Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. Sergiusz Piasecki KOCHANEK WIELKIEJ NIEDŹWIEDZICY 2 P R Z E D M O W A Latem 1936 r. zrobiłem osiem tysięcy kilometrów, klucząc wzdłuż ściany wschodniej. Nasza granica z Sowietami, mimo, że stężała w odrutowaniu granicznem – drga niepokojem. Tak, jakbyśmy byli u podnóża wulkanu. Kwiatki na nim rosną i kozy się pasą. Przecież zastygłe masy żużla mówią o tem, co było. I czujemy pod ziemią nieuchwytne drżenie. Te zastygłe wylewiska przeszłości – to krzyże po lasach stawiane poległym w walkach z bandami dywersyjnemi policjantom, to wyrwy w ludziach pod strzechami chłopskiemi – wyrwy w ludziach, których wybuchy Eurazji zmiotły lub wymiotły, to opowiadania krwawe, ziejące okrucieństwem Wschodu, po którem zostały głębokie blizny w duszach ludzkich. To drżenie nieuchwytne – to czasem przeprowadzane na strażnicę KOPU indywiduum, dążące za druty, to słuchy nieuchwytne, niewiadomo jakiemi drogami znagła po wsiach idące, to dywersja przemyślna, znagła nasilająca nastrojami komunistycznemu nasze arterje komunikacyjne, nasze punkty węzłowe. Minął czas złotych interesów importowych i eksportowych nad granicą, przemytniczego Eldorado, oszalałych raidów zorganizowanych watah. Życie granicy weszło pod ziemię, ale nie zamarło. Pochodzę z bramy Smoleńsko–Witebskiej, bramy szerokiej na siedemdziesiąt kilometrów, na której miało miejsce w dziejach dwadzieścia osiem wielkich pobojowisk. Może dlatego my, ludzie ztamtąd, mamy specjalnie wyczulone ucho seismiczne na szmery z Eurazyjskiego lądu, na melodję granicy, która wszak w dziejach biegła od brzózki do brzózki, od błotka do błotka, pasem niewiadomym, pasem szerokim nieraz na kilkadziesiąt kilometrów. Może dlatego specjalnie zabiegliwie notowałem te drgnienia granicy. Dlatego wielkiem zdarzeniem dla mnie było, kiedy pewnego dnia otrzymałem z więzienia na Świętym Krzyżu dwa wielkie bruljony, zasypane drobnym maczkiem i kiedy wczytawszy się w nie, zrozumiałem, że to pisze swoje wspomnienia były przemytnik na odcinku Raków – Iwieniec. Sergjusz Piasecki – tak nazywał się autor – pisał: „Gdyby zrzucić wieczorem w głuchą jesienną noc z granicy welon mroku, zobaczylibyśmy na dłuższym odcinku, ciągnące ku granicy partje przemytników. Idą po trzech, po pięciu, a nawet po dziesięciu i kilkunastu. Większe partje prowadzą doskonale znający granicę i pogranicze „maszyniści”. Małe partje chodzą przeważnie na swoją rękę. Idą nawet kobiety, po kilka naraz, aby za złoto, srebro i dolary kupić w Polsce towary, które można sprzedać ze sporym zyskiem w Sowietach. Są i partje uzbrojone, lecz ich bardo mało. Przemytnicy broni nie noszą. A jeśli ktoś z nich bierze z sobą komin, to w razie zatrzymania ich, jeśli widzi, że nie ma do czynienia z chamami, których otriezów 1 przemytnicy więcej się boją, niźli wszystkiego innego, to odrzuca broń od siebie. Z bronią chodzą Alińczuki, Saszka i jeszcze niektórzy przemytnicy, mający po temu bardzo ważne powody. Po zdjęciu osłony mroku z pogranicza, zobaczyliśmy rekinów granicy, chłopów z otriezami, karabinami, rewolwerami, siekierami, widłami i drągami, czyhającymi na zdobycz. Zobaczylibyśmy czasem i bandę dywersyjną, złożoną z kilkunastu lub kilkudziesięciu ludzi, uzbrojonych w rewolwery, karabiny, granaty, a czasem i karabiny maszynowe. Zobaczylibyśmy i skamiejeczników, przemycających kradzione konie z Polski do Sowietów, a z Sowietów do Polski. Zobaczylibyśmy wreszcie niezwykłą postać... człowieka, który samotnie przemierza pogranicze i przekracza granicę... Idzie często po najniebezpieczniejszych drogach. Kroczy z rewolwerami w 1 Otriez – karabin z obciętą lufą 3 rękach, z granatami za pasem, ze sztyletem u boku... To szpieg... Stary, wytrawny, cudem ocalały z dziesiątków zajść, zdecydowany jak djabeł, szalenie śmiały korsarz granicy. Obawiają się go wszyscy: i przemytnicy i strażnicy i agenci wszelkich instrukcyj wywiadu i kontrwywiadu i chłopi... Złapać przemytnika – wymarzona gratka! Ale wleźć na takiego szatana – najstraszniejsza rzecz!... Zobaczylibyśmy i wiele innych ciekawych spraw... O niektórych z nich opowiem w dalszym ciągu mej opowieści.” Wczytałem się w rękopis. Oto już drugi raz gdzieś z głębi murów więziennych wyciągają się ku mnie ręce zamurowanych dla świata. Jakaż to okropna rzecz – ślęczeć miesiącami długiemi, latami nad pisaniem w warunkach najstraszniejszych, brać się do pisania ludziom, którzy do niego są nie nałożeni, nie mieć żadnej pomocy, żadnej wskazówki, żadnej zachęty, żadnej otuchy, upadać pod ciężarem zwątpień, posuwać się w zupełnie niewiadome, obracać słowo – nowe narzędzie, które tak różni się od wytrycha i brauninga – w nieumiejętnej głowie, a potem wysyłać spęczniałą rzecz w daleki wypolerowany świat. Ten pierwszy, to był Urke Nachalnik. De profundis żydowskiego ghetta, z siedemnastu lat ciężkiego więzienia wyciągnięty, wsparty pomocą, rychło odkrył w sobie gusta mieszczańskie, delikatnym rozumem ocenił, że fach przestępcy nie jest lukratywnym fachem. Ożenił się z akuszerką, a wydawnictwo ofiarowało mu jako prezent ślubny szerokie francuskie łoże. Potem zaczął dobrze zarabiać na honorarjach z pism amerykańskich. Rękopis Piaseckiego był rękopisem ze świata całkiem innych przeżyć, bardziej skomplikowanych. Tytuł tej powieści, czy też opowieści – „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”. To pod jej zimnym blaskiem, tej nigdy nie zachodzącej konstelacji, stawia pierwsze kroki niedoświadczony młody chłopak po opuszczeniu wojska, kiedy go koledzy biorą na pierwszą wyprawę przemytniczą. Pod nogami ugina się srebrzysty wrzos, czarne dukty leśne otwierają się w jaśniejące polanki, nad któremi stoi w blasku swoich gwiazd – Wielka Niedźwiedzica. Życie z przygranicznem Eldorado płynie w ciągłem niebezpieczeństwie i w nadmiarze pieniędzy. Odważny i przedsiębiorczy chłopak awansuje coraz dalej. Rozporządza tysiącami dolarów. Ma kochanki po obu stronach granicy, dyktuje granicy swoje prawa. Przestaje nosić towar, poczyna „wodzić figurki”, to znaczy przeprowadzać ludzi przez granicę. Aż wreszcie – wypływa na wielkie wody istnego korsarstwa – w komitywie z dwoma innemi szalonemi pałkami poczyna zasadzać się na wracających z zagranicy z dolarami i złotemi rublami przemytników. Śpi tygodniami pod baldachimem śródleśnych jedli. Zna każdy przesmyk, którym idzie zwierzyna, wie kiedy nie napróżno uderzyć, zna jej obyczaje. Naprzykład historja polowania na Berka, zwanego Stonogą: „Szczur (przezwisko kompana Piaseckiego) dowiedział się w miasteczku, że pewna partja powstańców (tak przezywano pewną kategorię gorzej zorganizowanych „dzikich” przemytników. Przyp. mój) chodzi za granicę nie bezpośrednio z miasteczka Rakowa, lecz z Wołmy. Niosą w tamtą stronę bardzo drogi towar, a wracają bez towaru na naszym odcinku. Natomiast ich odprowadzający, Berek Stonoga, po przerzuceniu dwuch, trzech partyj, wracał z zagranicy sam, przynosząc wypłacone mu za towar dolary. Przenosił większe sumy – od pięciu do dziesięciu tysięcy dolarów, zależnie od ilości i wartości przenoszonego przez granicę towaru. Podano nam w przybliżeniu odcinek, którym wracał z Sowietów Berek Stonoga. Znajdował się w pobliżu Tekli Pola. Ustaliliśmy po pewnym czasie, że Berek Stonoga idzie, po przejściu granicy, sześciu drogami. Przechodzi obok dębowego boru dziedzica Nowickiego, wąwozem w pobliżu stodoły rządcy tamtego majątku, Karabinowicza, obok karczmy, znajdującej się na drodze z Wołmy do Rakowa i wreszcie lasem, znajdującym się w pobliżu karczmy. Tam szedł trzema drogami: łąką obok wsi, na lewem skrzydle lasu i ścieżką, przecinającą las na drugą stronę. Biorąc na wzgląd wiele różnych okoliczności, robiliśmy zasadzki na jednej z tamtych dróg. Wciąż bezskutecznie. A potem Szczur się dowiadywał w miasteczku, że Berek Stonoga znów powrócił na pilnowanym przez nas odcinku. Szczur się wściekał. 4 Rozpoczęły się księżycowe noce. Gdy niebo przecierało się z chmur, było wygodniej urządzać zasadzki. Pewnego razu zrobiliśmy, jak zwykle, zasadzkę w dwuch punktach: ja na ścieżce, prowadzącej przez środek lasu, a Szczur na lewem jego skrzydle. Przypuszczaliśmy, że Stonoga będzie wracać po jednej z tych dróg. Była godzina druga w nocy. Miejsce naszych zasadzek leżało w sporej odległości od granicy. Uważnie patrzyłem w znajdujący się przedemną teren, bojąc się przeoczyć powracającego z zagranicy Żyda. Gdy mi się zdawało, że dostrzegam jakiekolwiek poruszenie w terenie, powstawałem z miejsca i szczegółowo przeglądałem okolicę. Przekonywałem się, że to złudzenie i znowu siadałem na ściętym pniu sosny. W pewnej chwili posłyszałem z lewa hałas. Pobiegłem tam brzegiem lasu. Zbliżyłem się ku miejscu zasadzki Szczura. Zobaczyłem, że rewiduje jakiegoś chłopa, który hałaśliwie się prosił, aby Szczur go puścił i dawał mu dziesięć rubli w złocie. Chłop niósł w worku kilkanaście kilogramów owczej wełny i mówił, że idzie do krewnych, mieszkających w pobliżu Wołmy. Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Gdy Szczur puścił chłopa, powiedziałem do kolegi, że, według mego mniemania, Berek Stonoga nigdy nie wraca z Sowietów sam, a zawsze idzie w towarzystwie chłopa i baby, którzy idą pierwsi, w odległości kilkudziesięciu kroków od siebie, a za nimi, zdala, postępuje Berek. Przypomniałem mu babę, którą zatrzymaliśmy w pobliżu stodoły Karabinowicza. Szczur, nic nie mówiąc, pobiegł drogą, którą przeszedł uprzednio chłop. Po kwadransie wrócił i powiedział: – Masz rację, z tyłu szła baba, a jeszcze dalej ktoś w butach; wykiwali nas.” Przytoczyłem któryś z fragmentów, by dać próbkę faktury. Czytałem tę książkę z mapą sztabową w ręku. Zwolna Piasecki zostaj...
mlynusz