149 - James Luceno - Sokół Millenium.pdf

(829 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
846099088.001.png
WPROWADZENIE
Kiedy Han spojrzał na niego po raz pierwszy, stojąc razem z Landem na jednej z
permabetonowych platform lądowniczych na Nar Shaddaa - a było to parę lat przed tym, jak
przyłączył się do Sojuszu Rebeliantów - zobaczył w tym starym, zdezelowanym frachtowcu nie
tylko to, czym wówczas był, ale też wszystko, czym mógł się kiedyś stać.
Wpatrywał się w statek jak zadurzony młokos - z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami.
Po chwili spróbował wziąć się w garść, żeby Lando nie odgadł jego myśli. Udawał, że widzi
przed sobą jedynie kupę złomu. Jednak Lando nie był głupi i szybko przejrzał Hana. Jako jeden z
najlepszych hazardzistów po tej stronie Coruscant potrafił rozpoznać blef.
- Jest szybki - oznajmił z błyskiem w oku.
Han w to nie wątpił.
Już wtedy Landowi można było zazdrościć wszystkiego, co miał, poczynając od wyjątkowej
przychylności losu. Ale szczęście nie miało z tym nic wspólnego. Lando po prostu nie zasługiwał
na ten statek. Ledwie sobie radził z prowadzeniem ślizgacza, nie mówiąc o frachtowcu
rozwijającym prędkość światła, który powinno obsługiwać dwóch zdolnych pilotów. On nie był
go wart i tyle.
Han nigdy nie uważał się za człowieka pazernego, ale nagle zapragnął tego statku bardziej, niż
pragnął czegokolwiek w życiu. Po tylu latach niewoli i tułaczki, niebezpieczeństw i
zawiedzionych nadziei, wzlotów i upadków w miłości i w Akademii, podstępów, których równie
często był ofiarą co autorem... chyba dostrzegł w tym statku szansę na stabilizację.
Okrążając go niczym planeta gwiazdę, żywił dość złowieszcze zamiary. Stary frachtowiec
przyciągał go do siebie, tak jak bez wątpienia przyciągał tych wszystkich, którzy go kiedyś
pilotowali i zostawili swoje ślady na kadłubie YT, jego szczękach i nierównej powierzchni. Han
wciągnął w nozdrza zapach statku.
Im uważniej się przyglądał, tym więcej dostrzegał śladów prób uchronienia frachtowca przed
niszczącym wpływem czasu i lotów kosmicznych. Wyklepane wgniecenia, szczeliny wypełnione
epoksatalem, farba rozsmarowana byle jak na osmalonych miejscach. Części zamienne
przymocowane za pomocą nieodpowiednich złączy lub niezbyt profesjonalnych spawów. Statek
był pokryty rdzą, obandażowany pasami durastali i brudny od wyciekających smarów. Widać
było, że dużo przeszedł, zanim Lando wygrał go w sabaka. Ale komu lub czemu przedtem służył,
Han nie miał pojęcia. Przestępcom, przemytnikom, piratom, najemnikom...? Z pewnością im
wszystkim i wielu innym.
Kiedy Lando odpalił statek do przeglądu, serce Hana zabiło szybciej. A już po chwili, kiedy
siedział za sterami, delektując się brzmieniem silników podświetlnych, kiedy wziął go na próbny
lot i omal nie wystraszył Landa na śmierć, zrozumiał, że ten statek jest mu przeznaczony.
Postanowił, że namówi Huttów, żeby mu go kupili... albo go ukradnie, jeśli będzie musiał. Doda
wojskową antenę i wymieni lekkie działka laserowe na poczwórne. Umieści w kadłubie
wysuwany wielostrzałowy blaster dla zapewnienia osłony ogniowej podczas ucieczki. Zainstaluje
parę wyrzutni pocisków udarowych pomiędzy kanciastymi wypustkami dziobu...
Ani razu nie przyszło mu do głowy, że wygra go od Landa. Ani tym bardziej, że Lando przegra
go przez blef.
Pilotowanie zmodyfikowanego sorosuuba, który razem z Chewiem wynajmowali od Landa, tylko
podsycało pragnienie Hana posiadania tego statku. Wyobrażał sobie jego początki i przygody,
jakie przeżył. Co najciekawsze jednak, od początku był nim tak zauroczony, że nigdy nie spytał
Landa, kiedy i w jakich okolicznościach statek otrzymał nazwę „Sokół Millenium".
ROZDZIAŁ 1
Orbitalny zakład montażowy 7, Corellian Engineering Corporation, 60 lat przed bitwą o Yavina
Pod koniec swojej zmiany Soły Kantt błądził leniwie wzrokiem między umieszczonym na ścianie
chronometrem a wiadomościami HoloNetu. Remis we wczorajszym meczu wstrząsopiłki
pomiędzy Kuatem a Commenorem, spory wśród jakiegoś wędrownego ludu znanego jako
Mandalorianie. Kantt był tyczkowatym człowiekiem; miał rodzinę na Korelii i dziesięcioletnie
doświadczenie na stanowisku. Splótł dłonie za głową, a nogi założył jedna na drugą i oparł na
konsolecie, która stanowiła jego prywatne królestwo w zakładzie orbitalnym numer 7 CEC. Na
kolanach położył otwarty holozin, a w uchwycie na napoje przy jego fotelu stał do połowy pełny
pojemnik z zimnym kafem i dwa puste. Za transpastalową szybą, która wieńczyła rozświetlony
pulpit kontrolny, przesuwał się nieprzerwany strumień frachtowców YT-1300 prosto z linii
montażowej, jeszcze nawet niepomalowanych; były prowadzone przez gromadę boi
naprowadzających, które podlegały cybernetycznemu nadzorcy zakładu.
Długi na trzydzieści pięć metrów i mieszczący sto ton ładunku YT produkowany był od
niespełna standardowego roku, jednak już zdążył zdobyć ogromną popularność. Zaprojektowany
z pomocą Narro Sienara, właściciela jednego z głównych konkurentów CEC w przemyśle
stoczniowym, frachtowiec reklamowano jako niedrogą i łatwo modyfikowalną alternatywę dla
niezawodnych statków serii YG. O ile większość modeli z asortymentuCEC uważano za dość
toporne, YT-1300 miał pewien funkcjonalny sznyt. Wyróżniał go trzon o kształcie spodka, do
którego można było zamontować różne elementy, włączając w to wysuniętą kabinę i rozmaite
zestawy sensorów. Fabrycznie statek był wyposażony w parę wypustek dziobowych, które
wydłużały konstrukcję kadłuba, oraz w elektroniczny mózg nowej generacji, sterujący potężnymi
silnikami podświetlnymi i hipernapędem.
Kantt stracił rachubę, ile YT przejechało przed nim od chwili, gdy wymienił spojrzenia z
czytnikiem siatkówki osiem godzin wcześniej, jednak liczba musiała być dwa razy wyższa niż w
zeszłym miesiącu. Statek sprzedawał się tak dobrze, że produkcja nie nadążała za popytem. Kantt
opuścił nogi na podłogę, wyciągnął ręce nad głowę i właśnie się szykował do długiego
ziewnięcia, kiedy rozległ się przenikliwy dźwięk alarmu. Mężczyzna błyskawicznie się rozbudził
i omiótł przekrwionymi oczami liczne monitory. Do pomieszczenia wbiegł młody technolog w
jaskrawym kombinezonie i słuchawkach komunikatora na głowie.
- Zawór bezpieczeństwa na jednym z droidów paliwowych!
Kantt poderwał się na równe nogi i nachylił nad konsoletą, aby
mieć lepszy widok na sznur statków. Po jednej stronie zobaczył skąpany w jasnym blasku
reflektorów YT; do jego wlotu paliwa na bakburcie wciąż był przyczepiony droid tankujący,
podczas gdy na całej długości korytarza zerowej grawitacji identyczne roboty odłączyły się już
od pozostałych frachtowców. Kantt odwrócił się gwałtownie.
- Wyłącz droida!
Stojący na palcach przy wysokim pulpicie kontrolnym technolog pokręcił ogoloną głową.
- Nie reaguje.
- Przełącz na sterowanie ręczne, Bon!
- Nic z tego.
Kantt odwrócił się z powrotem w stronę transpastalowej szyby. Robot się nie poruszył i
prawdopodobnie w dalszym ciągu pompował paliwo do zbiornika YT 492727ZED. Paliwo, które
napędzało frachtowce do oszałamiających niekiedy prędkości, stanowiło rodzaj płynnego metalu
i wywoływało kontrowersje
od chwili powstania prototypu statku. Niewiele brakowało, a spowodowałoby wycofanie z
produkcji całej linii.
Kantt spojrzał na monitory i wskaźniki na konsolecie.
- Ogniwa paliwowe się przegrzewają. Jeśli nie odłączymy tego droida, zanim...
- Powinien się już odłączać!
Kantt przycisnął twarz do chłodnej szyby.
- Odczepił się! Ale ten YT i tak się zagrzeje! - Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi, innych niż
te, przez które wszedł Bon. - Chodź.
Przebiegli przez dwa stanowiska obserwacyjne, by znaleźć się w dziale przechowywania danych.
Gdy tylko tam wpadli, Kantt zrozumiał, że sytuacja zmieniła się ze złej w jeszcze gorszą.
Zgromadzeni przy iluminatorze Drallowie, którzy tworzyli personel działu, podskakiwali i
gorączkowo trajkotali między sobą pomimo prób zaprowadzenia porządku przez księżnę klanu.
Kantt utorował sobie drogę pośród tłumu małych, włochatych istot, żeby wyjrzeć na zewnątrz.
Sprawy wyglądały gorzej, niż się spodziewał. YT dotarł właśnie do strefy testowej dla silników
hamujących i dysz manewrowych - i wyskoczył z szeregu, roztrącając tuzin albo więcej droidów
grawitacyjnych, odpowiedzialnych za utrzymanie porządku. Na oczach Kantta trzy kolejne
frachtowce wymknęły się spod kontroli. Statek, który był sprawcą całego zamieszania, zahaczył
o rufę jednego z nich, wprawiając go w ruch wirowy. Obracający się statek zrobił to samo z
jednostką, która znajdowała się przed nim, tylko w odwrotną stronę. Oba statki wykonały pełny
obrót, sczepiły się dziobami i tak złączone wpadły na zakrzywiony moduł stanowiska
obserwacyjnego po przeciwnej stronie korytarza.
Bardzo ożywiony YT szarpnął w lewo, potem w prawo, wyrwał się z rzędu statków, po czym
zanurkował pod nim. Kantt zorientował się, że jego plany powrotu na Korelię na obiad spaliły na
panewce. Będzie miał szczęście, jeśli uda mu się wrócić do domu na weekend. Razem z
technologiem zostawili Drallów, sprzeczających się o to, jak zbilansować straty finansowe, i
wpadli do następnego pomieszczenia, gdzie składająca się w większości z ludzi grupa
kierowników średniego szczebla była bliska histerii. Jak na komendę obejrzeli się na nowo
przybyłych w nadziei na choćby strzępek dobrych wiadomości.
- Zespół droidów jest już w drodze - poinformował Bon. — Nie ma problemu. ;
Kantt zerknął spode łba na technologa, po czym odwrócił się w stronę kierowników.
- Słyszeliście? Nie ma problemu.
Czerwony na twarzy mężczyzna z rękawami podwiniętymi do łokci spiorunował go wzrokiem.
- Tak myślisz? - wyciągnął rękę, wskazując na iluminator. - To zobacz sam.
Kantt ani drgnął, więc dwóch innych chwyciło go i pociągnęło do przodu. Zespół droidów
faktycznie przybył już na miejsce - cztery roboty firmy Cybot Galactica wyciągały swoje
zaciskowe kończyny w kierunku wierzgającego YT, próbując dostać się do pokrywy silników,
jednak frachtowiec udaremniał wszelkie ich starania. I chociaż cała linia została niedawno
wyłączona, tuzin; identycznych jednostek, zbitych w bezładną stertę, krążył spory kawałek za
4927272ZED, w miejscu, gdzie niektóre z boi naprowadzających zakończyły swój lot. Co gorsza,
po tej serii karamboli kilkanaście droidów paliwowych odłączyło się od swoich frachtowców i
dwa z nich zmierzały teraz prosto na siebie.
Kantt zacisnął powieki, ale dziki błysk, który zaatakował jego oczy, pozwolił mu się domyślić,
co się stało - jeden, a może oba roboty eksplodowały. Resztę dopowiedziało staccato kropli
płynnego metalu i kawałków stopu, które zaczęły bombardować transpastalową taflę. Na
wszystkich stanowiskach obserwacyjnych zawyły alarmy, a z półokrągłych konstrukcji
tworzących korytarz trysnęły strumienie piany przeciwpożarowej. Rozległ się zbiorowy jęk
rozpaczy, a Kantt oczami duszy zobaczył, jak wyparowuje jego premia. Razem z nią uleciały
kolczyki na urodziny dla jego żony, konsola do gier dla syna, wakacje na Sakorii, które
planowali, oraz skrzynka piwa gizerskiego, którą miał dostarczyć na imprezę z okazji finału
wstrząsopiłki.
Kiedy otworzył oczy, przez chwilę myślał, że koszmar się skończył - że na przykład eksplozja
zmieniła YT w zwęglone szczątki. Jednak statek nie tylko uniknął ognia, ale nawet zdołał przebić
się przez panujący chaos i zbliżał się szybko do stanowiska testowania silników podświetlnych.
Kantt potrząsnął głową, żeby otrzeźwieć, i walnął dłonią w guzik komunikatora na konsolecie.
- Potrzebna żywa ekipa w korytarzu czwartym, stanowisko testowania silników podświetlnych.
Szybko!
Oparł drugą rękę na konsolecie i, wstrzymując oddech, pochylił się do przodu. Od razu zobaczył,
jak z hangaru na końcu korytarza wyłaniają się sanie ekipy ratunkowej. Wyglądające jak silnik
zwieńczony klatkąz pionowych i poziomych prętów sanie wiozły sześciu ludzi w hermetycznych
skafandrach i hełmach. Wszyscy byli wyposażeni w plecaki rakietowe, a także rozmaite palniki,
hydroklucze i detonatory, które zwisały z ich pasków niczym broń. Kantt miał w ekipie kolegę,
który, tak jak i reszta, tylko czekał na jakieś kryzysowe sytuacje. Jednak znarowiony statek to
było coś zupełnie nowego.
Początkowo wyglądało na to, że pilot sań ma równie wielkie problemy z nadążaniem za
manewrami YT co przedtem roboty. Gwałtowne zwroty i szarpnięcia frachtowca wynikały
wyłącznie z nieregularnych zrywów silników manewrowych, jednak chwilami sprawiały
wrażenie przemyślanych, wręcz natchnionych. Tak jakby statek wykonywał manewry
wymijające lub próbował dotrzeć na stanowisko testowania silników podświetlnych przed
innymi.
Kantta opanowały złowieszcze myśli: co mogłoby się stać, gdyby nie udało się zatrzymać statku?
Czy YT spaliłby się na popiół? A może by wybuchł, zabierając ze sobą cały korytarz? Albo
zrobił wyłom w ścianie zakładu i poleciał ku gwiazdom?
Wkrótce jednak pilot sań odnalazł właściwy rytm i zdołał ustawić swój rachityczny pojazd obok
YT. Członkowie ekipy przeskoczyli z sań na frachtowiec, czepiając się jego kadłuba za pomocą
docisków magnetycznych i przyssawek. Postawiony na rufie niczym jakiś nieokiełznany acklay,
YT nie rezygnował z prób zrzucenia intruzów. Na szczęście dzięki uporczywym wysiłkom jeden
z nich zdołał dostać się do włazu na wierzchu kadłuba i znikł wewnątrz statku. Na ten widok
kierownicy radośnie zakrzyknęli, a Kantt modlił się, żeby ich radość nie okazała się
przedwczesna.
Dopiero kiedy statek się uspokoił, zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Wypuścił powietrze
z głośnym, przeciągłym świstem, ocierając rękawem pot z czoła. Owacje zastąpiło poklepywanie
po plecach i gorączkowe dyskusje, jak na nowo
uruchomić linię. Listy oczekujących na YT wydłużały się z każdym dniem, trzeba więc było
przyspieszyć produkcję. Spodziewali się, że urlopy zostaną anulowane, a praca w nadgodzinach
stanie się wkrótce normą.
Kantt i Bon wrócili na swoje stanowiska.
- Zrodzony z ognia - mruknął technolog, kiedy przechodzili przez pomieszczenie zajmowane
przez Drallów. - No, ten YT —? dodał, widząc pytające spojrzenie Kantta. - Narodziny bohatera.
Widziałeś kiedyś coś takiego?
Kantt zrobił kpiącą minę.
- To frachtowiec, Bon. Jeden ze stu milionów.
Bon się uśmiechnął.
- Jak dla mnie, to raczej jeden na sto milionów.
ROZDZIAŁ 2
Coruscant, w czasie bitwy o Coruscant, 19 lat przed bitwą o Yavina
- Jak tu nie kochać tego statku? - powiedział Reeze.
- Zna się na swojej robocie, prawda?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin