Licia Troisi - Wojny Świata Wynurzonego 02 - Dwie Wojowniczki.docx

(413 KB) Pobierz

LICIA TROISI

WOJNY

ŚWIATA WYNURZONEGO

Tom II

DWIE WOJOWNICZKI

Z języka włoskiego przełożyła

Zuzanna Umer

VIDEOGRAF II

Katowice

GTW


Tytuł oryginału

Le Guerre del mondo emerso. II Le due guerriere

Redakcja

Elżbieta Spadzińska-Żak

Projekt okładki

Marek Piwko

Ilustracja na okładce

Paolo Barbieri

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Korekta

Łukasz Żak

Wydanie I, wrzesień 2008

Videograf II Sp. z o.o., 41-500 Chorzów, al. Harcerska 3 C

tel. (0-32) 348-31-33, 348-31-35, fax (0-32) 348-31-25

office@videograf.pl

www.videograf.pl

© Copyright 2006 by Arnoldo Mondadori Editore

S.p.A, Milano

© Copyright for the Polish edition by Videograf II Sp. z o.o.

Chorzów 2008

ISBN 978-83-7183-583-4

Druk i oprawa:

Drukarnia wydawnicza im. W.L. Anczyca SA w Krakowie


Rebecce

Wash me away

Clean your body of me

Erase, all the memories

They will, only bring us pain.

Muse, Citizen Erased


ROCZNIK RADY WÓD

tom VIII, rok czterdziesty pierwszy

po Wielkiej Zimowej Bitwie.

Raport trzynasty.

Redaktor: LONERIN Z KRAINY NOCY,

uczeń Folwara, członka Rady.

Zgodnie z tym, co ustalono na poprzednim posiedzeniu Rady, na początku roku wyruszyłem z misją do siedziby sekty znanej jako Gildia Zabójców, której główna świątynia znajduje się w Krainie Nocy. Z ostatnich zapisków szpiega, który zajmował się tą sprawą przede mną - Aramona - można było bowiem wywnioskować, iż Gildia Zabójców zawarła jakiś rodzaj paktu z Dohorem, aktualnie sprawującym władzę nad Krainą Słońca jako jej król, a także nad Krainami Nocy, Ognia, Skał i Wiatru, które podbił w wyniku działań wojennych lub za pomocą intryg, i którymi kieruje, posługując się swoimi ludźmi. Natura owego zawartego pomiędzy Gildią a Dohorem paktu nie jest jednak znana.

Aby zbadać plany naszego nieprzyjaciela, wkradłem się do serca Gildii przebrany za jednego z owych desperatów, którzy co jakiś czas trafiają do świątyni, aby błagać boga Thenaara - albo inaczej Czarnego Boga - o wysłuchanie swych próśb. Postulanci - tak mówią o nich adepci sekty. Nie rozwodząc się nad cierpieniami, jakich doznałem, aby zostać przyjęty jako Postulant, powiem po prostu, że udało mi się dostać do siedziby Gildii, obszernej podziemnej konstrukcji, którą adepci nazywają Domem.

Moja znajomość struktury Domu nie jest niestety gruntowna, ponieważ Postulantom nie wolno poruszać się swobodnie po całym jego terenie, w związku z czym moje nocne wypady w poszukiwaniu informacji były siłą rzeczy nader ograniczone. Nadzór ze strony Zabójców jest bardzo ścisły, zresztą Postulantów - zanim dla każdego z nich nadejdzie moment, kiedy zostanie złożony w ofierze Thenaarowi - traktuje się jak niewolników.

Muszę wyznać, że przez długi czas moje nocne peregrynacje nie przynosiły żadnych rezultatów. Pomijając oczywistą mysi, że Dohor zamierza posłużyć się skrytobójczymi umiejętnościami adeptów sekty, czczących swojego boga właśnie poprzez zabójstwo, nie udało mi się odkryć niczego więcej. Do momentu, kiedy przeznaczenie - a może przypadek - pozwolił mi się natknąć na nieoczekiwaną pomoc.

Błąkałem się po głównej sali Domu, obszernej pieczarze zdominowanej przez straszliwy posąg Thenaara i dwa przerażające baseny wypełnione krwią, kiedy zostałem zauważony przez jedną z adeptek, bardzo drobną dziewczynę, mniej więcej siedemnastoletnią, krążącą ukradkiem po tych samych miejscach, co ja.

Natychmiast pochwyciła mnie i poprowadziła do swojej kwatery. Tu kazała mi podać powody, dla których myszkowałem po Domu.

Od razu wyczułem, że jest w niej coś dziwnego, że nie jest mi wroga, ale raczej niepokoi się, iż nakryto ją, kiedy robiła coś zabronionego. Przyznaję, że być może postąpiłem nierozważnie, ale kiedy Dubhe, bo tak ma na imię, zapytała mnie, kim jestem i co robię, odpowiedziałem szczerze.

Wydaje mi się konieczne - również ze względu na nieufność, jaką Rada żywi wobec tej dziewczyny - abym, zanim dalej poprowadzę moją relację, bliżej wyjaśnił, kim ona jest i jak doszliśmy do paktu, który zawarliśmy tamtej nocy.

Istnieją dwa sposoby, na które człowiek może stać się członkiem Gildii: albo jest dzieckiem Zabójców, którzy już do niej należą, albo w młodym wieku popełnił morderstwo. Osoby z tej drugiej kategorii nazywane są Dziećmi Śmierci. Dubhe jest jednym z nich.

Nie wiem dokładnie, skąd pochodzi: bardzo niechętnie - co zresztą jest całkiem zrozumiałe - mówi o swojej przeszłości, ale niewątpliwie była to jakaś wioska. Jako dziecko, w trakcie sprzeczki, niechcący zabiła swojego towarzysza zabaw. Miejscowa społeczność ukarała ją za to wygnaniem. Nie znam bliższych szczegółów, ale właśnie wtedy, kiedy błąkała się samotnie, spotkała człowieka, który wyszkolił ją w sztuce zabijania, kogoś, do kogo odnosi się z wielkim szacunkiem, nazywając go po prostu Mistrzem.

Szkolenie to rozpoczęło się, kiedy Dubhe miała osiem lat. Mamy zatem do czynienia z osobą zmuszoną do zabójstwa - z kimś, kogo nauczono tylko zabijania, a co więcej, z kimś obciążonym ową pierwotną winą. Wspominam o tym wszystkim, aby jeszcze raz podkreślić, jak bardzo nieuzasadniona jest niechęć Rady do dziewczyny. Ale oddaliłem się od tematu.

Dla Gildii Dubhe jest Dzieckiem Śmierci i dlatego dość szybko wpadła im w oko. Ów Mistrz rzeczywiście był niegdyś członkiem sekty, ale w którymś momencie zbuntował się i z niej wystąpił. Sądzę, że to za jego pośrednictwem Gildia dotarła do dziewczyny. Tymczasem Dubhe porzuciła zabijanie, żyjąc wyłącznie z kradzieży. Po raz kolejny zachęcam tych, którzy będą te słowa czytać, aby nie osądzali zbyt surowo postępowania osoby, której całkowicie zawdzięczamy odkrycie planów Gildii. Mówimy o samotnej dziewczynce pozbawionej środków do życia innych niż te, które zdobywa dzięki swojemu specyficznemu wyszkoleniu.

Gildii udało się pozyskać Dubhe oszustwem. Podczas jednej z kradzieży uaktywniła się w dziewczynie klątwa, którą jakiś czas wcześniej wszczepiono jej zatrutą igłą. Owa klątwa ma szczególnie podstępną naturę, bardzo przystającą do perwersyjnego ducha Gildii. Powołuje ona bowiem do życia coś w rodzaju złej istoty - Dubhe nazywa ją Bestią - kryjącej się w jej duszy. Istota ta czasami przejmuje nad dziewczyną panowanie, popychając ją do czynów charakteryzujących się niezwykłym okrucieństwem. Pokarmem Bestii są bowiem krew i śmierć.

Gildia przekonała Dubhe, że tylko ona jest w stanie zapewnić jej antidotum, które będzie mogło ją uratować, i w ten sposób kilka miesięcy temu zmuszono ją, aby przyłączyła się do szeregów Zabójców. Regularnie podawano jej eliksir, pozwalający kontrolować symptomy klątwy, przedstawiając go jako prawdziwą kurację.

Nie mamy zatem do czynienia z osobą urodzoną w Gildii i przez nią wypaczoną, ale z ofiarą sekty, podporządkowaną jej wbrew własnej woli.

Przeanalizowałem klątwę, której ofiarą jest Dubhe. Ma ona wyraźny znak fizyczny: są to dwa pentakle, jeden czerwony i jeden czarny, otaczające okrąg stworzony z dwóch splecionych węży, też czerwonego i czarnego. Jak wiadomo, żadna klątwa nie pozostawia znaków fizycznych, z wyjątkiem pieczęci.

Kiedy Dubhe pokazała mi ten symbol, dzięki mojej magicznej wiedzy błyskawicznie doszedłem do wniosku, że chodzi właśnie o pieczęć, i z wielkim bólem wyjawiłem jej prawdę: wytłumaczyłem jej, że ten rodzaj zaklęcia może złamać tylko czarodziej, który je wywołał, oraz że nie istnieją żadne eliksiry, które mogłyby ją wyleczyć, lecz tylko magiczne napoje, utrzymujące pod kontrolą symptomy. Uświadomiłem jej, że Gildia ją oszukuje.

Nasza umowa zrodziła się z jej rozpaczy. Wszyscy wiemy, że pieczęcie nałożone przez czarodziejów niezbyt zdolnych często są słabe i że można je złamać potężniejszymi zaklęciami. Sądząc, że pieczęć Dubhe należy do tego typu, obiecałem jej, że zaprowadzę ją do Rady, do któregoś z czarodziejów gotowych podjąć się takiego wyczynu. Ona w zamian za to przeprowadziła za mnie śledztwo.

Zamykam teraz tę długą dygresję, aby bez dalszej zwłoki opisać, co odkryła Dubhe.

Gildia wielbi Astera - Tyrana, który prawie zniszczył nasz ukochany Świat Wynurzony - jako mesjasza i pracuje nad jego powrotem. Zdołała już przy wołać jego ducha, który w tej chwili błąka się zawieszony między naszą ziemią a zaświatami, w sekretnym pokoju Domu. Tym, co jest teraz potrzebne, aby dopełnić rytuału, jest ciało, które mogłoby owego ducha przyjąć. Wybór Gildii padł na syna Nihal i Sennara, dwójki bohaterów, którym czterdzieści lat temu udało się położyć kres panowaniu Tyrana. Powodów tego wyboru można się łatwo domyślić. Aster był mieszańcem, synem człowieka i Pól-Elfa, i taki też jest syn Nihal, ostatniego Pól-Elfa Świata Wynurzonego, i Sennara, zwykłego człowieka z Krainy Morza.

Tak właśnie przedstawiają się odkrycia Dubhe.

Na dzisiejszym posiedzeniu Rady przedyskutowano je i w końcu ustalono plan działania. Misja jest dwojaka.. Z jednej strony należy umieścić w bezpiecznym miejscu syna Nihal i Sennara. Przywódca naszego ruchu oporu przeciw Dohorowi, gnom Ido, poinformował Radę, że znajduje się on w Świecie Wynurzonym, w odróżnieniu od jego rodziców, którzy wiele lat temu przekroczyli rzekę Saar, kierując się ku Nieznanym Krainom. Ido sam wziął na siebie zadanie odnalezienia młodzieńca i zapewnienia mu schronienia.

Druga część misji została powierzona mnie i Dubhe. Sennar, jako wielki czarodziej, z pewnością zna tajemnicę magii, która przywróci Astera do życia. Dlatego ja i Dubhe udamy się za rzekę Saar, aby go odszukać. Dubhe postanowiła przyłączyć się do nas w nadziei, że Sennar będzie w stanie znaleźć sposób na złamanie jej pieczęci. Jestem pewien, że będzie dla mnie wielką pomocą, również dlatego, że nasza ucieczka z Gildii nie odbyła się niepostrzeżenie i z pewnością Zabójcy są już na naszym tropie. Któż lepiej niż ona obroni nas przed ich atakami?

To wszystko. Odjazd naznaczony jest na jutro. Kreślę te ostatnie słowa z niepokojem. Nikt nigdy nie powrócił do Świata Wynurzonego po przekroczeniu Saaru, a o Nieznanych Krainach zawsze wspomina się z przerażeniem. Nie wiem, co nas tam czeka, nie wiem nawet, czy uda nam się chociaż przedostać przez prądy rzeki. Miesza się we mnie podniecenie odkrywcy z lękiem przed tym, czego nie znam. Ale silniejszy niż strach przed śmiercią jest lęk, że nie uda mi się wypełnić mojej misji.

Bo misja jest dla mnie ważniejsza niż cokolwiek innego, a zniszczenie Gildii jest dla mnie wszystkim.


Prolog

Ostatni gość odszedł późnym wieczorem. Był pijany i musiał zostać wyprowadzony na zewnątrz przez sługę. Sulana patrzyła, jak obaj chwieją się w ciemnościach ogrodu. Mężczyzna mruczał coś, czego nie mogła zrozumieć, pewnie jakąś sprośną piosenkę.

Była wyczerpana. Wysiłek, aby wyglądać na poważną, uprzejmą i uśmiechać się, kiedy tego od niej wymagano, wykończył ją. Zupełnie inaczej reagował Dohor, od tego poranka jej małżonek. Wydawał się urodzony do takich spraw. Z wdziękiem wziął ją za rękę przed kapłanem i był jej przewodnikiem przez cały dzień. Ani jednego nieodpowiedniego słowa, ani śladu słabości. Sulana była zdumiona. Skąd zawsze wiedział, co każdemu powiedzieć? Była to sztuka, której ona nigdy nie opanowała. Gdyby nie to, być może wcale nie wyszłaby za mąż.

To członkowie Rady zaczęli.

- Jesteście już w odpowiednim wieku.

- Ludzie szemrzą na wasz temat.

- Potrzeba nam króla.

Wytrzymała siedem lat. Udało jej się przeprowadzić swoje królestwo, Krainę Słońca, przez czasy wojny i pokoju, udawało jej się narzucać swoją wolę dworzanom i ministrom i wygrywać. W końcu jednak zrozumiała, że już nie daje rady. Chociaż miała niewiele ponad dwadzieścia lat, czuła się stara i okradziona z dzieciństwa. Nie mogła tak dalej żyć. Kiedy jej odwaga i siła się wyczerpały, wreszcie wyraziła zgodę. Wyjdzie za mąż.

Niezbyt interesowała się tym, kto miał być jej przyszłym mężem. Pragnęła tylko odpoczynku, a jeżeli droga do niego miała prowadzić poprzez uścisk mężczyzny, którego nie znała, niech i tak będzie.

Wygrał ów niewiele od niej młodszy chłopak, o blond, prawie białych włosach i niezwykle jasnych oczach.

- Tak - wymamrotała Sulana, kiedy poprosił ją o rękę. Tylko przez moment czuła wstręt do własnej słabości.

Nie można być wiecznie silnym - powiedziała sobie, przygryzając wargi. Przez twarz jej narzeczonego przebiegł cień triumfalnego uśmiechu.

Potem wydarzenia potoczyły się jak lawina. Przygotowanie bankietu, ceremonii, niekończące się przymiarki sukni ślubnej, niezliczone wybory, które pozostawiono jej decyzji. Sulana obserwowała samą siebie. Wydawało jej się nawet, że ów zmęczony głos, wydający wskazówki i rozkazy, nie należy do niej. Tak, irysy pośrodku wielkiego stołu biesiadnego. Oczywiście, niezwłocznie podziękuję ministrowi za jego uroczy prezent.

I Dohor: nieobecny, daleki. Od kiedy poprosił ją o rękę, nie zamienili ze sobą niemal ani słowa.

Jaki dla mnie będzie? Będzie miły? Będę umiała go kochać?

Było to małżeństwo z rozsądku, nic więcej. On miał zostać królem, a ona miała wreszcie uzyskać spokój, którego tak pragnęła. Ale od dziecka zawsze marzyła, że będzie mogła żyć z kimś, kogo pokocha. Dlatego właśnie z nadzieją patrzyła na swojego przyszłego męża, asystującego przy przygotowaniach. Śledziła go w ogromnym pałacowym ogrodzie, ukrywając się przy studni. Wydawał jej się pewny siebie i zdecydowany, a jego szczupła sylwetka bardzo jej się podobała. Było w nim jednak coś niepokojącego. Może to jego uśmiech, a może sposób bycia. To coś przerażało ją, a jednocześnie pociągało. Była to emanująca z niego tajemnica. Fakt, że byli sobie obcy.

Zaczęła wierzyć, że go kocha. A jeżeli ona go pokochała, kto wie... może również Dohor będzie mógł odwzajemnić to uczucie.

Była to długa ceremonia. Dworzanie, rodziny królewskie, książęta, wojownicy, ministrowie, zwykłe pasożyty. Jeden po drugim klękali przed parą królewską. Sulana uśmiechała się z dłonią lekko opartą na ręce swojego męża. Miała jednak wrażenie, że nikt tak naprawdę na nią nie patrzy. Spojrzenia przechodziły przez nią, a ona czuła się niewidzialna, nawet dla Dohora, zaabsorbowanego rolą króla.

Tylko Ido zdawał się patrzeć na nią naprawdę. Dotarł przed jej oblicze, trzymając pod rękę Soanę, kobietę, którą kochał i z którą żył. Soana, ekspertka w dziedzinie magii, należała niegdyś do Rady, reprezentując Krainę Wiatru, i teraz, po odjeździe Sennara, wróciła na swoje stanowisko. Ido podał pannie młodej kwiat i uśmiechnął się do niej pełen zrozumienia. Sulana szczerze odwzajemniła ten uśmiech, po raz pierwszy tego niekończącego się dnia.

Zupełnie inne w wyrazie było spojrzenie, jakie gnom skierował na jej męża. Nie otwarcie wrogie, lecz z pewnością lodowate. Dohor z początku zdawał się tego nie zauważać.

- Nasz ukochany Najwyższy Generał! - zawołał ostrym, wibrującym głosem. - Powstańcie, powstańcie.

- Dziękuję, Wasza Wysokość - mruknął Ido bez sympatii.

- To naprawdę dziwne, że teraz to wy musicie kłaniać się przede mną. Do wczoraj było odwrotnie.

Sulana uznała te słowa za niestosowne, ale przypisała je wpływowi wina i podnieceniu całą sytuacją.

- Właśnie, tak toczy się koło fortuny, prawda?

Soana zesztywniała, Sulana od razu to zauważyła.

- Najlepsze życzenia długiego i spokojnego panowania dla was i dla waszej małżonki - powiedziała czarodziejka z uśmiechem.

- Dziękuję, dziękuję - uciął Dohor, lekko urażony. Potem znowu zwrócił się do Ida: - W każdym razie nie zapominam, że jestem przede wszystkim Jeźdźcem Smoka i nigdy nie zaniedbam moich obowiązków wojskowych. To wielkie szczęście dla królestwa mieć władcę doświadczonego w sztuce wojennej, nie sądzicie?

- Gdybyśmy żyli w czasach wojny, niewątpliwie byłoby to wielkie szczęście.

- Właśnie, a przecież nikt nie może przewidzieć, kiedy nadejdzie wojna...

- Jeszcze raz dziękuję, że zaszczyciliście nas tym zaproszeniem, niech żyje para królewska - znów pospiesznie powiedziała Soana i skłoniła się. Ido, zmieszany, zrobił to samo.

Odeszli, a Sulana poczuła lekkie drżenie dłoni małżonka. Odwróciła się, żeby na niego popatrzeć, ale on nie odwzajemnił spojrzenia. Zimny i opanowany, miał już gotowy nowy uśmiech dla następnego gościa.

Sulana przebrała się pospiesznie, aż pomagająca jej pokojówka lekko się zniecierpliwiła.

- Zniszczycie suknię!

Nie obchodziło jej to. Tak czy inaczej przecież już nigdy jej nie włoży. Czekała ją noc poślubna i nie wiedziała, czy ma być przestraszona, czy szczęśliwa.

Z pobladłą twarzą weszła do komnaty. Rozjaśniała ją tylko jedna świeca i pełne światło wspaniałego letniego księżyca. Sypialnia była pusta.

Sulana zatrzymała się w drzwiach. Odwróciła się w kierunku korytarza, ale nikogo tam nie było. Przywołała pokojówkę.

- Gdzie jest król?

- Nie wiem, moja królowo, nie widziałam, jak wychodził.

Gdzie był Dohor? Co mogło być ważniejsze od jego oblubienicy?

Sulana usiadła sztywno na brzegu łóżka. Czuła głupią obawę, że pogniecie pościel. Czekała.

Była głęboka noc. Wciąż ani śladu Dohora. Co się stało? Sulana nie mogła dłużej czekać. Szła teraz boso przez ciemny ogród. Lubiła łaskotanie trawy pod stopami.

Z westchnieniem pomyślała o swoich marzeniach i o tym, że z młodzieńczych złudzeń nic jej nie pozostało.

Usłyszała szept. Odwróciła się. Podążyła za nim.

Starała się iść cicho. O tej porze w ogrodzie nie powinno nikogo być. Przez chwilę łudziła się, że może to Dohor. Może czeka tam na nią, może to jakaś niespodzianka. Myśl bardzo głupia, ale również bardzo słodka.

Kiedy pomiędzy bukszpanowymi żywopłotami, pod wierzbą, zobaczyła cień, poczuła bicie serca. Szmer. Jego głos? Nie, dwa głosy. I dwie sylwetki.

Ukryła się za drzewem.

- A dlaczego nie przyszliście na ceremonię?

- Tacy jak my wchodzą do pałaców tylko przy szczególnych okazjach, nie tak szczęśliwych jak śluby. Gdzie pojawiamy się my, tam wkracza śmierć.

Był to głos zimny i wyważony, zabarwiony ledwie wyczuwalną nutką rozbawienia. Drugi był łatwo rozpoznawalny. Dohor.

Sulana poznała jego śmiech.

- Rozumiem. A więc, co jeszcze macie mi do powiedzenia?

- Na razie nic więcej. Poza gratulacjami: uważam was za bystrego i bardzo dalekowzrocznego młodzieńca.

- Gdybym nim nie był, nie znajdowałbym się tutaj.

- Ale to dopiero początek, prawda?

- Oczywiście.

Znów ten delikatny śmiech, na który do poprzedniego dnia jej serce się otwierało, a który teraz sprawiał, że czuła lodowaty ucisk.

- Z pewnością w przyszłości będę chciał skorzystać z usług waszych i waszej sekty.

- Jesteśmy całkowicie do waszej dyspozycji. Oczywiście pamiętacie cenę...

- Z przeprowadzeniem paru śledztw w Wielkiej Krainie nie będzie żadnego problemu.

Drugi mężczyzna pokłonił się z elegancją.

- Przykro mi, że nie mam wina, abyśmy mogli wznieść toast za nasz pakt.

- Zrobimy to później, kiedy nasza współpraca przyniesie pierwsze owoce.

Sulana zobaczyła, jak Dohor kieruje się w stronę pałacu. Miała sparaliżowane nogi, ale musiała ruszyć się, biec do ich pokoju. Tak zrobiła. Zresztą znała posiadłość lepiej niż jej świeżo poślubiony małżonek.

Dotarła na miejsce chwilę przed nim, wsunęła się do środka i usiadła na łóżku z dłońmi splecionymi na brzuchu. Co teraz?

Dohor ostrożnie otworzył drzwi. Kiedy zobaczył, że Sulana siedzi, zaskoczony zatrzymał się w progu.

- Nie śpisz?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- Czekałam na ciebie...

Zamknął za sobą drzwi.

- Przykro mi. Powinienem był cię zawiadomić, że mam coś do załatwienia. Naprawdę nie było powodu, abyś na mnie czekała.

Uprzejmy. Ale zimny. Wszedł za parawan, żeby się przebrać. Sulana słyszała, jak majstruje przy dzbanie z wodą, słyszała dźwięk odkładanego miecza. Ani słowa. Ona natomiast miała wiele pytań, które cisnęły się jej na usta.

Dohor wyszedł zza parawanu w koszuli i wojskowych spodniach. Wziął stojącą przy łóżku świecę, aby ją zgasić.

- Gdzie byłeś?

To pytanie wyrwało się prawie wbrew jej woli.

Dohor zamarł. Nie odwrócił się.

- Już ci powiedziałem, miałem coś do załatwienia.

- Nie chcesz mi powiedzieć, co?

- To nie twoja sprawa.

- Jego palce zbliżyły się do knota. Sulana nagle poczuła irytację.

- Widziałam, jak rozmawiałeś w ogrodzie z jakimś człowiekiem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin