniu. Mieszając udawał co jakiś czas, że próbuje.

-  Daj no, babciu, teraz trochę soli, zobaczysz, że będzie świetne.

-  Już przynoszę - stara pobiegła po sól. Widhuradźan wrzucił szczyptę, znów pomieszał i rzekł udając, że smakuje:

-  Ach, jakie to dobre, właściwie niczego już nie trzeba, chyba że ze dwie garstki ryżu.

-  Zaczekaj, synku, zaraz przyniosę -żwawo zakręciła się skąpa staruszka.

-  Wiesz co, babciu? - powiedział Widhuradźan, mlaszcząc smakowicie - gdyby tak jeszcze odrobinkę masła, to... nie, nie mam słów!

Masło zjawiło się w okamgnieniu i Widhuradźan omaścił nim ugotowany już ryż, po czym zdjął garnek z ognia i szerokim gestem zaprosił gospodynię do skosztowania.

Stara łakomie zabrała się do jedzenia. Zdumienie jej nie miało granic.

-  Wybornie smakuje! Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że ryż ugotowany z tłuczka jest tak wyśmienity! Powiedz, synku, czy z siekiery też byłby taki dobry?

Zadowolony Widhuradźan w milczeniu rozkoszował się jedzeniem.             

             

             

Słoń Indry*

 

W pewnej wsi mieszkał ubogi uczony Jego monotonne życie upływało na czytaniu różnych starych opowieści. Którejś nocy przewracał się w łóżku z boku na bok nie mogąc zasnąć. Noc była jasna, poświata księżycowa zalewała cały pokój migocącym srebrem. Kiedy księżyc spojrzał wprost w okno, ucz nagle się objawił słoń boga Indry majestatycznie schodzący z nieba na ziemię.(Pandit-uczony)

A słoń ten miał w zwyczaju conocne spacery i przechadzki po ziemi, nad ranem zaś powracał do nieba. Gdy nasz pandit ujrzał boskiego słonia, zaświtała mu w głowie szalona myśl: a co będzie, jeśli schwycę go za ogon i w ten sposób dostanę się do nieba? Wszak - przypomniało mu się-niejednokrotnie czytał w wielu starych opowieściach, iż w niebie można dostać mnóstwo najrozmaitszych słodyczy, za którymi pandit tak bardzo przepadał, a na kupno nie mógł sobie nigdy pozwolić. Na samą myśl, że będzie mógł skosztować okrągłych słodziutkich placuszków ze słodkiego twarogu albo ciasteczek, i to nie byle jakich, tylko dużych, o niebiańskim smaku, które wprost się rozpływają w ustach, panditowi pociekła ślinka.Następnego dnia zawołał swoich uczniów i przemówił do nich tymi słowy:

-  Och, dzieci, musimy zrobić małą przejażdżkę do nieba. Tam, zapewniam was, dostaniecie przepysznego słodkiego laddu. Od tego dopiero się tyje! A co tutaj? Nie zawsze mamy za co kupić nawet najprostsze jedzenie. Słuchajcie mnie uważnie, w nocy schodzi na ziemię słoń boga Indry, uczepimy się wszyscy jego ogona i polecimy do nieba. Zgoda?

-  Tak, tak - zawołały dzieci - my chcemy laddu!

Nastała noc. Pandit i jego uczniowie uważnie wpatrywali się w niebo. Wkrótce ujrzeli słonia powoli kroczącego po ziemi. Zmierzał w kierunku stawu. Cała gromadka co tchu pobiegła w jego stronę.

-  Och, królu słoni - zawołał pandit - ty, który posiadasz wszelkie cnoty, zabierz nas ze sobą do nieba! Tak dawno nie mieliśmy w ustach nic słodkiego, a słyszeliśmy, że w ogrodzie Indry mieszka cukiernik, który robi przepyszne laddu.

Słoń parsknął śmiechem, lecz zgodził się zabrać ze sobą wszystkich.

-  Niech szanowny pandit uczepi się mego ogona - rzekł - najstarszy uczeń niechaj chwyci się twoich nóg, potem następne dziecko jego nóg i dalej po kolei wszyscy, którzy chcą lecieć ze mną.

Spragnieni słodyczy tak też uczynili. Słoń zaczął się wzbijać w niebo. W połowie drogi jeden z uczniów zawołał:

-  Och, wielce szanowny panie nauczycielu, czy pan wie, jakiej wielkości są niebiańskie laddu?

Pandit, chcąc pokazać, odruchowo odjął ręce od ogona i po chwili cała gromadka poleciała w dół. Nauczyciel-łakomczuch zdążył jeszcze krzyknąć, że laddu w niebie są bardzo słodkie. A słoń powoli unosił się coraz wyżej.

 

 

 

 

 

 

 

Bhola-prostak

Mieszkaniec pewnej wioski, którego wszyscy przezywali Bhola, co znaczy prostak, miał bardzo upartego i krnąbrnego wołu. Kiedy wyprowadzał go na pole, żeby zacząć orkę, uparciuch robił, co mu się podobało. Raz nie można go było ruszyć z miejsca, to znowu pędził z taką szybkością, że jarzmo spadało, a Bhola nie mógł za nim nadążyć. Rozwścieczony chłop walił go wtedy czym popadło. Pewnego dnia, kiedy nie skutkowały ani prośby, ani groźby, Bhola uderzył kijem tak mocno, że wół się przewrócił i już więcej nie wstał. To było duże zmartwienie, pozostał bowiem tylko jeden wół, który bez pary nie poradzi sobie przecież w pracach polowych. Cóż tedy miał począć?

Na kupno drugiego wołu Bhola nie miał pieniędzy, rozważał więc długo, co by tu wymyślić. Może chociaż ściągnąć z padłego zwierzęcia skórę i postarać się ją sprzedać? Wpadłoby trochę grosza. Trzeba też spróbować pożyczyć od sąsiadów. Od jednego troszkę, od drugiego troszkę, aż uzbiera się tyle, ile trzeba. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nie zwlekając wziął się do roboty. Udał się ze skórą do miasta, pokręcił się tu i ówdzie, lecz ceny, które mu proponowano, wydawały się Bholi za niskie. Wreszcie pod wieczór zmęczony i zniechęcony zapukał do pierwszego lepszego domu. Mieszkała w nim stara kobieta z wnuczkiem. Kiedyś była bardzo bogata, opływała w dostatki i prowadziła beztroskie życie. Po latach tłustych przyszły jednak lata chude i teraz, sprzedawszy wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość, nie mieli z wnuczkiem co włożyć do ust.

-  Czego chcesz, synku? - spytała staruszka.

-  Mam skórę z wołu, jeśli chcesz, możesz ją wziąć.

-  Po co mi skóra, synku? Na nic się nie przyda.

-  Wczesnym rankiem wyszedłem z domu, żeby ją sprzedać, ale jakoś nie znalazłem kupca. Zmęczony już jestem bardzo i nie mam siły szukać dalej. Może masz chociaż jakiś stary gliniany garnek, daj mi go, a w zamian oddam ci skórę, zgoda?

-  Skoro tak nalegasz - roześmiała się staruszka - to tam, w rogu, widzisz, wala się stary brudny garnek pamiętający jeszcze czasy moich przodków. Weź go sobie, a daj mi w zamian skórę.

Dobili targu i Bhola z ciężkim sercem i na ciężkich nogach powlókł się do domu. Sprawa zaś wcale nie była taka prosta. Staruszka, sama tego nie wiedząc, ofiarowała prostakowi garnek ze szczerego złota. Z pokolenia na pokolenie przechowywało się w nim nagromadzone bogactwo i chowano go do głębokiego dołu. Z biegiem czasu warstwy ziemi, brudu i kurzu tak szczelnie go oblepiły, że nikomu do głowy by nie przyszło, co się pod tym wszystkim kryje.

W drodze do domu nieszczęśliwy Bhola zatrzymał się koło stawu. „Chyba umyję i wyszoruję porządnie tego brudasa" -pomyślał i wziął się do roboty. Nagle pod ostatnią warstwą błota coś błysnęło i po chwili wie posiadający się ze zdumienia i radości Bhola trzymał w ręku złoty garnek. „Los się wreszcie do mnie uśmiechnął" - z tą myślą co tchu popędził do domu wpadając po drodze do sklepu złotnika. Sprzedał swój skarb za kilka tysięcy rupii* i pełen dumy z posiadanego bogactwa wrócił do domu. Cała wioska naturalnie od razu zauważyła, że prostaczek Bhola nagle się wzbogacił. Ciekawość spędzała sąsiadom sen z powiek.

-  Przyznaj się, Bholo, skąd masz tyle pieniędzy?

-  Ano - chętnie udzielał odpowiedzi Bhola - przecie wiedzieliście, że mój wół zdechł. Cóż miałem robić? Zdarłem z niego skórę i chciałem ją sprzedać. Kupca nie musiałem długo szukać. Jakaś, jak widać bardzo bogata staruszka napełniła hojnie mój woreczek pieniążkami.

Mieszkańcy wioski nie zastanawiali się zbyt długo. Postanowili iść za przykładem Bholi, pozabijali swoje woły, pozdzierali z nich skóry i udali się pod wskazany adres.

-  Chyba żartujecie ze mnie - oburzyła się stara kobieta na propozycję kupna skór. - Od lat klepię biedę, a wy sobie wyobrażacie, że rozdaję pieniądze na prawo i lewo! Dałam temu człowiekowi stary gliniany garnek, a teraz nawet potłuczonego nie znajdziecie w mojej chałupie.

Ludziska wrócili jak niepyszni, a w dodatku wściekli na Bholę. Ten oszust wyrządził nam taką krzywdę! Za skóry nikt nie da nawet złamanego grosza! Pokażemy temu łajdakowi, gdzie raki zimują! Podpalimy mu dom i wykradniemy całą forsę! Choć w ten sposób powetujemy sobie naszą krzywdę!

Uczynili to w nocy, kiedy wszyscy spali. Zaprószyli ogień i gdy dom staną! w płomieniach, okradli go doszczętnie. Bholi udało się jakoś uratować, ale na miejscu chałupy pozostała garstka popiołu. Wczesnym rankiem załadował wóz popiołem, przykrył go starym prześcieradłem, żeby nikt nie widział, po czym zaprzągł swego jedynego wołu i wyruszył w drogę. Nie mógł przecież tutaj zostać.

Jechał pogrążony w niewesołych myślach, aż spotkał pewnego królewicza, który wybrał się na polowanie i zgubił drogę.

-  Dobry człowieku - zagadnął królewicz - zabłądziłem i padam już ze zmęczenia. Pozwól, że wsiądę na twój wóz. Podwieź choć kawałek.

-  Dobra, siadaj, ale uważaj, żebyś broń Boże nie kichnął. Jest taka sprawa: mam wóz naładowany pieniędzmi, a kichnięcie potrafi zmienić je w popiół. Siadaj i pamiętaj, żebyś nie kichnął.

-  Możesz być spokojny, na pewno nie kichnę, a nawet jeśli coś takiego mi się przytrafi, to hojnie wynagrodzę twą krzywdę.

Przejechali kawałek, kurz zaczął łaskotać nozdrza królewicza i po chwili rozległo się potężne kichnięcie. Bhola natychmiast podniósł lament: „Och, ja nieszczęśliwy! Wszystko przepadło, cały mój dobytek stał się garstką popiołu! Co ja teraz pocznę!" Odrzucił prześcieradło i królewicz przekonał się, że na wozie leży popiół. Bardzo zmartwiony, poczuwając się do winy, zaprowadził Bholę do swego pałacu i dotrzymał obietnicy. Z wozem naładowanym do pełna pieniędzmi uszczęśliwiony Bhola wrócił do swojej wsi. Był teraz jeszcze bogatszy niż przedtem.

I tym razem ciekawość rozpierała mieszkańców wioski. Na wszystkie pytania Bhola odpowiadał, jak to królewicz w zamian za popiół ze spalonego domu ofiarował mu wóz pełen pieniędzy. Cóż, ludzka głupota nie zna granic! Wkrótce cała wieś płonęła, a trochę później wozy załadowane popiołem wyruszyły w drogę. Wieśniacy zjawili się przed obliczem królewicza i zażądali pieniędzy za przywieziony popiół.

Królewicz śmiał się do rozpuku, a potem kazał służbie dać porządną nauczkę tym zuchwalcom i przepędzić ich z pałacu. Rozwścieczeni na Bholę wrócili do domu bardzo markotni. Ten prostak zasługiwał na okrutną zemstę. Postanowili napaść na niego i utopić go w rzece. „Ten łajdak wreszcie powinien znaleźć śmierć! Niech zginie w głębokim nurcie rzeki!" Udało im się złapać „niegodziwca", mocno związać sznurem i wsadzić do kosza. W drodze do rzeki zatrzymali się przy świątyni i weszli do niej, żeby odprawić modły. Kosz z Bhola postawili pod drzewem pewni, że im nie ucieknie. Tymczasem przechodził tędy pastuch. Na widok człowieka uwięzionego w koszu zapytał zdziwiony, co się stało.

-  Ci ludzie, co poszli się pomodlić zostawiając mnie tutaj, chcą bez mojej zgody mnie ożenić. Wcale mi się nie pali do ożenku. Posłuchaj, bracie, a może ty byś chciał wziąć ślub zamiast mnie? Jeśli chcesz, to nic prostszego, właź do kosza, tylko najpierw rozwiąż mnie, a potem ja ciebie zwiążę. Oni na pewno nic nie zauważą, więc trochę cierpliwości i pójdziesz do ołtarza, no jak?

Pastuch na chwilę zaniemówił, a że był biedny, perspektywa rychłego ożenku wydała mu się nęcąca. Szybko wyraził zgodę. Wszystko to zajęło im kilka minut i szczęśliwy pastuch siedział już uwięziony w koszu, a nie mniej szczęśliwy Bhola maszerował ze stadem owiec i kóz w kierunku swojej wsi.

Wkrótce ludzie wyszli ze świątyni, dźwignęli kosz i pospieszyli w stronę rzeki. Kiedy byli już nad samą wodą, pastuch się domyślił, co się święci, i zaczął wrzeszczeć wniebogłosy:

-  Przecie macie zaprowadzić mnie do ślubu! Dlaczego chcecie mnie utopić? Ratunku! Ratunku!

-  Najpierw powinieneś się wykąpać, a potem pomyślimy o ślubie - rozległ się w odpowiedzi głośny, szyderczy śmiech.

Tak oto głupi pasterz marnie skończył w rzece.

Zdumienie powracających do domu wieśniaków było nie do opisania, kiedy zobaczyli Bholę pasącego wielkie stado owiec i kóz.

-  Bholo, och Bholo! Skądżeś się wziął tutaj?

-  Ano wróciłem inną drogą i dlatego zdążyłem przed wami. Co się tak gapicie? Stado zdobyłem właśnie w tej rzece.

-  Nie, to nie do wiary, musimy się przekonać, wracamy do rzeki - rozległ się chór głosów. Wzburzeni wieśniacy kazali jednak Bholi iść z sobą.

Na bezchmurnym dotąd niebie nagle pojawiły się małe obłoczki, a ich odbicie w wodzie sprawiało wrażenie pasących się owiec i kóz. A więc Bhola nie skłamał! Chciwość pokierowała ludzkim rozumem. Głupcy jak oszalali zaczęli skakać do wody. Cóż, można się domyślić ich losu!

Prostak Bhola podśpiewując wrócił do domu.

 

 

 

 

Opowieść o królewskiej córce

Córka pewnego króla pobierała nauki u znanego pandita. Wraz z nią uczyła się córka ministra jej ojca, z tą tylko różnicą, że córka króla ofiarowywała codziennie nauczycielowi złotą monetę, zaś córka ministra srebrną. Dziewczęta przychodząc na lekcję witały pandita z wielkim szacunkiem, a ten za każdym razem udzielał im swojego błogosławieństwa. Zwykł był przy tym mawiać, zwracając się do królewny: „Twoim narzeczonym będzie zmarły" -zaś córce ministra przepowiadał za męża królewicza.

Mijały dni i miesiące. Panny rozkwitały, stawały się coraz piękniejsze, a zarazem mądrzejsze, i córkę króla zaczęła nie na żarty martwić złowróżbna przepowiednia pandita. Wkrótce straciła chęć do nauki, dni spędzała w milczeniu, błądziła smutna po pałacowych komnatach, przestała przyjmować jedzenie. Przyjaciółki na wszystkie sposoby starały się ją rozweselić, śmiały się i żartowały, lecz smutek nie znikał z twarzy królewny. Być może matczyna miłość i troska zdołałyby rozwiać niepokój i udrękę królewny, ale matkę straciła już dawno, a król-ojciec był ciągle zajęty ważnymi sprawami.

Kiedy królewna tak schudła, że pozostał z niej tylko cień, radża wreszcie się zaniepokoił i obawiając się jakiejś choroby wezwał lekarzy. Różne sławy wszechstronnie badały biedną dziewczynę, mimo to wszyscy gubili się w domysłach i nie potrafili jej wyleczyć. Po długiej naradzie powiedzieli królowi, że ich zdaniem nie jest to choroba ciała tylko duszy, a więc jeśli uda się położyć kres cierpieniom duszy, królewna wyzdrowieje.

-  Córeczko, powiedz mi prawdę, co cię tak dręczy? - głos ojca brzmiał niepokojem i troską. -Nie zatajaj przede mną niczego. Pragnąłbym się dowiedzieć, jakie myśli tak strasznie cię gnębią. Może ktoś się ośmielił ciebie obrazić? Jeśli tak - każę wyrwać mu język. A może ktoś spojrzał na ciebie złym wzrokiem? Każę wydłubać mu oczy za karę.

-  Nie, ojcze - rzekła królewna - nikt nie powiedział mi złego słowa, nikt nie rzucił na mnie złego spojrzenia. Wiesz, co mnie dręczy, mój ojcze? Pamiętasz pandita, u którego pobierałam nauki i do którego od jakiegoś czasu przestałam chodzić? Otóż codziennie po przywitaniu udzielał mi błogosławieństwa i zwykle dodawał, że moim narzeczonym będzie zmarły. Ta przepowiednia spędza mi sen z powiek.

Radża poczuł, jak zimny pot zrasza mu czoło. Przez chwilę nie mógł wykrztusić z siebie słowa, lecz opanował się i zaczął uspokajać córkę.

-  Kochanie, postaraj się nie myśleć o tym, przestań się zadręczać. Jeszcze dziś każę przywołać szanownego pandita i wyjaśnię tę sprawę.

Gdy tylko się zjawił nauczyciel królewny, zatroskany ojciec poprosił go o natychmiastowe objaśnienie złowróżbnej przepowiedni.

-  Och, najjaśniejszy panie! Przykro mi, ale nic na to nie poradzę. Takie ma być przeznaczenie królewny, bo wskazują na to gwiazdy w jej horoskopie. Wszystkie próby i starania, by zmienić los, na nic się nie zdadzą. Stanie się to, co ma być.

Teraz król nie miał już żadnych wątpliwości. Wiedział zresztą, że przepowiednie pandita zawsze się sprawdzały. Ogarnęła go rozpacz, oczyma wyobraźni widział już zmarłego - narzeczonego ukochanej córki. „Po co mi tron i królewska władza - myślał - skoro nie mogę zaradzić nieszczęściu i ulżyć jedynemu dziecku w udręce? Zrzeknę •się tronu i pójdę usługiwać świętym ascetom. Może ich błogosławieństwo potrafi odmienić przeznaczenie mojej nieszczęsnej córki". Tak też uczynił. Oddał w ręce swego ministra sprawy zarządzania królestwem i był pewien, że ten nie zawiedzie zaufania. Potem poczynił przygotowania do drogi i razem z córką rozpoczął wędrówkę w nadziei, że prędzej czy później znajdzie świętych ascetów.

Jeszcze niedawno oboje nie wiedzieli, co to znaczy chodzić pieszo. Teraz musieli przedzierać się przez gęste lasy raniąc ręce o kłujące krzaki i gałęzie drzew oraz kalecząc nogi na leśnej ścieżce. Stopy mieli już tak poobcierane, że co parę kroków musieli odpoczywać. Głód zaczynał doskwierać coraz bardziej, a i strach przed dzikimi zwierzętami wprawiał ich w stan przygnębienia. Im dalej szli, tym las stawał się gęstszy i mroczniejszy. Odczuwali teraz nie tyle głód, ile straszliwe pragnienie, lecz nie zauważyli ani śladu wody po drodze. Na nogach mieli już takie bąble, że każdy krok sprawiał ból.

Zdziwili się bardzo, kiedy nagle w oddali zobaczyli jakiś dom. Byli tak spragnieni, że nie zastanawiając się, skąd się wziął w tej nieprzebytej puszczy, ostatkiem sił dobrnęli pod drzwi. Stały otworem. Królewna nieśmiało zajrzała do środka, lecz nikogo nie zauważyła. Powiedziała na wpół przytomnemu ze zmęczenia ojcu, żeby zaczekał na nią, a sama weszła do domu. W tym momencie drzwi się zatrzasnęły. Przestraszony radża próbował je otworzyć, ale wysiłki spełzły na niczym. Konając niemal z głodu i pragnienia trzy dni spędził koło domu w płonnej nadziei, że stanie się cud, drzwi się otworzą i odnajdzie z powrotem swoją ukochaną córkę. Straciwszy tę wiarę, odszedł z rozpaczą w sercu.

Uwięziona królewna przekonawszy się, że nie zdoła otworzyć drzwi, bezskutecznie usiłowała otworzyć okna. Rozłąka z ojcem i niemożność wydostania się z pułapki całkowicie ją załamały. Nie wiedziała, co począć. Z płaczem padła na ziemię. Następnego dnia, kiedy pierwszy szok minął, postanowiła przeszukać cały dom. Okazało się, że jest w nim wszystko, co potrzebne do życia, nawet mała studnia z czystą wodą. Po kolei otwierała wszystkie pokoje, aż doszła do małej komórki. Uchyliła drzwi i stanęła jak wryta. Na podłodze leżał martwy człowiek, najwyraźniej królewskiego rodu. Kępki trawy, które rosły na jego ciele, świadczyły o tym, że leży tu już bardzo długo.

Królewna w lot zrozumiała wszystko: „To jest właśnie mój narzeczony". Przepowiednia pandita się sprawdziła.

Odtąd wstawała wcześnie rano, dokonywała ablucji i przychodziła do komórki. Codziennie wyrywała kępkę trawy i składała ją w ofierze bogu słońca. Minęło kilka miesięcy. Pewnego dnia drzwi tego dziwnego domu otworzyły się same, tak jak kiedyś same się zamknęły. Ale cóż to mogło zmienić? Co miała robić nieszczęsna królewna? Dokąd pójść? Nie wiedziała, gdzie jest dom rodzinny czy żyje jeszcze ojciec.

Któregoś upalnego dnia w samo południe zapukał do drzwi przechodzący tędy olejarz ze swoją córką. Byli spragnieni i zmęczeni długą drogą. Królewna przyjęła ich serdecznie, napoiła i przygotowała coś do jedzenia. W pewnej chwili pomyślała, że dobrze by było zostawić tutaj dziewczynę. Z nią razem nie czułaby się taka samotna, co czasami stawało się nie do zniesienia. Zwróciła się z tym do olejarza, a ten, nie rozmyślając długo, zgodził się za niewielką opłatą zostawić córkę u królewny.

Zamieszkały więc razem. Królewna cieszyła się bardzo, że ma wreszcie do kogo otworzyć usta, dziewczyna zaś była zadowolona, że traktuje się ją tutaj przyjaźnie i serdecznie. Zauważyła wkrótce codzienne wizyty swojej pani u zmarłego leżącego w komórce. Wiedziona ciekawością spytała, dlaczego to robi. Królewna chętnie wyjaśniła, że wierzy, iż kiedy wyrwie wszystkie trawki z ciała zmarłego przynosząc je w ofierze słońcu, zmarły ożyje ii wtedy się pobiorą.

Następnego dnia niewdzięczna córka olejarza obudziła się przed królewną, szybko się obmyła, pobiegła do komórki i wyrwała ostatnią kępkę trawy. Kiedy składała ją w ofierze, zmarły ożył i ze słowami „Ram! Ram!"* pojął dziewczynę za żonę. Skąd mógł wiedzieć, że popełniła niecne oszustwo!

Tymczasem królewna jak zwykle udała się do komórki, ale znalazła ją pustą. Na nic tak długotrwała ofiarność i nadzieja! Och, ironio losu! Ta, która miała stać się królową, stała się służącą, zaś dziewczyna służebna dzięki swemu sprytowi będzie teraz królową!

Na nieszczęsną królewnę spadły wszystkie obowiązki domowe. Musiała przygotowywać jedzenie, prać, sprzątać, robić wszystko, co tylko jej kazali. Nocą padając z nóg ze zmęczenia szła spać do małej izdebki. Na tym odludziu nie miała nawet możliwości opowiedzenia komukolwiek swojej smutnej historii. Znów w milczeniu spędzała dni.

Pewnego dnia młody radża wybierał się do miasta. Wychodząc spytał żonę, co by chciała dostać w podarunku.

-  Kup mi bransolety, czerwony szal i jakieś słodycze - poprosiła.

-  A co ty byś chciała? - zwrócił się radża do służącej.

* Ram! Ram! - słowa przywitania wyznawców hinduizmu

-  Chciałbym mieć papugę.

Król wrócił z miasta z podarunkami dla obu kobiet. Królowa założyła nowe bransolety i czerwony szal i zachwycona długo kręciła się przed lustrem. Potem najadła się do syta słodyczy, nie pomyślawszy, żeby choć kawałeczkiem poczęstować służącą. Zawołała ją jedynie, ażeby pochwalić się prezentami.

-  Zobacz, jak mi do twarzy w tych bransoletach i szalu. Pięknie wyglądam, nieprawdaż? Na pewno nigdy w życiu nie widziałeś tak ślicznych rzeczy?

Królewna uśmiechnęła się smutno, ale przytaknęła:

-  Rzeczywiście i szal, i bransolety bardzo cię upiększają. Są naprawdę prześliczne.

Westchnęła cichutko i wróciła do swych obowiązków.

-  Muszą pójść do ukochanego małżonka i jeszcze raz pięknie mu podziękować - dodała oszustka.

Kiedy królewna miała chwilę wytchnienia, bawiła się z papugą i uczyła ją mówić. Wkrótce mądry ptak potrafił już nieźle powtarzać słowa i całe zdania, a pamięć miał świetną. Wieczorami, gdy radża z małżonką po kolacji udawali się na spoczynek, królewna opowiadała papudze smutną historię swego życia. Złej królowej nie spodobała się miłość służącej do papugi, poszła więc na skargę do męża.

-  Och, mój władco! Po cóżeś kupił papugę tej leniwej służącej? Całymi dniami nic nie robi, tylko przesiaduje z nią i uczy mowy. Zupełnie zaniedbała swoje obowiązki. Nie słucha, co do niej mówię. Muszę każde polecenie powtarzać dziesięć razy.

-  Przesadzasz - przerwał król - wszystko robi na czas i dobrze. Podziwiam, jak świetnie nauczyła papugę mówić, a i ptak jest wspaniały. Kiedy podchodzę do klatki, woła „Ram! Ram!" A jakie piękne wiersze umie na pamięć!

„Mów, co chcesz - pomyślała przewrotna córka olejarza - a ja jednak pozbędę się ptaka. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na przykład pożarł go kot". Głośno zaś powiedziała:

-  No dobrze, wobec tego każ go przynieść wieczorem. Skoro tak chwalisz, posłuchamy razem wierszy w jego wykonaniu.

Po kolacji przyniesiono klatkę z papugą i małżonkowie przygotowali się do słuchania.

-  Miła papużko - zwrócił się do niej radża z prośbą - chcielibyśmy posłuchać, czego się nauczyłaś od swojej pani.

-  Dobrze, czy mogę opowiedzieć pewną prawdziwą historię?

-  Tak, tak, opowiadaj co rychlej.

Papuga zaczęła snuć opowieść: „Były sobie córka króla i córka ministra. Obie pobierały nauki u znanego pandita. Królewska córka codziennie ofiarowywała nauczycielowi złotą monetę, zaś córka ministra srebrną..."

Tak oto mądry ptak przekazywał to, czego nauczyła go królewna. Opowieść zbliżała się ku końcowi, aż wreszcie padły słowa: „Tak mijały dni i noce. Na ciele zmarłego pozostała tylko jedna kępka trawy..."

Można sobie wyobrazić, co przeżywała była służąca! Ogarnął ją strach,

a zarazem wściekłość. Za chwilę przepadnie wszystko, co tak sprytnie osiągnęła! Zaraz wyda się oszustwo, które popełniła. Rzuciła się jak opętana do klatki, aby ukręcić łeb wstrętnemu ptakowi, lecz nie zdążyła. Drzwiczki się otworzyły, papuga wyfrunęła i usiadła na oknie. Radża się zdziwił, że ciekawa opowieść została przerwana. Niczego jeszcze się nie domyślał.

Papuga dokończyła smutną historię królewskiej córki, po czym wyleciała przez otwarte okno i spokojnie usiadła na gałęzi drzewa.

Wreszcie radża wszystko zrozumiał i nie zwlekając ani chwili pojął królewnę za żonę, zaś córka olejarza przejęła znów obowiązki służącej.

 

 

Królewna-niemowa

Dawno dawno temu pewien radża rządził bardzo bogatym krajem. Ludziom w jego królestwie niczego nie brakowało, żyli w spokoju i dostatku i byli szczęśliwi. Ich władcy natomiast nie radowało nic. Był już w wieku podeszłym, mimo to nie doczekał się jeszcze potomstwa. To właśnie było powodem jego ciągłej udręki.

Pewnego dnia radża wybrał się na polowanie. Nagle jego koń czegoś się wystraszył i pędząc galopem poniósł jeźdźca daleko w nieprzebyty las. Udało się go zatrzymać dopiero wtedy, gdy sam się zmęczył szaleńczym biegiem. Król zsiadł z konia, przywiązał go do drzewa i udał się na poszukiwanie jakiegoś źródła, albowiem był bardzo spragniony.

Przedzierając się przez leśną gęstwinę zobaczył niespodziewanie małą chatkę. Mieszkał tu pustelnik, który przyjął przybysza bardzo serdecznie, napoił świeżą wodą i zaproponował odpoczynek. Zmęczony król chętnie usiadł w cieniu drzewa.

-  Synu - odezwał się nagle pustelnik - wydaje mi się, że coś cię trapi, wyglądasz na człowieka nieszczęśliwego.

Radża szczerze opowiedział mu o swych kłopotach i pustelnik bardzo się tym przejął. Żal mu się zrobiło pokrzywdzonego przez los króla.

-  Zaczekaj trochę - powiedział i po chwili przyniósł owoc jujuby.*((* jujuba - gatunek drzewa oraz nazwa jego owoców)

-Weź go i daj do zjedzenia swojej rani. * (** rani - królowa, księżna, żona radży)

Przekonasz się, że obdarzy cię potomstwem. Jednak stawiam ci jeden warunek. Będziesz musiał oddać mi pierwsze dziecko.

Radża się ogromnie ucieszył. Radość, iż wreszcie spełnią się jego pragnienia, była tak wielka, że bez zastanowienia przyjął warunek. Jak na skrzydłach podbiegł do konia, skoczył w siodło i popędził do pałacu. Wbiegł do komnat królowej i od razu poprosił, by zjadła owoc.

Powoli mijały dni i miesiące, aż nastał czas i rani powiła syna. Co za radość zapanowała w pałacu i całym królestwie! Król zupełnie stracił głowę ze szczęścia i... zapomniał o obietnicy danej pustelnikowi. Po pewnym czasie królowa urodziła drugiego syna. Chłopcy rośli, ojciec kochał ich nad życie, niepomny tego, co się wydarzyło kiedyś w lesie.

Pustelnik zjawił się, kiedy starszy syn miał szesnaście lat, a młodszy piętnaście, i przypomniał królowi o swoim warunku. Cóż pozostało nieszczęśliwemu ojcu? Nie widział innego wyjścia niż spełnienie przyrzeczenia, tym bardziej że bał się, iż rozgniewany pustelnik może rzucić na niego klątwę. Z rozpaczą w sercu oddał syna starcowi, a że chłopak był mądry, zrozumiał sytuację i bez sprzeciwu zgodził się opuścić dom rodzinny. Jedyną rzeczą, o którą poprosił ojca na pożegnanie, był najlepszy koń z królewskiej stajni. Wreszcie ruszyli w drogę. Prowadząc konia za uzdę chłopiec naumyślnie pozostawał trochę w tyle. Zamyślony pustelnik nie zauważył, kiedy królewicz zdjął z głowy turban, szybko podarł go na kawałki i zaczął rzucać je za siebie.

Gdy znaleźli się w domu, trochę odpoczęli i pożywili się, pustelnik zaprowadził królewskiego syna do głębokich podziemi. Tam znajdowała się duża świątynia bogini Kali*. Pośrodku wznosił się wielki posąg bogini, a przed nim było przygotowane wszystko do odprawiania modłów.

-  Zostań tutaj, muszę dokonać ablucji, potem przyjdę po ciebie - powiedział pustelnik i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Chłopiec został sam. Zaczął rozglądać się po świątyni, która wydała się mu dość dziwna. Podszedł do jakichś drzwi, a gdy je otworzył, stanął jak wryty. Nogi się pod nim ugięły, a serce skoczyło do gardła. Na ścianach niewielkiej komórki wisiały ludzkie czaszki, które przeraźliwie zarechotały wytrzeszczając puste oczodoły. Wystraszony chłopiec szybko zamknął drzwi, a kiedy trochę ochłonął z wrażenia, zobaczył drugie wrota. Pokonał strach i wiedziony ciekawością zajrzał do środka. Przez moment myślał, że zaraz zemdleje. Na podłodze stały wielkie kotły napełnione po brzegi krwią. Cofnął się prędko i stanąwszy na środku świątyni z trudem próbował się uspokoić. Serce kołatało jak szalone, nogi się trzęsły, rozpaczliwe myśli tłukły się po głowie. „Co robić? Jak się ratować? Dokąd uciekać? Gdzie się podział pustelnik?"

Nie był to jednak pustelnik, tylko demon przebrany za ascetę. Kiedy wreszcie wszedł do świątyni, królewski syn już się nie łudził nadzieją na ratunek.

-  Schyl głowę przed boginią - rozkazał demon, mocno chwytając chłopca i popychając ku posągowi.

Cóż było robić? Nachylił się posłusznie i w tym momencie demon potężnym uderzeniem miecza obciął mu głowę. A więc ofiara dla krwawej bogini została złożona.

Tymczasem w pałacu królewskim, gdzie zapanował powszechny smutek, młodszy syn nie widząc nigdzie starszego brata, zaczął się niepokoić o jego los. Pewnego dnia nikomu nic nie mówiąc osiodłał konia i wybrał się na poszukiwanie zaginionego. Ledwie oddalił się od pałacu, zobaczył na drodze kawałki podartego turbanu, które zaprowadziły go do chaty pustelnika-demona. Obszedł ją dookoła, a gdy przekonał się, że nikogo nie ma, dostał się do środka i

(* Kali - groźna małżonka boga Siwy, wyobrażana jako wieloręka kobieta ze ściętą głową w dłoniach i w girlandzie z ludzkich głów)

bez trudu trafił do świątyni Kali. Gdy otworzył drzwi komórki i zobaczył wiszące na ścianach czaszki, cofnął się przerażony, lecz nagle usłyszał głos swego brata. Odwrócił się i w jednej z czaszek rozpoznał jego głowę.

-  Och, bracie, po cóż przyszedłeś? To nie święty asceta tu mieszka, lecz okrutny demon. Zabije cię tak samo jak mnie i złoży w ofierze bogini Kali. Najpierw każe pochylić głowę przed boginią, a kiedy to uczynisz, ten oto miecz spadnie na twój kark. Ale wiem już, jak masz postąpić. Słuchaj uważnie, co ci powiem. Kiedy każe ci schylić głowę, powiedz, że nie wiesz, jak to się robi, ponieważ jesteś z królewskiego rodu. Na pewno będzie chciał pokazać i wtedy musisz szybko schwycić miecz i zabić go. Potem weź z rąk bogini dzbanek, który jest napełniony amrytą**, i wylej na mnie ten boski płyn. Wówczas ożyję. Pamiętaj więc, zrób dokładnie to, co powiedziałem.(** amrytą - mityczny napój bogów)

Młodszy brat zapewnił, iż uczyni wszystko, jak należy i właśnie w tym momencie wszedł do świątyni demon. Ucieszył się bardzo, kiedy zobaczył tak piękną zdobycz. Na pytanie królewicza, gdzie jest jego starszy brat, odpowiedział, że pracuje poza domem, lecz wnet nadejdzie.

-  Och, królewiczu - zaproponował - przyszedłeś z daleka, myślę, że zanim wybierzesz się w drogę powrotną, powinieneś złożyć hołd bogini. Podejdź do niej i schyl głowę.

-  Och, święty mężu - rzekł królewicz - wiesz przecież, że jestem z królewskiego rodu. Nie zwykłem pochylać głowy. Może byś pokazał, jak to się robi.

-  Nic prostszego, zobacz - i demon nisko pochylił się przed boginią.

W ułamku sekundy królewicz schwycił miecz i co sił w ręku odrąbał głowę potworowi. Szybko wziął dzbanek z amrytą, polał życiodajnym płynem czaszkę swego brata, a potem pozostałych ofiar i w mig wszystkich ożywił. A byli to sami królewicze, których potworny demon zwabiał pod różnymi pretekstami do swego domu i zabijał.

W tym samym lesie mieszkała siostra demona. Tego dnia była jakoś niespokojna o brata, w związku z czym postanowiła go odwiedzić. Gdy tylko wbiegła do świątyni, królewicz natychmiast podniósł miecz, by ją zabić. Wystraszona zaczęła błagać:

-  Nie zabijaj mnie, królewiczu, jeśli okażesz litość, odkryję ci tajemnicę pewnego cudownego miejsca. Nie pożałujesz!

Zaciekawiony królewicz chciał się przekonać, czy mówi prawdę. Pożegnał się z bratem, obiecując rychły powrót, i poszedł za siostrą demona. Dosyć długo przedzierali się przez las, potem znaleźli się wśród gór. Wspinając się dotarli do dużego kamienia, który demonica odsunęła z niemałym trudem. Pod nim ukazało się podziemne wejście. Zeszli w dół i nagle ich oczom ukazał się piękny pałac. Wyglądał na nie zamieszkany.

-  Teraz posłuchaj mojej opowieści-zaczęła siostra demona.-Mieszka w tym pałacu niema królewna, którą umieścił tutaj jej rodzony ojciec. Żeby

córce się nie nudziło, zostawił jej niezliczoną ilość zabawek. Nie są to zwyczajne zabawki - wszystkie wykonano z różnych drogocennych kamieni: brylantów, rubinów i innych. W pałacu może również zagrać zaczarowana muzyka, która uleczy dziewczynę. Muzyka na razie milczy, a odezwie się dopiero, gdy królewna zacznie mówić, zaś królewna ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin