Odcinek 217.DOC

(64 KB) Pobierz

 

Odcinek 217

 

Nie mogła się opanować, po prostu nie potrafiła. Szlochała tak rozpaczliwie, że Ricardo sam miał ochotę się rozpłakać, bo nie wiedział, co zrobić z Sonyą i jak jej pomóc. Stali oboje w pokoju z rozbitą szybą, nadal czując, jak mocno walą im serca. Za każdym razem, kiedy tylko zaczynała cierpnąć mu ręka i chciał chociaż o milimetr zmienić pozycję, jego narzeczona płakała coraz mocniej, tak, że nie miał wyjścia - musiał stać bez ruchu i tulić ją z całych sił.

 

- Już dobrze, dobrze, nic im nie jest, są zdrowe, tylko trochę wystraszone! - szeptał jej do ucha, próbując uspokoić.

 

- Co za bydlę mogło wrzucić kamień do pokoju dziecięcego?! - zżymała się Valeria. - Co to za wandal bawi się w ten sposób? Na szczęście nie trafił w żadne z dzieci, bo inaczej mogłoby dojść do tragedii.

 

Na samą wzmiankę o takiej możliwości córka Carlosa zawyła ponownie.

 

- Ciociu, przestań ją straszyć! - ofuknął Guardiolę zmartwiony Rodriguez. - Widzisz, że cała się roztrzęsła.

 

- Przzepraszam, masz rację, Policja już tu jedzie. Na razie zabierzemy maluchów do innego pokoju. Enrique już go przygotował.

 

- A jak tam twoje ramię? - przypomniał sobie siostrzeniec.

 

- Nic mi nie jest, polało się mnóstwo krwi, ale już się opatrzyłam. Zwykłe draśnięcie, tyle tylko, że trochę głębokie. I nie każ mi iść do żadnego lekarza, umiem zajmować się ranami.

 

Właścicielka rezydencji przeniosła dzieci do pomieszczenia, o którym wspomniała wcześniej. Musiała jednak uczynić to sama, bo dla Sonyi cała sprawa była zbyt wielkim wstrząsem. W końcu tak niedawno wyszła ze szpitala po porodzie, a już stało się coś tak przerażającego. Przez wiele długich minut stała nadal wtulona w ramiona przyszłego męża, aż Ricardo zaczął poważnie obawiać się o jej stan psychiczny.

 

- Hej, maleńka, zostań ze mną! - wyszeptał, kiedy ciotka zajmowała się uspokajaniem niemowlaków w nowym miejscu. - To się już więcej nie powtórzy, oboje o to zadbamy. Tylko mnie teraz nie opuszczaj, nie porzucaj mnie samego, bo co ja bez ciebie pocznę? Wiesz, że nie umiem żyć bez ciebie.

 

- To nasze dzieci...- powiedziała cicho w jego koszulę, mokrą od jej łez. - Gdyby coś im się stało...

 

- Ale nie stało - odpowiedział stanowczo. - I nie stanie. Może z charakteru jestem trochę wariat, ale jako ojciec nie pozwolę skrzywdzić tych pięknych istotek. Siądę przy ich łóżeczku i będę tak siedział jak stary orzeł, aż nie podrosną.

 

- Nie jesteś stary! - pociągnęła nosem. - A ja siądę przy tobie i będziemy przy nich czuwać razem.

 

- Czyli będzie orzeł i orlica. On siwy, ona piękna i dystyngowana. Jak nasze orzełki dorosną, będą się ze mnie śmiały - powiedzą, że matka wzięła za męża jakiegoś praprzodka człowieka.

 

- Ptaki nie były przodkami ludzi - zaprotestowała, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że Ricardo próbuje ją rozśmieszyć, chociaż jemu samemu z pewnością było ciężko po tym, co się stało. - Kocham cię, wiesz?

 

- Ja ciebie też - odparł natychmiast, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

 

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Pomogły mu w tym z pewnością oczy Sonyi, nagle patrzące na niego i to z takim zdziwieniem pomieszanym z radością, że odczuł fizyczny ból, kiedy musiał zniszczyć jej nadzieje:

 

- Oczywiście wiesz, co miałem na myśli - mruknął.

 

- Jasne, że wiem - odpowiedziała, ale w głosie nie słychać było ani odrobiny smutku. Czyżby pogodziła się już z tym faktem?

 

Miał cichą nadzieję, że tak właśnie było, a nie po prostu przyjęła jego słowa dla świętego spokoju, a w głębi duszy i tak bardziej uznawała opinię Pedro. Nie będzie jednak się teraz nad tym zastanawiał i dokładał sobie problemów, czas na rozmowę z policją.

 

Przesłuchania były i się skończyły i tyle można o nich powiedzieć dobrego. Żaden z policjantów nie był w stanie wyjaśnić, kto byłby szalony do tego stopnia, żeby rzucać kamieniem w czyjeś okna, tym bardziej, że nie spodziewali się znaleźć odcisków palców na głazie - nikt o zdrowych zmysłach nie mierzy w rezydencję Valerii Guardiola tylko po to, by zaraz dać się złapać.

 

- Ale czy to nie oznacza, że zrobiła to Rosa? - padło z ust Sonyi.

 

- Pytanie, czy byłaby na tyle inteligentna, żeby śledzić pani pobyt w szpitalu, a potem wiedzieć, gdzie dokładnie celować. Jak na pokojówkę i to byłą, to trochę za mądre - stwierdził sucho policjant.

 

- Służące nie są takie głupie - odparł Ricardo, cały czas trzymając narzeczoną za rękę. Przynajmniej w obecności mundurowych zachowywała spokój. - Proszę jednak sprawdzić ten trop.

 

- Oczywiście, oczywiście - pomruczał tamten, zły, że nakazuje mu się drogę śledztwa.

 

Na nieszczęście nie był nim ani Bertolucci, ani Estevanez, oni bowiem na pewno wykazaliby większe zainteresowanie.

 

W międzyczasie Carlos Santa Maria odebrał po raz kolejny w swoim życiu bardzo dziwny telefon. Jakiś głos mówił mu mianowicie, co ma robić, aby uzyskać sukces w pewnej bardzo ważnej dla niego sprawie:

 

- Jeżeli nadal chcesz odebrać swojej córce dzieci, skup się na ich bezpieczeństwie! Być może wcale nie są bezpieczne w domu, w którym obecnie przebywają! Idź, dowiedz się, czy aby na pewno nie okaże się, że coś im grozi, a wtedy będziesz miał poważny argument, żeby je stamtąd zabrać.

 

Połączenie przerwało się tak szybko, jak się rozpoczęło, jednakże dla przybranego ojca Sonyi wystarczyło to, co usłyszał. Ktoś dał mu do ręki broń i on nie zamierza jej zmarnować. Właśnie potwierdziło się to, czego tak bardzo się bał i podejrzewał - coś grozi jego wnukom. Nieważne, co dokładnie, chociaż z pewnością ma to związek z przeszłością i z charakterem Ricardo Rodrigueza. W końcu bandyta o jego powiązaniach może mieć różne znajomości - a nuż przychodzą do niego po kryjomu jacyś znajomkowie? A ta Guardiola może i ma pieniądze, ale przecież nie wiadomo, skąd i czy aby na pewno zdobyła wszystko uczciwie. Tak łatwo jej przychodzi załatwianie pewnych spraw, zaszantażowała nawet ordynatora szpitala dla wariatów, kto wie, czy nie współpracuje z własnym siostrzeńcem, a biedna Sonya siedzi w środku całej tej sprawy i nie zauważa, co dzieje się pod jej nosem?

 

Graciela Gambone miała innego rodzaju zmartwienia. Wiadomość o tym, że plany jej i matki legły w gruzach i to aż na dwóch frontach, najpierw ją rozwścieczyła, a potem zaniepokoiła. Z czego teraz będą żyć, skoro firma Antonio owszem, przynosiła pewne zyski, ale zarządzana przez zaufanego człowieka de La Vegi nie będzie przecież robić tego wiecznie, trzeba jej silnej i sprytnej ręki, a nie zwyczajnego urzędnika. Musi być jakiś sposób, bo inaczej...

 

- Aua! - wrzasnęła nagle, zapominając o poprzednich rozmyślaniach. - Mamo, zaraz rozwali mi brzuch!

 

Na tym się skończyło, więcej powiedzieć nie mogła - ból był tak silny, że odebrał jej mowę. Odzyskała ją dopiero w szpitalu, by móc spojrzeć w oczy matki i zadać pytanie, na które i tak już znała odpowiedź:

 

- Bękart umarł, prawda?

 

- Przynajmniej jeden kłopot z głowy - odpowiedziała matka, zadowolona w gruncie rzeczy, że jej córka nie będzie wychowywać samotnie potomka Julio Ramireza - bo zaczynała zdawać sobie sprawę, że prawdopodobnie Graciela zostanie starą panną.

 

Felipe Santa Maria nie miał pojęcia, gdzie szukać Viviany, jedynym, co mógł zrobić, to zadzwonić do niej na komórkę, ale ta milczała jak zaklęta.

 

- Nie chce ze mną rozmawiać, czy jak? - złościł się sam do siebie.

 

Nie byłoby to nic dziwnego, zwłaszcza po tym, jak ją potraktował, ale przecież nie mogła się zapaść pod ziemię, musi gdzieś być! Sam nie wiedział, po co do niej dzwoni, odczuwał jednakże potrzebę oderwania się od planów zdobycia tego, czy innego majątku i od samej Andrei Monteverde i pogadania z kimś z jego klasy. Owszem, może mieszkał pod jednym dachem z córką samego Gregorio, ale to nie zmieniało faktu, że kobieta ta wychowała się na wsi i często wkurzała go drobnymi zachowaniami. A już dzisiaj, kiedy napawała się sytuacją z Dolores, zamiast mu od razu pomóc, przeszedł wszelkie granice. Viviana przynajmniej była po jego stronie...póki jej nie spoliczkował, zgwałcił, a potem porzucił. Jedno tylko pozostawało zagadką - dlaczego zadała się z kimś innym? Czyżby aż tak bardzo się na nim zawiodła, przecież tyle lat spędzili razem, wzajemnie oszukując naiwnego Carlosa? Kiedy zaczęło się między nimi psuć? Kto był temu winien? Dziesięć lat związku to kawał czasu, aż dziw, że nie dorobili się własnych dzieci, ale przecież musieli się kryć przed młodszym Santa Marią.

 

Andrea za to nie kryła zadowolenia - znalazła już właściwe ubrania i mogła w każdej chwili wyjść na kolację, jak kazał jej ojciec. Nie miała pojęcia, z kim się odbędzie, ale skoro Gregorio wydał jej takie polecenie, to znaczy, że chce ją przygotować na coś ważnego. A przecież trudno wymagać, żeby taki posiłek został zjedzony w towarzystwie jakiegoś obdartusa, prawda? Przez moment przeszło jej nawet przez myśli, że gdyby tym tajemniczym nieznajomym okazał się jakiś bogacz, wartoby go zdobyć, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Zdecydowała się zdobyć Santa Marię i tego będzie się trzymać - po tylu latach Carlos w końcu ma być jej i tylko jej.

 

Nareszcie się udało! Felipe uśmiechnął się bardzo szeroko, kiedy wpadł na pomysł zastrzeżenia swojego numeru i w ten sposób podejścia Viviany. W końcu ktoś podniósł słuchawkę i za moment Santa Maria powie tej kobiecie, o co mu chodzi - chociaż sam nie miał pojęcia - i może to do czegoś doprowadzi. Do czego - tego również nie wiedział, ale zawsze warto było spróbować.

 

- Słucham? - odezwał się głęboki i spokojny głos po drugiej stronie.

 

- Victor? - zdumiał się Felipe. - Co ty robisz z komórką Viviany?

 

- Aktualnie trzymam ją w ręce - odparł spokojnie zapytany. - A jeśli chcesz wiedzieć coś więcej, informuję cię, że ona nie ma zamiaru z tobą rozmawiać.

 

- Komórka, czy Viviana? - Widocznie szok nadal nie minął, bo brat Carlosa zadał iście idiotycznie pytanie.

 

- O Boże, jasne, że nie telefon! - roześmiał się doktor z ironią w głosie. - Zapomnij o tej kobiecie, stary, nie masz już tutaj nic do gadania!

 

- Czekaj, czekaj! Dlaczego odbierasz jej rozmowę? Co was łączy? - wydyszał Felipe na jednym oddechu.

 

- Nie powiedziała ci? W sumie ja też nie powinienem, ale się ciebie nie boję, więc odpowiem - bierzemy niedługo ślub, na który cię serdecznie zapraszam. A teraz wybacz, muszę podać mojej ukochanej ręcznik.

 

- Ręcznik?! Jaki ręcznik?!

 

- Niebieski - skwitował Bolivares,  po czym przerwał rozmowę.

 

Dobrze, że nie widział reakcji Felipe, bo być może pożałowałby faktu, że się wygadał - starszy Santa Maria zniszczył swój telefon ze słowami:

 

- A więc to ty jesteś ojcem jej dziecka. A przy okazji już trupem.

 

Gdy lekarz podawał kąpiącej się Vivianie przedmiot, o którym przed momentem wspomniał, usłyszał coś na kształt wyrzutu:

 

- Wiem, kto to dzwonił i wiem, co mu powiedziałeś. Dlaczego to zrobiłeś? Teraz może mścić się albo na tobie, albo, co gorsza, na naszym maleństwie.

 

- Nie, skarbie - odparł pewnie Victor. - Nic nam nie grozi, a skoro i tak dowiedziałby się prędzej, czy później, lepiej, żeby od razu zdawał sobie sprawę, że żadne z nas się go nie obawia. To tchórz, bo jakże inaczej nazwać faceta, który bije kobiety.

 

~ Kimś, kto może taką kobietę zabić?  - pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno.

 

Gabriel Abarca czuł się głupio, ale nie odstępował Allie na krok. I to wcale nie dlatego odczuwał niezręczność, tylko nie wiedział, jak ma się zachować w tej sytuacji. Siedział przy dziewczynie i pocieszał ją samą swoją obecnością, ale co to mogło pomóc? Tym bardziej, że ona nie płakała - już nie - ale po prostu milczała i tolerowała jego obecność.

 

- Musimy ich zawiadomić! - stwierdziła nagle stanowczo. - Na pewno tata by tego chciał.

 

- Kogo? - drgnął chłopak, zirytowany, że przysnął na krześle. Czy tak ma się zachowywać kandydat do pojednania?

 

- Sonyę i jej przyjaciela, ojciec dużo im pomógł i bardzo się lubili. W sumie to poza mną chyba tylko ich chciałby widzieć na uroczystości. Nie wiem, jak z matką, być może też, ale to oznacza Carlosa Santa Marię, a z tego, co wiem, moja przyjaciółka chyba jest skłócona z tym facetem.

 

- Może niech już ona o tym zadecyduje, co? To znaczy Sonya oczywiście. Jeżeli chcesz, możemy się tym zająć już teraz.

 

- Raczej musimy, panienko - dodał Pedro, od śmierci ojca nazywając Allisson panienką. - Pogrzeb jest już niedługo.

 

- Mógłbyś to dla mnie zrobić? Nie mam siły wychodzić z domu - poprosiła córka zmarłego.

 

- Oczywiście, panienko - skłonił się Velasquez i wyszedł, próbując ukryć napływające do oczu łzy.

 

Żadne z nich nie myślało w tej chwili o testamencie Abreu, który może okazać się bardzo ważnym kawałkiem papieru zarówno dla przyszłości ich, jak i tych, do których szofer właśnie jechał.

 

Związek Barbary i Gregorio Monteverde układał się coraz lepiej, oboje poznawali się coraz bardziej i zaczynali myśleć o wspólnej przyszłości. Raul z radością patrzył na ten fakt, jeśli rodzice wzięliby ślub, przynajmniej jedna rzecz w jego życiu ułożyłaby się szczęśliwie. Oczywiście, było również jego wyzdrowienie, ale w chwili obecnej groził mu zawał serca. I to wcale nie z powodu kłopotów z tym organem, a przez Manolo.

 

- Wybieraj coś ładnego i idziemy! - rozeźlił się w pewnym momencie Raul. - Grzebiesz się jak kobieta na zakupach!

 

- Jestem na zakupach! - przypomniał mu Fernandez, przymierzając któryś z kolei garnitur. - Nasz tatuś mi zaufał i muszę naprawdę ładnie wyglądać.

 

- To tylko mój ojciec! - zgrzytnął zębami Monteverde.

 

- Na razie - odparował spokojnie Manolo. - Jak zrozumie, jaką jestem biedną sierotką, może mnie zaadoptuje i będzie również i moim.

 

- Nie zgrywaj się! - upomniał go brat. - Poza tym masz przecież matkę, nie jesteś więc sierotą.

 

- W takim razie pół sierotką! - odrzekł wdowiec po Virginii, po raz kolejny rezygnując z zakupu.

 

- A za moment ona straci jednego z synów! - nie wytrzymał Raul.

 

- Ojej, a co, źle się czujesz? - spytał z udawaną troską Fernandez.

 

Monteverde zabrakło słów. Gdyby nie nabrał głębokiego oddechu, zapewne trzasnąłby tego debila w twarz.

 

Dolores Gambone nie posiadała się ze złości. Oto właśnie nareszcie miały stać się bogate i szczęśliwe, a teraz musiały czekać na decyzje Santa Marii, bo z pewnością niedługo zostanie powiadomiony o testamencie Antonio de La Vegi.

 

- I nawet nie możemy się koło niego zakręcić, bo jest już żonaty - westchnęła kobieta.

 

- A z Monicą lepiej nie zaczynać, to prawda. Akurat w chwili, kiedy okazało się, że nie musimy bać się naszego kuzynka, bo ten został złapany i szybko przewiozą go do więzienia. Właśnie, zamierzasz go może odwiedzić? - spytała córka.

 

- Oszalałaś?! - wzdrygnęła się jej rozmówczyni. - A niby po co, żeby przypomniał sobie, kto wysłał na niego wiadomą kasetę?

 

- Pewnie i tak się domyśla - stwierdziła sucho Graciela, w ogóle nie przypominając matki, która straciła dziecko. - Jeżeli niczego nie zrobimy, gotów znaleźć sobie kogoś i za kratami, kto nas uciszy.

 

- W takim razie co mamy uczynić? Przecież go nie zabijemy?

 

- Dlaczego nie? Miałyśmy zamiar zamordować Rodrigueza, to co cię powstrzymuje przed tym morderstwem? Wszyscy wiedzą, że byliście kuzynami - może umrze na jakiś atak z radości, że spotkał cię po tylu latach?

 

- Nie ironizuj! Dobrze wiesz, że nie potrafiłabym nikogo zabić!

 

- Nie rozumiem - biednego geja tak, bogatego już nie? Co prawda Velasquez może nie ma kasy, ale kiedyś był radnym, pewnie zachował sobie co nieco na dostatnie życie po swojej śmierci. Mam nawet lepszy pomysł - obie wiemy, że Rodriguez ma do niego uraz, dlaczego więc nie napuścić ich na siebie? Przecież ukochany Sonyi miał problemy umysłowe, niech za nas pozbędzie się dawnego partnera, a przy okazji może mu coś odbije i sam się wykończy.

 

- I co ci to da poza satysfakcją?

 

- Fakt, że pozbawimy córeczkę Carlosa Santa Maria doborowej opieki? A jeśli będzie w rozpaczy, stanie się podatna na wpływy, pogodzi się dzięki nam z ojcem - którymkolwiek, jak wolisz - a ten na pewno hojnie się nam odwdzięczy.

 

Allisson Abreu miała dosyć łez, ale nie mogła ich powstrzymać, wciąż leciały i leciały. Ojciec był takim dobrym człowiekiem, na starość spotkało go nieco szczęścia, ale potem wszystko odebrano w szybki sposób, przecinając nić jego życia. Miał mieszkać sam, Carlos i Monica przenieśli się po ślubie do małego, ale własnego domu, który potem mieli zamienić na coś większego - oboje wierzyli, że rozprawa przebiegnie zgodnie z oczekiwaniami i Santa Maria zostanie uwolniony od wszelkich zarzutów.

 

- Muszę wyjść się poprawić - powiedziała w końcu do wciąż czuwającego przy niej Gabriela. - Nie wiesz, czy Pedro już wyszedł?

 

- Kończy myć samochód, mówił, że to ku czci twojego taty - odparł chłopak. - Wyjedzie, jak tylko skończy.

 

- Nie chciałabym być teraz w skórze Sonyi. Straciła sprzymierzeńca, może stracić i dzieci. Ona jednak przynajmniej ma przy sobie ukochanego, a ja jestem sama, sama! Matka wyprowadziła się do męża, zagląda tu od czasu do czasu, nawet nie wie, że ojciec nie żyje, a ja muszę sobie radzić z całością w pojedynkę. Wiesz, że nawet nie pomyślałam, żeby prosić ją o pomoc w organizacji pogrzebu?

 

- Allie...- Abarca podszedł do dziewczyny. - Wiem, że wcześniej nie układało nam się najlepiej, bo nie przyznałem się do tego, kim naprawdę jestem, to znaczy z kim wtedy rozmawiałem, ale nie odtrącaj mnie z jednego, tak błahego powodu. Byliśmy przyjaciółmi i chcę, aby tak było nadal.

 

- Nie mogę ci zaufać, nie teraz! - odsunęła się od niego. - Nie potrafię ocenić, czy kłamiesz, czy nie i czego tak naprawdę ode mnie chcesz. Daj mi na razie spokój, Gabrielu, proszę.

 

- Jak chcesz - wycofał się i wrócił na fotel, zasmucony.

 

Kiedy czekał na dziewczynę, odezwała się jego komórka. Daniel Ramirez miał do przyjaciela bardzo ważną sprawę:

 

"Podaj mi adres Sonyi Santa Maria, więcej nie mogę czekać. Mam dość zadowolonych gęb moich rodziców, chcę poznać kogoś, kto naprawdę dzielił ze mną miłość do mojego brata" - głosił SMS.

 

Gabriel nie za bardzo mógł podać dokładne dane, ale wiedział od Allisson, że Sonya mieszka u ciotki Ricardo, więc poinformował o tym syna Fernando i schował telefon. Jeszcze nie czas na wyjaśnianie córce Abreu, z kim się kontaktował, na razie jest zbyt przybita śmiercią ojca, żeby wciągać ją w dodatkowe sprawy.

 

Otrzymawszy instrukcje Daniel postanowił od razu wcielić swój plan w czyn. Smutne oczy Julio wciąż prześladowały go po nocach i tylko w ten sposób mógł sprawić, że przestaną go dręczyć. Obwiniał się o zaniedbanie, o fakt, że porzucił brata i wyjechał, zostawiając go na pastwę rodziców. Przecież dobrze wiedział, jacy oni są! Dlaczego dał się namówić na te przeklęte studia, dlaczego...sprzedał własnego brata? Każdy grosz zarobiony na pracy, która będzie oparta na skończonym przez niego kierunku, będzie kroplą krwi z ciała Julio. Czuł się, jakby ponownie, tym razem osobiście, go zabijał, kierując przedsiębiorstwem niedawno założonym przez matkę i ojca dla Daniela.

 

Za kilkadziesiąt minut stał już u wrót miejsca, gdzie mieszkała jego bratowa. Wziął bardzo głęboki oddech, bał się trochę tego spotkania, nie znał zbyt dobrze tej dziewczyny, wszystko opowiedział mu Gabriel, albo matka w przypływie pijackiego zwidu. Jednak oboje mówili prawdę - córka Gregorio kochała Julio, a więc Daniel od tej pory będzie ją traktował jak skarb, jak kogoś bliskiego, jak...jedyną rodzinę. Bo tak naprawdę przecież nią była, mimo, że młodszy Ramirez już dawno nie żył.

 

Za to Adrian czuł się bardzo, ale to bardzo szczęśliwy. Co prawda Christian był jeszcze słaby, ale powoli dochodził do siebie po ciężkiej operacji. Nie było gwarancji, że choroba została pokonana na zawsze, ale istniały na to spore szanse, tym bardziej, że w obecnej chwili nic mu nie groziło.

 

- Mówiłem ci, stary, że wygramy! - powtarzał w kółko do powoli odzyskującego przytomność kolegi. - Było z tobą źle, ale wszystko wróci do normy i jeszcze będziemy razem grać w piłkę, jak tylko się lepiej poczujesz! Może nie mamy rodziny, ale mamy siebie i będziemy się sobą opiekować do końca życia! Jak będę już stary, to ty będziesz nade mną czuwał. Dlatego musisz dbać o siebie, pamiętaj o tym.

 

- Mylisz się - rozległ się czyjś mocny głos tak nagle, że dziesięciolatkowi przez moment zdawało się, iż to Christek przemówił. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to ktoś, kto właśnie stanął w progu sali.

 

- Wy macie rodzinę! I tą rodziną jestem ja! - kontynuował przybysz.

 

- Sergio! - ucieszył się Adrian, całkowicie zapominając o czasach, kiedy bał się tego człowieka.

 

- Owszem - odparł Gera i usiadł obok łóżka, z czułością patrząc na malca pod kołdrą.- Jak on się czuje?

 

- Lepiej! - odpowiedział mu tamten. - Wiesz, jakaś pani Guardiola, ponoć ważna osoba w tym mieście, zapłaciła za operację. Nie mam pojęcia, czemu to zrobiła, ale bardzo jestem jej wdzięczny.

 

- Możesz sam jej o tym powiedzieć! - uśmiechnął się Odmieniec, po raz pierwszy szczerze i otwarcie. - Ja z nią mieszkam! - dodał z dumą.

 

- Co? - oczy kolegi rozszerzyły się chyba maksymalnie, jak to tylko możliwe.

 

- Wszystko ci opowiem, tylko najpierw przywitam się z tym facetem! - wskazał na Christiana.

 

- Czekał na ciebie, kiedy myślał, że umiera - szepnął Adrian.

 

- Czekał? - zdumiał się Sergio. - Dlaczego akurat na mnie? Jesteś pewien, że czegoś nie pomyliłeś?

 

- Nie, nie, wzywał cię kilka razy, potem zabrakło mu sił. Dobrze, że już jesteś, wiesz?

 

- Hm, dziwne...- zaintrygował się Gera. - Czego ty ode mnie chciałeś, brachu? - zwrócił się do świadomego już Christiana.

 

Majordomus w rezydencji ciotki Rodrigueza skłonił się przed Sonyą i zapowiedział, iż dziewczyna ma gościa.

 

- Do mnie? Nie wiesz może, kto to tak? - zdziwiła się narzeczona Ricardo.

 

- Nie wiem, proszę panienki, przedstawił się tylko jako ktoś dla pani ważny, imienia nie chciał podać. To młody chłopak, na moje oko ma jakieś dwadzieścia jeden lat. Czy mam go wpuścić, panienko?

 

- Dobrze, zaczekam na niego w salonie.

 

Kilka minut później mogła patrzeć już w oczy bruneta, całkiem przystojnego chłopaka, który przed nią stał i dosyć długo obserwował, jakby oceniał, jakby mierzył wzrokiem.

 

- Przepraszam, ale chyba miał pan do mnie jakiś interes? - przerwała wreszcie krępującą ciszę.

 

- Tak, tak, proszę mi wybaczyć, po prostu musiałem zebrać myśli! - odparł Daniel. - Nazywam się Daniel Ramirez i jestem bratem Julio, pani byłego chłopaka. Chciałbym z panią o nim porozmawiać.

 

Julio. Julio. Julio. Brat Julio! Julio miał brata! Może kiedyś coś o nim wspominał, ale z domieszką goryczy i chyba nawet nie wymienił jego imienia, a teraz tenże brat stoi przed nią i chce mówić o...Julio.

 

- Mój Boże...- zakręciło się jej w głowie. - Niech pan siada...ja...nie sądziłam, że on, że Julio...

 

- Tak, tak, wiem - przerwał jej, nadal zachowując ten sam ton głosu, z jakąś domieszką smutku na końcu. - Mówił o mnie wcale, albo prawie nic, rozumiem. Wyjaśnię wszystko, również powód mojej wizyty, ale najpierw pozwoli pani, że zaproponuję przejście na "ty". Trochę dziwnie mówi mi się do bratowej per "pani".

 

- Tak, oczywiście, przepraszam, po prostu jestem zaskoczona. Nie wiedziałem, że jest pan...że jesteś w mieście.

 

Kiedy już usiedli i w miarę uspokoili swoje uczucia, Daniel rozpoczął:

 

- Bardzo kochałem swojego brata, chociaż trudno w to uwierzyć. Broniłem przed tym, przed czym się dało, niestety, rodzice nie byli tym zachwyceni i postanowili nas rozdzielić. Któregoś dnia wysłali mnie na studia za granicę, a kiedy wróciłem, on już nie żył. Powiadomiono mnie sucho o jego śmierci, przez telefon. Nie miałem nawet możliwości się z nim pożegnać, a on pewnie do końca życia sądził, że go opuściłem.

 

- Tak właśnie było - odpowiedziała mu, czując, że do oczu napływają jej łzy, kiedy przypomniała sobie, jak skonał Julio. Jej Julio.

 

- Nawet nie wiesz, co przeżyłem, jak bardzo byłem wściekły, rozżalony, jak wielkie pretensje miałem do samego siebie o ten nieszczęsny wyjazd. Gdybym wtedy został, być może nie doszłoby do tragedii. Miałem zamiar wrócić i zająć się nim, stworzyć przedsiębiorstwo, którym kierowałbym razem z Julio, uniezależnić się od rodziców, a tymczasem...

 

- Nic więcej nie mów...Przeżyłam to samo, jego odejście rozerwało mi serce. Podczas pogrzebu wpadłam do grobu, lekarz myślał nawet, że umarłam, taka blada wtedy ponoć byłam. Zakatowali go na śmierć, ta przeklęta dwójka, która odebrała mi człowieka, którego tak bardzo kochałam...

 

- Oboje kochaliśmy i widzę, że równie mocno - stwierdził Daniel, czując coraz większą sympatię do tej dziewczyny. O tak, ona go zrozumie, ona mu pomoże, z pewnością.

 

- Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy, jego oczu, kiedy braliśmy ślub tuż przed jego śmiercią. Patrzył na mnie i wiedział, że mu wybaczyłam, że nadal go kocham mimo tego, co mi zrobił. Zmarł mi w ramionach!

 

- Wiem, wiem...Opowiedziano mi to, zanim tu przyszedłem, już jakiś czas temu. Przez długi czas sądziłem, że byłaś winna temu, co się stało, że to przez ciebie wpadł w złe towarzystwo, ale teraz widzę, jak bardzo się myliłem. Cierpiałem i osądzałem, obwiniałem każdego, kogo się tylko dało. Ty byłaś osobą, która trwała przy nim podczas mojej nieobecności. Dałaś mu szczęście w ostatnich latach życia. Dziękuję ci za to, Sonyu Santa Maria.

 

- Wiele bym dała, żeby on żył, Danielu...Nawet nie wiesz, jak wiele.

 

- I będzie żył! - Ramirez podniósł się, podszedł do dziewczyny, klęknął przy niej i wziął jej dłonie w ręce. - Wiem, że pewna kobieta spodziewa się jego dziecka, zamierzam zająć się tym malcem, a ty mi w tym pomożesz! Wiem też, kto go zamordował, znam całą tą sprawę i nie pozwolę, żeby malucha wychowywała morderczyni jego ojca! Proszę cię, pomóż mi! Pomóż mi ożywić mojego braciszka w tym chłopcu, razem ze mną podtrzymuj jego pamięć, pomóż mi zemścić się na moich rodzicach...Proszę!

 

- Oczywiście, że ci pomogę! Sama mam dzieci i nie chcę, żeby coś im się stało - jeśli tylko będę mogła, zaopiekuję się i tym maleństwem, tylko nie wiem, jak odbierzemy je Gracieli.

 

- Wezmę z nią ślub! - wyjaśniał jej dalej gorączkowo Daniel. - Nie patrz tak na mnie, tylko po to, żeby mieć dostęp do chłopaka, potem zabiorę jej potomka, bo pewnie i tak się nim nie będzie zajmować, a o wychowanie poproszę ciebie - ja będę mu ojcem, ty matką! Nie znam się na dzieciach, więc nie za bardzo będę wiedział, co i jak, ale jeśli mi powiesz...

 

Ricardo Rodriguez właśnie skończył przewijać maleństwa - ciotka próbowała go tego nauczyć na jego własną prośbę i trzeba przyznać, że szło mu to całkiem nieźle. Podśpiewując wracał z pokoju dzieci, gdzie zostawił Valerię. Enrique poinformował go wcześniej o gościu, toteż był ciekaw, kto to taki, ale ufał Sonyi całkowicie, więc niczego nie podejrzewał, kiedy wchodził do pomieszczenia.

 

I zastał tam ciekawy widok. Jego przyszła żona siedzi i płacze, wpatrując się w oblicze obcego chłopaka w jej wieku, a tenże trzyma ją za ręce i szepce coś, co wygląda na czułe słówka.

 

- Dzień dobry! - powiedział odrobinę za głośno, ale coś w jego żyłach zagotowało się od wewnątrz. Nie przypuszczał, by była to zazdrość jako o kobietę, ale w końcu to on jest wybrankiem Sonyi, a nie ten...chłystek!

 

- Jak dobrze, że...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin