Trzecia szansa - Treggi Di.doc

(707 KB) Pobierz
Третий Шанс

Trzecia szansa

Autor: Treggi Di

Tłumacz: Toroj

Objętość: 8 rozdziałów

Pairing: SH/JW i MH/GL na dalekim planie

Klasyfikacja: Gen, fluff, romans, OOC

 

John nie jest gejem, Sherlock męczy się z emocjonalną niestabilnością, Hamish poznaje blaski i cienie socjalizacji, a ręka leży sobie w lodówce. Czyli zwyczajne życie na Baker Street.

 

Rozdział 1

Niepotrzebni

 

John Watson był cierpliwym człowiekiem. Być może nie najbardziej cierpliwym na świecie, ale gdzieś tak drugim z kolei. Zaraz po Matce Teresie.

A teraz czuł, że jego cierpliwość się wyczerpuje.

John diabelnie się przestraszył, kiedy nauczycielka Hamisha zadzwoniła do niego do pracy i wysokim wzburzonym głosem zakomunikowała, że po chłopca dopiero co przyjechał policyjny samochód i zabrano go prosto z lekcji literatury. Wysoki mężczyzna, niezwykle podobny do Hamisha, wymachiwał swoją legitymacją i mówił, że Hamisha trzeba pilnie dostarczyć do Scotland Yardu i że jest to kwestia życia i śmierci.

- Mam wielką nadzieję, że to jednak była przesada powiedziała nauczycielka trwożnie, a John pospiesznie ją uspokoił:

- Oczywiście, że to nic takiego. Nikt nie umarł.

„Przynajmniej na razie” – dodał w myśli. Ręce mu się trzęsły, jakby wróciła przeklęta traumatyczna drżączka. Greg nie odbierał komórki przez całą wieczność. „Tak, u nas. Tak, obaj. Wszystko w porządku, John. Sally zajmie się małym. Sherlock? Sherlock jest zajęty”.

„Zajęty, niech go licho...” – zgrzytał zębami John, wbiegając po schodach Yardu. Musiał się wcześniej zwolnić z pracy, biec do metra pod ulewnym deszczem i pół godziny przekonywać podejrzliwego ochroniarza, że nie jest terrorystą.

- Ja znam to spojrzenie, sir – mruknął mężczyzna na koniec. – Tak patrzą ludzie, którzy zaraz złapią za automat.

Na szczęście John nie miał pod ręką ani automatu, ani nawet najmarniejszego harpuna. Wpadając do gabinetu Lestrade’a, ujrzał sielski obrazek: Sherlock rył w pudle ze starymi, pożółkłymi teczkami, inspektor pracował na komputerze, a Hamish siedział na brzegu biurka, machając nogami i jadł kanapkę.

- John? Co ty tu robisz? – Sherlock oderwał wzrok od dokumentów dopiero wtedy, kiedy John złapał go za łokieć i podniósł szarpnięciem.

- Musimy porozmawiać – wycedził John. – Idziemy.

- Co? Nie mam czasu! Popatrz na te wszystkie cudowne...

- Idziemy powtórzył John cicho, a Greg mruknął tonem współczucia, tylko nie wiadomo do kogo w tej sytuacji kierował swoje współczucie.

- Tata, no ale co ty! – Hamish z niepokojem patrzył to na Johna, to na Sherlocka. – Wszystko w porządku, serio! Nie pokazywali mi zdjęć trupów!

- Co za ulga! – odparł John z sarkazmem. Sherlock ostrożnie próbował wyswobodzić łokieć. Nadaremnie. – Co ty robisz? Zabrałeś Hamisha z lekcji! Przytargałeś do Yardu! Wplątałeś w śledztwo! Zdaje się, że się umawialiśmy...

- To nie było tak – zaprotestował Sherlock. – Zajmowała się nim Donovan, nawet dostał jeść. Co ci nie pasuje? I to nawet nie jest śledztwo. Nagromadziły się stare sprawy, a Lestrade radośnie zwalił je na mnie.

Greg wywrócił oczami.

- Przysłał po mnie samochód i już zamierzałem jechać do Yardu, ale przypomniałem sobie, że dzisiaj moja kolej odebrać Hamisha ze szkoły. - Sherlock ewidentnie szczycił się faktem, że tak mało ważna informacja pozostała na jego twardym dysku.

- Powinieneś go zabrać po lekcjach, a nie w trakcie! - John podniósł głos. Sherlock tylko machnął ręką.

- Daj spokój. To zaledwie literatura. Wymyślone przeżycia wymyślonych postaci. Nie przepuścił nic ważnego.

- Wymachiwałeś legitymacją policyjną i nieomal doprowadziłeś nauczycielkę do zawału!

- Tata, to było super! Wszyscy myśleli, że jestem szczególnie niebezpiecznym przestępcą. – Hamish wykrzywił się okropnie, zmrużył oczy, wyszczerzył zęby i wysunął wąski różowy język. Zapewne tak w jego mniemaniu powinni wyglądać szczególnie niebezpieczni przestępcy.

- Ostatecznie mogłeś zadzwonić do mnie – powiedział John ze zmęczeniem.

- Po co? - Sherlock szczerze się zdziwił. – Nie jesteś nam tu potrzebny, po co miałem ci przeszkadzać?

- Poradziliśmy sobie sami – wtrącił Hamish, z zachwytem patrząc na Sherlocka błyszczącymi oczami. John poczuł się jak idiota: leciał tutaj, nie wiadomo po co… A oni tu sobie radzą… sami.

Sami.

- Greg, dopilnujesz, żeby ci dwaj dotarli do domu nim zapadnie noc? - poprosił John, doczekał się kiwnięcia głową i wyszedł z gabinetu.

Chodził po ulicach gdzie go nogi niosły. Wracać do pracy nie było sensu, w domu zaś było pusto, nudno i... brudno. Wraz z Sherlockiem na Baker Street powróciły stosy rupieci, pojawiające się magicznym sposobem tam, gdzie przeszedł detektyw. Zabrudzone czymś niewątpliwie trującym probówki, zapiski na skrawkach papieru, pootwierane książki w najrozmaitszych językach; dziwaczne nakrycia głowy, sztuczne wąsy i puszki z tajemniczą zawartością; filiżanki z  niedopitą kawą i herbatą, próbki tkanin, wiewiórcze ogony, zardzewiałe klingi i wiele innych rzeczy niezbędnych do egzystencji. John doskonale pojmował, że jeżeli wróci na Baker Street, to straci swój wolny wieczór na sprzątanie.

Może do kina? Sam na wieczorny seans? „Jesteś żałosny, John”. Zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz był na randce. Kiedy ostatni raz miał choćby ochotę iść z kimś na randkę... Ale po głowie chodziła mu jedynie niedawna rozmowa w kuchni i niezdarne wyznanie Sherlocka.

„Czuję do ciebie miłość”.

John do tej pory nie mógł zdecydować, jak się do tego odnieść i co w ogóle robić, więc starał się nawet nie rozmyślać na ten temat. Ale jak na złość myśli powracały do tego wciąż i wciąż, jak psychopaci na miejsce mordu.

John potrzasnął głową. Co za porównanie! To wszystko przez zły wpływ Sherlocka.

Do pracy – nie, do domu – nie, do kina też nie. Iść do parku w taki deszcz to najlepsza metoda, żeby złapać przeziębienie. Do pubu, spić się, też nie można, bo jak potem pokazać się na oczy Hamishowi? Harry na pewno jest zajęta własnymi sprawami, wpraszać się z wizyta do Mycrofta też głupio, a wszyscy starzy znajomi jakoś niezauważalnie poznikali z życia Johna. Wpierw był za mocno skupiony na Sherlocku, a później na Hamishu, żeby podtrzymywać znajomości z innymi ludźmi.

I oto teraz znalazł się sam na ulicy, moknąc na deszczu, kompletnie nikomu niepotrzebny.

W kieszeni zawibrował telefon. John spojrzał na ekran, mimochodem zauważając, że bateria się wyczerpuje. Nadchodząca wiadomość: Molly Hooper.

Molly dzwoniła z uporem agenta reklamowego – jeśli nie co dzień, to na pewno co drugi. Zwykle John odrzucał połączenia, symulując głęboką obrazę. Rzeczywiście był z początku bardzo zły, kiedy wciąż na nowo myślał o tym, co mu powiedział Sherlock. Dlaczego Sherlock zaufał Molly, a nie swojemu najlepszemu (i jedynemu) przyjacielowi? Jak Molly mogła przed nim ukrywać prawdę, kiedy John praktycznie tracił rozum z rozpaczy i tęsknoty?! Miał wiele pytań do tych dwojga. O ile genialnemu socjopacie był gotów wybaczyć wszystko za sam fakt jego powrotu, to w przypadku Molly uraza była znacznie głębsza.

Jednak John nie potrafił długo się gniewać. Jeśli unikał Molly to tylko dlatego, że wiedział, że ona będzie płakać, kajać się i w ostatecznym rezultacie trzeba będzie ją pocieszać.

Po krótkim namyśle uznał, że nadszedł czas zawarcia zgody. Odpowiedział na telefon i po upływie czterdziestu minut stał pod drzwiami Molly z butelką whisky pod pachą.

xxx

- Zajrzymy do sklepu?

- Nie.

- Dobra.

Hamish popatrzył na idącego obok Sherlocka. Ten był blady i milczący, brwi zbiegały mu się nad nosem, wargi miał mocno zaciśnięte – od chwili gdy John wyszedł ze Scotland Yardu.

Sherlock szedł za szybko – miał znacznie dłuższe nogi i robił większe kroki, Hamish ledwo za nim nadążał. Biec nie pozwalało poczucie własnej godności, a wlec się z tyłu było nudno. Żadnych sklepów – świetnie. To oznacza: żadnych warzyw. Wieczorem przyjdzie John i na pewno zrobi kolację, ale będzie można skłamać, że Sherlock już go nakarmił. Tracić czas na zakupy to rzeczywiście bez sensu. Hamish z Johnem zwykle przebiegali między regałami i wrzucali rozmaite rzeczy do wózka, jakby spieszyli się na pociąg. Jakimś zdumiewającym sposobem Johnowi zawsze udawało się kupić wszystko co niezbędne wcześniej, niż Hamish się do reszty znudził.

Z Sherlockiem nigdy nie jest nudno. Hamishowi nie jest nudno. Sherlock zawsze się nudzi, ale to przecież Sherlock. John często tak powtarza: „To przecież Sherlock”. Jakby to było uniwersalne wyjaśnienie.

- Sherlock, poczekaj! – Musiał jednak podbiec. Sherlock przystanął, niecierpliwie oglądając się przez ramię. Temu to dobrze z jego nogami.

- No co tam?

Znów szli obok siebie. Żadnych taksówek: Sherlockowi najlepiej się myśli podczas marszu. I żadnego metra oczywiście! No i dobrze. Metro jest nudne. A taksówki drogie. Poza tym fajnie jest iść razem i widzieć, jak ich ludzie porównują spojrzeniami. Wszyscy ci głupi przechodnie byli bardzo przewidywalni. Hamish doskonale wiedział, co się roi w ich malutkich, nudnych mózgach: „Och, jak miło! Ojciec i syn razem spacerują. A jacy podobni! Jak dwie krople wody!”

Całkiem jak dwaj ludzie z jednakowym DNA. Hamish uśmiechnął się, spoglądając na kędzierzawą potylicę Sherlocka. To jak spojrzenie w przyszłość. Oto jak będzie wyglądać na starość! Zresztą ta starość może nastąpić wcześniej, niż u normalnych ludzi. Hamish podsłuchał doktora parę miesięcy temu, kiedy ten omawiał „problemy Hamisha” z kolegą. Być może za kilka lat Hamish będzie wyglądał jak dwudziestolatek. Albo trzydziestolatek. Albo... Strach pomyśleć.

„Jeśli stanę się starszy od Johna, będę go zmusz do jedzenia kalafiora” – pomyślał Hamish mściwie.

- Hej, Ham!

Hamish wzdrygnął się. No tak, Harrison z jego klasy. Ograniczony idiota z uśmiechem rekina. To nienormalne, to całe żelastwo na zębach. Niech mówią co chcą o dentystach i pożytku z klamer, Hamish jest pewien, że to raczej dla straszenia, a nie dla zdrowia. Kiedy twój uśmiech błyska metalem, to wygląda naprawdę paskudnie. Rozumiecie?

- Hej, Ham! – Do głupka nie dotarło, że jest ignorowany. Wyszedł ze sklepu kolonialnego i teraz stał na środku chodnika, wymachując ręką. Sherlock i Hamish szli po drugiej stronie ulicy, więc od Harrisona oddzielała ich jezdnia, ku wielkiej uldze Hamisha. Przyspieszył kroku, wyprzedzając Sherlocka. Nie ma co się grzebać, kiedy w domu czeka eksperyment. Hamish skulił się lekko: zawsze wyraźnie czuł, kiedy ktoś gapił się na jego plecy. Na pewno Harrison nie będzie trzymał języka za zębami i w poniedziałek Hamisha czekało wypytywanie, z kim szedł. I co odpowiedzieć? Byłoby zabawnie powiedzieć prawdę i widzieć, jak wieczny wyraz tępoty na twarzy tego dzieciaka zmienia się w niedowierzanie albo wstręt. Czy co tam powinni odczuwać ludzie, dowiedziawszy się, że rozmawiają z klonem. Wszystkie te emocje – trudno się w nich rozeznać. Z reakcjami chemicznymi jest znacznie prościej, niż z emocjonalnymi.

„Może powiedzieć, że Sherlock to mój ojciec?” – pomyślał Hamish niepewnie. Teoretycznie - i praktycznie także – to prawda. Ta myśl napawała go dumą, ale jednocześnie było w tym coś nieprawidłowego. Takie mętne, nieprzyjemne uczucie. Ojcem Hamisha jest John, chociaż okazuje się, że wcale nim nie jest. A Sherlock, chociaż niby jest, to ojciec z niego żaden. Dysonans poznawczy. Hamish niedawno nauczył się tego terminu, który najlepiej jak można określał jego uczucia. To było jego ulubione zestawienie słów. Zamierzał nazwać tak papugę, kiedy John pozwoli ją kupić.

W najbliższym czasie.

 

xxx

 

Wrócili do domu, ale Johna tam nie było. Nielogiczne. Dokąd mógł pójść? Dom i praca. Gdzie jeszcze? Sherlock złożył dłonie pod podbródkiem, rozciągając przed oczami wyobrażoną mapę Londynu, na której pulsującymi kropkami oznaczone były miejsca, gdzie bywał John.

Cmentarz. Odpada. Co miałoby skłonić Johna do powrotu w to miejsce?

Spotkanie z siostrą. Bzdura. Harry Watson przygotowuje się do ślubu. John o tym nie wspominał, ale nawet nie musiał. W danym momencie Harry najprawdopodobniej przymierza suknię. Albo wybiera kwiaty. Tak, sądząc po czasie i pogodzie – kwiaty. Nie ma głowy do brata.

Co jeszcze? Hyde Park. Bez chłopca John tam nie pójdzie. Dokąd chodził, kiedy był zły? Przecież często wychodził. Mówił: „Pójdę się przespacerować”. Sherlock się uśmiechnął, sam tego nie zauważając. Był zbyt zajęty myśleniem. Gdzie John spacerował? Regent’s Park. Marszruta oczywista: wzdłuż Baker Street, na skrzyżowaniu w lewo, potem w prawo, czasem w drodze powrotnej zachodził do spożywczego. Nie, nie, na pewno nie. John nie jechałby ze Scotland Yardu na Baker Street, żeby iść do sklepu po mleko! O właśnie, mleko...

- Zrób mi herbaty!

Cisza. Sherlock zmarszczył brwi. Bez Johna w domu było za cicho. To jego klikanie, kiedy młócił w klawiaturę laptopa. Po częstotliwości uderzeń można było rozpoznać, co opisuje: nową sprawę kryminalną czy wyskoki swojego genialnego współlokatora. Kilka razy tak właśnie napisał na blogu: „genialnego”. Sherlock znów się uśmiechnął.

A potem przypomniał sobie, że bloga już nie ma. Johna też nie ma – gdzieś poszedł. Rozzłościł się. Dlaczego? Przyczyny? No dalej, to powinno być proste. Sherlock zacisnął wargi. Czemu ludzkie uczucia są takie zagmatwane, skoro ludzie en masse to istoty prymitywne i przewidywalne? Jak w czymś tak prostym może kryć się coś aż tak złożonego? Paradoks. Sherlock nie lubił paradoksów. Rujnowały logiczne wnioski.

Jednak się rozzłościł. Był zły od samego początku, bo Sherlock zabrał Hamisha z lekcji. O tak, Hamish, Hamish, wiecznie Hamish. John przemienił się w prawdziwą kwokę. Jeśli mu pozwolić, zrobi się gorszy od Mycrofta. Na myśl o bracie Sherlocka zakłuło w piersi, ale postarał się szybko skierować myśli na odpowiedni tor. A więc John był zły, ale nie na tyle, by odejść, nawet się nie pożegnawszy. To znaczy, że coś zaszło już podczas spotkania. Sherlock powiedział coś nie tak. Trzeba przypomnieć sobie cały dialog. W myśli wydrukował rozmowę, wers za wersem, jak w szkolnym zeszycie. Przy każdej frazie symbol, oznaczający możliwość negatywnej reakcji. Od smutnej emotikonki do wesołej. Zaczynamy.

- Sherlock!

Wersy zniknęły. Sherlock mrugnął i z rozdrażnieniem popatrzył na Hamisha, siedzącego w sąsiednim fotelu.

- Co?

- Prosiłem o herbatę

- To ja prosiłem o herbatę.

- Ja też prosiłem.

- Nie słyszałem – opędził się Sherlock. – Zrób sobie sam.

- Przecież ty też chcesz herbatę? Idź i nalej nam obu.

- Ty masz bliżej do kuchni.

- Ty jesteś starszy.

- To nie jest dobry argument. Nie znamy twojego dokładnego wieku.

Hamish uśmiechnął się smętnie.

- Gdzie jest John, kiedy jest potrzebny?

Sherlock drgnął. Rzeczywiście.

- Która godzina? Dlaczego Johna nie ma do tej pory?

- Nie wiem. – Hamish sposępniał. Wydostał z kieszeni telefon i wybrał numer. Kilka sekund słuchał, a potem niepewnie spojrzał na Sherlocka. – Wyłączony. John nigdy wcześniej...

- Bez paniki. - Sherlock skrzywił się. Nie wyglądało na to, by Hamish panikował, więc Sherlock powiedział to raczej sobie samemu. John nie mógł wpaść w kłopoty. Moriarty’ego już nie ma, snajperów nie ma, nikt by… nikt by go… Nagle pojawił się przed jego oczyma obrazek: pusty basen i John, obwieszony materiałem wybuchowym. Przedtem, zdaje się, też się pokłócili. Czy to było tym razem, kiedy Sherlock musiał skoczyć z dachu? O tak, John nakrzyczał na niego z powodu pani Hudson. Wiecznie się kłócą, a potem coś… Nie. Przesądy pozbawione logicznych założeń.

- Bez paniki - powtórzył twardo. Hamish przygryzł dolną wargę. Sherlock zmarszczył się, widząc, jak paskudnie to wygląda. Te czarne loczki, niebieskie oczy, wykrzywione wargi, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Właśnie dlatego zniszczył wszystkie fotografie z dzieciństwa – poza tymi, które Mycroft schował w sejfie. Nie, nie myśleć o bracie.

- Może zadzwonimy do Mycrofta? – odezwał się Hamish.

- Po co? – Zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzał. Hamish uparcie uniósł podbródek. To nie był „sherlockowy” gest. To poza człowieka niskiego wzrostu, starającego się wyglądać na wyższego. Johna, kiedy jest dotknięty, ale zamierza bronić swoich racji.

- Mycroft go szybko wyśledzi. Mycroft wie wszystko o wszystkich. On ma Oko.

- Co? – Sherlock uniósł brwi.

- Oko – powtórzył Hamish cierpliwie, częstując go spojrzeniem „przecież-to-elementarne-Holmes”. – Wszechwidzące Oko. Pomaga Mycroftowi orientować się na bieżąco we wszystkim. Znajduje się na szczycie czarnej wieży. Czy czegoś w tym rodzaju.

- Jaka znów wieża? To w obrębie Londynu? – Sherlock zmarszczył brwi.

Jeśli Mycroft ma nowy sprzęt obserwacyjny, lepiej poznać szczegóły, by łatwiej się wymknąć.

- Nie wiem. Nie mówił mi. Powiedział, że to tajna informacja i powinienem mieć pierścień, jeśli chcę wiedzieć więcej.

- Pierścień?

- Pierścień – Hamish wzruszył ramionami. – Nie wiem skąd go wziąć. Na razie nad tym pracuję. Przy okazji, Sherlock, opowiadałem ci o przeklętej studni...

- Nie. Nieistotna informacja. – Sherlock machnął niecierpliwie ręką. Wszystkie te opowieści i bajędy. Strata czasu. Nie mam czasu, Hamish. Muszę znaleźć Johna.

Hamish zerwał się z fotela.

- Idę z tobą!

- Nie. Za wolno chodzisz. Pani Hudson się tobą zajmie. Albo zadzwoń do Mycrofta, skoro jesteście takimi dobrymi przyjaciółmi – dodał Sherlock z obrzydzeniem. W piersiach znów go zakłuło, tym razem o wiele boleśniej. „Trzeba by przebadać serce” – pomyślał. Może w następnym życiu, kiedy będzie miał czas na zajmowanie się swoim zdrowiem i innymi nudnymi sprawami.

A teraz należy znaleźć Johna.

 

 

Rozdział 2

Emocjonalna niestabilność

Opróżniwszy butelkę do połowy zaczęli mówić o Sherlocku. Oczywiście. O czym innym mogliby gadać? O czym w ogóle rozmawiają ludzie, nie znający Holmesa? John nie miał pojęcia. Nie pamiętał, co zaprzątało jego myśli, nim zapoznał się z Sherlockiem. Pewnie jakieś bzdury.

Johnowi wydawało się, że trudno będzie przywyknąć do tego salta, jakie wykonało ich życie, ale o dziwo wszystko ułożyło się szybko i prawie bezboleśnie. Nad kuchennym stołem, zawalonym eksperymentami, teraz pochylała się nie jedna a dwie kędzierzawe głowy. Ataki straszliwej nudy na razie nie owocowały strzelaniem do ścian (przynajmniej nie w obecności Johna). No i oczywiście były śledztwa. John nie sądził, by Greg kiedyś zmienił swój gniew w miłość, ale najwyraźniej coś go zmusiło do ustępstw – stosy nierozwiązanych spraw, albo jeden bardzo konkretny człowiek z Rządu.

W pierwszym tygodniu po powrocie Holmesa na Baker Street ciągnęły prawdziwe pielgrzymki. Sherlock nie zamierzał powiadamiać ludzi o swoim zmartwychwstaniu. Uznał, że będzie „właściwiej” jeśli wszystko wyjaśni się naturalną drogą. Inaczej mówiąc, chciał wszystko puścić na żywioł. Jednak John przeraził się, wyobrażając sobie, jak zareaguje Mycroft, kiedy przypadkiem spotka ożywionego brata. Zmusił Sherlocka do skontaktowania się ze wszystkimi ważnymi w jego życiu osobami i zaproszenia ich na rozmowę.

- Wszystko im wyjaśnisz, po prostu, bez zwyczajowego wbijania szpilek, postarasz się być uprzejmy i łagodny – nakazał.

Sherlock, symulujący z początku pokorę, zgodził się. Zdaje się, że wykorzystał opcję masowego wysyłania smsów, żeby zawiadomić wszystkich o swoim powrocie. John wolałby złagodzić ten cios, ale nie wyobrażał sobie, jak można byłoby to zrobić, więc ostatecznie postanowił się nie wtrącać i pozwolił Sherlockowi załatwić sprawę we własnym zakresie.

Możliwe, że to nie był najlepszy pomysł.

Naturalnie, jako pierwsza dowiedziała się o wszystkim pani Hudson. Oszołomiona, rozpłakała się i złapała Sherlocka za szyję, próbując ni to go objąć, ni to udusić. John doskonale rozumiał jej uczucia. Zabrał Hamisha na spacer, by tych dwoje mogło spokojnie porozmawiać.

Następnego dnia zjawił się Mycroft. Można było tylko się domyślać, ile go kosztowało odczekanie doby, by się choć trochę uspokoić. I choć rzeczywiście wyglądał na spokojnego, takiego odcienia skóry John jeszcze nie widział – w każdym razie nie u osoby żywej. Poważnie się zaniepokoił o zdrowie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin