Wieczni Wygnańcy - C.L. Smith(1).txt

(619 KB) Pobierz
C.L. Smith Wieczni Wygnańcy

Była to pora Światła, była to pora Ciemności,
była to wiosna nadziei, była to zima rozpaczy,
mieliśmy wszystko przed sobą, nie mieliśmy nic przed sobą,
wszyscy szliśmy prosto do Nieba, wszyscy szliśmy w zupełnie przeciwnym kierunku.
Karol Dickens Opowieść o dwóch miastach

1

Zachariasz
Może i jestem posłańcem niebios, ale nie jestem doskonały.
Obserwuję jak moja dziewczyna naciąga na różowe majtki luźną koszulkę „Dallas Cowboys”
i kładzie się spać.
To brzmi perwersyjnie, wiem. Ale ja zawsze obserwuje ją, jak się ubiera, rozbiera, bierze
prysznic i kąpiel.
Był też jeden niebiański weekend w sierpniu ubiegłego roku, kiedy zepsuła się klimatyzacja.
Cały dzień spędziła w łóżku goluteńka, czytając Tolkiena pod sufitowym wentylatorem.
Ale ja jej wcale nie podglądam. Po prostu pilnuje.
Pilnowanie jej dwadzieścia cztery godziny na dobę to mój obowiązek. Jestem Aniołem
Stróżem (w skrócie AS) Mirandy. Żółtodziobem stworzonym po pierwszym wybuchu
atomowym w 1945 roku.
Miranda jest moją drugą podopieczną i powodem mojego istnienia. Ona nie ma o tym pojęcia.
Nie może mnie nawet zobaczyć. Nikt nie może, chyba że sam postanowiłbym się ukazać. Ale
to zakazane. Nas, AS-y, obowiązuję pewne zakazy. Jasne, pomagamy, kiedy tylko się da, ale
w sposób niezauważalny lub przynajmniej nie do wykrycia (jestem znany z tego, że od czasu
do czasu łamię zasady.
Co noc patrzę jak śpi. Jest niespokojna. Zawsze. Ciągle poprawiam jej kołdrę, żeby nie
zaplątała w niej nóg. Wtedy by się obudziła.
A i tak nie śpi dobrze. Przejmuje się drobnymi błędami. Czy raczej tym, co uważa za błędy.
Tym, co inni o niej myślą. Tym, co się stanie.
Jak wszyscy ludzie. Szkoda, że nie mogą spojrzeć w nieskończoność. Wtedy problemy takie,
jak dwója z algebry, czepiający się rodzice czy ignorowanie przez Tego chłopaka wydałyby
się nie takie straszne.
Bardzo chciałbym porozmawiać z Mirandą. Powiedzieć jej to.
W zeszłym roku dwa razy obudziła się w nocy z płaczem, mniej więcej w tym samym czasie,
kiedy rozwodzili się jej rodzice. Nie wiem, co jej się śni. Ponoć starsi aniołowie mogą zajrzeć
do umysłu. Brzmi kusząco, prawda? Ale ja i tak bym tego nie zrobił. Nawet gdybym potrafił.
Dość, że tu jestem. Miranda zasługuje na przestrzeń mentalną.
A to jej fizyczna przestrzeń. Moje ulubione miejsce na terra firma.
Śpi głęboko, więc ryzykuję – materializuję się na dżinsowym pufie i zanurzam się w niego.
Cztery ściany kremowego koloru, dwa okna, biały sufit i niemodny złoty dywanik. Łóżko,
biurko, wysoka cedrowa szafa i kufer. Narzuta, którą zrobiła na drutach jej babcia. Pluszowy
pingwin z Wodnego Świata. Plakat z kulą ziemską i podpisem „Dom, słodki dom”.
Widzę małą dziewczynkę, którą była. I kobietę, którą się staje.
Staniki, takie jak ten przewieszony przez oparcie krzesła przy biurku, zaczęła nosić w piątej
klasie. W tym samym czasie przestała pisać pamiętnik.
Jedną ścianę zajmuje regał na książki. Przeważają te w miękkich okładkach. Głównie serie.
Jest też sporo książek o aktorstwie i teatrze. Stos na biurku czeka, żeby go oddać do
biblioteki. Obok leżą broszury informacyjne z Uniwersytetu Północnego Teksasu. Telefon
komórkowy przy komputerze nie działa odkąd zaliczył kąpiel w pralce w zeszły weekend.
Leży koło Opowieści o dwóch miastach i Romea i Julii. Dickens jest lekturą obowiązkową, a
Szekspir – przepustką do spełnienia marzeń Mirandy. Dzisiejszą datę zaznaczyła na czerwono
w kalendarzu z Narnią. Po południu odbędą się przesłuchania do przedstawienia szkolnego.
Moja dziewczyna jest taka nieśmiała… dziwne, że się zgłosiła.
Pan Nesbit pije wodę z butelki przymocowanej do klatki. Jest dobrym kompanem jak na
gerbila.
Znikam, żeby nie gramolić się z siedziska. Pora zerknąć do Mirandy. Poczuć płyn do kąpieli o
zapachu trawy cytrynowej. Przyjrzeć się jej twarzy w kształcie serca. Robię to niemal tak
często jak ludzie mrugają.
Ale tym razem jest inaczej. Przerażająco. Cofam się, szukając innego wytłumaczenia. Nocna
lampka-biedronka ciągle się świeci. Księżyc prawie w pełni, nie jest zaćmiony.
Wokół Mirandy wiruje przydymiona szara smuga. Przywiera do niej. Zamienia się w dłonie o
długich palcach, które gładzą ją po policzkach i chwytają za szyję i ramiona. Wydłuża się w
przezroczystą kołdrę, która odkrywa jej ciało i nasuwa się na głowę.
To na pewno pomyłka, myślę. Już kiedyś to widziałem.
Moja dziewczyna śpi w cieniu Śmierci.
2
Miranda
Albo w moim domu straszy, albo puf jest opętany. Może straszenie i opętanie to jedno i to
samo. Muszę zapytać moją przyjaciółkę Lucy. Ona będzie wiedziała. Ja nie wiem, o co chodzi, ale przysięgam, że mój dżinsowy puf zmienia kształt, kiedy śpię. Dziś rano jest zdecydowanie bardziej rozpłaszczony na środku niż wczoraj wieczorem.
- Mirando! - woła mama. - Spóźnisz się do szkoły! Jakbym nie wiedziała. Łapię mój czarny plecak z siatki i staram się przemknąć przez korytarz.
- Pa! - krzyczę, mijając kuchnię, ale przed spiżarnią wpadam na mamę. Ma na sobie gruby biały szlafrok, a ciemne włosy spięte w kok. O tej porze zwykle jest już ubrana i gotowa do sprzedawania kosmetyków.
- Nie jesz śniadania? - pyta. Czuję zapach bekonu i przypalonej grzanki. Przypominam sobie, że mama się stara.
- Nie chcę, żebyś zapychała się słodyczami w szkole -ciągnie. - Czekolada...
- Cerę mam dobrą - przerywam. Moja cera nie jest nieskazitelna, ale na pewno nie mogłaby posłużyć za ilustrację „przed" w reklamie preparatu na trądzik. Wymownie zerkam na zegarek. - Muszę iść po Lucy...
- To przyszło wczoraj. - Mama podaje mi kolorową pocztówkę. - Od twojego ojca. Tłumię westchnienie, ale nie jestem w stanie się powstrzymać i nie spojrzeć. „Pozdrowienia z Alaski"! Ojciec jest na luksusowym rejsie. To dla mnie nowość, ale nie zaskoczenie. Mam tatę od co drugich wakacji, ale nie od co drugiego weekendu. Przez pracę. Przez to, że musi podróżować. Przez to, że zaczął nowe życie.
- On tego nie napisał - mówię i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że powinnam była trzymać buzię na kłódkę. Mama kiwa głową.
- To kobiece pismo - przyznaje.
Ma rację. Litery są duże i kształtne, w niczym niepodobne do skośnych bazgrołów taty. Na pewno przeżywała tę kartkę przez całą noc.
Moi rodzice są po rozwodzie, więc chyba wolno mu umawiać się z kimś innym. Ale to dla nas nowość. Myślałam, że to mama zacznie randkować pierwsza, że będzie potrzebowała męskiego zainteresowania. Dziś rano najwyraźniej potrzebuje mnie.
Pierwszy raz zauważam, że mama i ja jesteśmy już tego samego wzrostu. Aby jej poprawić nastrój, dzielę się z nią informacją, którą miałam zamiar zachować w tajemnicy.
- Dzisiaj mam przesłuchanie do szkolnego przedstawienia Romea i Julii. - Kiedy jej mina ze znękanej zmienia się w pełną zachwytu, otwieram drzwi garażu. - To nic wielkiego.
- To... cudownie! - wykrzykuje. - Wiedziałam, że niepotrzebny ci psychiatra! Potrzebuję chwili, żeby zaskoczyć.
- Chciałaś wysłać mnie do psychiatry?
lata wspomniał o tym raz, kiedy byli w separacji, ale raczej na zasadzie „gdybyś-potrzebowała-komuś-się-wyga-dać". Nie żeby uważał mnie za stukniętą czy nienormalną.
- To nie był mój pomysł. - Mama zamyka mnie w drętwym półuścisku, prawą rękę trzymając pod ostrym kątem, jakby miało jej się coś stać, gdyby przytuliła mnie za bardzo. - Twój ojciec jest kretynem, ale to nie nowina. Tłumaczyłam mu, że ty się po prostu wolniej rozwijasz. Mojej córce jest pisane bycie gwiazdą!
Wyswobadzam się i robię krok w przód, do zimnego, zagraconego garażu na dwa samochody. Moja honda jest prezentem od ojca, po to żebym nie znienawidziła go na całe życie.
- W końcu ja byłam Miss Nastolatek Regionu Bay -woła mama. Odpalając samochód, poruszam wargami razem z nią.
- I Miss San Francisco!
- Możesz zaczynać - mówi pani Esposito z pierwszego rzędu, unosząc teczkę i dodając mi otuchy uśmiechem. Uczy pierwszy rok i tryska energią. Przestępuję z nogi na nogę, a w głowie kotłują mi się myśli.
Niedawno odnowiona aula (jeszcze ma ten specyficzny zapach nowego samochodu) jest prawie pusta. Tylko
kilka pierwszych rzędów zajmują uczestnicy przesłuchania - zagorzali maniacy teatru i kilka osób o wysokich aspiracjach, czyli tacy jak ja. Nadają się raczej do reality show niż do prawdziwego teatru, ale uwielbiają blask reflektorów.
Szkoda, że nie ma tu Lucy, której aktorstwo zupełnie nie interesuje. Zresztą akurat odbywa godzinną karę za to, że przez przypadek oddała do „Ginger Synapsis" fan-fik zamiast raportu rządowego.
Nakazuję sobie oddychać, jak mawia babcia Peggy, życie jest krótkie, a poza tym jestem prawie pewna, że raczej nikt jeszcze nie umarł od upokorzenia.
- Możesz zaczynać - powtarza pani Esposito, wywołując śmiechy w rzędzie Denise. Czytam Julię, akt IV, scena III. Mieliśmy do wyboru recytację monologu (jeżeli ktoś stara się o główną rolę) albo czytanie z innym aktorem (dla tych, którzy cierpią na „lęk przed przesłuchaniem").
Ta druga propozycja wyszła od szkolnego psychologa, który ma fobię na punkcie lęków -jeżeli w jednym zdaniu użyjecie słów „test" i „lęk", natychmiast skieruje was na kurację do spa shiatsu.
- Zajęta jesteś, co? Chcesz mej pomocy?
Zatyka mnie przy „co", aż w końcu uświadamiam sobie, że Wayne White opuścił mój początek i zaczął od swojej kwestii. Wayne siedzi na stołku, z długimi, kościstymi kończynami zgiętymi jak u garbatego stracha na wróble. Powinien był podpowiedzieć mi szeptem kwestię, ale pewnie mu głupio, że musi czytać rolę pani Capuletti.
- Nie, pani - podejmuję wreszcie. - Mamy wszystko, co potrzebne. Aby wystąpić jutro uro... czyście. -Słowa wydobywają się z moich ust, ale stoję jak skamieniała. - Proszę więc, dajcie mi pozostać samej...
- Dałabym chyba wszystko, żeby w tej chwili zostawiono mnie samą. - I niechaj niania spędzi tę noc...
- Czytam dobrze, ale wyglądam jak android w stanie pauzy. - ...z tobą. - Robię ni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin