Mill-wybor.doc

(95 KB) Pobierz
Nauka przyjmująca za zasadę moralności pożytek albo zasadę największego szczęścia, utrzymuje że wszystkie nasze uczynki są dobre, jeżeli pociągają za sobą szczęście nasze i innych i złe w miarę nieszczęścia, które mogą spowodować

J. S. Mill, O zasadzie użyteczności, s.185-216.

 

Nauka przyjmująca za zasadę moralności pożytek albo zasadę największego szczęścia, utrzymuje że wszystkie nasze uczynki są dobre, jeżeli pociągają za sobą szczęście nasze i innych i złe w miarę nieszczęścia, które mogą spowodować. Szczęściem nazywa ta nauka przyjemność i niebytność cierpienia; przez nieszczęście rozumie cierpienie i niebytność przyjemności. Aby dać jasne pojęcie o moralnej zasadzie tej teoryi, potrzebaby powiedzieć daleko więcej; a mianowicie: co ona rozumie przez cierpienie i przyjemność; i jak szerokie znaczenie oba te sprzeczne pojęcia mieć mogą. Lecz te dopełniające objaśnienia nie mają bezpośredniego wpływu na pogląd na życie, na którym opiera się teoria utylitarnej moralności - a mianowicie, że przyjemność i niebytność cierpienia, są jedynemi pożądanemi rzeczami jako cele; i że wszystkie rzeczy pożądane (które są, równie liczne w utylitaryzmie jak w każdym innym moralnym systemacie) są takimi bądź że zamykają w sobie przyjemność, bądź że są środkami ku jej osiągnięciu i uniknieniu cierpienia.

Taki pogląd na życie obudzą w wielu umysłach, pomiędzy niemi w umysłach ludzi godnych szacunku dla ich uczuć i dążności, nieprzezwyciężony wstręt. (Utrzymywać że życie nie ma żadnego wyższego celu nad przyjemność, - żadnego lepszego i szlachetniejszego  przedmiotu życzeń i zabiegów - jest to zdaniem ich wydawać na siebie wyrok lichoty i nikczemności i popi­sywać się z doktryną godną świń do których już w starożytności zwolennicy Epikura byli pogardliwie porównywam; dzisiejsi zwolennicy stają się również przedmiotem podobnie grzecznych porównań ze strony swoich niemieckich, francuskich i angielskich przeciwników.

Epikurejczycy zwykle na to odpowiadali że to nie oni, a ich oskarżyciele są przedstawicielami spodlona natury; same ich zarzuty dowodzą, iż nie pojmują aby ludzkie istoty mogły mieć inne przyjemności nad to, które właściwe są świniom.

Gdyby to ostatnie przypuszczenie było prawdziwe, oskarżenie byłoby zupełnie słuszne, ale zarazem upadłoby samo z siebie, ponieważ gdyby źródła przyjemności były zupełnie te same dla ludzi co i dla świń, w takim razie prawidła życia dobre dla jednych, byłyby dobremi i dla drugich. Porównanie epikurejskiego życia z życiem bydląt właśnie dla tego jest poniżającym, że przyjemności bydląt nie mogą zadość uczynić wymaganiom ludzkich istot co do szczęścia. Ludzie mają potrzeby wznioślejsze od chuci zwierzęcych, i skoro je raz zeznają, uważają za szczęście to tylko, co potrzebom tym zadość uczynić jest w stanie. Nie chcę wcale utrzymywać aby epikurejczycy mieli być wolni od błę­dów, dla tego tylko, że przyjęli za zasadę utylitaryzmu. Aby wyciągnąć z teorii epikureizmu zadość czyniące (wymaganiom utylitaryzmu) wnioski, koniecznym jest uwzględnienie teorii stoicyzmu i chrześcijaństwa. Pomimo to nie znamy ani jednej epikurejskiej historii życia, któraby nie przywiązywała daleko większej wagi do przyjemności rozsądku, uczucia, wyobraźni i moralnych uczuć, jak do uciech i rozrywek zmysłowych. Musimy jednak wyznać, że w ogóle pisarze utylitaryści, widzą wyższość przyjemności umysłowych nad cielesnymi przyjemnościami głównie w ich trwałości, bez­pieczeństwie, taniości i t. d., to jest w zewnętrznych korzyściach, a nie w wewnętrznej ich wartości. Chociaż we wszystkich powyższych punktach dowiedli w zu­pełności prawdy założenia, nie szkodziłoby wcale gdy­by byli przyjęli tak zwane wyższe stanowisko. Nie jest wcale niezgodnem z zasadą pożytku uznać, że niektóre rodzaje przyjemności są, daleko pożądańsze i wyższej wartości niż inne. Jeżeli we wszystkich innych rzeczach bierzemy pod rozwagę nie tylko ilość ale i gatunek, byłoby niedorzecznością sądzić, że w ocenieniu przy­jemności powinniśmy tylko zwracać uwagę na ilość.

Gdyby mię zapytano co rozumiem pod wartością we względzie przyjemności, albo na czem się zasadza wyższość jednej przyjemności nad drugą (pomijając wzgląd na ilość t. j. częste powtarzanie którejkolwiek z nich), mógłbym odpowiedzieć jednym tylko sposobem. Z pomiędzy dwóch przyjemności, jeżeli się znajdzie jedna taka, którą wszyscy znający zawsze przenoszą, niezależnie od uczuć moralnego jakiego obowiązku, który ją każe przenosić, to taka przyjemność ma niezaprzeczoną wyższość nad tą drugą. Jeżeli jedna z nich jest tak dalece przenoszoną przez tych, którzy doskonale znają obie, że ją wybiorą, chociażby była sprzężoną z wieloma nieprzyjemnościami, i niewyrzekliby się jej za żadne inne przyjemności powtarzane tak często jak tylko ich natura na to zezwala, mamy prawo przypisać jej wyższą wartość jakość, mającą tak wielką przewagę nad ilością, że ostatnia wobec niej mało znaczy.

Nie podlega wątpliwości, że ci co są obeznani z obiema i zdolni są ocenić i używać obie, dają najwyraźniejsze pierwszeństwo tej, która wprowadza w grę wyższe ich zdolności. Mało jest ludzkich istot, które by zgodziły być przemienionymi w którekolwiek z niższych zwierząt, gdyby im nawet za to obiecywano najpełniejszą czarę uciech zwierzęcych; żadna rozumna istota nie zechciałaby być wariatem, żaden uczony człowiek nieukiem, żadna osoba posiadająca uczucia i sumienie niechciałaby stać się egoistą i nikczemnikiem; gdyby nawet byli tego przekonania, że wariat, nieuk, łotr jest więcej zadowolony ze swego losu, jak każdy z nich ze swego własnego. Za nic by się mi chcieli wyrzec tego co stanowi ich wyższość i czego tamtym brakuje, nawet za najzupełniejsze zadowolenie wszystkich życzeń, które i jednym i drugim są wspólne. Gdyby się zaś im kiedykolwiek wydało, że są gotowi wyrzec się tego wszystkiego, to chyba tylko w chwilach tak zupełnego nieszczęścia, że aby się od niego wyzwolić, gotowi by zamienić los swój na inny skądinąd wcale nie do zazdrości. Istota wyższych zdolności potrzebuje więcej do swego szczęścia; zdolna żywiej czuć cierpienie i bezwątpienia drażliwsza na wiele dolegliwości pomimo to jednak niechciałaby być nigdy postawiona na niższym szczeblu imienia. Możemy sobie rozmaicie objaśniać to uczucie, możemy je kłaść na karb dumy, które to uczucie stosuje się rozmaicie: czasem do postępków zasługujących na pochwałę, częstokroć zaś postępków najnaganniejszych, jakie tylko mogą być dziełem człowieka, - możemy je przypisać miłości swobody i osobistej niepodległości, która - jeżeli się do niej tylko odwołamy - najzdolniejsza jest, podług stoików, wzbudzić w nas to uczucie; lub też możemy objaśniać je sobie żądzą władzy, potrzebą wrażeń silnych, które to uczucia istotnie z poprzednim często idą w parze i dodają mu siły; lecz najwłaściwszą dla tego uczucia nazwą będzie uczucie godności osobistej, które posiadają wszyscy ludzie w tej lub innej formie, i w pewnej odpowiedniej zdolności mierze, jakkolwiek za ogólną regułę przyjąć tego nie można. Owóż to uczucie godności do tego stopnia jest nieodłączną cząstką szczęścia tych, u których jest silnie rozwinięte, że nie może być przedmiotem ich życzeń wszystko to co mu się sprzeciwia, - chyba tylko na chwilę. Każdy kto sądzi, że podobne zadowolnienie uczucia godności osobistej połączonem bywa z poświęceniem szczęścia - że wyższe natury, przy jednakowych okolicznościach, nie są szczęśliwsze od niższych, zlewa w jedno dwa najzupełniej różne pojęcia: szczęścia i zadowolenia. Nie podlega żadnej wątpliwości, że istota, której źródła rozkoszy są niższe, ma większą szansę zupełnego zaspokojenia swych życzeń; człowiek zaś wyższych usposobień będzie czuć zawsze że szczęście które może być jego udziałem, przy istniejącym na świecie składzie rzeczy, nie może być zupełnym. Lecz znosi on wszelkie niedoskonałości, jeżeli tylko są one do zniesienia. Nie zazdrości tym którzy nie czują tego co on czuje, gdyż samo to uczucie nie jest już przyjemnością. Lepiej jest być niezadowolonym człowiekiem, niż szczęśliwym prosięciem; i lepiej być nieszczęśliwym Sokratesem niż zadowolonym głupcem. Jeśli głupiec albo prosię innego o tym są zdania, to chyba dlatego, że znają tylko jedną stronę przedmiotu. Dla innych zaś możebne jest porównanie obu stron przedmiotu.

Można by zarzucić przeciw temu, że wielu z tych, którzy są zdolni czuć wyższe przyjemności, czasem pod wpływem pokusy zmieniają je na niższe. Daje się to jednak pogodzić z wewnętrznym przeświadczeniem o lepszości wewnętrznej wyższych przyjemności. Często ludzie w skutek ułomności charakteru, gdy im idzie o wybór pomiędzy dwoma materialnymi przyjemnościami, albo jedną umysłową a drugą materialną, wybierają to co jest przystępniejsze, wiedząc wszakże dobrze, że to ostatnie bardziej dostępne, mniejszą ma wartość. Często uganiają się za zmysłowymi przyjemnościami, pociągającymi za sobą stratę zdrowia, wiedzą przy tym bardzo dobrze, że zdrowie jest większym dobrem niż te przyjemności, którym się oddają. Można wprawdzie zarzucić jeszcze, że u wielu zapał młodociany do wszystkiego co jest szlachetne, z postępem wieku zmienia się na obojętność i samolubstwo. Nie sądzę jednak aby ci co ulegają tej bardzo zwykłej zmianie, wybierali dobrowolnie niższy gatunek przyjemności, przekładając go nad wyższy. Wnoszę tylko że przedtem nim się oddali jednemu, utracili już zdolność uczuwania ważności drugiego. Szlachetność uczuć jest u większości ludzi zdolnością przypominającą wątłą roślinę, której życiu zagrażają nie tyle zgubne wpływy, jak wprost brak pożywienia; u większości młodych ludzi takowa, szlachetność uczuć bardzo prędko obumiera, jeżeli rodzaj zajęcia, do którego zmusza ich stanowisko w świecie, albo otaczające ich towarzystwo nie sprzyjają czynnemu przejawianiu się tych uczuć. Ludzie pozbywają się jak wyższych dążności, tak również i wyższych umysłowych popędów (tastes intellectual), jeżeli nie mają ani czasu, ani zręczności używać ich czynnie, i jeżeli ludzie ci oddają się niższym przyjemnościom, to wcale nie dlatego że te ostatnie w oczach ich są lepsze od wyższych a jedynie dla tego, że albo przyjemności takowe są jedynymi dla nich dostępnymi, albo jeszcze i jedynymi, które uczuwać są w stanie. Nie wiemy czy też był kiedy wypadek, aby ktoś, komu oba gatunki przyjemności były równie dostępne, ze świadomością i z rozmysłem wybrał niższe; wiemy tylko o tern, że wielu ludzi we wszystkich wiekach przedsiębrało bezskuteczne usiłowania pogodzenia jednych z drugiemi.

Taki jest wyrok jedynych kompetentnych sędziów; trwoży mnie to, że nie ma nań apelacji. Jeżeli idzie im o zawyrokowanie jaka z dwóch przyjemności daje więcej rozkoszy, albo jaki z dwóch rodzajów życia więcej ma wartości - niezależnie od własności moralnych lub swych następstw - musimy się zdać na sąd tych, którzy znają jedno i drugie, a jeżeli zdania ich będą sprzeczne - to na sąd większości. I tem mniej możemy wahać się w przyjęciu tego wyroku we względzie wartości przyjemności, iż nie mamy nawet żadnego innego trybunału, do którego byśmy się uciec mogli, gdyby szło tylko o ilość. Cóż zatem więcej pozostaje nam zrobić w celu rozwiązania tego pytania jak uciec się do zdania tych, którzy sami doświadczyli jakie z dwóch cierpień jest cięższe, lub jaka z dwóch przyjemności jest milszą? Dodajmy, iż ani względem cierpienia, ani względem przyjemności, nikt się nie zachowuje jednakowo, bo cechy cierpienia i przyjemności zawsze są różnorodne. Co może lepiej zawyrokować o tem, czy pewna przyjemność zasługuje na to, aby się jej dobijać kosztem jakiegoś cierpienia, jak nie uczucia i sąd tych, którzy go doświadczyli? Jeżeli więc uczucia i sądy ludzkie mówią nam, że przyjemności, zadość czyniące naszym szlachetnym popędom, więcej mają wartości od tych które zaspakajają nasze zwierzęce chuci, jeżeli już pozo­stawić bez uwagi stopień przyjemności - to uczucia te i sądy powinny mieć dla nas siłę wyroczni. (...)

W ten sposób utylitaryzm, podług tego cośmy powiedzieli, uznaje iż ostatecznym celem, do którego dą­żymy (czy to będzie osobiste nasze szczęście, czy też szczęście ogólne) jest istnienie - o ile można wolne od cierpień i obfitujące w przyjemności, jak pod względem ich jakości, tak i pod względem ilości; co się zaś tycze probierza czyli miary porównania wartości, jako też miary porównania tej ostatniej ze znaczeniem, jakie mieć może pewna ilość przyjemności, we wszystkim tym musimy ostatecznie zaufać wyrokowi tych, którzy byli postawieni w najdogodniejszych warunkach dla czynienia doświadczeń w tym względzie, a przy tym obdarzeni byli przenikliwością i wdrożeni do zastanawiania się i czynienia spostrzeżeń. Cel takowy wszystkich ludzkich czynności, według utylitaryzmu, jest zarazem i pierwszą zasadą moralności; stosownie do tego to było powiedziane, można go wyrazić w następujący sposób: są to takie przyjęte ogólnie przepisy postępowania człowieka, ścisłe wykonywanie których zapewnia ludzkości istnienie, obiecujące jak najwięcej szczęścia i jak najmniej cierpień; a w dodatku nie tylko jedynie ludzkości, ale o ile to się zgadza z naturą rzeczy - i każdej obdarzonej czuciem istocie.

Przeciw tej doktrynie powstaje jednakże inna jeszcze klasa oponentów, którzy utrzymują, że szczęście w żadnej formie nie może być wyrozumowanym celem życia i postępowania ludzi; a naprzód choćby dla tego iż osiągnąć szczęście w zupełności nie jesteśmy w stanie; pogardliwie zapytują: jakie prawo masz na to, abyś był szczęśliwym? a Carlyle dodaje: możeś jeszcze niedawno przed tem, miał prawo i na życie samo? Oponenci ci utrzymują jeszcze, że ludzie mogą się wcale obejść bez szczęścia; że wszyscy ludzie, obdarzeni wyższym charakterem, uczuwali tę prawdę, i że wyższość swoją winni umiejętności wyrzeczenia się przyjemności, jakowa umiejętność jeżeli ją całkowicie posiądziemy i jej ulegniemy, ma być podług nich, początkiem i koniecznym warunkiem wszystkich cnót.

Pierwszy z tych zarzutów, gdyby był słuszny, mógł by obalić całą teorię; bo jeżeli istotnie ludzkość nie może osiągnąć szczęścia, szukanie go nie może być celem moralnego o tyle, o ile rozsądnego życia i postępowania. Przypuściwszy wszakże że zarzut podobny jest mniej więcej słuszny, i w takim razie dałoby się jeszcze powiedzieć nieco na korzyść utylitaryzmu; gdyż oprócz dążenia do szczęścia zadaniem tej moralnej nauki jest jeszcze usunięcie i zmniejszenie tego co nie jest szczęściem - cierpienia; i jeżeli pierwszy cel jest urojeniem, to tym większego znaczenia nabiera w naszych oczach cel drugi i tym uporczywiej powinniśmy do niego dążyć, przypuszczamy przy tym, że ludzkość lubi życie i nie myśli bynajmniej uciekać się do ogólnego samobójstwa, do czego - w pewnych wypadkach - zachęca Nowalis. Jeżeli kto utrzymuje że szczęście jest niedostępne dla ludzi, to podobne zdanie, jeżeli nie jest grą słów, jest w każdym razie przesadą. Zapewne, jeżeli przez ten wyraz zechcemy pojmować stan ciągłego rozkosznego upojenia, to musimy wyznać że szczęście takie jest nie możebnem. Stan przyjemnego zachwycenia trwać może chwil kilka tylko, wyjątkowo zaś i z przerwami kilka godzin, albo dni; jest to przelotny świetny błysk uciechy ale nie ciągły i stały promień szczęścia. Filozofowie nauczający, że celem życia jest szczęście, wiedzieli o ten również dobrze, jak i ci co sobie z nich szydzą. Szczęści podług wyobrażenia pierwszych, nie jest życiem w ciągłym zachwycie: pragną oni tylko chwilowych rozkoszy wśród życia złożonego z niewielu przelotnych cierpień - wielu i rozmaitych przyjemności, z warunkiem stanowczej przewagi czynnych nad biernymi, przy tym wszystkim nie wymagają od życia więcej nad to, co dać ono może. Owóż życie składające się z takich pierwiastków - zdaniem tych, którzy go doświadczali - zasługuje na miano życia szczęśliwego. I dziś podobne życie jest udziałem wielu ludzi, stanowiąc znaczną część ich istnienia. A gdyby tylko nie stały temu na przeszkodzie współczesne nędzne wychowanie i lichy porządek społeczny, wszyscy by mogli żyć szczęśliwie. (...)

Nie widzimy żadnej naturalnej a dostatecznej przyczyny, stojącej na przeszkodzie temu, aby pewien stopień umysłowego rozwoju, - wystarczający dla obudzenia interesu do tego wszystkiego, co na to zasługuje, - nie mógł być własnością każdego człowieka, żyjącego w kraju ucywilizowanym. Równie też nie widzimy przyczyny, aby przeznaczeniem człowieka miało być pozostawanie przez całe życie samolubnym egoistą, wolnym od wszelkich obowiązków, oprócz tych które mają bezpośrednią styczność z jego własną nędzną osobistością. I teraz już nawet widzimy rozpowszechniony stan rzeczy daleko więcej zadawalający, którego możemy wnosić czym ludzkość może się stać jeszcze. Każdy współczesny człowiek, wychowany w dobrych zasadach, zdolny jest w mniejszym lub większym stopniu czuć przyjaźń, miłość, przywiązanie, jako też zainteresowanie sprawami publicznymi. W świecie, gdzie się znajduje tyle rzeczy do lubienia, do używania, a z drugiej strony do poprawienia i do ulepszenia, każdy posiadający jakie takie rozwinięcie moralne i umysłowe, zdolny jest używać życia, że tak powiem, godnego zazdrości; jeżeli tylko skutkiem złych praw, lub przymusu nie zostanie pozbawiony wolności korzystania z tych źródeł szczęścia, które są mu dostępne, jeśli na koniec potrafi uniknąć prawdziwych nieszczęść i oddalić przyczyny fizycznego i moralnego cierpienia, jakimi są: ubóstwo, choroba, złość ludzka, strata dobrej sławy, albo przedwczesna strata przedmiotów miłości i przywiązania. Najtrudniejszą jednak częścią zadania będzie wyjść zwycięsko i nie upaść na duchu w walce z tymi nieszczęściami, których zupełne uniknięcie należy do rzadkich wypadków. W dzisiejszym stanie rzeczy nie tylko niepodobna zapobiec temu w zupełności, ale częstokroć nawet i względne ulżenie, związane jest z niezwalczonymi trudnościami. A jednak ani jeden człowiek, zdanie którego zasługuje chociażby na chwilowe nad nim zastanowienie się, nie wątpi o tym, że najistotniejsze, najdotkliwsze nieszczęścia, jakie spotykają ludzi, mogą być usunięte i  że jeżeli ludzkość będzie wciąż postępować, granice ich działania coraz więcej i więcej będą się zbliżać ku sobie. Ubóstwo na stopniu pociągającym za sobą cierpienia może być zupełnie zniszczone przy czynnym z roztropnością współdziałaniu społeczeństwa całego, zapobiegliwości jednostek. Nawet i choroba, ten najupartszy z nieprzyjaciół człowieka, może być też sprowadzona do szczupłych rozmiarów, za pomocą dobrego fizycznego i moralnego wychowania, i właściwej kontroli nad szkodliwymi wpływami. Z drugiej strony postęp nauk obiecuje nam w przyszłości odniesienie jeszcze więcej bezpośredniego zwycięstwa nad tym nienawistnym wrogiem naszym. Każdy krok postawiony na tej drodze wyzwala nie tylko nas samych od przypadłości, kładących tamę naszemu życiu, ale co więcej - i życiu tych w którym (życiu) spoczywa szczęście nasze. Co się tyczy zmienności fortuny i innych zawodów związanych z wewnętrznymi okolicznościami, te są po większej części skutkiem albo wielkiej nierozwagi, albo źle skierowanych żądań, albo złej i nieumiejętnej budowy społecznej. Jednym słowem, wszystkie główne źródeł ludzkich cierpień zależą w bardzo wielkim stopniu, a niektóre z nich całkowicie od ludzkich zabiegów i usiłowań; i chociaż ich usunięcie jest niezmiernie powolne, chociaż może jeszcze długi szereg pokoleń walczyć będzie z nimi zanim zwycięstwo będzie zupełnym, a świat stanie się tym, czym by się mógł stać z łatwością, gdyby umiejętność i wola nie stały temu na przeszkodzie, - pomimo to każdy człowiek mający dość rozsądku i dobrych uczuć, aby przyjąć jakkolwiek mały i nieznaczący udział w walce przeciwko nieszczęściom, już - tym samym do niej należy - uczuć może szlachetne zadowolenie którego nie zechce się wyrzec dla zadosyćuczynienia samolubnym swym pokusom.

Uwagi te posłużą nam do lepszego zrozumienia i rzutu tych oponentów, którzy utrzymują że bez szczęścia obejść się można i trzeba. Że można - o tym nie masz wątpliwości. Pomimo woli obchodzi się bez tego dziewiętnaście dwudziestych ludzkości, w tych nawet częściach świata które są najmniej pogrążone w barbarzyństwie; nieraz wyrzekali się dobrowolnie bohaterowie i męczennicy dla czegoś, co stawili wyżej nad swoje osobiste szczęście. Cóż mogli wyżej cenić nad szczęście własne, jeżeli nie szczęście innych albo jeden z pierwiastków jego. Szlachetnie jest wyrzekać się szczęścia, albo też sposobów dopięcia pomyślnego losu; ale takowe wyrzeczenie się musi mieć cel jakiś; nie może bowiem samo sobie służyć za cel wystarczający jeżeli kto mówi że celem jego nie jest szczęście, ale cnota która jest wyższą od szczęścia, to zapytam, czyby się poświęcił, gdyby nie był przekonany, że poświęceniem swym uwalnia innych od podobnych poświęceń? Czy przyniósłby swe szczęście w ofierze, gdyby był przekonany, że poświęcenie jego nie tylko nie przyniesie korzyści bliźnim, ale przygotuje im los podobny jego losowi i postawi ich również w konieczności wyrzeczenia się szczęścia? Cześć niech będzie tym, którzy umieją wyrzec się osobistych uciech życia, jeżeli kosztem takiego poświęcenia przyczyniają się godziwie do powięk­szenia ilości szczęścia w świecie; ale ten który to czyni, albo przynajmniej powiada że to czyni dla jakichś innych względów, nie zasługuje na podziwianie nasze, podobnie jak na to nie zasługuje i ów asceta, co niegdyś stał wciąż na słupie. Podobni ludzie są przykładem tego co człowiek może czynić, ale bynajmniej nie są wzorem tego, co człowiek powinien czynić.

Pomimo iż tylko w źle urządzonym społeczeństwie, ludzie mogą służyć najlepiej sprawie powszechnej pełnym zaparciem się własnego szczęścia, zawsze jednak podobna gotowość człowieka do poświęceń winna być uważaną za najwyższą cnotę. Jakkolwiek wyda się to dziwnym, dodam że przy teraźniejszym urządzeniu społecznym, wyrobienie w sobie zdolności obchodź się bez przyjemności, jest najlepszym środkiem do pięcia nie wielkiego ale dostępnego szczęścia. Jedynie za pomocą takiej wyrozumowanej zdolności, człowiek może się stać wyższym nad okoliczności i niezależnym od kaprysów losu, chociażby nawet był od niego prześladowanym. Podobne usposobienie uwolni go od zbytecznej obawy przy myśli o nieszczęściach życia i pozwoli mu na wzór stoików, którzy w najgorszych czasach państwa rzymskiego spokojnie używali doczesnych przyjemności, nie troszczyć się ani tym że są krótko trwałe, ani tym że się muszą kiedyś skończyć. Co się tycze teorii moralnej poświęcenia, utylitaryści mają równe do niej prawo, jak stoicy i transcendentaliści. Teoria użyteczności uznaje człowieka zdolnym do poświęcenia największego osobistego szczęścia dla dobra innych, nie chce jednak przyznać, aby poświęcenie było dobrem samo w sobie jako cel. Podług tej teorii poświęcenie, które nie zwiększa i nie dąży do zwiększenia szczęścia, jest próżnym marnotrawstwem. Oddanie się dla szczęścia innych jest jedynym powodem uświęcającym zaparcie się samego siebie, również i oddanie się dla całej ludzkości, jak i dla jednostek, byle tylko wylanie się to nie przekraczało granic, jakie sobie stawia zbiorowy interes ludzkości. Powtórzę tu jeszcze, że przeciwnicy utylitaryzmu z rozmysłem podają przewrotne tłumaczenie pojęcia o szczęściu tej doktryny - nie chcą uznać, że szczęście stanowiące zasadę postępowania, przepisywaną przez utylitaryzm, nie jest to szczęście osobiste wyłącznie, ale szczęście ogólne. W sprawach, gdzie chodzi o nasze dobro i dobro ogółu, doktryna ta nakazuje tak ścisłą bezstronność, jakiej tylko wymagać możemy od bezstronnego, a uczynnego świadka. W nieocenionych przepisach Jezusa z Nazaretu spostrzegamy ten sam duch i te same zasady. Postępuj z innymi tak jakbyś chciał, aby z tobą postępowano - stanowi ideał doskonałości utylitarystycznej moralności. Jako środek przybliżenia się o ile możności do tego ideału, utylitarystyczna zasada żąda najprzód, aby w społeczeństwie istniały takie prawa i urządzenia, które wprowadzałyby jak najściślejszą harmonię pomiędzy szczęściem osobistym (to jest, jak się zwykle mówi interesem osobistym) i interesami ogółu; - po wtóre aby wychowanie i mniemania ogółu wywierające tak przemożny wpływ na charakter ludzki, używały tego wpływu na wszczepienie w umysły nierozerwanego związku pomiędzy własnym szczęściem i dobrem ogółu, osobliwie między szczęściem i sposobami postępowania, jakie nakazuje szczęście ogółu; tak iżby człowiek nie tylko był zdolnym do pojmowania możności szczęścia dla siebie samego, sprzężonego z postępowaniem wprost przeciw dobru ogólnemu, ale też aby współdziałanie ogólnemu dobru stało się w każdym z członków społeczeństwa zwykłą pobudką jego postępków i aby uczucia związane z podobnym poglądem rozkrzewiły się głęboko w sercu każdego. Gdyby nieprzyjaciele utylitaryzmu pojęli duch jego prawdziwy, z pewnością znaleźliby w nim wszystkie najpiękniejsze i najwznioślejsze zasady moralności, tylko którakolwiek z innych nauk moralnych wypowiedzieć może. Przekonaliby się, że żadna z nich nie posiada takich jakichś dźwigni do wprowadzenia w życie swych przepisów, które nie mogłyby być użyte i przez utylitaryzm. Nie możemy obwiniać nieprzyjaciół utylitaryzmu o bezwzględną chęć przedstawienia go w najniepochlniejszem dlań świetle. Niektórzy z nich - ci co oceniają jego charakter bezinteresowności, ganią przecież teorię za jej zbyt wielką doskonałość. Chcieć aby człowiek zadziałał dla ogólnego dobra ludzkości, jest to, powiadają oni, wymagać od niego za nadto wiele. Lecz słowa dowodzą niezrozumienia prawdziwego znaczenia zasady moralnej utylitaryzmu i zmieszania przepisów postępowania z pobudkami postępowania. Zadaniem etyki jest wskazać nam jakie są nasze powinności, jak je ma oceniać i po czym poznawać, lecz żadna etyka nie wymaga od nas, aby jedyną pobudką wszystkiego co czyni miało być uczucie powinności; i owszem dziewięćdziesiąt dziewięć setnych wszystkich naszych postępków, wypływa z innych pobudek i postępki te są dobre, jeżeli nie są w sprzeczności z powinnością. Zarzut ten dla tego niesprawiedliwym, iż utylitaryści wyraźniej jeszcze niż ktokolwiek inny zastrzegli, że pobudka czynności nie ma żadnego wpływu na moralność ostatniej, jakkolwiek ma wielki wpływ na zasługę tego, kogo skłania do pewnego czynu. Kto ratuje tonącego bliźniego, postępuje dobrze bądź że to czyni pobudzony uczuciem powinności, bądź że był wiedziony nadzieją otrzymania za swój trud zapłaty pieniężnej; kto zdradza przyjaciela, okazującego mu zaufanie, popełnia zbrodnię, chociażby pobudką jego było przysłużenie się innemu przyjacielowi, dla którego ma większe obowiązki[1]. Lecz kiedy kto mówi, że utylitaryzm nakazuje czynności, których pobudką winna być tylko powinność i bezpośrednią przyczyną posłuszeństwo zasadzie: jest to niezrozumieniem ducha doktryny utylitaryzmu, bo by się w ten sposób utrzymywało, że ludzie są obowiązani ciągle mieć na myśli ogólnik ta obszerny jak świat cały, czyli cała społeczność ludzka. Większa część dobrych uczynków spełnianą bywa nie dla korzyści świata, ale dla własnej korzyści jednostek z której korzyść ogólna całego świata się składa, i przeto myśli najcnotliwszego człowieka mogą w tym względzie zatrzymać się na niewielkiej liczbie osób, które go więcej obchodzą, byleby wszakże pamiętał o ogóle tyle tylko, aby był zapewniony że swymi czynnościami, mającymi na celu szczęście jego własne i tych, których szczęście na równi ze swoim stawia, nie nadwyręży praw innych osób, t. j. ich słusznych nikomu nie stojących na zawadzie oczekiwań. Przymnożenie szczęścia jest w oczach utylitaryzmu przedmiotem cnoty; warunki w których człowiek jeden z tysiąca może to uskuteczniać na wielką skalę, i występować jako dobroć ludu - są tylko wyjątkowe, i w tym tylko wypadku musi on mieć na celu dobro ogólne; w każdym innym razie prywatny pożytek, interes, lub szczęście kilku osób, oto wszystko co każdemu wypada koniecznie uwzględniać. Ci tylko, których uczynki wpływają całe społeczeństwo w ogóle, potrzebują się przyzwyczajać do tak obszernego poglądu. Podobnież w sprawie wstrzemięźliwości - gdy się powstrzymujemy od czegoś z przyczyn moralnych, chociażby następstwa niepowstrzymywania się w niektórych wypadkach były przyjemne, lub korzystne - każdy rozsądny człowiek uznać musi, że wstrzymać się nam wypada tego tylko, co gdyby było nawet ogólnie tolerowane wpływałoby na ogół w sposób zgubny. Takiego uwzględnienia dobra publicznego domaga się również i każdy inny system moralności; wszystkie bowiem nakazują powstrzymywanie się od tego, co jest widocznie szkodliwym dla społeczeństwa w ogóle. Te same uwagi sprzyjają usunięciu innego jeszcze zarzutu czynionego teorii utylitaryzmu, - zarzutu opartego na jeszcze większym niezrozumieniu ducha tej doktryny, a nawet »/rozumieniu znaczenia wyrazów dobro i zło. Jest wielu utrzymujących że utylitaryzm czyni łudzi zimnymi i obojętnymi, że doktryna ta wyziębia współczucie dla jednostek, że uczy ludzi baczyć jedynie tylko na następstwa postępków naszych, nie oceniając moralnych pobudek z których te postępki wypływają. Jeżeli przez to chcą wyrazić, że przy ocenieniu postępku utylitaryści nie baczą na przymioty osoby działającej, to zarzut taki ściąga się nie tylko do utylitaryzmu, ale i do wszystkich w ogóle moralnych doktryn, ponieważ ani na z nich nie nazywała uczynek dobrym lub złym dlatego tylko, że był spełniony przez dobrego lub złego człowieka. Podobne postępowanie byłoby uwzględnie­ni i przymiotów działających osób, ale nie wartości ich postępków; dlatego też właśnie teoria utylitarystyczna nie zaprzecza wcale, iż ludzie mogą obchodzić jedni drugich, nie tylko ze względu moralnej zasługi spełnianych przez nich postępków, ale i z innych względów. Wprawdzie zwolennicy stoicyzmu, dążąc do wywyższania cnoty nadewszystko i używając do tego osobliwego sposobu wyrażania się, który stanowił że tak powiem, część ich doktryny, mówili, że kto posiada cnotę, posiada wszystko; że cnotliwy i tylko jednie cnotliwy, jest i bogaty i piękny i potężny. Doktryna pożytku nigdy nieprzemawiała tymi słowami za znacze­niem cnoty. Utylitaryści pojmują dobrze, że oprócz cnoty, jest jeszcze wiele innych godnych posiadania przymiotów i dla tego chętnie jak słuszność każe, uznają znaczenie każdego z nich. Niemniej też pamiętają na to, że dobry uczynek nie zawsze pochodzi z dobroci charakteru, i przeciwnie, często uczynki naganne, pochodzą z przymiotów zasługujących na pochwałę. Gdy podobny fakt stanie się jawnym, w danym jakimkolwiek wypadku, zmieniamy zdanie, naturalnie nie do znaczenia faktu samego, ale co do osoby działającej. (...)

Jeżeli zarzut podobny ogranicza się tylko tym, że niektórzy z utylitarystów w ocenianiu moralności postępków za nadto trzymają się litery prawa, to jest swojej zasady, i że nie oceniają w należytej mierze innych pięknych stron charakteru, czyniących człowieka godnym miłości i szacunku - to zgodzić się na to można w istocie, utylitaryści w ogóle, być może rozwijali w sobie uczucia moralne kosztem uczuć sympatii i artyzmu, i wpadali dla tego w powyższy błąd; ale podobnież czynią wszyscy inni moraliści przy tychże warunkach. I jednych i drugich można bronić tym, iż lepszym jest błąd, prowadzący do pierwszej jak do przeciwnej ostateczności. Faktem jest że pomiędzy utylitarystami, podobnież jak i pomiędzy zwolennikami innych szkół, możemy znaleźć nieskończoną rozmaitość co do stopnia surowości we względzie zastosowania zasady; niektórzy z nich są surowi aż do purytanizmu, wówczas gdy drudzy są równie pobłażliwi jak mogą być pobłażliwymi ludzie rozpustni i sentymentalnych usposobień. W ogóle jednak, doktryna która obstajemy przy tym, że interes ludzkości wymaga oparcia się i zapobiegania postępowaniu gwałcącemu moralne prawa, nie może być niższą od żadnej innej uzbrajającej opinię przeciw tym pogwałceniom. Wyznawcy rozmaitych zasad mogą się od czasu do czasu różnić w odpowiedzi na zapytanie: co może pogwałcić moralne prawo? ale różnica ta opinii w moralnych kwestiach, nie jest dziełem utylitaryzmu, który jednak dał przynajmniej, jeżeli nie zawsze łatwy, to w każdym razie dotykalny i jasny sposób rozstrzygania podobnych sporów. Nie będzie od rzeczy zatrzymać się jeszcze chwilę na niektórych błędach w pojmowaniu teorii pożytku, a nawet i na takich, które są do tego stopnia widoczne, że zdawało by się niepodobieństwem, aby w nie wpadały znakomitych umysłowych zdolności, które jednak nie zadają sobie dość pracy, aby wniknąć w głąb opinii, przeciw której powstają. Większa część ludzi nie uznaje szkodliwości podobnego niesumiennego traktowania opinii przeciwników, skutkiem czego najgrubsze błędy wcisnęły się do dzieł autorów mających pretensje wysokich zasad i do głębokości myśli. (...)

Często znowu przeciwnicy utylitarystów zniesławiają -teorię tych ostatnich w prosty bardzo sposób, mówiąc teoria wygody zamiast teoria korzyści; wyrazu -wygoda używają oni w znaczeniu popularnym, gdzie zazwyczaj korzyść nie odróżnia się od pojęcia o wygodzie, - używając zaś obu tych wyrazów, jakby one znaczyły jedno i to samo, starają się przez wybieg takowy poderwać doniosłość teorii użyteczności. Lecz wyraz ten oznacza pojęcie o korzyści samej działającej osoby; jak np. wybieg ministra poświęcającego dobro swego kraju, aby się utrzymać na miejscu. Wyraz wygoda jeżeli się w szlachetniejszym znaczeniu używa, oznacza to co jest bezpośrednio czasowo wygodnym dla osiągnięcia ja­koś celu z pogwałceniem wszakże prawidła, którego ścisłe przestrzeganie jest wygodnym w daleko wyższym stopniu. Wygoda uważana w tym ostat­nim znaczeniu nie jest równoważna pożytkowi, ale przeciwnie czemuś spowinowaconemu ze szkodli­wością. I tak np. w celu wyjścia z jakiejkolwiek trudności, albo dopięcia celu bezpośrednio użytecznego dla nas, albo dla innych, byłoby wygodnie skłamać czasem, ale ponieważ drażliwość na punkcie prawdomówności jest jednym z najpożyteczniejszych uczuć, i przeciwnie ponieważ wszelkie w tym względzie ustępstwa pociągają za sobą szkodliwe skutki, - gdyż wszelkie nawet mimowolne zejście z drogi prawdy, powoduje upadek zaufania do ludzi, które nie tylko jest główną podstawą społecznego dobrobytu, ale brak którego przyczynia się najwięcej do zastoju życia, do upadku cnoty, słowem tego wszyst­ko, od czego szczęście ludzi mniej więcej zależy; oczywiście tedy pogwałcenie, dla bezpośredniej korzyści tego tak ważnego i pożytecznego prawidła wcale nie jest wygodne, a każdy kto kłamie dla swej własnej lub cudzej osobistej wygody, pracuje nad tym, aby pozbawić ludzkość wielkiego dobra sprowadzić na nią nieszczęścia, które zła wiara pociąga za sobą, słowem działa jako najgorszy jej nieprzyjaciel. Jednakże prawidło tyczące słowności, aczkolwiek święte i nienaruszalne, zdaniem wszystkich moralistów[2] dopuszcza pewne wyjątki, a mianowicie np. w razie jeżeli trzeba ocalić kogoś (osobliwie gdy tą, osobą nie jesteśmy my sami) od wielkiego i niezasłużonego nieszczęścia (jak np. gdy ukrywamy prawdę przed złoczyńcą zasięgającym u nas wskazówek lub przed osobą niebezpiecznie chorą), a gdzie ukrywanie prawdy uskutecznić się daje tylko jej zaprzeczaniem. Lecz aby wyjątki podobne nie przekroczyły należnych im granic, i jak najmniej mogły szkodzić wzajemnej między ludźmi ufności, warunki w których są one koniecznymi, winny być dobrze zrozumiane i ściśle określone; i jeżeli zasada pożytku może mieć jakiekolwiek do nich zastosowanie, to tylko dla oznaczenia granic, w których każdemu z tych warunków powinniśmy oddać pierwszeństwo.

Jest jeszcze jeden zarzut, na który utylitaryści zmuszani są odpowiadać. Przeciwnicy utylitaryzmu dowodzą|, iż niepodobna przed wykonaniem każdej czynności rozważać i zastanawiać się nad tym, jakie mogą być tego w stosunku do ogółu ludzi następstwa. Powiedzieć coś podobnego jest to samo, co utrzymywać, że nie możemy się kierować w swych postępkach przepisami nauki Chrystusa dla tego, że brak nam czasu przed każdym naszym czynem na odczytanie całego Starego i Nowego Testamentu. Na podobny zarzut można dać następną odpowiedź: mieliśmy dosyć czasu, aby obmyśleć i rozważyć każdy z naszych czynów mieliśmy na to całą przeszłość ludzkości. Ludzkość, od czasu jak istnieje, wciąż się uczyła doświadczeniem, do czego doprowadzają wszystkie postępki, i to doświadczenie jest właśnie podstawą całej mądrości życia i moralności człowieka. Oponenci doktryny pożytku, profani, rezonują o tym tak, jak gdyby doświadczenia wcale nie było; jak gdyby w samej rzeczy człowiek wtedy tylko, gdy go bierze pokusa odebrać komu życie, lub własność, po raz pierwszy dopiero miał zręczność zastanowić się nad tym czy morderstwo i kradzież szkodzą w czymkolwiek szczęściu ogólnemu? Lecz gdy­by nawet rzeczywiście przyszło mu po raz pierwszy myśleć o takim postępku w stanowczej chwili, gdy się trzeba prędko zdecydować, nie sądzę aby kwestia ta była zbyt trudna do rozstrzygnięcia, i aby się nie znalazła gotowa i z góry obmyślana odpowiedź. Dziwnym byłoby przypuszczać, aby ludzkość uznawszy jednomyślnie użytek za główną zasadę moralności, nie miała przyjść do jednomyślnego wyroku, co jest pożytecznym, a co szkodliwym i nie miała wpoić swych przekonań w umysły nowego pokolenia i wzmocnić je prawami i opinią publiczną. Jeżeli przypuśćmy wszechmocny idiotyzm, łatwo będzie udowodnić, wszystkie bez wyjątku zasady obyczajów w podobnym wypadku nie mogą mieć zastosowania. Usunąwszy jednak to przypuszczenie, nie możemy nie zgodzić się na to, iż ludzkość miała dość czasu ażeby drogą doświadczenia dojść wreszcie do stanowczych poznań o stosunku, jaki zachodzi między jej szczęściem a pewnymi postępkami; a przekonania tą drogą nabyte i ustalone są przepisami moralności nie tylko dla ogóle, ale i dla filozofów, dopóki nie znajdą oni lepszych. Że filozofowie mogliby to uskutecznić dziś nawet i to na wielką skalę, - że przyjęty kodeks obyczajów bynajmniej nie jest tak doskonały (divine right), ażeby w wielu względach nie można było przerobić i  że ludzkość ma jeszcze wiele do nauczenia się o wpływach rozmaitych postępków na szczęście, - z tym wszystkim nie tylko się zgadzam, ale święcie temu wierzę. Wnioski z zasad użyteczności, również jak przepisy każdej praktycznej sztuki przypuszczają nieskończony postęp, a ulepszenia te nie będą mieć nigdy końca, jak nie ma końca postępowość umysłu ludzkiego. Lecz co innego jest przypuszczać, że nauka obyczajów z biegiem czasu kształci się i doskonali, i znów wcale co innego utrzymywać, że można pominąwszy wszystkie stopnie uogólnionych zasad - zacząwszy od mniej do więcej i coraz więcej złożonych - przystąpić do ceny każdego pojedynczego postępku, wychodząc z najogólniejszej zasady. Szczególne to przekonanie, że przyjęcie najogólniejszej zasady wyłącza przyjęcie zasad drugorzędnych! Wszak podróżnemu, któremu wskazano cel podróży, nikt nie ma za złe, jeżeli korzysta w drodze kopców granicznych i słupów wiorstowych.

Utrzymując, iż szczęście jest ostatecznym celem i koniecznym następstwem moralnego życia, czyż dajemy poznać przez to, że człowiek może nie robić żadnych usiłowań w celu osiągnięcia pożądanych przezeń następstw, i że wybór drogi krótszej a lepszej prowadzącej do szczęścia, jest rzeczą obojętną. Wartoby już nareszcie przestać rozwodzić się z podobnymi niedorzecznościami w których niktby nawet słuchać nie chciał, gdyby rzecz szła o jakimkolwiek innym praktycznym przedmiocie. Nikt nie zaprzeczy, że sztuka żeglarska ugruntowana jest na astronomii, chociaż żeglarze nie mają czasu robić obliczenia. Jako istoty rozumne, żeglarze jadą na morze z gotowymi już obliczeniami; podobnież wszystkie inne obdarzone rozsądkiem istoty wypływają na morze życia z wyrobionymi już pojęciami o tym co jest złe a co dobre i z wielu daleko jeszcze trudniejszymi równie gotowymi pojęciami o tym; co jest rozumne, a co głupie itp. I dopóki przezorność będzie cechą ludzi, toż samo się i dalej dziać będzie. Jakąkolwiek byśmy zasadę moralności przyjęli, zawsze będziemy po­chować drugorzędnych przepisów dla jej stosowania. Niepodobieństwo obchodzenia się bez podobnych przepisów, jest cechą wszystkich doktryn etyki, a zatem nie może być argumentem przeciwko żadnej. Utrzymywać zaś z zimną krwią, że niema drugorzędnych przepisów i że być ich nie może, że ludzkość nigdy nie robiła i robić nie będzie wniosków ogólnych ze swego życiowego doświadczenia, według mego zdania, jest to najwyższa niedorzeczność, do jakiej mógł dojść spór filozoficzny. (...)

 


[1]              Jeden z naszych oponentów p. Davis zrobił tu następny zarzut: «Ratując tonącego spełnimy uczynek zły albo dobry, stosownie do pobudki która nami kierowała. Przypuśćmy następny wypadek: człowiek rzuca się do morza, ucię­li cii tyrana i tonie, ale tyran ratuje go, aby zadać mu śmierć męczeńską. Czyż można nazwać postępek taki dobrym? Przypuśćmy jeszcze, że ktoś odkrył tajemnicę powierzoną mu przez przyjaciela i czyni to dla tego, że zachowanie tajemnicy byłoby zgubnym dla tegoż przyjaciela, albo jego bliskich. Czy utylitaryści będą utrzymywać że czyn taki również jest występny, jak odkrycie tajemnicy dla jakiejś pobudki nikczemnej?» W ratowaniu tonącego dla tego, aby mu zadać śmierć okrutną, i ratowaniu go dla powinności, albo na koniec z przywiązania ku niemu, widzimy nie tylko rozmaitość pobudek, ale i rozmaite czyny. W powyższym przykładzie ratowanie jest tylko wstępem do drugiego czynu daleko okrutniejszego, jak pozostawienie tonącego bez pomocy. Gdyby p. Davis powiedział był: «Ratując tonącego spełnimy czyn zły albo dobry stosownie do zamiaru (nie do pobudki) jaki nami kieruje, żaden z utylitarystów nie sprzeczałby się. Pan Davis nie rozróżnia zamiaru od pobudki. Jest to błąd rozmyślny, który tern mniej mu wybaczyć można iż utylitaryści a osobliwie Bentham usilnie starali się odróżnić te dwa pojęcia. Zasługa moralna postępku zupełnie zależy od zamiaru t. j. od ostatecznego celu, w jakim był dokonany pewien postępek. Pobudka zaś, jeżeli nie zmienia samego postępku, nie ma najmniejszego znaczenia przy ocenieniu moralnej zasługi, - ma ona jedynie znaczenie dla ocenienia moralnej wartości osoby, która się nią (pobudką) kieruje, głównie zaś jeżeli odkrywa nam jej (osoby) złe lub dobre skłonności, - jej charakter, po którym możemy się spodziewać pożytecznych lub szkodliwych czynności. (Przypisek autora).

[2]              Wyjątek z pomiędzy wszystkich moralistów stanowi I. Kant Nie chciał on dopuszczać żadnych wyjątków we względzie prawdomówności, nawet kłamstwa z konieczności. »Kłamstwo nie może być prawnie dozwolone, bo moralnie bezwzględnie jest zakazane.« Beniamin Constant zrobił na to taki zarzut: »jeśli prawidła przepisujące prawdomówność są bezwzględnie obowiązujące, społeczność ludzka istnieć nie może; rzeczywiście zobowiązani jesteśmy mówić prawdę, ale tylko wtedy, kiedy ten, komu powiedzieć ją mamy, ma na to prawo, a prawa takiego nie ma zbójca, czyhający na swą ofiarę«. Kant odpowiedział na zarzuty Constant'a, »prawdomówność jest obowiązkiem nie względem innych, a względem siebie samego.« (Przypisek F. Bogackiego).

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin