Rozdział 1.doc

(354 KB) Pobierz
DWIE DROGI

 

Dwie Drogi
 

 

Rozdział 1

 

Wbiegłam zdyszana do obszernego holu mojej szkoły. Tam gwałtownie skręciłam w prawo i znalazłam się w szatni. Szybko zrzuciłam moje schodzone tenisówki, założyłam trampki i wyszłam z pomieszczenia. Na korytarzu weszłam po długich schodach na samo poddasze. Tam już pozostało mi tylko przebiegnięcie paru metrów i już znalazłam się w sali biologicznej.

              - Znowu spóźniona! – krzyknęła moja pani.

              - Bardzo, bardzo przepraszam. Autobus zepsuł się w drodze do szkoły.

              - Jakoś inni dotarli na czas – oburzyła się profesor Marszałek – Już siadaj na miejsce.

              Posłusznie udałam się na tyły sali i usiadłam w swojej ławce. Dotarłabym na czas, gdyby nie wścibscy chłopacy z trzeciej „a” nie wrzucili mi plecaka do innego autobusu. Musiałam krążyć po całym miasteczku szukając torby.

              Pani wróciła na miejsce, założyła grube okulary i wróciła do sennego opowiadana na temat ludzkiej skóry.

              Jak na każdej biologii, rozciągnęłam nogi pod ławką i wyciągnęłam używany podręcznik. Otworzyłam na pierwszej stronie i zakryłam swoją twarz. Nigdy dotąd profesor nie zobaczyła, że już od roku zawsze zasypiałam na jej lekcjach. Cichy, nużący głos nauczycielki wprawiał mnie w dobry nastrój. Nikt z uczniów nie zwracał na mnie uwagi. Byli tak senni, że nie umieli mi dogryzać. I bardzo dobrze.

              Oparłam głowę o splecione ręce i zamknęłam oczy.

              Chyba dziś nie zasnę. W mojej głowie kłębiło się za dużo myśli.

              Byłam szesnastolatką uczącą się w publicznym gimnazjum. Nie byłam bogata. Nie będę nikogo oszukiwać – byłam biedna. Nie mam pieniędzy na nowe ciuchy. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała coś ze sklepu. Każda rzecz, która znajdowała się w mojej szafie była używana. Mieszkałyśmy same w rozwalającej się ruderze. Matka była zagnojoną alkoholiczką, która przejmowała się tylko swoją dupą. O mnie najczęściej zapominała. Mogłabym dać sobie rękę uciąć, że połowę życia spędziła w stanie upojenia i nic z tego okresu nie pamięta.

              Załamana zacisnęłam mocniej powieki. Głos profesor wprawiał mnie w coraz większe otępienie i niespodziewanie zasnęłam.

             

- Śmierdziel, wstawaj! – ktoś gwałtownie mnie obudził.

              Energicznie podniosłam głowę i otworzyłam zaspane oczy. Zobaczyłam królową klasy – piękną Kamę. Nigdy nie uważałam jej za piękną. Jedyne piękno, które ktokolwiek w niej dostrzegał, to olbrzymie stosy pieniędzy.

              Zadarłam głowę i spojrzałam w jej oczy.

              - Łaski bez – powiedziałam.

              Wstałam, włożyłam swój egzemplarz książki do torby i wyszłam z klasy.

              - Uważaj! – krzyknęła dziewczyna za mną, kiedy znalazłam się już przy klatce schodowej.

              Odwróciłam się z wysoko uniesionymi brwiami.

              - Czego? – burknęłam.

              - Tylko mówię. – uniosła niewinnie ręce. – Twój odór pozostaje w każdej klasie. Lepiej uważaj i uciekaj! Ale po twoim zapachu i tak dojdą do ciebie. Łap!

              Rzuciła mi dziwne pudełko. Nie zamierzałam nawet tego otwierać.

              - Odświeżacz powietrza. Odświeżysz tu i tam, i będzie dobrze – powiedziała Kama i wyszczerzyła swoje lśniące zęby.

              Rzuciłam jej to w twarz i zbiegłam po schodach. Miałam jej już po dziurki w nosie. Od podstawówki mi dokuczała. Zawsze to ona była tą „wielką”. Ja byłam tylko popychadłem.              

              Zeszłam na parter i otworzyłam okno w cichym zakamarku szkoły. Wyskoczyłam na rześkie, wrześniowe powietrze. Przebiegłam jak najszybciej przez boisko.

              - Kurde. – jęknęłam na widok zamkniętej bramy.

O tak wcześniej porze zawsze pozostawała zamknięta.

              Podciągnęłam spodnie i z całej siły rzuciłam plecakiem na drugą stronę. Po pięciu minutach ciężkich wysiłków wydostałam się z terenu szkoły.

              Postanowiłam przejść się nad rzekę. Była to długa i niełatwa droga, aczkolwiek uwielbiałam to miejsce. Zawsze dzieliłam je ze swoją ukochaną osobą. Jedyną, która mnie rozumiała.

 

              Piętnaście minut później wygodnie rozciągnęłam się nad wodą. Dzień był ciepły, wręcz upalny. Ściągnęłam bluzę, potem koszulkę, zakryłam nią oczy i położyłam się. Leniwe słońce otulało mi skórę. Kojące promyki poprawiły mi humor. Dzisiejszą całą noc przepracowałam. Wyczerpana odpłynęłam w krainę snu.

 

              - Wstydź się! – ktoś szepnął mi do ucha

              Kiedy dotarło do mnie, gdzie jestem uświadomiłam sobie, że o tym miejscu wie tylko jedna osoba.

              - Dlaczego? – zapytałam oburzona.

              Mat uśmiechnął się promiennie i położył się koło mnie.

              - Za wagary.

              - Też mi coś. A ty co tu robisz?

              - Wyrwałem się na chwilę. Tylko momencik.

              - Tak. Już to widzę – powiedziałam i oparłam głowę na rękach.

              Przyjrzałam się dokładnie twarzy przyjaciela. Dostrzegłam w niej coś niepokojącego. Brwi miał ściągnięte, a jego oczy nie posiadały tego uroczego blasku.

              - Co jest? – zapytałam zmartwiona.

              Mat przewrócił się na brzuch i zakrył dłońmi oczy.

              - Hej! – krzyknęłam, dotykając jego pleców. Jak zwykle, kiedy łączył nas jakikolwiek związek cielesny, przeszedł mnie dreszcz.

              - Aga. Tak mi przykro. – powiedział ściszonym głosem.

              - Ale co się stało!? – denerwowałam się coraz bardziej.

              Mateusz usiadł. Wziął moje dłonie i objął swoimi.

              - Aga. Ja… - wydusił i zawiesił głowę.

              Palcem podniosłam mu głowę zmuszając, żeby popatrzył mi w oczy.

              - Ty? Co ty?

              - Wyjeżdżam – powiedział cichutko Mat.

              Poczułam się, jakby ktoś zadał mi wielkiego kopniaka prosto w żołądek.

              Oszołomiona wyrwałam się z uścisku Mata, wstałam i założyłam koszulkę.

              - Jak to? Gdzie? Co ty mówisz?! – krzyczałam .

              - Aga, proszę uspokój się – poprosił.

              Mateusz wstał i przybliżył się do mnie. Musiałam zadrzeć głowę, żeby spojrzeć w jego ciemnobrązowe oczy.

              - Ojciec dostał list. Musi podjąć się jakiejś pracy. Jeśli nie, odbiorą mu mnie – przestał na chwilę, spoglądając na mnie sprawdzając, czy rozumiem jego słowa.

              Kiwnęłam głową, a on kontynuował.

              - Wiesz, jak mnie kocha – oznajmił Mat zagrywając wargę i dobierając ostrożnie słowa. – Jedziemy do Anglii.

              - Że gdzie?! – oburzyłam się.

              - Dostał niezłą fuchę. Oczywiście, chce jechać ze mną. A ja nie umiem mu się sprzeciwić. Tylko na jakiś czas. Może i ja podejmę się jakiejś pracy.

              - A co ze szkołą? – zapytałam z nadzieją.

              - Nauczyciele wiedzą. jak żyję. Będę się uczył sam. Kiedy wrócę, będę miał egzaminy z dotychczasowego materiału.

              Klapnęłam na trawę. Zakryłam dłońmi twarz i najzwyczajniej w życiu popłakałam się.

              - Aga… - powiedział Mat słodkim głosem.

              - Kiedy jedziesz?

              - Za… dwa dni.

              - Co!? – wybuchłam. – Nie zostawisz mnie, prawda?

              - A…

              - Nie zostawiaj mnie! – krzyczałam. – Nie zostawiaj mnie!

              Mateusz wziął mnie w swoje ramiona. Wtedy zawsze czułam się bezpieczna. Zawsze powtarzał, że jestem dla niego tą najważniejszą.

              Z Mateuszem znaliśmy się od piaskownicy. Pochodziliśmy z jednej ulicy. Dorastaliśmy w biedzie. Tylko, że on miał kochającego ojca. Matka zmarła pięć lat temu, a ojciec załamał się i zszedł na psy. Stracił dobrą pracę. Zaczął pić, jak moja matka. Z Matem wzajemnie się wspieraliśmy. Był moim jedynym przyjacielem. Jako jedyny mnie rozumiał. Nie chciałam, żeby odchodził.

              Mateusz miał szesnaście lat. Chodził do ostatniej klasy gimnazjum. Niestety chodził do innej szkoły niż ja i to nie pozwalało nam na częste spotykanie się. Był wysoki, dobrze zbudowany od ciężkiej pracy. Miał bujne, czarne włosy i ciemną karnację.

              Obróciłam się w jego ramionach. Teraz leżałam patrząc się na rzekę, która była niedaleko, za niewielką górką, a za nią duże pastwisko. Pasły się tam barany. Nieopodal wiać było biegające konie.

              - Cudowny widok – szepnął Mat. – Będę tęsknił.             

              - A ja za tobą, Mateuszu – powiedziałam szeptem.

              - Ja za tobą też.– powiedział i zmusił się do uśmiechu.

             

              Przeleżeliśmy tak do późnego popołudnia wpatrując się w siebie. Śmiejąc się ze wspólnych przygód. Rozczulając się nad sobą.

              - Muszę iść – powiedział niespodziewanie.

              - Dlaczego?

              Mat spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.

              - Muszę.

              Na chwilę zwiesiłam głowę, potem szybko podniosłam ją, kiedy zorientowałam się, że chłopak już odchodzi.

              - Zaczekaj! – zawołałam za przyjacielem.

              - Już myślałem, że muszę iść sam – wyznał Mateusz.

              W pośpiechu złapałam plecak i bluzę i pobiegłam za nim.

              - No to jak z dziewczynami? – zapytał, kiedy dochodziliśmy już do naszej ulicy.

              - A jak myślisz?

              - Hmm… – chłopak zamyślił się, drapiąc się po policzku. – Źle?

              - Powiedzmy.

              Zwolniłam kroku. Zza zakrętu można było już dojrzeć mój dom. Mateusz spojrzał na mnie dziwnie, a ja wzruszyłam ramionami. Na to chłopak zaśmiał się głośno i wziął mnie na ręce.

              - Hej! Co ty robisz?

              - Jak będziesz szła w takim tempie, to nigdy w życiu nie dojdziesz do domu.

              - Właśnie to chciałam zrobić! – powiedziałam, zaplatając ręce na piersi

              - Och, Aga – przyjaciel zaśmiał się wesoło. – Proszę.

              - Dziękuję – pocałowałam go w policzek i podeszłam do drzwi.

              Mocnym kopnięciem otworzyłam drzwi. Jeszcze trochę, a wypadłyby z futryn.

              - Co ty robisz?! – skarciła mnie matka.

              - Nie twój interes – powiedziałam.

              Stanowczym krokiem przeszłam przez pokój i podeszłam do mojego kąta. Szybko zasunęłam w około mnie prześcieradło i otworzyłam okno. Śmierdziało jak w melinie. Zmęczona rzuciłam plecak na podłogę i usiadłam na materacu. Z odrazą popatrzyłam na nasze mieszkanie. Był to jeden duży pokój. Na końcu zrobiłam swój „pokój”. Miałam tam swój materac, krzesło i poobijane biurko. Marzyłam o komputerze i telefonie. Ale, kiedy nie miałyśmy z czego zapłacić rachunków za gaz czy prąd, nie mogłam pomyśleć o Internecie.

              Przetarłam oczy i wstałam, zabierając za sobą plecak. Usiadłam przy biurku i ciesząc się słońcem zaczęłam przeglądać wszystkie dzisiejsze lekcje. Na pewno będę mieć problemy, że dziś uciekłam… To nie zdarzyło się pierwszy raz. Często, już nie wytrzymując panującej w szkole i klasie atmosfery, opuszczałam zajęcia. Matka podpisywała mi usprawiedliwienie. Oczywiście nieświadomie. Liczy się, że było.

              Po trzygodzinnej nauce spojrzałam na zegarek. Z uśmiechem przeniosłam wzrok na okno. Zauważyłam biegnącego Mata. Jak co dzień, za pomoc w piekarni, dostawał dużo świerzego pieczywa. Zawsze dzielił się ze mną chlebem wiedząc, że i ja nie mam co jeść.

              - Cześć! – wskoczył przez otwarte okno.

              Ja, niby od niechcenia, uśmiechnęłam się promiennie. Ten chłopak zawsze pomagał mi w poprawieniu humoru.

              - Co tam, mała? – usiadł na materacu i zaczął wykładać jedzenie.

              - Co mogło się zmienić od trzech godzin? – zapytałam.

              - Mogło bardzo dużo – wzruszył ramionami i podał mi bułkę. – Jest matka?

              - Chyba nie.

              Wstałam i wyjrzałam przez prześcieradło. Był tylko bród i smród.

              - Mam propozycjępowiedział niespodziewanie Mat.

              Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam w twarz przyjaciela.

              - O co chodzi?

              - Chcę abyś… - wziął głęboki wdech, – przyjmowała ode mnie pieniądze, które będę ci przysyłał.

              - ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin