Boileau Pierre, Narcejac Thomas - Nietykalni.pdf

(728 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
850411018.002.png
BOILEAU-
-NARCEJAC
NIETYKALNI
Przekład:
Marek Biniecki
Krajowa Agencja Wydawnicza
Katowice 1992
850411018.003.png
Tytuł oryginału: Les intouchables
ISBN 83-03-03563-0
© Copyright by Editions Denoel, 1980
© Copyright for the Polish edition by Krajowa Agencja Wydawnicza, Katowice 1992
Opracowanie graficzne
Renata Pacyna
Redakcja
Renata Zarębska
Redakcja techniczna
Iwona Szoska
Korekta
Renata Kempska
Krajowa Agencja Wydawnicza
Katowice 1992
Wydanie I
Ark, wyd. 7,5. Ark, druk. 8,25
Skład: Zakłady Graficzne Katowice
Druk i oprawa:
Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza
Zam, nr 1633/K-92
850411018.004.png
Drogi przyjacielu!
Zatem udało się panu mnie odnaleźć. Dzięki Opatrzności ‒ powiada pan. Być mo-
że. Niechże pan jednak nie sądzi, iż zamierzałem ukrywać się w Paryżu. Nie. Chciałem
po prostu zagubić się w tłumie, zniknąć, by zacząć życie od nowa. Świadomie zerwa-
łem wszelkie więzy. Niewątpliwie powinienem był podzielić się wątpliwościami z
panem ‒ przez wiele lat moim duchowym ojcem ‒ ale z góry odgadywałem pańskie
odpowiedzi. I uważałem je za niewystarczające. Już dostatecznie byłem zraniony, by
jeszcze pogłębiać rozpacz bolesną sceną, która nieuchronnie nastawiłaby nas przeciw-
ko sobie. Wolałem odejść ukradkiem, jakbym uciekał. Widzi pan, byłbym rad, gdyby
Opatrzność jak pan to mówi ‒ nie mieszała się w moje sprawy. Proszę mi wybaczyć tę
szczyptę urazy. Niech pan będzie spokojny; skierowana jest przeciw mnie samemu.
Uraza to zło nękające ludzi, którym nie było dane dostąpić łaski schizofrenii. Istnieje
we mnie, pomimo wstrząsów, które sobie zadaję, jakaś opierająca się upadkowi ściana.
Pański list pochylił nieco bardziej ową chwiejną budowlę. Teraz już nic nie wiem;
czuję jednocześnie radość i gniew. Lecz mimo wszystko sądzę, iż radość bierze górę.
Nie zrobił pan błędu, jakim byłoby wybaczenie mi. Uznałbym je za zniewagę.
Otwarł pan przede mną ramiona, więc być może opowiem o sobie, skoro, jak pan
utrzymuje, jest w stanie mnie zrozumieć. Nie ulega wątpliwości, iż minęło dziesięć lat.
Dziesięć lat; wystarczająco długo, by potępienie zmieniło się w ciekawość. Ponieważ
jeden z pańskich przyjaciół minął mnie na ulicy, kiedy wracałem do domu, i nie
omieszkał wspomnieć panu o owym spotkaniu, być może jest to coś więcej niż szczę-
śliwy przypadek. Widzę w tym jeszcze niejasną oznakę zmiany, mogącej uczynić me
życie znośniejszym. Tak bardzo chciałbym się czasem przed kimś otworzyć!
5
850411018.005.png
Opowiem panu wszystko, jakbym upuszczał z siebie krew. Mam dużo czasu, nie-
stety, ponieważ od kilku miesięcy pozostaję bez pracy. Dziś pragnę pani jedynie po-
dziękować. Nie jestem winny i czuję wzruszenie, kiedy twierdzi tak druga osoba. Raz
jeszcze dziękuję.
Z całego serca
Jean-Marie Quéré
Drogi przyjacielu!
Odczekałem cztery dni. Aby odzyskać spokój umysłu. Aby mówić o sobie bez-
stronnie, jeśli to w ogóle możliwe. W każdym razie bez schlebiania, a zwłaszcza bez
pięknych słówek. Tak, straciłem wiarę. To stalo się nagle. Zdarzają się słynne przypad-
ki nawróceń czy iluminacji, które przypominają miłość od pierwszego wejrzenia. Zda-
rzają się również nagłe utonięcia. W sekundzie znika horyzont. Pełna blasku prawda
staje się rozpaczliwym przekonaniem. Widać już tylko lewą stronę wszystkiego; co
więcej, odkrywamy, iż nigdy nie było prawej. To przydarzyło mi się pewnego nie-
dzielnego wieczoru... Mógłbym podać dokładną datę i godzinę, tak żywe pozostaje we
mnie owo wspomnienie. Oglądałem program o życiu zwierząt. Miałem za sobą męczą-
cy dzień i nieuważnie śledziłem ruchy taplającego się w błotnistej kałuży hipopotama,
gdy nagle kamera uchwyciła małe stado zebr skubiących trawę nad wodą.
Uwielbiam zebry za ich łagodność i żywotność. Mają w sobie coś pulchnego, pyza-
tego i filuternego, co przywodzi na myśl dzieciństwo. Zrywały pęki trawy, podnosiły
łby, nastawiały ucha na krążące w powietrzu odgłosy i uspokojone wracały do jedze-
nia. Nie zauważyły, przyczajonej za krzakiem lwicy.
Wciąż widzę tę sprężoną do skoku bestię. Wszystko wyrażało w niej zbrodnię.
Mordercza namiętność wprawiała mięśnie w drganie, a ślepia niczym sagaje zadawały
śmierć. Nagle spłoszone zebry zaczęły żwawo umykać. Lwica na ukos rzuciła się za
nimi w pościg, rychło oddzielając jedną zebrę od niknącego już w tumanach kurzu
stada, i wiedziałem, że dokonana zostanie zbrodnia.
Wielokrotnie widziałem już podobne sceny i nie wprawiało mnie to w zbytnie
6
850411018.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin