Leo Child - Płonące echo.pdf

(494 KB) Pobierz
Child Lee
PŁONĄCE ECHO
Nic nie pali równie
bezlitośnie jak słońce
w zachodnim Teksasie,
chyba, że śmiertelna
nienawiść.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Obserwatorów było trzech, dwóch mężczyzn i chłopiec. Nie ko-
rzystali z lornetki, ale z teleskopu. Chodziło o odległość. Od celu
dzieliło ich półtora kilometra, tak ukształtowany był teren. Schowali się
w najbliższej bezpiecznej kryjówce. Krajobraz był nizinny, lekko
pofalowany, trawę, skały i ziemię słońce wypaliło na kolor khaki.
Schronili się w rozległym zagłębieniu, spalonym na popiół rowie, który
powstał w innym klimacie przed milionami lat, za czasów deszczy,
paproci i wartkich rzek.
Mężczyźni leżeli na brzuchach w kurzu, poranne słońce prażyło
w plecy, nie odejmowali teleskopów od oczu. Chłopak wiercił się na
kolanach, to sięgając po wodę z turystycznej lodówki, to zapisując coś
w notesie. Przed świtem przybyli tu z daleka zakurzonym pick-upem, z
pustkowia na zachodzie. Zarzucili brudny brezent na samochód i po-
deszli na skraj rowu, w chwili, gdy słońce zaczęło się wyłaniać zza
czerwonego domu półtora kilometra dalej. Był piątek, spędzali tu już
piąty poranek z rzędu, niewiele odzywali się do siebie.
- Godzina? - spytał jeden z mężczyzn nosowym głosem.
Chłopak spojrzał na zegarek i odpowiedział:
- Szósta pięćdziesiąt.
- Zapala światło w kuchni.
Chłopak zapisał. „6.50. Zapala światło w kuchni”.
- Sama? - spytał.
- Jak zwykle - odparł drugi mężczyzna, mrużąc oczy.
„Służąca szykuje śniadanie, zanotował chłopak. Cel nadal w łóżku”.
Słońce wznosiło się na niebie centymetr po centymetrze. Dopiero
siódma rano, a już było upalnie. Przed ósmą zrobi się skwar. Przed
dziewiątą żar będzie się lał z nieba, wyciskając z ludzi siódme poty. A
oni mieli tu spędzić caluteńki dzień aż do zmierzchu, kiedy w końcu
będą mogli wymknąć się niepostrzeżenie.
- Odsłaniają się zasłony w sypialni - powiedział drugi
mężczyzna. - Wstała.
Chłopak zapisał: „7.04. Odsłaniają się zasłony w sypialni”. Z
oddali usłyszeli, jak włącza się pompa.
- Bierze prysznic - rzekł mężczyzna.
Chłopak zanotował: „7.06. Cel bierze prysznic”.
Mężczyźni dali chwilę odpocząć oczom. I tak się nic nie
wydarzy w czasie kąpieli.
Pompa wyłączyła się po sześciu minutach. Chłopiec zaraz
zapisał: „7.12. Cel wychodzi spod prysznica; 7.15, prawdopodobnie
ubiera się; 7.20, prawdopodobnie schodzi na dół i je śniadanie”.
- Zaczekajcie - powiedział mężczyzna. - Stawiam jeden do,
dziesięciu, że wyjdzie z domu i pójdzie do stajni.
Nikt nie zamierzał się zakładać, bo do tej pory cztery razy na
cztery to właśnie zrobiła, a obserwatorom płaci się głównie za dostrzega
nie prawidłowości.
Wyszła w niebieskiej bawełnianej kraciastej sukience, która
sięgała jej do kolan i odsłaniała gołe ramiona. Włosy miała związane z
tyłu głowy Wciąż były mokre po kąpieli.
Chłopiec zapisał: „7.29. Cel w stajni”.
- Nadjeżdża jej autobus - zauważył mężczyzna po prawej. W
odległości wielu kilometrów na południe drogę spowijały tumany
kurzu.
Chłopak zanotował: „7.32. Cel wychodzi ze stajni”.
- Pokojówka stanęła w drzwiach - powiedział mężczyzna po
prawej. Cel zatrzymał się przy kuchennych drzwiach i wziął od służącej
pudełko z lunchem. Był to plastikowy niebieski pojemnik z postacią z
kreskówki na jednym z boków. Przystanęła na chwilę. Jej skóra była
zaróżowiona i wilgotna od upału. Nachyliła się, żeby podciągnąć
skarpetki i wyszła przez bramę na pobocze drogi. Autobus szkolny
zwolnił i przystanął, drzwi się otworzyły, obserwatorzy wyraźnie
usłyszeli ich stuk, który na chwilę zagłuszył warkot silnika na wolnym
biegu. Cel położył pudełko z lunchem na stopniu, chwycił się lśniących
poręczy i wspiął do środka. Drzwi się zamknęły i obserwatorzy ujrzeli,
jak jej blond główka kiwa się w oknie. Po chwili autobus odjechał.
Chłopak zanotował: „7.36. Cel w autobusie do szkoły”.
Zamknął notatnik, a obserwatorzy opuścili teleskopy.
Siódma trzydzieści osiem. Piątkowy ranek.
O SIÓDMEJ trzydzieści dziewięć, prawie pięćset kilometrów na
północny wschód, Jack Reacher opuszczał motelowy pokój przez okno.
Jeszcze przed minutą był w łazience i mył zęby. A minutę wcześniej
otworzył drzwi, żeby sprawdzić temperaturę o poranku. Zostawił drzwi
otwarte. W łazience znajdowało się zamocowane na wysięgniku
lusterko do golenia. Całkiem przypadkiem kątem oka dostrzegł w
lusterku czterech mężczyzn wysiadających z wozu policyjnego i
zdążających do biura motelu. Łut szczęścia, jasne, ale do faceta tak
czujnego, jak Jack Reacher, szczęście uśmiecha się częściej niż
przeciętnie.
Na wozie widniał napis: POLICJA MIEJSKA, poniżej
fantazyjny emblemat, a pod nim: LUBBOCK, TEKSAS. Wszyscy
czterej odziani w mundury, mieli pistolety, pałki oraz kajdanki. Trzech
widział pierwszy raz, ale czwarty wydał mu się znajomy - wysoki
grubas z wyżelowaną blond czupryną nad nalaną, czerwoną twarzą.
Nalana, czerwona twarz była częściowo zasłonięta przez aluminiową
szynę, pieczołowicie przylepioną plastrem do rozkwaszonego nosa.
Prawa ręka podobnie opatrzona, z szyną oraz bandażami chroniącymi
złamany palec.
Jeszcze poprzedniej nocy facet był cały i zdrowy. Reacher nie
miał zielonego pojęcia, że jest gliniarzem. Wyglądał na barowego
rozrabiakę. Reachera przyciągnęła do baru muzyka, ale zespół okazał
się kiepski, więc siadł jak najdalej od niego, na barowym stołku, i
oglądał rozgrywki futbolu amerykańskiego, wciśnięty obok grubasa.
Kiedy znudził go sport, obrócił się i rozejrzał po sali.
Grubas wcinał ociekające tłuszczem skrzydełka kurczaka.
Tłuszcz skapywał mu z brody i palców na koszulę. Wedle barowej
etykiety, nie należy się gapić na taki widok, a sąsiad przyłapał na sobie
wzrok Reachera.
- Na mnie się gapisz? - burknął.
- Nie - odparł Reacher.
- Lepiej pilnuj własnego nosa, chłoptasiu.
Reacher odwrócił się do niego. Nie szukał wcale zaczepki,
chciał tylko sprawdzić, z kim ma do czynienia. Ponieważ życie nas
nieustannie zaskakuje, wiedział, że pewnego dnia stanie oko w oko z
facetem równym sobie. Kiedy jednak spostrzegł, że jeszcze nie
nadszedł ten dzień, po prostu się uśmiechnął.
Facet dźgnął go paluchem.
- Mówiłem ci, żebyś się na mnie nie gapił - warknął i znów go
dźgnął. Palec jak serdelek ociekał tłuszczem. Na koszuli Reachera po
jawiła się wyraźna plama.
- Przestań - ostrzegł go Reacher. Facet dźgnął ponownie.
- Bo co?
Reacher spojrzał w dół. Teraz miał już dwie plamy.
- Głuchy jesteś? Mówię, żebyś przestał.
- Chcesz mi przeszkodzić?
- Nie - odparł Reacher. - Po prostu trzymaj ręce z dala ode mnie.
Grubas uśmiechnął się.
- Jesteś wrednym śmieciem.
- Mów co chcesz - powiedział Reacher. - Tylko mnie nie tykaj.
- Bo co? Co mi zrobisz?
- Jeśli dotkniesz mnie choćby jeszcze raz, to przekonasz się na
własnej skórze.
Rzecz jasna, facet dźgnął go ponownie. Reacher złapał go za
paluch i wyłamał w stawie. Ponieważ był już nieźle wkurzony, nachylił
się i uderzył go bykiem prosto w głowę. Cios był gładki i dokładny.
Grubas obalił się na podłogę, a Reacher przewrócił go na plecy,
pchnąwszy jego cielsko podeszwą. Trącił go czubkiem buta pod brodę,
by odchylić głowę, a tym samym udrożnić drogi oddechowe.
Ratownicy nazywają to pozycją bezpieczną. Dzięki niej osoba
nieprzytomna się nie zadławi.
Nie śpiesząc się, Reacher zapłacił za siebie, wrócił na piechotę
do motelu i nie myślał o grubasie aż do chwili, gdy ujrzał go w
łazienkowym lusterku ubranego w mundur. Zaczął gorączkowe myśleć.
Co robić? Rozwścieczony policjant pragnący odwetu może napytać
niezłej biedy. Na pewno trzeba się liczyć z szeroko nagłośnionym
aresztowaniem. Może jeszcze jakieś rozrywki typu: czterech na jednego
w ukrytej celi na posterunku. Potem różne trudne pytania, bo Reacher
nie zwykł nosić przy sobie żadnego dowodu tożsamości, nie miał
zresztą z sobą nic prócz szczoteczki oraz kilku tysięcy dolarów w
gotówce w kieszeni spodni. Uznają go za podejrzanego typka. Na
pewno oskarżą o napaść na stróża prawa. W Teksasie to pewnie
poważne przestępstwo. Jak spod ziemi pojawią się różni świadkowie,
którzy pod przysięgą zeznają, że wyjątkowo brutalnie zaatakował Bogu
ducha winnego policjanta. Może dostać od siedmiu do dziesięciu lat w
jakimś pieskim więzieniu.
Wrzucił, więc szczoteczkę do kieszeni, wygramolił się przez
okno i ruszył najbliższą ulicą. Szedł tak długo, aż skrył się za jakimś
niskim budynkiem. Rozejrzał się za autobusami. Nie było żadnych. Za
taksówkami. Znów bez powodzenia. Wystawił do góry kciuk,
obliczając, że ma dziesięć minut na znalezienie łaskawego kierowcy, bo
kiedy przeszukają motel, bez gadania zaczną krążyć po mieście.
ZABÓJCÓW było troje: dwóch mężczyzn i kobieta. Zespół
profesjonalistów z innego stanu, z siedzibą w Los Angeles, a
skontaktować się z nimi można było przez pośrednika w Dallas. Mokrą
robotą zajmowali się już od dziesięciu lat i znali dobrze swój fach.
Podróżowali zawsze oddzielnie. Jedno z nich jechało
samochodem, dwoje leciało, ale zawsze różnymi trasami. Samochód
prowadził jeden z mężczyzn. Wynajęli go, jak zwykle, w LAX -
głównym lotnisku Los Angeles, ze względu na największy przepływ
klientów na świecie. Prawo jazdy oraz karta kredytowa potrzebne do
wypożyczenia wozu były prawdziwe, wydane legalnie w jakimś
odległym stanie na nazwisko fikcyjnej osoby. Kierowca przystanął na
chodniku, a następnie wmieszał się w tłum pasażerów, zdążających po
odbiór swoich bagaży, by stać się tylko jedną z setek twarzy. Był
niewielkiego wzrostu, miał ciemne włosy, niczym nie zwracał na siebie
uwagi, ciągnął torbę na kółkach, taką samą jak wszyscy.
Wypełnił odpowiednie formularze i zgłosił się po samochód.
Jechał w przypiekającym słońcu, w tym czterdzieści minut po
autostradzie, by się upewnić, że nikt go nie śledzi. W końcu wjechał do
zachodniej dzielnicy Hollywood i zatrzymał samochód przed garażem
w uliczce za sklepem z bielizną. Nie wyłączając silnika, otworzył garaż
i zamienił torbę na kółkach na dwie ogromne walizy z czarnego nylonu.
Jedna była bardzo ciężka i właśnie, dlatego nie leciał, tylko jechał
samochodem. W środku były rzeczy, które nie nadawały się do kontroli
na lotnisku.
Zamknął garaż i ruszył na zachód drogą prowadzącą do
Teksasu, która zajmie mu całe dwa dni. Choć nie był palaczem, po
drodze wciąż zapalał papierosy i strzepywał popiół na podłogę oraz
tablicę rozdzielczą. Firma wynajmująca samochody będzie musiała
porządnie odkurzyć wóz i wyszorować winyl, zacierając w ten sposób
wszelkie ślady.
Drugi mężczyzna też był w drodze. Wyższy i potężniejszy od
pierwszego, miał jaśniejsze włosy, choć również zupełnie nie zapadał w
pamięć. Dołączył na LAX do tłumu wracającego z pracy i kupił sobie
bilet do Atlanty. Gdy doleciał na miejsce, wymienił portfel na jeden z
pięciu zapasowych, więc zupełnie inny mężczyzna kupił bilet do
Dallas-Fort Worth.
Kobieta wyruszyła dzień później z LAX. Byt to jej przywilej
jako dowódcy zespołu. Była w średnim wieku, miała średni wzrost i
przeciętne blond włosy. Nie wyróżniała się niczym, prócz tego, że
mordowała ludzi. Posługując się fałszywą MasterCard, kupiła bilet i
wsiadła do samolotu mniej więcej wtedy, gdy kierowca podróżował już
dobę.
Kierowca dotarł do Dallas-Fort Worth pod koniec drugiego dnia
i zostawił wóz na długoterminowym parkingu przy lotnisku. Zabrał
walizki i pojechał autobusem wahadłowym z lotniska do wypożyczalni
Hertza. Wybrał firmę Hertz, bo mieli na składzie fordy, a jemu
potrzebna była crown victoria.
Wypełnił
formularze,
posługując
się
dokumentami
wystawionymi w Illinois, i odebrał samochód - nie grzeszącego urodą
forda crown victoria, w kolorze stalowoniebieski metalic. Wrzucił torby
do bagażnika i pojechał do motelu położonego przy drodze prowadzącej
z Fort Worth do Dallas. Zameldował się, legitymując tymi samymi
dokumentami wystawionymi w Illinois, zjadł coś i położył się spać.
Spotkał się z dwójką partnerów przed motelem dokładnie w tym samym
momencie, gdy Jack Reacher wystawił kciuk ponad sześćset
kilometrów dalej w Lubbock.
REACHER złapał stopa w trzy minuty Co dziwniejsze,
kierowcą okazała się kobieta.
Od dwudziestu pięciu lat często podróżował autostopem i, o ile
dobrze sobie przypominał, trzy minuty to najkrótszy czas, jaki mu
upłynął między uniesieniem kciuka a wejściem do zatrzymanego
samochodu. Nie był wcale eleganckim drobnym mężczyzną, schludnym
i wzbudzającym zaufanie. Tylko olbrzymem o wzroście sto
dziewięćdziesiąt pięć centymetrów, potężnej budowy ciała, o wadze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin