Masterton Graham - Bezsenni.pdf

(1229 KB) Pobierz
1118276266.001.png
GRAHAM MASTERTON
Bezsenni
ROZDZIAŁ I
John O’Brien stał w smudze słonecznego światła przed lustrem w garderobie,
przymierzając kwiecisty szkarłatny krawat od Armaniego. Robił to z precyzją i
ceremonią, nie tylko, dlatego że zwykle działał precyzyjnie i lubił ceremonię, ale
ponieważ wiedział, że po raz ostatni czyni to jako zwykły śmiertelnik.
Wygładził ciemnoniebieską kamizelkę, żeby lepiej przylegała do torsu, a potem
obciągnął również mankiety. Podobało mu się własne odbicie w lustrze. Zawsze
starał się być dobrze ubrany. „Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie ci spotkać się ze
Stwórcą – mawiał jego ojciec – więc codziennie ubieraj się tak, jakby to miało
przypaść właśnie dzisiaj”. Umierając na atak serca prawie dokładnie dwa lata temu,
ojciec nosił sportową kurtkę od Abercrombiego i Fitcha.
W lustrze pojawiła się za jego ramieniem Eva, piękna i wytworna w swoim
bladożółtym kostiumie od Evy Chun.
–Czy jego ekscelencja sędzia Sądu Najwyższego jest już gotów? John wysunął do
przodu szczękę i pokręcił głową.
–Jego ekscelencja jest gotów, ale jego ekscelencja nie jest oficjalnie sędzią Sądu
Najwyższego, dopóki nie zostanie zaprzysiężony.
–Jego ekscelencja znowu dzieli włos na czworo – uśmiechnęła się Eva.
–Na tym właśnie polega moja praca. Wiesz chyba, co mówi czternasta poprawka
do konstytucji: „Żadna władza nie pozbawi nikogo życia, wolności i własności bez
podzielenia na czworo każdego włosa stąd aż do Kalamazoo”.
Uśmiechnęła się, a potem uścisnęła go i pocałowała w ramię.
–Najwspanialszy rozszczepiacz włosa na czworo, jaki się kiedykolwiek narodził.
Mam zamiar dać z siebie wszystko – odparł John; i powiedział to całkiem serio.
–Będziesz najlepszy – zapewniła go Eva. – Przywrócisz Sądowi Najwyższemu całą
należną mu wagę.
John odchrząknął rozbawiony i poklepał się po brzuchu.
–Nie chcesz chyba powiedzieć, że praca w Sądzie Najwyższym przyczyni się do
spadku mojej wagi? Nigdy w całym życiu nie zapraszano mnie na tyle lunchów. Co
sądzisz o tym krawacie? – zapytał po chwili. – Nie jest zbyt wyrazisty? Może
powinienem założyć coś bardziej stonowanego?
–Jest doskonały. Wyrazisty, tak. Ale w granicach dobrego smaku. Dokładnie tak
jak ty.
Roześmiał się. A potem przez krótką chwilę przyglądali się sobie w lustrze,
zadowoleni i pełni dumy. W wieku czterdziestu ośmiu lat John miał zostać
najmłodszym sędzią Sądu Najwyższego w historii – młodszym nawet od Williama
Rehnquista, nominowanego przez Richarda Nixona w roku tysiąc dziewięćset
siedemdziesiątym pierwszym. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, bujne szpakowate
włosy i szeroką wyrazistą twarz, która wyglądała, jakby wyciosał ją z litego
dębowego bloku, pełen rozmachu, obdarzony niesamowitym talentem, niemający
jednak cierpliwości do szczegółów rzeźbiarz.
Mimo niespokojnej, surowej urody zrobił wspaniałą karierę – najlepszą, jaką mogą
zapewnić rodzinne powiązania i pokaźna, gromadzona od lat fortuna z
Massachusetts. Jego ojciec, senator Douglas O’Brien, był najbogatszym i najbardziej
otwartym politykiem od czasów Josepha Kennedy’ego. John i jego dwaj bracia
wychowywali się wśród uprzywilejowanych i kulturalnych – podróżując, pływając na
żaglach, grając w polo, jeżdżąc na nartach i udzielając się towarzysko wszędzie,
gdzie było warto, od Monaco aż po Aspen. Na osiemnaste urodziny ojciec podarował
mu pomalowanego na zielony kolor O’Brienów astonmartina (nadal stał w garażu), a
także siedem milionów dwieście tysięcy w papierach wartościowych. Na dwudzieste
pierwsze urodziny dostał ten dom – obrośnięty bluszczem, wzniesiony z czerwonej
cegły pałac z widokiem na Charles River, trzynastoma sypialniami, małą salą balową i
olbrzymią biblioteką.
Wnętrze tej ostatniej mieściło mniej więcej półtora kilometra dębowych półek, na
których ciągnęły się rzędy oprawnych w skórę prawniczych tomów. Stanąwszy po
raz pierwszy w progu John zamknął oczy. „Jeśli sprawiedliwość ma jakiś zapach –
powiedział wtedy – to unosi się on właśnie tutaj”.
W wieku dwudziestu czterech lat ukończył summa cum laude wydział prawa
Uniwersytetu Harvarda i natychmiast objął intratne stanowisko w kancelarii Howell
Rhodes Macklin, najznakomitszej bostońskiej firmie prawniczej, obsługującej również
i jego rodzinę.
Mając lat dwadzieścia dziewięć wygrał sprawę oskarżonego o gigantyczną
defraudację Bonatella i został jednym z głównych wspólników, a prowadzona za
czasów prezydentury Cartera energiczna kampania w obronie praw obywatelskich
zwróciła na niego uwagę prokuratora generalnego, Griffina B. Bella, który mianował
go swoim zastępcą w Departamencie Sprawiedliwości.
Obecnie – nominowany na miejsce zmarłego niedawno na raka płuc sędziego
Everetta Berkenheima – osiągnął ów ozłocony chwałą szczyt, o czym marzył od
początku swojej kariery: miał się stać jednym z dziewięciu ludzi, którzy doskonalą i
interpretują konstytucję Stanów Zjednoczonych: sędzią stojącym ponad wszystkimi
innymi sędziami.
Magazyn Time, choć z rezerwą traktował jego liberalną politykę – w szczególności
zdecydowany sprzeciw przeciwko karze śmierci – przedstawił go jednak jako
człowieka „odważnego i prostolinijnego”. John rzeczywiście uważał się na ogół za
odważnego i na ogół za prostolinijnego. Czasami wydawało mu się nawet, że jest
waleczny. Kochał Evę jak nigdy dotąd – głupi romans sprzed trzech lat z młodszą
partnerką raczej wzmocnił ich małżeństwo, niż mu zaszkodził. Był zdrowy i bogaty,
miał ładną córkę i dosłownie setki przyjaciół. Każdy dzień wydawał się opromieniony
słońcem i przynosił nowe wyzwania.
Niepokoił go jedynie „pan Hillary”.
„Pan Hillary” – malutka plamka w jego życiorysie, malutka plamka, której nie mógł
zetrzeć. Wydawała się taka nieznaczna – nie większa od niewielkiego punkcika pleśni
na idealnie pomalowanej ścianie – ale zawsze obecna. Od wczesnego dzieciństwa
nawiedzał go w nocy nieodmiennie ten sam przerażający koszmar; milczący i
chłodny obraz, który tkwił gdzieś w odległych zakamarkach jego podświadomości i
nie miał do niego dostępu w ciągu dnia. Przed ukończeniem trzydziestki próbował
Zgłoś jeśli naruszono regulamin