Wilbur Smith -- Gdy umilkną bębny.pdf

(1040 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Wilbur Smith
Gdy umilkną bębny
Przełożył JACEK BUKSIŃSKI
Tytuł oryginału CRYWOLF
Dla mojej żony Danielle
ROZDZIAŁ I
Dla Jake’a Bartona maszyny te były zawsze rodzaju żeńskiego. Kiedy zobaczył je po raz
pierwszy, stojące rzędem pod ciemnozielonymi gałęziami drzew mango, nazwał je w myślach
żelaznymi damami: były piękne, przebiegłe i podłe. Pięć maszyn górowało nad stertami zużytego
i zbędnego sprzętu, który rząd Jego Królewskiej Mości wystawił na sprzedaż. Pomimo że
rozpoczął się maj, najchłodniejszy okres pomiędzy monsunami, w ten bezchmurny poranek
powietrze w Dar es-Salam było rozpalone jak w piecu hutniczym. Jake z ulgą schronił się w
cieniu drzew i z bliska przyjrzał się żelaznym matronom.
Rozglądał się po placu. Odniósł wrażenie, że tylko on interesuje się pięcioma pojazdami.
Wielobarwny tłum buszował wśród stosów połamanych łopat i kilofów, rzędów poobijanych
taczek i stert innego, trudnego do zidentyfikowania śmiecia.
Poświęcił całą uwagę wehikułom. Zdjął lekką tropikalną kurtkę i powiesił ją na gałęzi
drzewa.
Wyglądały jak zdeklasowane arystokratki. Ich ciężkie, wyzywające linie łagodziła
wyblakła i porysowana farba oraz plamy rdzy. Z podłużnych owoców mango kapał dojrzały sok,
pokrywając maszyny, oblepiał je także smar, który wyciekł ze starych przewodów i zmieszał się
z kurzem, tworząc brzydkie smugi na karoseriach.
Jake znał historię tego sprzętu, i kiedy położył obok małą torbę podróżną z narzędziami,
zaczął przypominać sobie poszczególne fakty. Pięć cudów techniki wojskowej rdzewiało na
gorącym wybrzeżu Tanganiki. Kadłuby i podwozia zostały wyprodukowane w fabrykach
Schreinera. Wysokie nadwozia z otwartymi wieżyczkami dla karabinów maszynowych maxim
wyglądały teraz jak twarze z pustymi oczodołami. Prostokątna pokrywa silnika z nierdzewnej
stali miała rząd stalowych otworów, które można było zamykać, by osłonić chłodnicę przed
ogniem nieprzyjaciela. Maszyny stały dumnie na metalowych kołach z mocnymi gumowymi
oponami. Jake żałował, że właśnie on wymontuje silniki i skaże na śmierć niepotrzebne już
konstrukcje.
Owe waleczne, żelazne damy, które w młodości ścigały przebiegłego niemieckiego
dowódcę, von Lettow-Vorbecka, przez rozległe równiny i dzikie góry wschodniej Afryki, nie
zasługiwały na podobne traktowanie. Ciernie buszu głęboko porysowały farbę pięciu wozów
pancernych. W niektórych miejscach ogień karabinów maszynowych pozostawił w stali wyraźne
zagłębienia.
To były wielkie dni, kiedy maszyny wkraczały do walki, wzniecając tumany kurzu.
Przebijały się przez zasieki i wilcze doły, a ogień karabinów rozpędzał oddziały przerażonych
Niemców.
Później oryginalne silniki zostały zastąpione przez bentleye o pojemności sześciu i pół
litra. Maszyny rozpoczęły długą służbę na posterunkach granicznych, ścigając złodziei bydła.
Powoli marniały w rękach afrykańskich kierowców, aż trafiły na rządowy plac handlowy w
upalny majowy dzień tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego roku. Jake wiedział jednak, że
nawet najbardziej brutalne traktowanie nie mogło całkowicie zniszczyć silników.
Podwinął rękawy niczym chirurg przed rozpoczęciem operacji.
- Czy jesteście gotowe, czy nie, dziewczynki - mruknął - oto nadchodzi stary Jake.
Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Z trudem mieścił się w ciasnym wnętrzu
wozu pancernego. Pracował w skupieniu, zapominając o niewygodach. Z uśmiechem
pogwizdywał początkowe dźwięki Tiger Rag. Powtarzając je w kółko, mrużył oczy w półmroku
kadłuba.
Sprawdzał przepustnice, ustawienie zapłonu, przewody paliwowe, wiodące od tylnego
zbiornika. Ich kurki znajdowały się pod siedzeniem kierowcy. Uśmiechnął się z zadowoleniem.
Wspiął się na wieżyczkę i zsunął się na ziemię. Otarł dłonią strużkę potu, która spłynęła na
policzki z gęstych, kręconych, czarnych włosów. Po chwili otworzył maskę.
- Wspaniale - szepnął, dostrzegając pod grubą warstwą kurzu zarysy silnika bentleya.
Silne, kwadratowe dłonie Jake’a o grubych, mocnych palcach dotykały go niemal z
czułością.
- Te gnojki wymęczyły cię, kochanie - wyszeptał - ale sprawimy, że znów będziesz
śpiewała tak pięknie, jak kiedyś. Obiecuję ci to.
Wyciągnął miernik z miski olejowej i roztarł w palcach kroplę oleju.
- Cholera - mruknął rozczarowany, czując brudny osad. Wcisnął zatyczkę z powrotem do
otworu. Podłączył przewody i oferując szylinga, skusił wałęsającego się w pobliżu Murzyna, by
zakręcił korbą.
Szybko przeszedł wzdłuż linii wozów bojowych, sprawdzając je, a gdy dotarł do
ostatniego, wiedział, że z pewnością będzie mógł uruchomić trzy, a być może nawet cztery z
nich.
Jeden przypadek był beznadziejny. Przez pęknięcie w bloku silnika mógłby wjechać koń,
a tłoki tkwiły w cylindrach tak mocno, że Jake z pomocnikiem nie mogli ruszyć ich z miejsca.
Dwa wozy miały niekompletne gaźniki. Brakujące części można było wymontować z
wraku, ale i tak brakowało jednego gaźnika. Perspektywa szukania go w Dar es-Salam nie
uśmiechała się Bartonowi.
Mógł liczyć na trzy wozy. Po sto dziesięć funtów za sztukę, w sumie trzysta trzydzieści.
Na części wyda około stu funtów i na czysto zarobi dwieście trzydzieści. Jake był w doskonałym
humorze, gdy wręczał swemu afrykańskiemu pomocnikowi obiecanego szylinga. Dwieście
trzydzieści funtów to kupa forsy w tych chudych latach.
Spojrzenie na kieszonkowy zegarek upewniło Jake’a, że do rozpoczęcia licytacji
pozostały jeszcze dwie godziny. Z niecierpliwością czekał na chwilę, kiedy będzie mógł zająć się
bentleyami. Nie tylko dla pieniędzy. Po prostu lubił naprawiać samochody.
Najbardziej obiecująco wyglądał środkowy wehikuł. Barton położył torbę na
opancerzonym błotniku i wybrał odpowiedni klucz. Po chwili był już całkowicie pochłonięty
pracą.
Za pół godziny podniósł głowę, wytarł ręce w szmatę i zajął się przodem pojazdu.
Napiął potężne muskuły prawego ramienia i równym rytmem zakręcił korbą. Po minucie
puścił ją i otarł pot skrawkiem szmaty, która pozostawiła na policzkach tłuste ślady.
- Poznałem się na twoim wrednym charakterze natychmiast, kiedy cię zobaczyłem -
mruknął. - Teraz będziesz robić to, co ci każę, kochanie.
Jeszcze raz ramiona i głowa Bartona zniknęły pod osłoną silnika. Przez następne dziesięć
minut słychać było metaliczny brzęk klucza i monotonnie powtarzaną melodię Tiger Rag.
Następnie Jake powrócił do korby.
- Będziesz mi powolna, dziecinko, a nawet polubisz to. - Zakręcił jeszcze raz i silnik
zakrztusił się, strzelając jak karabin. Korba szarpnęła się z taką siłą, że mogłaby wyrwać mu
kciuk, gdyby trzymał ją niewłaściwie.
- Jezu! - szepnął. - Prawdziwy diabeł. - Wdrapał się na wieżyczkę i zsunął się w dół do
deski rozdzielczej, by znów nacisnąć starter. Przy następnej próbie silnik zaskoczył na wysokich
obrotach, a potem wyrównał rytm, drżąc lekko.
Jake wydostał się z wozu zlany potem, ale jego ciemnozielone oczy jaśniały z
zadowolenia.
- Moja śliczna! - krzyknął. - Moja mała ślicznotko!
- Brawo! - rozległ się głos za jego plecami. Barton odwrócił się szybko. Zaabsorbowany
pracą, zapomniał o całym świecie. Teraz poczuł się zakłopotany, jak gdyby ktoś podglądał go w
ustronnym miejscu. Spojrzał na postać opartą swobodnie o pień drzewa.
- Doprawdy mistrzowski pokaz techniki - powiedział nieznajomy. Samo brzmienie jego
głosu wystarczyło, by Jake najeżył się cały. Człowiek ten mówił w sposób dystyngowany, z
brytyjskim akcentem.
Ubrany był w kremowy garnitur z tropiku i biało-brązowe buty. Na głowie miał biały
słomkowy kapelusz z szerokim rondem, rzucającym cień na twarz. Jake zauważył przyjazny
uśmiech, który świadczył, że nieznajomy łatwo zawiera znajomości. Był przystojny, miał
szlachetne, regularne rysy. Jego twarz pasowała do głosu. Musiał podobać się kobietom. Mógł
być wysokim urzędnikiem rządowym lub oficerem z garnizonu stacjonującego w Dar es-Salam.
Pochodził z wyższych sfer, czego symbolem był wąski krawat w ukośne paski, którym
Brytyjczycy informują o swoim wykształceniu i miejscu w hierarchii społecznej.
- Nie potrzebował pan wiele czasu, by uruchomić silnik. - Mężczyzna oparł się wygodniej
o drzewo. Rękę trzymał w kieszeni płaszcza. Znów się uśmiechnął i teraz Jake wyraźnie
dostrzegł w jego oczach kpinę. Źle go ocenił. To nie był jeden z angielskich fircyków. Jego złe
oczy szydziły, przypominając spojrzenie wilka lub błysk noża w ciemnościach.
- Pozostałe są również naprawione? - spytał.
- Mylisz się, przyjacielu. - Barton czuł się skonsternowany. To absurdalne, że ten elegant
interesuje się samochodami pancernymi. Cóż, pokazał mu, co są warte. - Tylko ten jeden dało się
uruchomić, chociaż jest strasznie zaniedbany. Posłuchaj, jak stuka silnik.
Sięgnął pod pokrywę i odłączył cewkę indukcyjną. Silnik ucichł.
- Szmelc! - Jake splunął na ziemię obok przedniego koła. Zebrał swoje narzędzia,
przewiesił kurtkę przez ramię, podniósł torbę i, nie patrząc na Anglika, ruszył wolno w kierunku
bramy.
- Nie bierzesz udziału w licytacji, bracie? - Obcy opuścił swoje miejsce przy mangowcu,
podążając za Bartonem.
- Nie - Jake starał się, aby jego głos zabrzmiał lekceważąco. - A pan?
- Co miałbym robić z pięcioma zdezelowanymi wozami pancernymi? - Mężczyzna
roześmiał się cicho. - Amerykanin? Z Teksasu?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin