KLUCZ DO SZCZĘŚCIA
Jest energiczna, szczera i bezpośrednia, ciekawa życia. Tryska humorem i nawet do spraw poważnych zachowuje zdrowy dystans. W numerologii odnalazła klucz do szczęścia.
Grażyna Bątkowska (na zdjęciu) pochodzi z rozbitej rodziny. Odkąd pamięta, zadawała sobie pytanie: jak to jest, że jednym jest lepiej, a innym gorzej? Szukała odpowiedzi, jakiegoś klucza, nie wiedziała dokładnie czego. Wychowywały ją babki. Dały dużo ciepła i niecodzienne nauki. Jedna wróżyła i podpowiadała: „Na tego chłopaka to uważaj”. Druga „odczyniała”. Grażyna z czasem zaczęła mimowolnie korzystać z tej wiedzy. Nawet dziś potrafiłaby owinąć sobie męża wokół palca. Wie, jak to zrobić, ale nigdy by nie skorzystała z tej wiedzy. Bo to manipulacja. Zresztą babka radziła: „Dziecko, pamiętaj, najważniejsze, żebyś żyła w zgodzie ze sobą”. Grażyna poszła więc swoją drogą.
Co jest ważne dla Ciebie?
W dorosłym życiu nadal korzystała z pomocy babć, w pewnym momencie zrozumiała jednak, że to za mało. – To były działania doraźne, jak apteczka pierwszej pomocy – opowiada. – Musiałam wziąć się sama do roboty. Impulsem do poszukiwań na własną rękę stał się problem zdrowotny w rodzinie.
Grażyna zaczęła chodzić na kursy radiestezji, bioenergoterapii, metody Dennisona. – Zanim coś zastosuję, muszę doświadczyć, czy to działa i jak działa – tłumaczy.
Nie kierowała nią chęć zdobycia zawodu. W sercu tliła się potrzeba znalezienia jakiegoś pewnika, czegoś, co gwarantowałoby możliwość życiowych zmian, zdrowie, spokój, szczęście. Wędrowała z kursu na kurs: metoda Silvy, huna i NLP, numerologia, ajurweda i feng shui. Wybierała najlepszych nauczycieli. Nie było jej łatwo. Musiała zawalczyć o siebie. Rodzinie nie podobały się jej czasochłonne zainteresowania. Któregoś razu zwierzyła się nauczycielowi, że rezygnuje z NLP, bo... mąż... rodzina... dzieci.... „No dobrze, ale co jest ważne dla ciebie?” – zapytał. Grażyna osłupiała: „No... dzieci...”. „Dobrze, ale dla ciebie, tylko dla ciebie?” Nigdy nie myślała w takich kategoriach. Olśniło ją. Zdecydowała się na całoroczny kurs. „Mogłabyś kupić za to samochód!” – bliscy nie mogli zrozumieć. Ona jednak już wiedziała, że wybrała właściwą drogę. – Rodzina jest dla mnie bardzo ważna, ale potrafię teraz zadbać i o swoje potrzeby.
Usunąć dziobaka
Znajomość różnych metod rozwoju to według niej najlepszy sposób, by móc efektywnie pomagać sobie i innym, ale to Gladys Lobos i numerologia ją olśniły. – Numerologia daje odpowiedzi na pytania dotyczące każdej dziedziny życia – tłumaczy. – Można wskazać skłonności do chorób, słabości i mocne strony, wreszcie – wprowadzić harmonię w dysharmonijny układ przyporządkowanych nam cyfr.
Opowiada historie klientów. Czasem brzmią jak bajka o Kopciuszku: ktoś miał w portrecie zapis „na rozbite związki”, a po harmonizacji pojawia się wymarzony partner, na dodatek z domem jak hotel i mnóstwem pieniędzy. Ale tego typu cuda to nie reguła. Irytuje ją amatorska numerologia. Bo harmonizacja numerologiczna jest jak operacja plastyczna – może upiększyć, ale i oszpecić. Źle zrobiona, może wpędzić człowieka w poważne kłopoty. Grażyna spotkała takie osoby. Przynoszą portrety, które musi poprawić. Dlatego ona sama jest ostrożna. Przez lata wysyłała swoje portrety do sprawdzenia Gladys Lobos. Używa wahadełka, czasem, w trudniejszych przypadkach, konsultuje się z zaprzyjaźnionym jasnowidzem.
Numerologia pozwala jej zrozumieć losy ludzi. Jej znajomi przez lata żyli w szczęśliwym związku, ale mieli tylko ślub cywilny. Rodzina namówiła ich na ślub kościelny, co wiązało się z koniecznością przyjęcia spóźnionego bierzmowania i dodatkowych imion. – Imiona zapis „szczęśliwe związki” zmieniły na „rozbite związki”. I ich cudowne małżeństwo rozpadło się niedługo po ślubie.
Grażyna stawia numerologię na piedestale. Rysuje na karteczce symboliczny schemat: – Pozioma linia to my. Strzałka, która symbolizuje bałagan w towarzyszących nam cyfrach, celuje w tę linię – to „dziobak”: czyli nasze problemy. Strzałka w miarę upływu lat dziobie coraz mocniej. Inne metody pracują nad linią, żeby ją wzmocnić. A numerologia usuwa dziobaka. Choć, oczywiście, nie jest lekiem na całe zło.
Droga po zdrowie
– Zawsze spadam na cztery łapy – śmieje się Grażyna. Choć nie twierdzi, że ma idealne życie. Kiedyś z powodów osobistych omal nie zrezygnowała ze ścieżki, jaką wybrała. Niedługo potem znalazła się w poważnych tarapatach zdrowotnych. – To był szok! Nie miałam pojęcia, co robić! „Przecież mam taką wiedzę, a siedzę jak ten gamoń!” – powtarzała sobie. Przyjrzała się swojemu układowi numerologicznemu. Był dobry. Ale, jak ten szewc, co bez butów chodzi, nie pilnowała, aby jej podpis miał właściwą wartość numerologiczną! Jej zdaniem, właśnie to wpędziło ją w kłopoty. Jednocześnie było jak sygnał: poszłaś w złym kierunku. – Wtedy powiedziałam sobie: nie muszę doświadczać cierpienia, by robić to, co lubię. Grażyna nie pielęgnuje bólu. – Moja babka mówiła: „Nie wstyd wejść w g... Wstyd w nim stać i jeszcze się z tym obnosić”.
Kiedy żyrafa żyje jak wróbel
Grażyna lubi pomagać. Ludzie to czują. Nieraz usłyszała: „Jesteś matką chrzestną naszego sukcesu”. Ma serce na dłoni: jak z rękawa podaje mi kilka sposobów na wyjście z przeziębienia. Wysłucha, podpowie, zainspiruje. Bywa, że godzinami gada przez telefon, bo ktoś tego potrzebuje. Potrafi być uparta. – Czasem na siłę bym człowieka popchnęła, gdy widzę, że tkwi w miejscu, a mogłoby mu być lepiej. I podaje przykład znajomej: – Mówię jej, że potrzebuje harmonizacji, bo z jej portretu wynika, że żyje tak, jakby była żyrafą, a czuła się wróblem. Że czasami wie, że jest żyrafą, ale potem rozgląda się miedzy gałęziami i myśli: nie... ja jednak jestem wróblem.
Możemy mieć ogromny potencjał i nie móc go wykorzystać, bo blokuje go silne zaburzenie w naszym imieniu i nazwisku. Grażynie zależy więc na tym, aby komu tylko się da uświadamiać, jak można pozbyć się zaburzenia, i jak dotrzeć do tego potencjału.
„Jeżeli komuś pomożesz, to znaczy, że życie nie było zmarnowane” – usłyszała od babki w dzieciństwie. Dziś przytacza dającą do myślenia przypowieść: – Morze wyrzuciło na brzeg meduzy. Były ich dziesiątki, a może setki, a może jeszcze więcej. Ludzie przechodzili obok i patrzyli obojętnie. Tylko mała dziewczynka schylała się, brała po jednej meduzie i wrzucała je do wody. Obserwował ją spacerujący staruszek: „Przecież to bez sensu, nie zdołasz uratować ich wszystkich! – odezwał się wreszcie. A dziewczynka odpowiedziała: „Może dla wszystkich to jest bez sensu, ale dla tych kilku ma to sens”
monaliza2001