NORA ROBERTS
KOMU ZAUFAĆ?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zajazd „Pod Sosnami” stał w ustronnym zakątku Błękitnego Pasma Appalachów. Z
szosy należało jechać krętą drogą, potem przez bród tak wąski, że mógł się nim przeprawić
zaledwie jeden samochód. Stąd już niedaleko było do hotelu.
Prześliczne położenie skutecznie kryło niedoskonałości niezbyt stylowego,
dwupiętrowego budynku. Od fasady ze spłowiałej jasnoróżowej cegły odcinały się wąskie
okna . z białymi okiennicami. Z czterospadowego dachu, który z upływem czasu przybrał
wyblakłą, szarozielonkawą barwę, sterczały trzy wysokie kominy. Szeroki drewniany ganek,
na który z każdej strony wychodziły drzwi, opasywał budynek niczym biały fartuszek.
Wokół rozciągał się gładki, dobrze utrzymany trawnik. Granice półhektarowej działki
wyznaczały drzewa i ostańce skalne. Zupełnie jakby natura zdecydowała, że nie odda ani
kawałka ziemi więcej. Widok zapierał dech w piersiach. Dom i góry spokojnie egzystowały
obok siebie, nie ujmując sobie wzajemnie nic z urody.
Autumn zatrzymała samochód na parkingu. Stało tam już pięć aut, wśród których
dostrzegła wysłużonego chevy swojej ciotki. Chociaż sezon rozpoczynał się dopiero za kilka
tygodni, najwyraźniej w pensjonacie zatrzymało się już kilku gości.
Kwietniowe powietrze ciągle było bardzo rześkie. Żonkile nie zdążyły jeszcze
rozkwitnąć, ale krokusy zaczynały powoli więdnąć, a w krzewach azalii można było dostrzec
pękające paki. Wszystko już zapowiadało wiosnę. Nawet w otaczających polanę wysokich
górach widać było ślady świeżej zieleni. Tylko czekać, aż znikną ponure brązy i szarości.
Autumn zawiesiła na ramieniu futerał z aparatem, na drugie ramię znacznie mniej
ostrożnie zarzuciła torbę. Postanowiła zabrać się ze wszystkim za jednym zamachem, więc w
obie dłonie chwyciła po jednej wielkiej walizie, które z niemałym trudem wyciągnęła z
bagażnika, i tak obładowana weszła po schodkach. Drzwi, jak zwykle, były otwarte.
W obszernej bawialni nie było żywej duszy, jednak na kominku płonął ogień. Nic się
nie zmieniło, myślała, wchodząc do środka.
Na podłodze leżały plecione chodniki, na sofach rozłożono szydełkowe kapy, w
oknach wisiały perkalowe zasłonki, a na półce nad kominkiem wciąż stała ta sama kolekcja
porcelanowych figurek.
Pokój o dziwo wyglądał całkiem schludnie, choć nie można było powiedzieć, że
panuje w nim porządek. Porozkładane czasopisma, wypełniony po brzegi koszyk z
przyborami do szycia, poduszki na parapecie wykuszowego okna tworzyły przyjazną domową
atmosferę, która z całym tym rozgardiaszem idealnie pasowała do ciotki.
Widok salonu ucieszył Autumn. Miło jest stwierdzić, że coś, co kochamy, pozostaje
takie samo. Rozglądała się wokół, przygładzając dłonią długie, sięgające poniżej pasa włosy,
które podczas jazdy potargał wiatr wpadający przez otwarte okno. Przyszło jej do głowy, żeby
wyciągnąć szczotkę, ale porzuciła tę myśl, gdy usłyszała kroki w korytarzu.
- O, tu jesteś. - Ciotka powitała ją, jakby Autumn spędziła godzinę na zakupach w
supermarkecie, a nie rok w Nowym Jorku. - Dobrze, że zdążyłaś przed obiadem. Dziś mamy
twoją ulubioną duszoną wołowinę.
Nie miała sumienia przypomnieć, że było to ulubione danie jej brata, Paula.
- Ciociu Tabby, jak dobrze cię widzieć! - Pocałowała ją w pachnący lawendą policzek.
Ciotka Tabby, choć nosiła imię, jakie zwykle nadaje się pospolitym dachowcom, w
niczym nie przypominała kota. Powszechnie uważa się, że koty mają snobistyczną naturę i
pogardliwy stosunek do otoczenia, ponadto są prędkie, zwinne i przebiegłe. Ciocia Tabby
natomiast znana była w rodzinie z chaotycznej gadaniny i roztrzepania. Zdaniem Autumn,
która za nią przepadała, była najbardziej prostoduszną osobą na świecie.
- Wyglądasz prześlicznie - orzekła, przyjrzawszy się ciotce uważnie. Nie było w tym
żadnej przesady. Obie miały ten sam głęboki kasztanoworudawy odcień włosów, chociaż u
ciotki pojawiło się już wiele siwych pasem, z którymi było jej zresztą bardzo do twarzy.
Krótka swobodnie układająca się fryzurka otaczała małą, okrągłą buzię. Wszystko w niej było
małe: usta, nos, uszy, a nawet dłonie i stopy. Jasnoniebieskie oczy były trochę zamglone.
Gładka skóra wciąż pozbawiona była zmarszczek. Ciotka była okrąglutka, miękka i o dobre
piętnaście centymetrów niższa od Autumn, która czuła się przy niej jak chuda tyczka. -
Naprawdę prześlicznie - powtórzyła. Znów chwyciła ją w objęcia i ucałowała w drugi
policzek. Ciocia Tabby popatrzyła na nią z uśmiechem.
- Wyrosłaś na piękną dziewczynę. Zawsze wiedziałam, że tak będzie. Tyle że jesteś
potwornie chuda. - Poklepała bratanicę po policzku, zastanawiając się, czy duszona wołowina
jest wystarczająco kaloryczna.
Autumn nieznacznie wzruszyła ramionami. Po rzuceniu palenia przybrała pięć
kilogramów, ale bardzo szybko wróciła do poprzedniej wagi.
- Przygotowałam dla ciebie ten sam pokój, co zwykle - ciągnęła ciocia. - Z okna widać
jezioro, choć wkrótce liście zasłonią widok...
- Widziałam na parkingu kilka aut. Czy jest wielu gości? - Próbując rozciągnąć
mięśnie, Autumn spacerowała po pokoju pachnącym drzewem sandałowym i olejkiem
cytrynowym.
- Jedna para i pięć samotnych osób. W tym Francuz. Przepada za moją szarlotką. Och,
muszę zajrzeć do ciastek z jagodami! Nancy świetnie przyrządza wołowinę, ale na pieczeniu
nic a nic się nie zna. A George złapał jakiegoś wirusa.
- Bardzo mi przykro. - Miała nadzieję, że w jej głosie słychać było szczere
współczucie. Usilnie próbowała odgadnąć, kim jest George. Ach, tak! To ogrodnik, boy hotelowy
i barman w jednej osobie.
- Wciąż mi brak pracowników. Poradzisz sobie z bagażem?
- Nic się nie martw, ciociu. Dam sobie radę.
- Aha, jeszcze jedno. - Ciotka odwróciła się od drzwi, choć Autumn założyłaby się, że
jej myśli już krążą wokół jagodowych ciasteczek. - Mam tu dla ciebie niespodziankę... -
zaczęła, ale, jak to się często zdarzało, nie dokończyła zdania. - O, widzę, że idzie panna
Bond. Dotrzyma ci towarzystwa. Obiad jest o tej samej porze co zawsze. Nie spóźnij się.
Zadowolona, że zarówno bratanica, jak i ciasteczka będą miały należytą opiekę,
opuściła bawialnię.
Autumn spojrzała w stronę bocznych drzwi, w których stanęła Julia Bond.
Natychmiast ją rozpoznała. Nie istniała chyba inna kobieta o tak zniewalającej złotej urodzie.
Ileż to razy siedziała w zatłoczonej sali, podziwiając na ekranie tę utalentowaną aktorkę. Na
żywo wydawała się jeszcze bardziej czarująca.
Drobna, o apetycznych, chociaż nie za bardzo obfitych kształtach, Julia Bond
wyglądała jak kwintesencja kobiecości. Kremowe płócienne spodnie i kaszmirowy sweter w
żywym niebieskim kolorze znakomicie podkreślały jej ciepłą karnację. Złociste włosy jak
blask słońca rozświetlały twarz, oczy miały kolor letniego nieba, a ślicznie wykrojone usta
rozciągały się w uśmiechu. Przez chwilę stała nieruchomo, kręcąc w palcach jedwabną
apaszkę. Kiedy się odezwała, jej głos był przytłumiony, jak w filmie.
- Ależ cudowne włosy!
Chwilę trwało, nim ta uwaga dotarła do świadomości Autumn. Z pustką w głowie
patrzyła, jak słynna Julia Bond wchodzi do zajazdu cioci Tabby z taką miną jakby to był
nowojorski „Hilton”. Jednak widząc urzekający i naturalny uśmiech aktorki, zdołała
zapanować nad sobą i uśmiechnąć się w odpowiedzi.
- Dziękuję. Z pewnością przywykła pani, że ludzie tak się w panią wpatrują. Mimo to
bardzo przepraszam.
Julia z gracją usiadła w fotelu, wyjęła długiego cienkiego papierosa i z uśmiechem
spojrzała na Autumn.
- Aktorzy uwielbiają, gdy się na nich patrzy. Siadaj, proszę. - Machnęła ręką w stronę
sofy. - Mam wrażenie, że wreszcie trafiłam na osobę, z którą będzie można porozmawiać.
Autumn posłusznie usiadła, bezwiednie poddając się urokowi aktorki.
- Choć prawdę mówiąc, jesteś zbyt młoda i za bardzo atrakcyjna - ciągnęła Julia.
Odchyliła się do tyłu, krzyżując nogi. Nagle miało się wrażenie, że w miejsce starego fotela
ze śladami cerowania na lewym oparciu pojawił się wspaniały tron. - Na szczęście
przynajmniej różnimy się kolorytem. Ile masz lat, kochanie?
- Dwadzieścia pięć - odparła bez zastanowienia.
- O, to zupełnie jak ja. Nieustannie mam właśnie tyle.
- Radosny śmiech Julii unosił się i opadał jak fala Rozbawiona przechyliła głowę na
bok, przyglądając się Autumn, którą świerzbiły pałce, żeby chwycić za aparat. - Jak ci na
imię? Chciałabym też wiedzieć, co cię skłoniło, żeby szukać sosen i samotności.
- Autumn - odpowiedziała na pierwsze z pytań. - Autumn Gallegher. Moja ciotka jest
właścicielką pensjonatu.
- Ciotka? - Na twarzy Julii pojawiło się zdumienie.
- Ta urocza, roztrzepana mała kobietka jest twoją ciotką?
- Tak, siostrą mojego ojca. - Uśmiechnęła się, słysząc ten krótki, a tak precyzyjny
opis. Odprężona, odchyliła się na oparcie. Z uwagą analizowała obraz, który miała przed
oczami, oceniała oświetlenie i głębię.
- Niesamowite - uznała Julia, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Zupełnie jej nie
przypominasz. Chociaż nie... włosy. - Obrzuciła Autumn zazdrosnym spojrzeniem. -
Wyobrażam sobie, że kiedyś jej włosy były właśnie w tym kolorze. Coś wspaniałego. W
dodatku masz ich prawie metr. - Z westchnieniem zaciągnęła się dymem. - A więc
przyjechałaś odwiedzić ciotkę?
Jest nie tylko czarująca, lecz również bardzo sympatyczna, uznała Autumn, widząc we
wzroku Julii szczere zainteresowanie.
- Przyjechałam na kilka tygodni. Nie widziałyśmy się prawie rok. Prosiła w listach,
żebym wpadła, więc postanowiłam wykorzystać urlop.
- Czym się zajmujesz? Jesteś modelką?
- Nie. - Autumn zaśmiała się. - Fotografem.
- Fotografem! - wykrzyknęła Julia z zachwytem. - Bardzo lubię fotografów. Pewno z
próżności.
- Sądzę, że oni przepadają za panią z tego samego powodu. - Po uśmiechu aktorki
poznała, że sprawiła jej przyjemność.
- Och, kochanie, jakie to miłe!
- Czy przyjechała pani sama, panno Bond? - Nic nie było w stanie powstrzymać
ciekawości Autumn, nawet oszołomienie tym niesamowitym spotkaniem.
- Mów mi po imieniu, proszę, bo inaczej będę musiała pamiętać o tych pięciu latach
różnicy między nami. Dobrze ci w tym kolorze - dorzuciła, patrząc na sweter - Autumn. -
Nigdy nie mogłam nosić szarych rzeczy. Przepraszam cię, moja droga. Mam słabość do
ciuchów. - Uśmiechnęła się ze skruchą. - Przyjechałam tu, bo chciałam połączyć przyjemność
z interesem. W tej chwili mam przerwę między dwoma małżeństwami. Mężczyźni są cudowni,
ale mężowie bywają niesamowicie krępujący. Miałaś kiedyś męża?
- Nie. - Nie potrafiła ukryć uśmiechu. Takim tonem Julia równie dobrze mogłaby
spytać, czy miała kiedyś cocker - spaniela.
- Ja miałam trzech. - W oczach Julii pojawił się szelmowski błysk. - Trzeci był
angielskim baronem. Spędziłam z nim pół roku i całkiem mi to wystarczyło. Potem
ślubowałam abstynencję. Oczywiście od małżeństwa, nie od mężczyzn.
- Aż do następnego razu? - bezceremonialnie spytała Autumn.
- Zgadza się - przytaknęła ze śmiechem aktorka. - A tu jestem z Jakiem LeFarre'em.
- Tym producentem?
- Właśnie. - Julia przez chwilę nad czymś się zastanawiała. - Twoja obecność będzie
dla nas interesującą odmianą. Pozostali goście uroczego pensjonatu twojej ciotki jak dotąd nie
wydawali się zbyt rozrywkowi.
- Tak? - Autumn pokręciła przecząco głową, kiedy Julia poczęstowała ją papierosem.
- No więc najpierw doktor Spicer z żoną - zaczęła Julia, stukając w oparcie fotela
idealnie wymodelowanym paznokciem.
Zachowywała się teraz jakoś inaczej, ale chociaż Autumn była wrażliwa na nastroje,
zmiana była tak subtelna, że nie potrafiła jej zdefiniować.
- Nudny doktorek? - podsunęła Autumn.
- Nie, jest nawet dość interesujący. Wysoki, dobrze zbudowany, z lekko siwiejącymi
skrońmi. Jednym słowem, całkiem przystojny. - Kiedy się uśmiechnęła, przypominała
ślicznego, zadowolonego z posiłku kota. - Jego żona jest niska i trochę zbyt przysadzista.
Mogłaby nawet uchodzić za atrakcyjną, gdyby nie ponura mina. Nie mam cierpliwości do
kobiet, które się zaniedbują, a jednocześnie posyłają mordercze spojrzenia tym, które
pielęgnują swoją urodę. Doktor lubi świeże powietrze i spacery po lesie, a ona snuje się za
nim, zrzędząc bez przerwy. - Julia przerwała nagle i obrzuciła Autumn nieufnym spojrzeniem.
- Ty też lubisz spacerować?
- Owszem.
- . No cóż, rzecz gustu... Następnie jest tu Helen Easterman. - Polakierowane
paznokcie znów wybijały rytm na oparciu fotela. Spojrzenie aktorki przeniosło się na okno,
jednak Autumn miała wątpliwości, czy góry i sosny faktycznie przyciągnęły jej uwagę. -
Twierdzi, że uczy malarstwa, a teraz wzięła wolne, żeby szkicować naturę. Jest dość
atrakcyjna, chociaż trochę przejrzała, a do tego ma przebiegłe małe oczka i nieprzyjemny
uśmiech. Gości tu także Steve Anderson. - Usta Julii znów rozciągnęły się w leniwym, kocim
uśmiechu. Wyraźnie woli opisywać mężczyzn, pomyślała Autumn z rozbawieniem. - Jest zupełnie
boski. Typ kalifornijski: szerokie bary, blond włosy, ładne niebieskie oczy. A przy tym
nieprzyzwoicie bogaty. Jego ojciec jest właścicielem... tego, no...
- Zakładów Anderson Manufacturing? - podpowiedziała Autumn, za co została
nagrodzona pełnym podziwu uśmiechem.
- Dobra jesteś!
- Słyszałam gdzieś, że Steve Anderson zamierza robić karierę polityczną.
- Hm, to do niego nawet pasuje - przytaknęła Julia.
- Ma doskonałe maniery i rozbrajający chłopięcy uśmiech, a to ogromny atut w
polityce.
- To niezbyt pocieszające, że członków rządu wybiera się na podstawie uśmiechu.
- Och, politycy. - Julia wzruszeniem ramion zbyła wszystkich przedstawicieli tego
zawodu. - Kiedyś miałam romans z senatorem. Paskudna sprawa, ta cała polityka.
- Zaśmiała się na jakieś wspomnienie.
Niepewna, czy ta ostatnia uwaga miała romantyczną, czy też bardziej ogólną naturę,
Autumn nie ciągnęła tematu.
- Z tego co słyszę, nie ma tu odpowiedniego towarzystwa dla Julii Bond i Jacques'a
LeFarre'a.
Julia zapaliła następnego papierosa i machnęła ręką.
- Przyjechaliśmy tu z powodu kaprysu pewnego pisarza. Kilka lat temu grałam w
filmie z jego scenariuszem. Jacques'owi marzy się następna produkcja, a mnie planuje
obsadzić w głównej roli. - Zaciągnęła się mocno papierosem. - Chętnie bym przyjęła tę
propozycję. Dziś niezwykle trudno o naprawdę dobry scenariusz. Niestety, nasz geniusz jest
dopiero w połowie pracy nad książką. W dodatku nie chce się zgodzić na wykorzystanie jej
do filmu, choć Jacques twierdzi, że powieść idealnie nadaje się na scenariusz. Pisarz
postanowił spędzić tu parę tygodni i popracować w spokoju, a także przemyśleć naszą
propozycję. LeFarre wykorzystał swój wdzięk i uzyskał zgodę, byśmy na kilka dni do niego
dołączyli. Autumn nie posiadała się ze zdumienia.
- Czy zwykle w taki sposób tropicie pisarzy? Myślałam, że raczej bywa na odwrót.
- Bo tak jest. Jednak Jacques uparł się na ten film i akurat trafił na moment, kiedy
łatwo dałam się przekonać. Właśnie kończyłam czytać najgorszy w życiu scenariusz. I tak... -
z uśmiechem uniosła dłonie - znalazłam się tutaj.
- Ścigając opornego autora.
- Ta sytuacja ma też dobre strony...
Autumn chętnie zrobiłaby jej zdjęcie z tylnym oświetleniem. Niskie, chylące się do
zachodu słońce, mocne kontrasty.
- Dobre strony? - powtórzyła, wracając do rzeczywistości.
- Nasz pisarz jest niesamowicie pociągający. Ma bardzo naturalny, powiedziałabym,
nieokrzesany sposób bycia. Czegoś takiego nie da się wypracować, trzeba się z tym urodzić.
To cudowna odmiana po angielskich arystokratach - dodała z łobuzerskim błyskiem w oku. -
Wysoki, smagły, z trochę przydługimi i wiecznie potarganymi czarnymi włosami. Ma się
nieodpartą ochotę zanurzyć w nich palce. Ale najwspanialsze są jego ciemne oczy, którymi
tak umiejętnie potrafi posłać cię do diabła. Arogancki typ. - W jej westchnieniu słychać było
szczery zachwyt. - Arogantom trudno się oprzeć, nie sądzisz?
Autumn mruknęła coś pod nosem, próbując zapanować nad podejrzeniem, jakie
zaczęło ją ogarniać. To z pewnością ktoś zupełnie inny, myślała gorączkowo. To może być
ktokolwiek...
- No, ale człowiek tak utalentowany jak Lucas McLean ma prawo zachowywać się
impertynencko.
Krew odpłynęła z twarzy Autumn. Czuła, jak rysy jej tężeją, a fala prawie
zapomnianego bólu ogarnia ciało. Jak to możliwe, że to nadal tak boli? Starannie budowała
swój mur, tyle pracy w to włożyła... Czemu rozpadł się w pył zaledwie na dźwięk jego
imienia? Czemu jakiś sadystyczny kaprys losu sprowadził Lucasa McLeana, żeby znów mógł
ją dręczyć?
- Kochanie, co się stało?
Nagle dotarł do niej zaniepokojony, a jednocześnie zaciekawiony głos Julii.
Potrząsnęła głową, próbując pohamować wzburzenie.
- Nic. - Jeszcze raz poruszyła głową i nerwowo przełknęła ślinę. - Zaskoczyła mnie
wiadomość, że Lucas McLean jest tutaj. - Wzięła głęboki oddech i spojrzała Julii w oczy. -
Znałam go... kiedyś.
- Rozumiem.
Faktycznie rozumiała Widać było, że pojęła wszystko w mgnieniu oka. Współczucie
w jej spojrzeniu walczyło z domysłami, jakie snuła Autumn wzruszyła ramionami,
zdecydowana, że powinna potraktować to z lekceważeniem.
- Wątpię, czy mnie w ogóle pamięta. - Częścią umysłu modliła się, żeby tak właśnie
było, podczas gdy druga część pragnęła czegoś wręcz przeciwnego. Czy rzeczywiście
zapomniał? Czy mógł zapomnieć?
- Autumn, kochanie. Żaden mężczyzna nie mógłby zapomnieć twojej twarzy. - Julia
przyglądała się jej zza obłoku dymu. - Byłaś bardzo młoda, kiedy się w nim zakochałaś,
prawda?
- Tak. - Zaczynała już odbudowywać swą ochronną tarczę i pytanie nie zaskoczyło jej.
- Zbyt młoda i zbyt naiwna.
- Uśmiechnęła się niepewnie i po raz pierwszy od sześciu miesięcy sięgnęła po
papierosa. - Ale szybko się uczę.
- Wygląda na to, że następne dni zapowiadają się całkiem interesująco.
- Cóż, chyba tak - zgodziła się Autumn bez entuzjazmu. Chciała zostać sama. - Muszę
zanieść rzeczy na górę - powiedziała, podnosząc się.
- Zobaczymy się przy obiedzie - uśmiechnęła się Julia Autumn przez chwilę walczyła
ze swoimi walizami, po czym klnąc pod nosem, zaczęła wspinać się po schodach. Napięcie
powoli ją opuszczało. Do diabła z Lucasem McLeanem, myślała ze złością. Sapiąc z wysiłku i
zdenerwowania, wciągnęła wreszcie bagaże na górę i z furią cisnęła je na podłogę pod
drzwiami swojego pokoju.
- Cześć, Kocie. Nie było chłopca hotelowego?
Ten głos - a także przezwisko - sprawiły, że z odbudowywanego z takim trudem muru
znów wypadło kilka cegieł. Z wahaniem odwróciła się. Na jej twarzy nie było ani śladu
cierpienia. Przynajmniej tego zdołała się nauczyć. Lecz w środku czuła ból. Jednak na
bezczelne spojrzenie Lucasa odpowiedziała zuchwałym uśmiechem.
- Zajazd „Pod Sosnami” jest pełen znakomitości.
Zauważyła, że nic się nie zmienił. Ciemny, smukły i bardzo męski. Było w nim coś
nieokrzesanego. Tę surowość podkreślały gęste czarne brwi i wyraziste rysy twarzy.
W oczach, które były niemal tak czarne jak włosy, kryła się jakaś tajemniczość.
Właściwie nie można było powiedzieć, że jest przystojny. Zdaniem Autumn to zbyt mdłe
określenie dla Lucasa. Podniecający, zniewalający, niebezpieczny - te słowa pasowały do
niego znacznie lepiej.
Nosił się dobrze, z naturalnym wdziękiem. Jego nonszalancja nie była wystudiowana,
miał ją we krwi. Kiedy podszedł bliżej, patrząc na nią uważnie, czuła bijącą od niego siłę.
Dostrzegła też jednak, że jest wyczerpany. Pod oczami rysowały się cienie, policzki
pokrywał zarost, a bruzdy na twarzy były głębsze niż zapamiętała. A pamiętała je znakomicie.
- Wyglądasz zupełnie tak samo. - Kiedy patrząc jej w oczy, wziął w palce pasmo
kasztanoworudych włosów, zaczęła się zastanawiać, jak mogła w ogóle pomyśleć, że sobie
poradziła z tym uczuciem. Chyba nie...
hazet1954