Rolle Antoni - JEDEN ZE SZCZEPÓW ZASŁUŻONEGO RODU.doc

(444 KB) Pobierz
Rolle Antoni

Rolle Antoni

Jeden ze szczepów zasłużonego rodu

 

OPOWIADANIE Z XVIII WIEKU

I

JABŁONOWSCY

 

Na Jabłonowskich sprawdziło się ustalone w Rzeczypospolitej przekonanie, że szlachcic na kresach prędzej niźli gdzie indziej dorobić się może i znaczenia, i stanowiska. Ubodzy, a przynajmniej miernej fortuny ziemianie, piastujący powiatowe urzęda, rycerze, ginący w szeregu jako pospolici żołnierze, dopiero u ściany multańskiej urośli na najwyższych dygnitarzy, sięgających nawet po koronę; a jeżeli jej nie zdobyli, to dlatego jedynie, że obok polityki trzymali się zasad uczciwości, obok zachceń dogadzających ambicji, święcie dotrzymywali raz poślubionej przyjaźni.

A jednak — od ubogiego ziemianina, chodzącego około chudej gleby, opędzającego się szablą od wroga na własnym zagonie, do zasiadającego na tronie „pomazańca bożego" — jakiż przedział ogromny.

Wszystko to dać mogły tylko kresy, tylko służba na tej granicznej placówce, ciężka, nieustająca, z hojnym szafunkiem krwi połączona. Za służbę ową „chleb dobrze zasłużony" ofiarowały stany, a kto tego chleba spróbował, już mógł być pewnym, że ród jego nie zginie, że jeżeli po drabinie krescytywy wysokich nie dosięgnie szczeblów, to pewnie długo utrzyma się na wyżynach, wzniesionych ponad szeregi powszedniego drobiazgu, zwykle gminem szlacheckim zwanego.

Wszystko się z matematyczną niemal ścisłością powtórzyło i w dziejach rodziny Jabłonowskich. Jeden z nich, Maciej, ożeniony z Kłomnicką, wyniósł się za rządów Stefana Batorego z głębin Rzeczypospolitej na Pokucie; co go do tych przenosin zachęciło, czy ożenek, czy żądza lepszej doli, pozostanie to dla nas zagadką, dość, że pod koniec życia znany był jako rotmistrz królewski, więc rycerski obrońca gra

nicy, więc dostatni ziemianin, bo posiadacz własnej roty, własnego zaciągu pod jego przywództwem bujającego. Syn Macieja, Jan Stanisław, wiąże się sakramentem małżeńskim z córką senatorską, zostaje miecznikiem koronnym, kwestią jest nawet dotąd, czyli nie był marszałkiem nadwornym, a wnuk owego Macieja, przybysza na Pokucie, Stanisław Jan, już jest najwyższym dostojnikiem w kraju, bo kasztelanem krakowskim i hetmanem wielkim koronnym. Przepiękna bo też to postać ten potomek skromnego wychodźcy, dość rozpatrzeć stan jego służby, by się o tym przekonać. Żył niezbyt długo — lat  — a życie to upłynęło w najsmutniejszej chwili dziejowej, bo w chwili poprzedzającej upadek Rzeczypospolitej; pamiętał panowanie Władysława IV, więc jeszcze świetne czasy, czynnym był za rządów nieszczęśliwszych Michała Korybuta, oświeconych blaskiem chwały bojowej, ale nie bardzo pomyślnych Jana III, i zamknął oczy zgryziony

             

               

 

 

  

 

             

 

 

i smutny, że się przyczynił do wprowadzenia na tron Augusta II. W znojach rycerskich zbiegły mu lata, wszędzie go było pełno: w kraju — po wszystkich tego kraju granicach, za krajem — w Danii, Siedmiogrodzie, pod Wiedniem, w Węgrzech i daleko, daleko za Dniestrem i Dnieprem... Nauczycieli miał także nie lada — Czarnieckiego, Gąsiewskiego, Jerzego Lubomirskiego; przeszło w pięćdziesięciu bitwach miał udział i ran co niemiara liczył, choć owa pierwsza, pod Gołdyngą otrzymana, była najcięższą, bo po niej, jako pamiątkę, kulę nosił w ciele aż do zgonu. Ale i potem nie myślał o niebezpieczeństwie wobec huku dział, dość powiedzieć, że pod Chocimem pod nim aż trzy konie zabito. I do rady i do boju zarówno gotowy — w senacie jako wojewoda ruski przesiedział lat , jako kasztelan krakowski lat , w polu — jako hetman młodszy lat , jako wielki koronny — , a w ogóle z szablą w garści bronił sławy i spokoju ojczyzny przez blisko pół wieku. Więc choć nagrody były wielkie — ale i zasługi niemałe.

Szczególnie piękną cechą tego Jabłonowskiego było zachowanie się jego względem Jana Sobieskiego: obydwa na jednym pracowali polu, wojenne rzemiosło było niejako ich wspólną specjalnością, obydwa stali u steru, a jednak ani chwili nieporozumienia najbaczniejszy postrzegacz nie dopatrzy w dziejach. Co więcej, Jabłonowski najbardziej może dopomógł Janowi III pod Chocimem do zdobycia korony, a potem na polu elekcyjnym swoim otwartym i pełnym zapału wstawiennictwem przyczynił się do włożenia tej korony na skronie przyjaciela. Wynikło to może z szczęśliwego dobrania się charakterów — jeden chciał być pierwszym, bo na to zasługiwał, drugi widział w swoim współtowarzyszu kwalifikacje do tego pierwszeństwa i torował mu drogę do niego. Drobne zajścia nie oziębiły tej przyjaźni, owszem, pod wpływem wzajemnych ustępstw rosła ona coraz bardziej, a i zajść tych niewiele. Oto na przykład Jan III chciał ograniczyć władzę hetmańską, to jest z dożywotniej zamienić ją na kilkoletnią: Jabłonowski oparł się temu na tej zasadzie, że się temu opierał Sobieski, będąc hetmanem; koronowany przyjaciel ustąpił — i nie było już o tym mowy. W innym znowu wypadku przyjaźń ta na większe jeszcze próby narażoną została. Wiadomo, że stronnictwo francuskie w Polsce nie było z Sobieskiego zadowolnione, myślało nawet szczerze o jego detronizacji; Francja nie żałowała pieniędzy dla swoich „pensjonarzy", to jest stałych klientów, ci znowu zamyślali o osadzeniu na tronie hetmana Jabłonowskiego. Nareszcie w  r. przechwycono listy kierujących owym spiskiem, mianowicie posła de Vitry i podskarbiego

             

               

 

 

  

 

             

 

 

koronnego Morsztyna. „Jabłonowski — pisze obecny podówczas cudzoziemiec w Warszawie — przeczuwając, że w listach tych jest mowa i o nim, prosił króla, by mógł je widzieć. Mówią, że król do osobnego zaprowadził [go] gabinetu i tam pokazał mu te listy. Jabłonowski padł do nóg królowi, dziękując mu za tę łaskę, którą wyżej cenił jak samą buławę; prosił, aby był skonfrontowanym z ambasadorem i podskarbim, lecz król darował, bez żadnego rozmazywania tych robót." Hetman, oburzony, wprost z pałacu udał się do ojców reformatów, wezwał tam winowajców i publicznie „wyrzucał im te ich potwarze". A na drugi dzień wobec zebranych na naradę senatorów w następujący odezwał się sposób: „Noszę ten oręż na usługi króla mego i, jak mnogie świadczą dowody, na obronę Rzeczypospolitej, dodam jeszcze — na obronę dobrej mej sprawy; dowiódłbym tego i dzisiaj na osobie posła francuskiego, gdyby nie urząd jego. Co się tyczy drugiego zdrajcy, niegodzien, bym się z nim mierzył, upraszam więc Waszą Królewską Mość, by surowa sprawiedliwość obudwu wymierzona została."

Stosunek jednak hetmana z dworem nie szwankował z powodu tego odkrycia, nikt nie wierzył, żeby Jabłonowski zazdrościł Sobieskiemu korony, którą sam mu nieledwie przed kilką ofiarował laty. Może do tego stosunku przyczyniła się i pewna słabość Marii Kazimiery, tak samowolnie kierującej nadpsutą nawą Rzeczypospolitej; w całej Rzeczypospolitej powiadano, że się ona kocha w hetmanie. A może do tego słodkiego stosunku przyczyniła się niemało i żona tego ostatniego, Kazanowska z domu, kobieta tak lubiana od wszystkich, a najbliższa i najserdeczniejsza przyjaciółka potężnej Marysieńki; młodo ona zeszła ze świata, ledwie  lata liczyła, królewicz Jakub zamknął jej oczy, królowa rozżalona oblewała łzami nogi zmarłej. Hetman, nieobecny, sprawił po powrocie świetny pogrzeb dożywotniej swojej towarzyszce, odbył się on w maju  r. we Lwowie; opisał go Załuski. Uczony pasterz utrzymuje, że był to jeden z najświetniejszych żałobnych obchodów w Rzeczypospolitej, brało bowiem w nim udział dwóch kardynałów (Pallavicini i Radziejowski), kilku biskupów, a duchowieństwa świeckiego i zakonnego całe legiony.

Hetman został wdowcem do zgonu, raz tylko jeszcze chciał zrobić z siebie, ofiarę i stanąć do życia wspólnego z Marią Kazimierą, a stanąć dlatego, by osiąść na tronie i utrwalić dynastię w rodzinie Sobieskich. Jednak ówczesna społeczność pomawiała go o. ambitne zamiary, co nawet w Lamencie, dość zgrabnie ułożonym, nieznany wypowiedział satyryk:

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Hetman koronny — purpury na zbroje,

Za miecz chce berta, za. szyszak korony,

Nie raz ten Marsa wytrzymywał znoje,

I teraz w zawód puszcza się o trony.

Wojenne trudy, prace, niepokoje

Wotują za nim — świadczą ruskie strony;

Ale podobno darmo na to godzi,

Jabłoń ta jabłek królewskich nie rodzi.

 

W tymże Lamencie w liczbie aspirujących do tronu jest i Maria Kazimiera, gotowa hetmanowi oddać swoją rękę:

 

Królowa ze wszech bliższa do korony,

Gdyby jej dobrać wdowca Polska chciała,

Choćby i hetman był z nią, zaślubiony,

Już Sakramentkom posty nakazała

Na intencyją, by osiadła trony;

Lecz choćby i chleb z popiołem jadała

I łzy swe gorzkie piła, miasto wina,

Nie, będzie taki Prus jako Janina.

 

Aluzja więc tutaj do herbu Jabłonowskich i Sobieskich.

Łatwo się domyśleć, że hetman, jeżeli miał zamiary matrymonialne, to robił z siebie ofiarę; o miłości nie mogło tu być mowy, kończył bo wiem podówczas  lata, a ta jego wybrana — jeżeli wybraną była —

o rok mniej liczyła tylko.

Widocznie ten człowiek miał mniej daleko próżności i ambicji, niźli jego następcy. Niejednokrotnie dowody tego składał w życiu; toż bojownikiem był nie lada, a przecie zawsze na drugi plan zstępował ilekroć król stawał w obozie, a w końcu przejął się jego polityką; jego aspiracjami do tyla, że nie umiał nawet myśleć inaczej, jak myślał Sobieski. Najsłabszą, najboleśniejszą, bo jakby otwartą raną dla Rzeczypospolitej była jej wschodniopołudniowa granica, owa ściana od Kozaków, Tatarów i Turków odgraniczająca, a jednak ściana, przyznajmy otwarcie, w tym czasu okresie rozsypana w gruzy. Obydwa więc całą uwagę ku tej stronie zwrócili, nie było dla nich polityki innej jak te, która poruszała kwestią turecką. Niedołężni nasi dyplomaci nosili się z nią po dworach europejskich; ościenne gabinety, ilekroć im krew nasza była potrzebną, poruszały chorągwią w półksiężyc przystrojoną, i na jej widok podnosił się król, podnosił się hetman, ciągnęły zastępy polskie Turek pierzchał przed grozą imienia Jana III

i na tym się cała wyprawa kończyła, przybywało nam chwały, pięknie brzmiało miano obrońców chrześcijaństwa, po całej roznoszone Europie, a u siebie w domu byliśmy do tyla bezsilni, żeśmy nie mogli ubogiego Kamieńca zdobyć na gdzie indziej zwyciężanym przeciwniku...

             

               

 

 

  

 

             

 

 

A co on nas krwi kosztował, wiele tu lat spędził hetman, to bawiąc się w jego oblężenie, to z dala podpatrując i nasłuchując. Zawałów nad Złotą Lipą, jedna z majętności Jabłonowskiego, położona w ziemi halickiej,' zamieniła się w zbrojną placówkę, w której rycerski przyjaciel Sobieskiego pilnował Turków gospodarujących na Podolu. Stąd wybiegały hufce rozlewające się po równinach Wołoszczyzny, a mające na celu nie tylko pokonanie półksiężyca, ale i urzeczywistnienie dynastycznych marzeń dobrego króla.

Dla tych to projektów oba nie szczędzili grosza, oba wleli w nie życie swoje; w imię ich powstały w  r. Okopy Św. Trójcy, tak zwana Blokada Kamieńca Podolskiego. Zawałów był za daleko, a przypuszczamy, że i Okopy nie były za blisko, że jednak usypał je wła

             

               

 

 

  

 

             

 

 

snym sumptem stary hetman, spływał więc raźno i ochoczo lud rycerski do tej placówki, zwłaszcza kiedy się przekonał, że na tej drodze zdobyć sobie może względy u obu wojowników. I król umarł, nie doczekawszy się zwrotu Kamieńca, a Jabłonowski dalej prowadził politykę przekazaną mu przez przyjaciela, a przekonawszy się, że żadnego z synów tego przyjaciela nie utrzyma na tronie, rzucił swoją afirmatywę na szalę Sasa, a rzucił dlatego, że ten mu przyrzekł wyzwolenie z rąk niewiernych i kresowej warowni, i kresowej prowincji.

Jeszcze piękniej ta jedność dwóch rycerzy wydatnieje w kwestii unii kościelnej, a najpiękniej w kwestii kozackiej: pojednanie zwaśnionych — to ich hasło — a z tej pobłażliwej łagodności jakże często korzystali drapieżni watażkowie, grając na słabej strunie nienawiści ku Turkom.

Inne zalety hetmana: łagodność połączona z surowym przestrzeganiem obowiązków, pobożność może niekiedy posunięta za daleko... miłował on szczególnie jezuitów — mają mu to niektórzy za złe, ależ Potoccy tak samo miłowali dominikanów, Załuscy — pijarów. Jezuici spętali ducha oświaty, powiadają — może, ale rozpatrzcie się, czyli ten duch w owym czasie nie był podobnie w całym cywilizowanym świecie spętany. Dom hetmana świecił przykładem cnót starych, rodzic posiadał miłość dzieci do uwielbienia posuniętą, a i te dzieci po myśli jego postępowały. Obie córki — Anna wyszła za Rafała Leszczyńskiego, Jadwiga za Jana Bonawenturę Krasińskiego, dygnitarzy, którzy wrychle mieli przysporzyć splendoru rodowi Jabłonowskich.

Nauki tu było dużo, zamiłowanie jej. przeszło w krew i kości, nic więc dziwnego, że pośród Jabłonowskich tylu literatów w XVIII liczymy stuleciu; pięciu potomków hetmana przekazało społeczności polskiej swoje utwory, około sześćdziesięciu dzieł przez nich napisanych zaregestrowali bibliografowie nasi, oprócz kilkudziesięciu woluminów rękopiśmiennych, a wiele ich jeszcze nie objętych żadnym katalogiem rozrzucono po świecie.

Jak gdyby hetman wyszafował całego ducha rycerskiego i zabrał go z sobą do grobu, bo synowie jego już nie lubują [się] w wojennym rzemiośle, nawet się dyplomacją nie bawią, dostojeństwa przyjmują obojętnie, w intrygach nie biorą udziału...

Inni to już ludzie. Prym między nimi trzyma Jan Stanisław, chorąży koronny i wojewoda ruski przez długich lat  (—). Ożenił się on z Joanną de Bethune, córką posła francuskiego w Rzeczypospolitej, a rodzoną siostrą Marii Kazimiery, stąd krewieństwo z Sobieskimi, ale też stąd i obyczaj cudzoziemski w domu, mowa fran

             

               

 

 

  

 

             

 

 

cuska, zapanowała tu samowładnie, stąd nawet, jako modna na innych dworach możnowładców, zaczęła być używaną, aż nim się wcisnęła pod słomiane strzechy ziemian jednowioskowych. I dziwna rzecz się stała: córki przejęły się matki przekonaniami, powychodziły za ludzi obcych Polsce, synowie zaś przylgnęli do mowy rodzinnej, do wszystkiego, co swojskie. Ojciec ich wprawdzie wzdychał do stosunków z europejskimi dynastycznymi znakomitościami, z Jakubem, pretendentem angielskim, pilnie korespondował, zwłaszcza od czasu, kiedy ten się ożenił z wnuczką Sobieskiego, więc powinowaty — pochlebiało to jego dumie, która się już zaczęła w rodzie rozwijać, nim w końcu do przesady w jednym z jego spotężniała członków.

Wojewoda ruski, pomimo pokostu cudzoziemskiego, pisał po polsku albo o Polsce,  czy nawet  utworów pióra zostawił, choć znanych dzisiaj ledwie  doliczyć się można. Więzienie w Konigsteinie rozwinęło w nim to zamiłowanie; zaczął od dzieł ascetycznych, skończył na książeczce mającej wielkie społeczne znaczenie. Zostawił i pamiętnik ogłoszony przez Bielowskiego, obejmujący dwa tylko lata jego życia (—). Jedyny to z Jabłonowskich, który piórem wyrobił sobie wydatne stanowisko w dziejach; pomijamy jego prace teologiczne i moralne, nawet bajki, choć ciężkim wierszem składane, ale rozpowszechnione po szkołach, ba nawet przez szlachtę często powtarzane, jedna owa mała książeczka — ów Skrupuł bez skrupułu — gdyby tamtych nie było, zjednałaby mu już znaczenie; w jałowym okresie smutnych czasów saskich stanowi ona epokę. I spółcześni tak się na nią zapatrywali, pierwsze jej wydanie rozchwytano w oka mgnieniu, sam autor uląkł się tej popularności; „z pewnych racji chciał ją wygubić" nawet, jak powiada Niesiecki. Co było powodem strachu i chęci zniszczenia tak ważnego dzieła? a oto mianowicie to, że owe skrupuły bez skrupułów, owe wykroczenia przeciw uczciwości, ubrane w sukienkę prawną albo uświęcone obyczajem, popiera autor przykładami z życia, a choć w przytoczonych przykładach nazwisk skrzętnie unika, ale ówcześni ludzie aż nadto dobrze wiedzieli, o kim mowa, stąd niechęć i narzekania, i pogróżki nawet. Rozpatrując się atoli w tej rozprawce, zawierającej ledwie  stronic druku, dziwić się przychodzi czystości języka i troskliwości autora w omijaniu łacińskich sentencji, których tu bardzo niewiele; a i pod tym względem — dodajmy nawiasem — Jabłonowscy stali wyżej nad innych ówczesnych spółkolegów. Imponuje i wdzięczna a lekka forma, trochę satyrą tchnąca, pełna jakiejś zamaszystej niedzisiejszej swobody. Autor podzielił owe „oświecenie grzechów, narodowi naszemu polskiemu zwy

             

               

 

 

  

 

             

 

 

czajnych, a za grzechy nie mianych" na siedem rozdziałów; we wstępie z pokorą wyznaje, że sam „temiż grzechami grzeszy", ale żałuje i o poprawie myśli; w pierwszym — „wyraża swoją intencją", jest to jakby wyjaśnienie pobudek, które go zniewoliły do napisania książki; drugi zamyka rzecz o plotkarstwie, o rozsiewaniu wieści fałszywych, ogadywaniu dygnitarzy i panujących... tu najwięcej i to najdosadniejszych przykładów, czerpanych z życia, z wypadków, które widział, więc z ostatnich lat panowania Sobieskiego i pierwszych — Augusta II. Rozdział trzeci mówi o skarbie koronnym i o urzędnikach jego niepłatnych, to jest nie pobierających gaży, a jednak podających sążniste rachunki, które by za kilka pensji starczyły. W czwartym — o przekupstwach przedsejmikowych w ogóle. Piąty, najjaskrawszy, malujący zwyczaj rozpowszechniony u nas krzywdzenia sierot przez matkiwdowy albo ojcówwdowców. W szóstym — o ekonomiach, po

             

               

 

 

 

 

             

 

 

życzkach, zastawach i arendach, z uwzględnieniem prawnych wykrętów, którymi osłania się łatwo nadużycie, potępia lichwę, choć ta w porównaniu z dzisiejszą wyglądała jak naiwna, rumieniąca się na widok pięknego kawalera panienka. W ostatnim dostaje się porucznikom narodowym, którzy gażę ściągają nic nie robiąc, zwłaszcza czasu pokoju. A i zakończenie książeczki znaczące: „Już tedy jako w porcie kotwicę zarzucam, i zostawiam pióro moje, przepłynąwszy burze publiczne i prywatne, których się na zjazdach, et omnis generis praktykach w Polsce napatrzyłem. Z brzegu patrzę na fale, których nie uśmierzą pewnie refleksje moje, w tym skrypcie wyrażone. Jeżeli tak wiele mądrych ksiąg, kazań, katechizmów nie miało mocy dotąd wykorzenić grzechy jawne, dopieroż nie spodziewam się, aby te grzechy, które za grzech nie mają, miały ustać w ludziach, dla lichego skrupułu mojego... Nikogo za urazę nie przepraszam, bom nikogo nie mianował, ani czytelnika cenzury nie boję się, bo nie znajdzie na kogo się gniewać, sam grzeszny i podobno w tym samym, com tu wyjawił i napomniał."

Zatrzymaliśmy się trochę dłużej nad tą pracą wojewody ruskiego, bo nawoływała do reformy Rzeczypospolitej, bo wytykała najdotkliwsze błędy, nadużycia powagą prawa osłonione, albo w najszczęśliwszym wypadku nie objęte przepisami kodeksu karnego. Zaznaczamy jeszcze, że jedyna ówczesna książka może iść o lepsze z Skrupułem bez skrupułu, mianowicie Głos wolny wolność ubezpieczający, przez króla Stanisława Leszczyńskiego ułozona, chociaż pod względem stylu stoi ona daleko niżej. Jabłonowski wydał dzieło swoje na schyłku życia, mianowicie w  r., druga edycja wyszła w dziesięć lat po jego zgonie (), trzecią zawdzięczamy Turowskiemu (). Rozpoczyna on szereg uczonych Jabłonowskich, pisał nie tylko po polsku, ale po łacinie i po francusku. Jest on zarazem protoplastą dwóch linii, poczynających się od jego synów: starszej — na Ostrogu i Annopolu, młodszej — na Podkamieniu i Gniewoszowie; tamta na Wołyniu, ta zaś w ruskim województwie osiadła.

Otóż synowie ci, zrodzeni z Joanny de Bethune, także imali się pióra, mniej albo więcej szczęśliwie: najstarszy, wojewoda rawski (Stanisław), pierwszy w rodzie książę państwa rzymskiego, układał liche kantyczkowe wiersze albo moralne sentencje. Bibliografia krajowa zaznaczyła cztery książki wydane przez niego. Syn jego, a prawnuk hetmański, Józef Antoni Barnaba, ostatni kasztelan krakowski

             

               

 

 

  

 

             

 

 

(t ), po zgonie Augusta III wystąpił jako kandydat do tronu polskiego; podajemy tu fakt, bo dowodzi, jak się ciągle wysoko nosili Jabłonowscy, powiązani pokrewieństwem z panującymi w Europie domami. Kasztelan nic nie drukował, wątpimy nawet, czy pisał uczone traktaty, piękniej się wszakże w pamięci ludzkiej zaznaczył pełnym pobłażliwości rozumnej i względnej postępowaniem z kmiecymi rzeszami, w poddaństwie jego zostającymi.

Drugi syn wojewody ruskiego, Jan Kajetan, także wojewoda, ale bracławski, ledwie parę utworów poetyckich ogłosił, wysoce mizernych i słabych; niewiele lepiej szczęściło mu się i na arenie politycznej, niefortunnie stawał do walki z Czartoryskimi, i to w epoce największego ich znaczenia, bo podczas bezkrólewia po Auguście III. Toteż adherenci ostatniego na sejmiku w Winnicy tak wojewodę ostro traktowali, że musiał opuścić plac boju wyborczego. Niewiele szczęśliwiej poszło mu na sejmiku grudziążkim, kędy się udał w marcu  roku. Wrychle też umarł zgryziony niepowodzeniem. Ale jeżeli Jan Kajetan nie mógł zachwycić spółczesnych wierszowymi powieściami

o Esterze, Judycie i Zuzannie, a nadto porównaniem dwóch Józefów, to za to żona jego, Anna z Sapiehów, przeszła do potomności jako niewiasta rozumna, szczerze zajęta tym, by ludziom służyć uczciwie

i zacnie. Pięknie się zarysowuje postać tej matrony na jaskrawym tle ostatniego panowania, a to tym piękniej, że należała do wyjątkowych niewiast, na których życiu cienia dojrzeć nie mogli niedowiarkowie ówcześni. Jedną tylko miała córką — wydała ją za Mycielskiego, kasztelanka poznańskiego; dalszych losów kasztelanicowej doszukać się nie mogliśmy wcale, blednie ona wobec prac matki, podjętych z celem podźwignienia oświaty i dobrobytu sporej garstki ludu, który do niej z prawa dziedzictwa należał. Obrała sobie rezydencję w Siemiatyczach, tutaj zbudowała wspaniały pałac i temu się dziwić nie należy — nie byłaby żoną Jabłonowskiego, a coś znaczyła tu i krew Sapiehów, i krew Radziwiłłów, i zapatrzenie się na ojczyma, księcia wojewodę nowogrodzkiego, w którego domu spędziła dzieciństwo, a choć go nie bardzo lubiła, zawsze atoli imponował jej swoją „królewskością", nosił się z nią i na chwilę nie zapominał o niej. To tylko dziwna, że kiedy jej pierwowzór bujał w niedoścignionych wyżynach, szukając w bajecznej starożytności początku rodu, Prussów, kobieta na realniejsze wstąpiła tory, wyrzekła się zbytniej idylli, zaczynającej wówczas być modną, zbytnich praktyk religijnych i mistycznych dociekań, a rzuciła się na drogę wcale niezwyczajną w przeszłym stuleciu, bo na drogę nauk przyrodniczych i rozumnie prowadzonego go

             

               

 

 

  

 

             

 

 

spodarstwa rolnego. Przypuszczamy, że wpływ innego sąsiada przeważył na szali usposobień księżny — mianowicie wpływ Tyzenhauza, podskarbiego litewskiego, który to tak pięknie krzątał się w niedalekim Grodnie. Ruch niezwykły, porządek i ład panował w otoczeniu wojewodziny: sale pałacu zdobiły nie zbroje, nie portrety antenatów, ale okazy państwa kopalnego i roślinnego, tak zwany „gabinet historii naturalnej" wypełniał je po brzegi, obok niego narzędzia fizyczne, zbiór medalów i bogata biblioteka, wszystko to imponowało swoją niezwykłością, nabyło europejskiego rozgłosu. Licha mieścina zamieniła się z czasem na kolonię fabryczną, na zwykle zaśmieconym jej rynku wyrósł ogromny ratusz obsadzony sklepami, w których przedawano miejscowe wyroby; co więcej — powstała tu szkółka położnictwa, może jedyna w całej Polsce, powstała tu i drukarnia podręczna, tak zwana „pokojowa", w której w  r. odbito ośm tomików, noszących skromny tytuł: Ustawy powszechne dla dóbr moich rządców, dużo z nich i dziś jeszcze nauczyć się można, a dla dziejów rolnictwa krajowego książeczki te mają pierwszorzędne znaczenie". Rozsyła je autorka znajomym w darze, zachęcając do korzystania z zawartych w dziele przepisów... Czego się ta kobieta dotknęła — wszystko — jakby na skinienie różdżki czarnoksięskiej, zmieniało swe szaty powszednie na godowe, jakby świąteczne. Toż i Kock, dziedziczne jej miasteczko w Lubelskiem, urosło i wypiękniało; na miejscu drewnianego kościółka stanęła piękna murowana świątynia, na miejscu skromnego domu mieszkalnego wspaniały pałac, ogród i cieplarnie z roślinami z dalekiego sprowadzonymi południa. Tu znowu widoczny wpływ Puław; księżna Jabłonowska zapatrzyła się na swoją sąsiadkę ks. Izabelę Czartoryską, naśladowała ją nawet trochę pod względem idyllicznych usposobień, ale tylko w Kocku, gdzie zwykle kilka letnich przepędzała miesięcy, bo w Siemiatyczach występowała jako rządna gospodyni, pilnie wertująca rachunki gospodarskie. Po czterdziestu dwu latach wdowieństwa przeniosła się ona do innego świata. Zbiory jej zostały zakupione do Petersburga, a jako pamiątka pięknych usiłowań, została, oprócz krótkich wspomnień, i dwuwierszowa o niej wzmianka księcia naszych poetów, biskupa Krasickiego:

 

Wszystkim chłopom, mieszczanom tego losu życzę,

Jaki mają Wysokie, Kock i Siemiatycze.

 

Trochę zasługi spada i na barki małżonka tej rozumnej i zacnej pani: on przecie niemało się także przyczynił do popchnięcia swojej towarzyszki na drogę obowiązku i poświęcenia. Trochę zasługi spada i na barki ojczyma, który w niej zamiłowanie do nauk rozbudził.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Jeszcze krótką wzmianką o trzecim wnuku hetmana w. k. i kasztelana krakowskiego zamkniemy regestr literackich zasług domu Jabłonowskich. Trzeci ten wnuk — Dymitr, starosta kowelski, protoplasta młodszej linii, nie pracował piórem, ale jeden z jego synów, Janusz, kanonik krakowski, tłumaczył Masyliona i wydał go w dziewięciu tomach (—), nadto ogłosił kazania wielkopostne ().

Słusznie więc powiedzieć można, że w ciągu większej połowy przeszłego stulecia, potomkowie hetmańscy pracują na niwie ojczystej literatury i tak się jej gorąco oddają, że i kwestia polityki, i kwestia zbrojnych popisów zajmuje w ich życiu stanowisko podrzędne. Zapatrzeni w wielką przeszłość swoją, a uosobieniem tej wielkości był właśnie hetman w. k. i kasztelan krakowski, może przypuszczali, ze nie potrafią mu dorównać, może zanadto się zasklepili w interesach rodziny, a raz na tym polu poniósłszy porażkę, na innym nie chcieli

             

               

 

 

  

 

             

 

 

próbować. Z upadłą sprawą Leszczyńskiego, bliskiego krewniaka, gasną i ich nadzieje, zasiadają wprawdzie w senacie, ale jako milczący i niemi świadkowie tego, co się dzieje dokoła, czasem się i do dworu umizgają; przekonawszy się atoli, że dwór ten nic nie znaczy, że wszystko w garści trzyma Bryl, przedajny tego dworu minister, wchodzą z nim w akorda pieniężne, a zdobywszy senatorskie urzęda, poprzestają już na tym... Resztę ich życia wypełniają wędrówki po świecie, obijanie progów po dworach europejskich, w domu walka z Czartoryskimi, których dusznie nienawidzą; w walce tej, niedołężnie prowadzonej, zawsze pobici, wycofują się z szranków — i na tym się kończy polityka rodzinna.

Jednak oddać im należy pod pewnym względem sprawiedliwość: oto, odznaczają się oni rządnością, strzegą cnót dawnych, toteż pod ich strzechą kwitnie moralność, a niewiasty z tego gniazda mogą służyć za wzór poświęcenia i ofiarności. Pepiniera dobrych matek i zacnych obywatelek wiele znaczyła w owych czasach zepsucia; pepinier podobnych zanadtośmy mało mieli w przeszłym stuleciu.

Obok światła są jednak i cienie; ciemną stronę medalu stanowi niczym nieokiełznana duma i pycha, granicząca z dziwactwem i śmiesznością; uwydatniła się ona szczególnie, wyolbrzymiała, jeżeli się tak wyrazić można, w osobie księcia Józefa Aleksandra, wojewody nowogrodzkiego, który, ulegając jej, kraj w końcu opuścił, bo mu się uroiło, że barbarzyńska ojczyzna nie umie się poznać na jego wielkich zasługach i jego wielkiej nauce.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

II

KSIĄŻĘ STOLNIK LITEWSKI

 

Aleksander Jabłonowski, drugi syn hetmana w. k. i kasztelana krakowskiego, należał do bardzo skromnych i nie szukających rozgłosu ludzi; w rzemiośle wojennym nie kochał się wcale, zaszczytów unikał, rad poprzestawał na tym, co mu się w spadku po rodzicu dostało. Z charakteru podobny do matki, może dlatego faworyt ojca, nie korzystał nawet z tej jego słabości. Młody, szesnastoletni wyrostek, po ukończeniu nauk w lwowskim kolegium oo. jezuitów, pod opieką uczonego ks[iędza] Avril odbył  podróż po Europie, wrócił z niej roztęskniony, pragnął spokoju, wiejskiego zacisza; na ziemianina widocznie był stworzony, siadł też zrazu na starostwie buskim, w  został chorążym wielkim koronnym — które wziął w spadku po bracie. Wrychle pojął w małżeństwo Teofilę Sieniawską, córkę hetmana i siostrę hetmana; ojca straciła ona przed dziesięciu laty, brat dorabiał się znaczenia, duszą i ciałem przywiązany do Sasów, na Rusi rej wodził, a właśnie na Rusi osiadł p. chorąży koronny. Więc ulegając wpływom szwagra i małżonki, nie tylko że się sam przychylił na stronę Augusta II, ale jeszcze i ojca do tego namówił. Nie mógł się parę razy od służby publicznej uchylić, przyjmował ją wszakże niechętnie i po wywiązaniu się z narzuconego obowiązku wracał natychmiast pod strzechę domową. Uwięzienie starszego brata w Konigsteinie zniechęciło go do króla, usunął się zupełnie od dworu, nawet hojny podarunek Najjaśniejszego Pana nie potrafił go skaptować, a hojny był zaiste, bo składał się z Łysianki, obszernej włości na Ukrainie, do której ofiarodawca nawet przywiązał tytuł hrabiego; p. chorąży Łysiankę przyjął, ale tytułu się wyrzekł, przynajmniej nie używał go nigdy. Astronomia stanowiła jego jedyną rozrywkę, zapatrzony w gwiazdy, zapominał o świecie, pisał nawet o ruchu ciał niebieskich, tak przynajmniej utrzymuje syn jego, dowodząc, że ojciec zostawił mu w spadku dzieło o astronomii na  stronicach spisane... określenie dość powierzchowne, jeżeli nie zabawne; z objętości pracy o jej wartości sądzić niepodobna.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin