02 - Wampir L.pdf
(
3245 KB
)
Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Anne Rice
Wampir Lestat
- 1 -
G
DZIE
Ś
W CENTRUM MIASTA
.
D
OWNTOWN
.
S
OBOTNIA NOC W XX WIEKU
.
R
OK
1984
Mam na imi
ę
Lestat i jestem wampirem. Jestem nie
ś
miertelny. Mo
ż
na tak powiedzie
ć
, mniej wi
ę
cej.
Ś
wiat
ł
o s
ł
o
ń
ca,
d
ł
ugotrwa
ł
y kontakt z
ż
arem intensywnego ognia mog
ą
mnie zniszczy
ć
, cho
ć
z drugiej strony wcale nie jest to takie pewne.
Mam sze
ść
stóp wysoko
ś
ci, co by
ł
o ca
ł
kiem imponuj
ą
ce w roku 1780, kiedy by
ł
em jeszcze
ś
miertelnym m
ł
odym
cz
ł
owiekiem. Nawet teraz nie jest pod tym wzgl
ę
dem
ź
le. Mam g
ę
ste, jasne w
ł
osy, si
ę
gaj
ą
ce nieco powy
ż
ej ramion, raczej
kr
ę
cone. W
ś
wietle wydaj
ą
si
ę
zupe
ł
nie bia
ł
e. Moje oczy s
ą
szare, ale nabieraj
ą
kolorów niebieskiego i fioletowego pod
wp
ł
ywem otoczenia. Mam do
ść
krótki, w
ą
ski nos i kszta
ł
tne usta, cho
ć
chyba zbyt du
ż
e w stosunku do twarzy. Mo
ż
e to
sprawia
ć
pewne wra
ż
enie niegodziwo
ś
ci. Zawsze jednak s
ą
bardzo zmys
ł
owe. Zreszt
ą
, twarz zawsze odzwierciedla prze
ż
yte
emocje i wewn
ę
trzny stosunek do
ś
wiata. Moja twarz nigdy nie przestaje by
ć
pe
ł
na wyrazu.
Natura wampira tkwi
ą
ca we mnie objawia si
ę
nadzwyczaj bia
łą
po
ł
yskuj
ą
c
ą
skór
ą
, któr
ą
musz
ę
przypudrowywa
ć
, kiedy staj
ę
naprzeciw obiektywów aparatów fotograficznych.
Gdy pragn
ę
krwi, gdy jestem wyg
ł
odzony, wygl
ą
dam wtedy naprawd
ę
strasznie – skóra mi si
ę
marszczy,
ż
y
ł
y
nabrzmiewaj
ą
. Teraz jednak ju
ż
nie pozwalam sobie na to. W
ł
a
ś
ciwie, w obecnej chwili, jedynym znakiem tego,
ż
e nie jestem
cz
ł
owiekiem
ś
miertelnym, s
ą
moje paznokcie. To normalne u wszystkich wampirów. Nasze paznokcie sprawiaj
ą
wra
ż
enie
szklanych. Niektórzy ludzie spostrzegaj
ą
to, kiedy nie widz
ą
ju
ż
nic innego.
Aktualnie jestem kim
ś
, kogo tu, w Ameryce, nazywa si
ę
supergwiazd
ą
rocka. Mój pierwszy album rozszed
ł
si
ę
w czterech
milionach egzemplarzy. Wybieram si
ę
w
ł
a
ś
nie z nowym zespo
ł
em do San Francisco na pierwszy promocyjny koncert trasy,
która obejmuje ca
ł
y kraj, od wybrze
ż
a do wybrze
ż
a. MTV, rockowa telewizja kablowa ju
ż
od dwóch tygodni pokazuje moje
teledyski. Jednocze
ś
nie pokazywane s
ą
w Anglii w programie „Top of the Pops”, w Europie, a nawet prawdopodobnie w
niektórych cz
ęś
ciach Azji i w Japonii. Wideo-kasety z ca
łą
seri
ą
naszych wyst
ę
pów ju
ż
dawno zala
ł
y rynek na ca
ł
ym
ś
wiecie.
Jestem równie
ż
autorem w
ł
asnej biografii, która dopiero co zosta
ł
a opublikowana.
J
ę
zyka angielskiego, którym si
ę
pos
ł
uguj
ę
i w którym napisa
ł
em ksi
ąż
k
ę
, nauczy
ł
em si
ę
oko
ł
o 200 lat temu od wodniaków
przewo
żą
cych towary rzek
ą
Missisipi a
ż
do Nowego Orleanu. Pó
ź
niej dopiero pozna
ł
em wielkich angielskich i ameryka
ń
skich
pisarzy – ka
ż
dego, od Szekspira przez Marka Twaina do H. Rider Haggarda, których czyta
ł
em w miar
ę
up
ł
ywu dziesi
ę
cioleci.
Wreszcie, mój j
ę
zyk wzbogaci
ł
a lektura detektywistycznych nowelek z pocz
ą
tku XX wieku, zamieszczanych w czasopi
ś
mie
„Czarna Maska”. Przygody Sama Spade'a, publikowane przez Dashiella Hammetta w „Czarnej Masce”, by
ł
y ostatnimi do chwili,
kiedy dos
ł
ownie i w przeno
ś
ni zszed
ł
em do podziemia.
By
ł
o to w Nowym Orleanie w roku 1929.
Kiedy pisz
ę
, zdarza mi si
ę
nadu
ż
ywa
ć
s
ł
ów, które by
ł
yby jak najbardziej normalne w wieku XVIII, zwrotów u
ż
ywanych przez
autorów, których sam czyta
ł
em. Poza jednak moim wyczuwalnym akcentem francuskim, mówi
ę
w
ł
a
ś
ciwie po angielsku,
łą
cz
ą
c
w sobie j
ę
zyk prostego przewo
ź
nika znad Missisipi z j
ę
zykiem detektywa Sama Spade'a. Mam wi
ę
c nadziej
ę
,
ż
e wybaczysz mi,
drogi czytelniku, gdy styl mój b
ę
dzie nieco niespójny, kiedy nieopatrznie i od czasu do czasu niszcz
ę
nastrój i atmosfer
ę
osiemnastowiecznej sceny.
Wyszed
ł
em z podziemia w wiek XX w zesz
ł
ym roku. Sprowadzi
ł
y mnie tutaj dwie rzeczy. Po pierwsze – informacje, które
odbiera
ł
em ze wzmocnionych elektrycznym zasilaniem g
ł
osów, rozpoczynaj
ą
cych ju
ż
sw
ą
kakofoni
ę
w powietrzu w czasie, gdy
zaczyna
ł
em uk
ł
ada
ć
si
ę
do snu. Mam na my
ś
li oczywi
ś
cie odg
ł
osy radia, gramofonów, a pó
ź
niej i odbiorników telewizyjnych.
S
ł
ysza
ł
em g
ł
osy p
ł
yn
ą
ce z odbiorników radiowych aut przemierzaj
ą
cych ulice starej dzielnicy Garden District, niedaleko
miejsca, w którym spoczywa
ł
em ukryty pod ziemi
ą
. S
ł
ysza
ł
em gramofony i odbiorniki TV z budynków, które otacza
ł
y mój dom.
Otó
ż
kiedy wampir schodzi do podziemia, jak my to nazywamy – kiedy przestaje pi
ć
krew i po prostu zakopuje si
ę
w ziemi –
wkrótce staje si
ę
ju
ż
zbyt s
ł
aby, aby sam siebie wskrzesi
ć
do
ż
ycia i przechodzi w stan zupe
ł
nego odr
ę
twienia i snu.
- 2 -
B
ę
d
ą
c w takim w
ł
a
ś
nie stanie, wch
ł
ania
ł
em odg
ł
osy dobiegaj
ą
ce mnie ze
ś
wiata zewn
ę
trznego. By
ł
em otoczony nimi,
razem z wizjami podobnymi do tych, które przydarzaj
ą
si
ę
podczas snu cz
ł
owiekowi
ś
miertelnemu. W pewnym momencie
jednak, podczas tych 55 lat, zacz
ął
em „zapami
ę
tywa
ć
” to, co s
ł
ysza
ł
em, zacz
ął
em ws
ł
uchiwa
ć
si
ę
w programy rozrywkowe,
dzienniki radiowe i telewizyjne, s
ł
owa i rytmy popularnych przebojów.
Stopniowo zacz
ął
em pojmowa
ć
rozmiar zmian, które nast
ą
pi
ł
y w
ś
wiecie. Zacz
ął
em uwa
ż
nie s
ł
ucha
ć
doniesie
ń
dziennikarskich po
ś
wi
ę
conych wojnom albo wynalazkom, zacz
ął
em pojmowa
ć
pewne nowe wzory i style mówienia.
Pod wp
ł
ywem tego wytworzy
ł
a si
ę
i rozwin
ęł
a we mnie pewna
ś
wiadomo
ść
. Zda
ł
em sobie spraw
ę
,
ż
e ju
ż
nie
ś
ni
ę
.
My
ś
la
ł
em o tym, co s
ł
ysza
ł
em. By
ł
em ju
ż
zupe
ł
nie rozbudzony. Le
ż
a
ł
em w ziemi i wzrasta
ł
o we mnie pragnienie
ż
ywej krwi.
Zacz
ął
em wierzy
ć
,
ż
e by
ć
mo
ż
e wszystkie stare rany, które odnios
ł
em do tej pory, ju
ż
si
ę
zupe
ł
nie zagoi
ł
y, a moja moc i si
ł
a
wróci
ł
y. Mo
ż
e nawet sta
ł
em si
ę
silniejszy w miar
ę
up
ł
ywu czasu, jak gdybym nigdy nie by
ł
ranny. Chcia
ł
em to sprawdzi
ć
.
Obsesyjnie my
ś
la
ł
em o ludzkiej krwi.
Inn
ą
rzecz
ą
, która sprowadzi
ł
a mnie tutaj, i chyba ta w
ł
a
ś
nie by
ł
a decyduj
ą
ca, okaza
ł
a si
ę
nag
ł
a obecno
ść
obok mnie
zespo
ł
u m
ł
odych piosenkarzy rockowych, którzy sami nazwali si
ę
dziwacznie: „Nocny Spacer Szatana”.
Wprowadzili si
ę
do domu przy Szóstej Ulicy – zaledwie przecznic
ę
od miejsca, gdzie by
ł
em pogr
ąż
ony w drzemce pod moim
w
ł
asnym domem przy Pyrania Street, w pobli
ż
u cmentarza Lafayete – i gdzie
ś
oko
ł
o roku 1984 zacz
ę
li swoje próby na
poddaszu.
S
ł
ysza
ł
em ich skoml
ą
ce gitary elektryczne, ich oszala
ł
y
ś
piew. Mniej wi
ę
cej to samo s
ł
ysza
ł
em w radiu i ze
stereofonicznych g
ł
o
ś
ników w okolicy, i w rzeczy samej by
ł
o to nawet bardziej melodyjne ni
ż
wi
ę
kszo
ść
tamtej produkcji. By
ł
a
w tym nawet jaka
ś
romantyka, pomimo tych dudni
ą
cych b
ę
bnów. Pianino elektryczne brzmia
ł
o zupe
ł
nie jak klawikord.
Potrafi
ł
em odbiera
ć
obrazy z my
ś
li muzyków, co pozwoli
ł
o mi pozna
ć
ich wygl
ą
d i wiedzie
ć
, co widzieli, gdy spogl
ą
dali
jeden na drugiego b
ą
d
ź
w lustro. Ogólnie rzecz bior
ą
c – byli smuk
ł
ymi i muskularnymi,
ś
licznymi,
ś
miertelnymi, m
ł
odymi
lud
ź
mi, czaruj
ą
co dowcipnymi, a nawet nieco dzikimi w swych ubraniach i ruchach. Zespó
ł
sk
ł
ada
ł
si
ę
z dwóch ch
ł
opaków i
jednej dziewczyny.
Gdy rozpoczyna
ł
a si
ę
próba, zag
ł
uszali wi
ę
kszo
ść
pozosta
ł
ych odg
ł
osów, które dochodzi
ł
y do mnie. Ale mnie nawet si
ę
to
podoba
ł
o.
Chcia
ł
em wsta
ć
i przy
łą
czy
ć
si
ę
do grupy zwanej „Nocny Spacer Szatana”. Chcia
ł
em
ś
piewa
ć
i ta
ń
czy
ć
. Nie mog
ę
jednak
zaprzeczy
ć
,
ż
e na pocz
ą
tku towarzyszy
ł
a temu inna my
ś
l. Nie, to by
ł
raczej impuls, wystarczaj
ą
co jednak silny, by sprowadzi
ć
mnie ponownie na ziemi
ę
.
By
ł
em oczarowany
ś
wiatem muzyki rockowej, sposobem, w jaki piosenkarze mogli krzycze
ć
o dobru i z
ł
u, proklamowa
ć
siebie anio
ł
ami lub diab
ł
ami; by
ł
em oczarowany
ś
miertelnymi lud
ź
mi, którzy podczas koncertów wstawali z miejsc, wznosz
ą
c
okrzyki i czasem zdawali si
ę
by
ć
czystym uosobieniem szale
ń
stwa. Technicznie byli osza
ł
amiaj
ą
cy. Ich wyst
ę
py by
ł
y
barbarzy
ń
skie i intelektualne zarazem, na sposób, którego, jak mi si
ę
wydaje,
ś
wiat nigdy dot
ą
d nie widzia
ł
.
Oczywi
ś
cie to by
ł
a metafora, szale
ń
stwo, majaki.
Ż
aden z nich nie wierzy
ł
w anio
ł
y czy diab
ł
y, bez wzgl
ę
du na to, jak
bardzo potrafili wczu
ć
si
ę
w ich role. Aktorzy starej w
ł
oskiej komedii del'arte byli równie szokuj
ą
cy, równie pomys
ł
owi i równie
zmys
ł
owo lubie
ż
ni.
A jednak by
ł
o to co
ś
zupe
ł
nie nowego, granice, do których to doprowadzili, brutalno
ść
i prowokacja i jeszcze ten sposób, w
jaki obejmowa
ł
ich
ś
wiat, od tych bardzo bogatych do tych bardzo biednych.
W ich muzyce by
ł
o te
ż
co
ś
wampirycznego. Musia
ł
a brzmie
ć
nieziemsko nawet dla tych, którzy nie wierzyli w moce
nadprzyrodzone. Mam na my
ś
li to,
ż
e elektryczno
ść
potrafi wyd
ł
u
ż
y
ć
i rozci
ą
gn
ąć
pojedyncz
ą
nut
ę
w niesko
ń
czono
ść
, a
harmonia muzyki mo
ż
e by
ć
nak
ł
adana na siebie warstwowo, a
ż
zaczyna
ł
e
ś
czu
ć
si
ę
roztapiany w d
ź
wi
ę
ku. Tak bardzo
wymowna w swej niesamowito
ś
ci by
ł
a ta muzyka.
Ś
wiat do tej pory nie dozna
ł
czego
ś
podobnego.
Tak, chcia
ł
em si
ę
do tego zbli
ż
y
ć
. Chcia
ł
em to robi
ć
. Mo
ż
e sprawi
ć
, by ma
ł
y, nie znany specjalnie zespó
ł
o nazwie
„Nocny Spacer Szatana” sta
ł
si
ę
s
ł
awny. By
ł
em gotów do ponownego wyj
ś
cia na ziemi
ę
. Zaj
ęł
o mi to ca
ł
e tygodnie.
- 3 -
Zacz
ął
em wi
ę
c karmi
ć
si
ę
krwi
ą
ma
ł
ych zwierz
ą
t, które
ż
y
ł
y pod ziemi
ą
, a które mog
ł
em pochwyci
ć
. Potem, powoli zacz
ął
em
wygrzebywa
ć
si
ę
na powierzchni
ę
, gdzie mog
ł
em ju
ż
dosi
ę
gn
ąć
szczurów. St
ą
d nie by
ł
o ju
ż
trudno dobra
ć
si
ę
do kotów, a
wreszcie trafi
ć
na ludzk
ą
ofiar
ę
, cho
ć
musia
ł
em d
ł
ugo czeka
ć
na jej szczególny typ, na ofiar
ę
, która by
ł
a w
ł
a
ś
nie tym, czego
chcia
ł
em – nikczemnikiem zabijaj
ą
cym innych ludzi bez
ż
adnych wyrzutów sumienia.
Wreszcie trafi
ł
em na kogo
ś
odpowiedniego. Szed
ł
wzd
ł
u
ż
p
ł
otu okalaj
ą
cego posesj
ę
, na której sta
ł
mój dom. M
ł
ody
m
ęż
czyzna o posiwia
ł
ej brodzie, który pozbawi
ł
ż
ycia innego m
ęż
czyzn
ę
w jakim
ś
odleg
ł
ym st
ą
d miejscu, na drugim ko
ń
cu
ś
wiata. Tak, by
ł
to prawdziwy zabójca. Czu
ł
em ju
ż
niemal namacalnie ten pierwszy smak jego oszala
ł
ej, rozpaczliwej,
bezskutecznej walki i smak ludzkiej krwi!
Kradn
ą
c ubranie z s
ą
siednich domów i wyci
ą
gaj
ą
c nieco z
ł
ota i kosztowno
ś
ci ze skrytek, które porobi
ł
em sobie na
cmentarzu Lafayette, by
ł
em ju
ż
gotów do podj
ę
cia
ż
ycia na nowo.
Oczywi
ś
cie, od czasu do czasu, przera
ż
a
ł
y mnie ró
ż
ne rzeczy. Smród chemikaliów i benzyny przyprawia
ł
mnie o md
ł
o
ś
ci.
Monotonne brz
ę
czenie wylotów klimatyzacyjnych i gwizd samolotów odrzutowych nad g
ł
ow
ą
rani
ł
y moje uszy. Po trzeciej nocy
by
ł
em jednak gotów wyj
ść
na miasto, przejecha
ć
si
ę
po Nowym Orleanie na wielkim czarnym Harley-Davidsonie, samemu
zreszt
ą
czyni
ą
c sporo ha
ł
asu. Szuka
ł
em zabójców, by móc si
ę
nimi po
ż
ywi
ć
. Mia
ł
em na sobie wspania
ł
e skórzane ubranie,
które skompletowa
ł
em po moich ofiarach. W kiesze
ń
wsun
ął
em ma
ł
ego walkmana Sony, który poprzez s
ł
uchawki dostarcza
ł
moim uszom Bachowskie Kunst der Fuge, gdy przemyka
ł
em ulicami miasta.
Znów by
ł
em wampirem Lestatem. Znów w dzia
ł
aniu. Nowy Orlean znów sta
ł
si
ę
moim terenem
ł
owieckim.
Co do mojej si
ł
y, no có
ż
, czu
ł
em si
ę
co najmniej trzykrotnie silniejszy ni
ż
poprzednio, potrafi
ł
em wskoczy
ć
z ulicy na dach
czteropi
ę
trowego budynku. Potrafi
ł
em z
ł
atwo
ś
ci
ą
wyrywa
ć
ż
elazne okratowania okien. Podwójnie zgina
ł
em miedziany ma
ł
y
pieni
ąż
ek. S
ł
ysza
ł
em, gdy tylko by
ł
o to potrzebne, g
ł
osy ludzkie i ich my
ś
li na kilka dobrych przecznic dooko
ł
a.
Do ko
ń
ca pierwszego tygodnia mia
ł
em ju
ż
swojego prawnika, pi
ę
kn
ą
kobiet
ę
urz
ę
duj
ą
c
ą
w drapaczu chmur ze stali i szk
ł
a
w centrum miasta, która pomog
ł
a mi uzyska
ć
dobre i legalne
ś
wiadectwo urodzenia, kart
ę
ubezpieczeniow
ą
i prawo jazdy.
Spory zapas mojego wcze
ś
niejszego bogactwa by
ł
ju
ż
w drodze do Nowego Orleanu prosto z zakodowanych rachunków
nie
ś
miertelnego Bank of London: z Banku Rothschilda.
Co jeszcze wa
ż
niejsze – akumulowa
ł
em coraz to nowe wra
ż
enia, porusza
ł
em si
ę
jak ryba w wodzie w tym nowym
ś
wiecie.
Wiedzia
ł
em ju
ż
,
ż
e wszystko, co us
ł
ysza
ł
em poprzez media o wieku dwudziestym, by
ł
o prawd
ą
.
Oto co ujrza
ł
em przemierzaj
ą
c ulice Nowego Orleanu w roku 1984.
Mroczny i przera
ż
aj
ą
cy
ś
wiat, który opu
ś
ci
ł
em, k
ł
ad
ą
c si
ę
do snu, wypali
ł
si
ę
ju
ż
ca
ł
kowicie, a stara mieszcza
ń
ska
pruderia i konformizm przesta
ł
y by
ć
obowi
ą
zuj
ą
ce w ameryka
ń
skich umys
ł
ach.
Ludzie na powrót stali si
ę
ciekawi przygód i wyswobodzeni seksualnie, tak jak to by
ł
o za dawnych czasów, przed wielk
ą
rewolucj
ą
klas
ś
rednich w ko
ń
cu XVIII wieku. Nawet wygl
ą
dali tak, jak w owych czasach.
M
ęż
czy
ź
ni nie mieli ju
ż
na sobie uniformów Sama Spade'a, identycznych koszul, krawatów, szarych garniturów i szarych
kapeluszy. Ponownie przerzucili si
ę
na jedwab i aksamit, na b
ł
yszcz
ą
ce kolory, je
ś
li tylko mieli na to ochot
ę
. Nie musieli ju
ż
d
ł
u
ż
ej przystrzyga
ć
w
ł
osów na mod
łę
rzymskich
ż
o
ł
nierzy; nosili je tak, jak im si
ę
to podoba
ł
o.
A kobiety – och, kobiety by
ł
y wspania
ł
e. Nagie w wiosennym cieple, jak za czasów egipskich faraonów, w sk
ą
pych, krótkich
spódniczkach, przypominaj
ą
cych tuniki sukienkach, nosi
ł
y te
ż
przylegaj
ą
ce do cia
ł
a m
ę
skie spodnie, opinaj
ą
ce ich kszta
ł
tne
nogi. Malowa
ł
y si
ę
i przyozdabia
ł
y z
ł
otem i srebrem nawet wtedy, gdy sz
ł
y do pobliskiego sklepu spo
ż
ywczego. Albo
wychodzi
ł
y wyszorowane, czyste i bez ozdób – nie mia
ł
o to po prostu znaczenia. Skr
ę
ca
ł
y w
ł
osy w k
ę
dziory jak Maria
Antonina albo obcina
ł
y je krótko lub pozwala
ł
y im opada
ć
lu
ź
no na ramiona. By
ć
mo
ż
e po raz pierwszy w historii by
ł
y równie
silne i równie interesuj
ą
ce jak m
ęż
czy
ź
ni.
A byli to zwykli ludzie w Ameryce. Nie tylko ci bogaci, którzy zawsze osi
ą
gali pewien hermafrodytyzm swojego rozwoju, joire
de vivre, które rewolucjoni
ś
ci klasy
ś
redniej w przesz
ł
o
ś
ci zwali dekadencj
ą
. Odwieczna arystokratyczna zmys
ł
owo
ść
teraz
nale
ż
a
ł
a do wszystkich. Znalaz
ł
a si
ę
w wianie obietnic rewolucji klas
ś
rednich i wszyscy ludzie mieli prawo do mi
ł
o
ś
ci i do
- 4 -
luksusu, do rzeczy pi
ę
knych.
Wielkie domy handlowe sta
ł
y si
ę
pa
ł
acami prawie orientalnego przepychu – towary wystawiano po
ś
ród mi
ę
kkiej wyk
ł
adziny,
niesamowitej muzyki, bursztynowego
ś
wiat
ł
a. W otwartych ca
łą
noc sklepach, butelki fioletowego i zielonego szamponu mieni
ł
y
si
ę
jak drogie kamienie na b
ł
yszcz
ą
cych szklanych pó
ł
kach. Kelnerki podje
ż
d
ż
a
ł
y do pracy smuk
ł
ymi samochodami ze
skórzan
ą
tapicerk
ą
. Robotnicy portowi wracali w nocy do domu, by wygrza
ć
ko
ś
ci w podgrzewanych basenach na zapleczach
swych domów. Sprz
ą
taczki i hydraulicy przebierali si
ę
po pracy w wy
ś
mienicie skrojone, fabrycznie gotowe ubrania.
W rzeczy samej ubóstwo i brud, które by
ł
y czym
ś
zwyk
ł
ym w wielkich miastach na ziemi od czasów niepami
ę
tnych, prawie
ca
ł
kowicie znikn
ęł
y. Po prostu nie widzia
ł
o si
ę
biednych emigrantów padaj
ą
cych z g
ł
odu i umieraj
ą
cych w uliczkach. Nie by
ł
o
slumsów, gdzie ludzie spali w o
ś
miu i dziesi
ę
ciu w jednym pokoju. Nikt nie wylewa
ł
pomyj do rynsztoków.
Ż
ebracy, kaleki,
sieroty i beznadziejnie chorzy trafiali si
ę
w tak niewielkiej liczbie,
ż
e prawie si
ę
ich nie dostrzega
ł
o na ulicach. Nawet pijacy i
wariaci, którzy spali na
ł
awkach w parku i na dworcach autobusowych, jedli regularnie i mieli nawet radioodbiorniki a ich ubrania
by
ł
y regularnie prane.
A przecie
ż
by
ł
o to jednak i tak tylko zewn
ę
trzne, powierzchowne. By
ł
em zdumiony zmianami o wiele g
łę
bszymi... Na
przyk
ł
ad, co
ś
zupe
ł
nie magicznego wydarzy
ł
o si
ę
z czasem. Stare nie by
ł
o ju
ż
rutynowo wymieniane na nowe. Przeciwnie,
nawet j
ę
zyk angielski, którym mówiono dooko
ł
a, by
ł
taki sam jak w XIX wieku. Nawet te same stare wyra
ż
enia w rodzaju „jasna
sprawa!” czy „a to pech” b
ą
d
ź
wreszcie „o to chodzi!” by
ł
y nadal w u
ż
yciu. A przecie
ż
powsta
ł
y fascynuj
ą
ce, zupe
ł
nie nowe
zwroty, jak „zrobili ci wod
ę
z mózgu” czy „to tak freudowskie” lub „nie mog
ę
si
ę
pod tym podpisa
ć
” i by
ł
y one na ustach
wszystkich.
W
ś
wiecie sztuki i rozrywce wszystko, co poprzedza
ł
o tera
ź
niejszo
ść
, przetwarzano teraz na nowo. Muzycy wykonywali
Mozarta równie dobrze jak muzyk
ę
rockow
ą
, ludzie jednego wieczora chodzili ogl
ą
da
ć
Szekspira, by nast
ę
pnego wybra
ć
si
ę
na
nowy francuski film.
W wielkich, o
ś
wietlonych
ś
wiat
ł
em neonów sklepach mo
ż
na by
ł
o kupi
ć
ta
ś
my z nagranymi
ś
redniowiecznymi madryga
ł
ami i
odtwarza
ć
je sobie na swoich stereofonicznych odtwarzaczach w samochodzie, gdy mkn
ęł
o si
ę
autostrad
ą
z pr
ę
dko
ś
ci
ą
150
km. W ksi
ę
garniach poezja renesansowa sprzedawana by
ł
a obok powie
ś
ci Dickensa czy E. Hemingwaya. Poradniki
seksuologiczne le
ż
a
ł
y na tych samych stolikach co egipska Ks
ę
ga Zmar
ł
ych.
Czasami bogactwo i czysto
ść
, które wida
ć
by
ł
o dooko
ł
a, stawa
ł
y si
ę
jakby halucynacj
ą
. Zdawa
ł
o mi si
ę
wtedy,
ż
e trac
ę
zmys
ł
y.
Przez okna wystawowe gapi
ł
em si
ę
w zdumieniu na komputery i telefony tak czyste w formie i kolorze, jak stworzone przez
natur
ę
najbardziej egzotyczne muszle. Gargantuiczne srebrne limuzyny z trudem znajdowa
ł
y drog
ę
w w
ą
skich uliczkach
dzielnicy
ł
aci
ń
skiej, przypominaj
ą
c niezniszczalne potwory morskie. B
ł
yszcz
ą
ce wie
ż
e olbrzymich biurowców wbija
ł
y si
ę
w
nocne niebo jak egipskie obeliski nad pochylonymi, ceglanymi budynkami przy starej Canal Street. Niezliczona ilo
ść
programów
telewizyjnych t
ł
oczy
ł
a si
ę
nie ko
ń
cz
ą
cym obrazem w ka
ż
dym klimatyzowanym pokoju hotelowym.
Nie by
ł
a to jednak seria halucynacji. Ten wiek by
ł
spadkobierc
ą
ziemi w ka
ż
dym wymiarze (sensie). A niema
łą
rol
ę
w tym
niemo
ż
liwym do przewidzenia cudzie odgrywa
ł
a specyficzna niewinno
ść
tych ludzi, tkwi
ą
ca w samym centrum ich wolno
ś
ci i
bogactwa. Chrze
ś
cija
ń
ski Bóg by
ł
równie martwy jak w XVIII wieku. A
ż
adna nowa religia nie powsta
ł
a, by zast
ą
pi
ć
star
ą
.
Przeciwnie, najprostsi ludzie tego wieku kierowali si
ę
ś
wieckimi zasadami moralnymi, równie silnymi jak jakakolwiek moralno
ść
,
któr
ą
kiedykolwiek zna
ł
em. Intelektuali
ś
ci d
ź
wigali na swych barkach odpowiedzialno
ść
za standardy, ale i ca
ł
kiem zwyczajni,
pojedynczy ludzie nie pozostawali oboj
ę
tni na takie poj
ę
cia, jak „pokój”, „bieda” czy „planeta”, jak gdyby kierowani jak
ąś
mistyczn
ą
gorliwo
ś
ci
ą
.
Postawiono sobie za cel w tym wieku usuni
ę
cie g
ł
odu raz na zawsze. Choroby chciano zniszczy
ć
, nie zwracaj
ą
c uwagi na
koszty. W
ś
ciekle dyskutowano i k
ł
ócono si
ę
nad spraw
ą
kary
ś
mierci dla zatwardzia
ł
ych kryminalistów, aborcj
ą
nie narodzonych
dzieci, nad zagro
ż
eniami zanieczyszczenia
ś
rodowiska i wojn
ą
totaln
ą
. Z holocaustem walczono z tak
ą
sam
ą
zimn
ą
zawzi
ę
to
ś
ci
ą
, jak w wiekach poprzednich z czarownicami i heretykami.
- 5 -
Plik z chomika:
gato6822
Inne pliki z tego folderu:
02 - Wampir L.pdf
(3245 KB)
03 - Krolowa.pdf
(2874 KB)
01 - Wywiad z.pdf
(2155 KB)
04 - Opowiesc o zlodzieju.pdf
(2717 KB)
05 - Memnoch d.pdf
(2251 KB)
Inne foldery tego chomika:
Andrew J. Hartley - Maska Atreusza
Andrew M. Greeley - Grzechy kardynalne
Anonim - Księga bez tytułu
Arthur C.Clarke
Baniewicz Artur
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin