02 - Wampir L.pdf

(3245 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Anne Rice
Wampir Lestat
- 1 -
G DZIE Ś W CENTRUM MIASTA . D OWNTOWN .
S OBOTNIA NOC W XX WIEKU . R OK 1984
Mam na imi ę Lestat i jestem wampirem. Jestem nie ś miertelny. Mo ż na tak powiedzie ć , mniej wi ę cej. Ś wiat ł o s ł o ń ca,
d ł ugotrwa ł y kontakt z ż arem intensywnego ognia mog ą mnie zniszczy ć , cho ć z drugiej strony wcale nie jest to takie pewne.
Mam sze ść stóp wysoko ś ci, co by ł o ca ł kiem imponuj ą ce w roku 1780, kiedy by ł em jeszcze ś miertelnym m ł odym
cz ł owiekiem. Nawet teraz nie jest pod tym wzgl ę dem ź le. Mam g ę ste, jasne w ł osy, si ę gaj ą ce nieco powy ż ej ramion, raczej
kr ę cone. W ś wietle wydaj ą si ę zupe ł nie bia ł e. Moje oczy s ą szare, ale nabieraj ą kolorów niebieskiego i fioletowego pod
wp ł ywem otoczenia. Mam do ść krótki, w ą ski nos i kszta ł tne usta, cho ć chyba zbyt du ż e w stosunku do twarzy. Mo ż e to
sprawia ć pewne wra ż enie niegodziwo ś ci. Zawsze jednak s ą bardzo zmys ł owe. Zreszt ą , twarz zawsze odzwierciedla prze ż yte
emocje i wewn ę trzny stosunek do ś wiata. Moja twarz nigdy nie przestaje by ć pe ł na wyrazu.
Natura wampira tkwi ą ca we mnie objawia si ę nadzwyczaj bia łą po ł yskuj ą c ą skór ą , któr ą musz ę przypudrowywa ć , kiedy staj ę
naprzeciw obiektywów aparatów fotograficznych.
Gdy pragn ę krwi, gdy jestem wyg ł odzony, wygl ą dam wtedy naprawd ę strasznie – skóra mi si ę marszczy, ż y ł y
nabrzmiewaj ą . Teraz jednak ju ż nie pozwalam sobie na to. W ł a ś ciwie, w obecnej chwili, jedynym znakiem tego, ż e nie jestem
cz ł owiekiem ś miertelnym, s ą moje paznokcie. To normalne u wszystkich wampirów. Nasze paznokcie sprawiaj ą wra ż enie
szklanych. Niektórzy ludzie spostrzegaj ą to, kiedy nie widz ą ju ż nic innego.
Aktualnie jestem kim ś , kogo tu, w Ameryce, nazywa si ę supergwiazd ą rocka. Mój pierwszy album rozszed ł si ę w czterech
milionach egzemplarzy. Wybieram si ę w ł a ś nie z nowym zespo ł em do San Francisco na pierwszy promocyjny koncert trasy,
która obejmuje ca ł y kraj, od wybrze ż a do wybrze ż a. MTV, rockowa telewizja kablowa ju ż od dwóch tygodni pokazuje moje
teledyski. Jednocze ś nie pokazywane s ą w Anglii w programie „Top of the Pops”, w Europie, a nawet prawdopodobnie w
niektórych cz ęś ciach Azji i w Japonii. Wideo-kasety z ca łą seri ą naszych wyst ę pów ju ż dawno zala ł y rynek na ca ł ym ś wiecie.
Jestem równie ż autorem w ł asnej biografii, która dopiero co zosta ł a opublikowana.
J ę zyka angielskiego, którym si ę pos ł uguj ę i w którym napisa ł em ksi ąż k ę , nauczy ł em si ę oko ł o 200 lat temu od wodniaków
przewo żą cych towary rzek ą Missisipi a ż do Nowego Orleanu. Pó ź niej dopiero pozna ł em wielkich angielskich i ameryka ń skich
pisarzy – ka ż dego, od Szekspira przez Marka Twaina do H. Rider Haggarda, których czyta ł em w miar ę up ł ywu dziesi ę cioleci.
Wreszcie, mój j ę zyk wzbogaci ł a lektura detektywistycznych nowelek z pocz ą tku XX wieku, zamieszczanych w czasopi ś mie
„Czarna Maska”. Przygody Sama Spade'a, publikowane przez Dashiella Hammetta w „Czarnej Masce”, by ł y ostatnimi do chwili,
kiedy dos ł ownie i w przeno ś ni zszed ł em do podziemia.
By ł o to w Nowym Orleanie w roku 1929.
Kiedy pisz ę , zdarza mi si ę nadu ż ywa ć s ł ów, które by ł yby jak najbardziej normalne w wieku XVIII, zwrotów u ż ywanych przez
autorów, których sam czyta ł em. Poza jednak moim wyczuwalnym akcentem francuskim, mówi ę w ł a ś ciwie po angielsku, łą cz ą c
w sobie j ę zyk prostego przewo ź nika znad Missisipi z j ę zykiem detektywa Sama Spade'a. Mam wi ę c nadziej ę , ż e wybaczysz mi,
drogi czytelniku, gdy styl mój b ę dzie nieco niespójny, kiedy nieopatrznie i od czasu do czasu niszcz ę nastrój i atmosfer ę
osiemnastowiecznej sceny.
Wyszed ł em z podziemia w wiek XX w zesz ł ym roku. Sprowadzi ł y mnie tutaj dwie rzeczy. Po pierwsze – informacje, które
odbiera ł em ze wzmocnionych elektrycznym zasilaniem g ł osów, rozpoczynaj ą cych ju ż sw ą kakofoni ę w powietrzu w czasie, gdy
zaczyna ł em uk ł ada ć si ę do snu. Mam na my ś li oczywi ś cie odg ł osy radia, gramofonów, a pó ź niej i odbiorników telewizyjnych.
S ł ysza ł em g ł osy p ł yn ą ce z odbiorników radiowych aut przemierzaj ą cych ulice starej dzielnicy Garden District, niedaleko
miejsca, w którym spoczywa ł em ukryty pod ziemi ą . S ł ysza ł em gramofony i odbiorniki TV z budynków, które otacza ł y mój dom.
Otó ż kiedy wampir schodzi do podziemia, jak my to nazywamy – kiedy przestaje pi ć krew i po prostu zakopuje si ę w ziemi –
wkrótce staje si ę ju ż zbyt s ł aby, aby sam siebie wskrzesi ć do ż ycia i przechodzi w stan zupe ł nego odr ę twienia i snu.
- 2 -
B ę d ą c w takim w ł a ś nie stanie, wch ł ania ł em odg ł osy dobiegaj ą ce mnie ze ś wiata zewn ę trznego. By ł em otoczony nimi,
razem z wizjami podobnymi do tych, które przydarzaj ą si ę podczas snu cz ł owiekowi ś miertelnemu. W pewnym momencie
jednak, podczas tych 55 lat, zacz ął em „zapami ę tywa ć ” to, co s ł ysza ł em, zacz ął em ws ł uchiwa ć si ę w programy rozrywkowe,
dzienniki radiowe i telewizyjne, s ł owa i rytmy popularnych przebojów.
Stopniowo zacz ął em pojmowa ć rozmiar zmian, które nast ą pi ł y w ś wiecie. Zacz ął em uwa ż nie s ł ucha ć doniesie ń
dziennikarskich po ś wi ę conych wojnom albo wynalazkom, zacz ął em pojmowa ć pewne nowe wzory i style mówienia.
Pod wp ł ywem tego wytworzy ł a si ę i rozwin ęł a we mnie pewna ś wiadomo ść . Zda ł em sobie spraw ę , ż e ju ż nie ś ni ę .
My ś la ł em o tym, co s ł ysza ł em. By ł em ju ż zupe ł nie rozbudzony. Le ż a ł em w ziemi i wzrasta ł o we mnie pragnienie ż ywej krwi.
Zacz ął em wierzy ć , ż e by ć mo ż e wszystkie stare rany, które odnios ł em do tej pory, ju ż si ę zupe ł nie zagoi ł y, a moja moc i si ł a
wróci ł y. Mo ż e nawet sta ł em si ę silniejszy w miar ę up ł ywu czasu, jak gdybym nigdy nie by ł ranny. Chcia ł em to sprawdzi ć .
Obsesyjnie my ś la ł em o ludzkiej krwi.
Inn ą rzecz ą , która sprowadzi ł a mnie tutaj, i chyba ta w ł a ś nie by ł a decyduj ą ca, okaza ł a si ę nag ł a obecno ść obok mnie
zespo ł u m ł odych piosenkarzy rockowych, którzy sami nazwali si ę dziwacznie: „Nocny Spacer Szatana”.
Wprowadzili si ę do domu przy Szóstej Ulicy – zaledwie przecznic ę od miejsca, gdzie by ł em pogr ąż ony w drzemce pod moim
w ł asnym domem przy Pyrania Street, w pobli ż u cmentarza Lafayete – i gdzie ś oko ł o roku 1984 zacz ę li swoje próby na
poddaszu.
S ł ysza ł em ich skoml ą ce gitary elektryczne, ich oszala ł y ś piew. Mniej wi ę cej to samo s ł ysza ł em w radiu i ze
stereofonicznych g ł o ś ników w okolicy, i w rzeczy samej by ł o to nawet bardziej melodyjne ni ż wi ę kszo ść tamtej produkcji. By ł a
w tym nawet jaka ś romantyka, pomimo tych dudni ą cych b ę bnów. Pianino elektryczne brzmia ł o zupe ł nie jak klawikord.
Potrafi ł em odbiera ć obrazy z my ś li muzyków, co pozwoli ł o mi pozna ć ich wygl ą d i wiedzie ć , co widzieli, gdy spogl ą dali
jeden na drugiego b ą d ź w lustro. Ogólnie rzecz bior ą c – byli smuk ł ymi i muskularnymi, ś licznymi, ś miertelnymi, m ł odymi
lud ź mi, czaruj ą co dowcipnymi, a nawet nieco dzikimi w swych ubraniach i ruchach. Zespó ł sk ł ada ł si ę z dwóch ch ł opaków i
jednej dziewczyny.
Gdy rozpoczyna ł a si ę próba, zag ł uszali wi ę kszo ść pozosta ł ych odg ł osów, które dochodzi ł y do mnie. Ale mnie nawet si ę to
podoba ł o.
Chcia ł em wsta ć i przy łą czy ć si ę do grupy zwanej „Nocny Spacer Szatana”. Chcia ł em ś piewa ć i ta ń czy ć . Nie mog ę jednak
zaprzeczy ć , ż e na pocz ą tku towarzyszy ł a temu inna my ś l. Nie, to by ł raczej impuls, wystarczaj ą co jednak silny, by sprowadzi ć
mnie ponownie na ziemi ę .
By ł em oczarowany ś wiatem muzyki rockowej, sposobem, w jaki piosenkarze mogli krzycze ć o dobru i z ł u, proklamowa ć
siebie anio ł ami lub diab ł ami; by ł em oczarowany ś miertelnymi lud ź mi, którzy podczas koncertów wstawali z miejsc, wznosz ą c
okrzyki i czasem zdawali si ę by ć czystym uosobieniem szale ń stwa. Technicznie byli osza ł amiaj ą cy. Ich wyst ę py by ł y
barbarzy ń skie i intelektualne zarazem, na sposób, którego, jak mi si ę wydaje, ś wiat nigdy dot ą d nie widzia ł .
Oczywi ś cie to by ł a metafora, szale ń stwo, majaki. Ż aden z nich nie wierzy ł w anio ł y czy diab ł y, bez wzgl ę du na to, jak
bardzo potrafili wczu ć si ę w ich role. Aktorzy starej w ł oskiej komedii del'arte byli równie szokuj ą cy, równie pomys ł owi i równie
zmys ł owo lubie ż ni.
A jednak by ł o to co ś zupe ł nie nowego, granice, do których to doprowadzili, brutalno ść i prowokacja i jeszcze ten sposób, w
jaki obejmowa ł ich ś wiat, od tych bardzo bogatych do tych bardzo biednych.
W ich muzyce by ł o te ż co ś wampirycznego. Musia ł a brzmie ć nieziemsko nawet dla tych, którzy nie wierzyli w moce
nadprzyrodzone. Mam na my ś li to, ż e elektryczno ść potrafi wyd ł u ż y ć i rozci ą gn ąć pojedyncz ą nut ę w niesko ń czono ść , a
harmonia muzyki mo ż e by ć nak ł adana na siebie warstwowo, a ż zaczyna ł e ś czu ć si ę roztapiany w d ź wi ę ku. Tak bardzo
wymowna w swej niesamowito ś ci by ł a ta muzyka. Ś wiat do tej pory nie dozna ł czego ś podobnego.
Tak, chcia ł em si ę do tego zbli ż y ć . Chcia ł em to robi ć . Mo ż e sprawi ć , by ma ł y, nie znany specjalnie zespó ł o nazwie
„Nocny Spacer Szatana” sta ł si ę s ł awny. By ł em gotów do ponownego wyj ś cia na ziemi ę . Zaj ęł o mi to ca ł e tygodnie.
- 3 -
Zacz ął em wi ę c karmi ć si ę krwi ą ma ł ych zwierz ą t, które ż y ł y pod ziemi ą , a które mog ł em pochwyci ć . Potem, powoli zacz ął em
wygrzebywa ć si ę na powierzchni ę , gdzie mog ł em ju ż dosi ę gn ąć szczurów. St ą d nie by ł o ju ż trudno dobra ć si ę do kotów, a
wreszcie trafi ć na ludzk ą ofiar ę , cho ć musia ł em d ł ugo czeka ć na jej szczególny typ, na ofiar ę , która by ł a w ł a ś nie tym, czego
chcia ł em – nikczemnikiem zabijaj ą cym innych ludzi bez ż adnych wyrzutów sumienia.
Wreszcie trafi ł em na kogo ś odpowiedniego. Szed ł wzd ł u ż p ł otu okalaj ą cego posesj ę , na której sta ł mój dom. M ł ody
m ęż czyzna o posiwia ł ej brodzie, który pozbawi ł ż ycia innego m ęż czyzn ę w jakim ś odleg ł ym st ą d miejscu, na drugim ko ń cu
ś wiata. Tak, by ł to prawdziwy zabójca. Czu ł em ju ż niemal namacalnie ten pierwszy smak jego oszala ł ej, rozpaczliwej,
bezskutecznej walki i smak ludzkiej krwi!
Kradn ą c ubranie z s ą siednich domów i wyci ą gaj ą c nieco z ł ota i kosztowno ś ci ze skrytek, które porobi ł em sobie na
cmentarzu Lafayette, by ł em ju ż gotów do podj ę cia ż ycia na nowo.
Oczywi ś cie, od czasu do czasu, przera ż a ł y mnie ró ż ne rzeczy. Smród chemikaliów i benzyny przyprawia ł mnie o md ł o ś ci.
Monotonne brz ę czenie wylotów klimatyzacyjnych i gwizd samolotów odrzutowych nad g ł ow ą rani ł y moje uszy. Po trzeciej nocy
by ł em jednak gotów wyj ść na miasto, przejecha ć si ę po Nowym Orleanie na wielkim czarnym Harley-Davidsonie, samemu
zreszt ą czyni ą c sporo ha ł asu. Szuka ł em zabójców, by móc si ę nimi po ż ywi ć . Mia ł em na sobie wspania ł e skórzane ubranie,
które skompletowa ł em po moich ofiarach. W kiesze ń wsun ął em ma ł ego walkmana Sony, który poprzez s ł uchawki dostarcza ł
moim uszom Bachowskie Kunst der Fuge, gdy przemyka ł em ulicami miasta.
Znów by ł em wampirem Lestatem. Znów w dzia ł aniu. Nowy Orlean znów sta ł si ę moim terenem ł owieckim.
Co do mojej si ł y, no có ż , czu ł em si ę co najmniej trzykrotnie silniejszy ni ż poprzednio, potrafi ł em wskoczy ć z ulicy na dach
czteropi ę trowego budynku. Potrafi ł em z ł atwo ś ci ą wyrywa ć ż elazne okratowania okien. Podwójnie zgina ł em miedziany ma ł y
pieni ąż ek. S ł ysza ł em, gdy tylko by ł o to potrzebne, g ł osy ludzkie i ich my ś li na kilka dobrych przecznic dooko ł a.
Do ko ń ca pierwszego tygodnia mia ł em ju ż swojego prawnika, pi ę kn ą kobiet ę urz ę duj ą c ą w drapaczu chmur ze stali i szk ł a
w centrum miasta, która pomog ł a mi uzyska ć dobre i legalne ś wiadectwo urodzenia, kart ę ubezpieczeniow ą i prawo jazdy.
Spory zapas mojego wcze ś niejszego bogactwa by ł ju ż w drodze do Nowego Orleanu prosto z zakodowanych rachunków
nie ś miertelnego Bank of London: z Banku Rothschilda.
Co jeszcze wa ż niejsze – akumulowa ł em coraz to nowe wra ż enia, porusza ł em si ę jak ryba w wodzie w tym nowym ś wiecie.
Wiedzia ł em ju ż , ż e wszystko, co us ł ysza ł em poprzez media o wieku dwudziestym, by ł o prawd ą .
Oto co ujrza ł em przemierzaj ą c ulice Nowego Orleanu w roku 1984.
Mroczny i przera ż aj ą cy ś wiat, który opu ś ci ł em, k ł ad ą c si ę do snu, wypali ł si ę ju ż ca ł kowicie, a stara mieszcza ń ska
pruderia i konformizm przesta ł y by ć obowi ą zuj ą ce w ameryka ń skich umys ł ach.
Ludzie na powrót stali si ę ciekawi przygód i wyswobodzeni seksualnie, tak jak to by ł o za dawnych czasów, przed wielk ą
rewolucj ą klas ś rednich w ko ń cu XVIII wieku. Nawet wygl ą dali tak, jak w owych czasach.
M ęż czy ź ni nie mieli ju ż na sobie uniformów Sama Spade'a, identycznych koszul, krawatów, szarych garniturów i szarych
kapeluszy. Ponownie przerzucili si ę na jedwab i aksamit, na b ł yszcz ą ce kolory, je ś li tylko mieli na to ochot ę . Nie musieli ju ż
d ł u ż ej przystrzyga ć w ł osów na mod łę rzymskich ż o ł nierzy; nosili je tak, jak im si ę to podoba ł o.
A kobiety – och, kobiety by ł y wspania ł e. Nagie w wiosennym cieple, jak za czasów egipskich faraonów, w sk ą pych, krótkich
spódniczkach, przypominaj ą cych tuniki sukienkach, nosi ł y te ż przylegaj ą ce do cia ł a m ę skie spodnie, opinaj ą ce ich kszta ł tne
nogi. Malowa ł y si ę i przyozdabia ł y z ł otem i srebrem nawet wtedy, gdy sz ł y do pobliskiego sklepu spo ż ywczego. Albo
wychodzi ł y wyszorowane, czyste i bez ozdób – nie mia ł o to po prostu znaczenia. Skr ę ca ł y w ł osy w k ę dziory jak Maria
Antonina albo obcina ł y je krótko lub pozwala ł y im opada ć lu ź no na ramiona. By ć mo ż e po raz pierwszy w historii by ł y równie
silne i równie interesuj ą ce jak m ęż czy ź ni.
A byli to zwykli ludzie w Ameryce. Nie tylko ci bogaci, którzy zawsze osi ą gali pewien hermafrodytyzm swojego rozwoju, joire
de vivre, które rewolucjoni ś ci klasy ś redniej w przesz ł o ś ci zwali dekadencj ą . Odwieczna arystokratyczna zmys ł owo ść teraz
nale ż a ł a do wszystkich. Znalaz ł a si ę w wianie obietnic rewolucji klas ś rednich i wszyscy ludzie mieli prawo do mi ł o ś ci i do
- 4 -
luksusu, do rzeczy pi ę knych.
Wielkie domy handlowe sta ł y si ę pa ł acami prawie orientalnego przepychu – towary wystawiano po ś ród mi ę kkiej wyk ł adziny,
niesamowitej muzyki, bursztynowego ś wiat ł a. W otwartych ca łą noc sklepach, butelki fioletowego i zielonego szamponu mieni ł y
si ę jak drogie kamienie na b ł yszcz ą cych szklanych pó ł kach. Kelnerki podje ż d ż a ł y do pracy smuk ł ymi samochodami ze
skórzan ą tapicerk ą . Robotnicy portowi wracali w nocy do domu, by wygrza ć ko ś ci w podgrzewanych basenach na zapleczach
swych domów. Sprz ą taczki i hydraulicy przebierali si ę po pracy w wy ś mienicie skrojone, fabrycznie gotowe ubrania.
W rzeczy samej ubóstwo i brud, które by ł y czym ś zwyk ł ym w wielkich miastach na ziemi od czasów niepami ę tnych, prawie
ca ł kowicie znikn ęł y. Po prostu nie widzia ł o si ę biednych emigrantów padaj ą cych z g ł odu i umieraj ą cych w uliczkach. Nie by ł o
slumsów, gdzie ludzie spali w o ś miu i dziesi ę ciu w jednym pokoju. Nikt nie wylewa ł pomyj do rynsztoków. Ż ebracy, kaleki,
sieroty i beznadziejnie chorzy trafiali si ę w tak niewielkiej liczbie, ż e prawie si ę ich nie dostrzega ł o na ulicach. Nawet pijacy i
wariaci, którzy spali na ł awkach w parku i na dworcach autobusowych, jedli regularnie i mieli nawet radioodbiorniki a ich ubrania
by ł y regularnie prane.
A przecie ż by ł o to jednak i tak tylko zewn ę trzne, powierzchowne. By ł em zdumiony zmianami o wiele g łę bszymi... Na
przyk ł ad, co ś zupe ł nie magicznego wydarzy ł o si ę z czasem. Stare nie by ł o ju ż rutynowo wymieniane na nowe. Przeciwnie,
nawet j ę zyk angielski, którym mówiono dooko ł a, by ł taki sam jak w XIX wieku. Nawet te same stare wyra ż enia w rodzaju „jasna
sprawa!” czy „a to pech” b ą d ź wreszcie „o to chodzi!” by ł y nadal w u ż yciu. A przecie ż powsta ł y fascynuj ą ce, zupe ł nie nowe
zwroty, jak „zrobili ci wod ę z mózgu” czy „to tak freudowskie” lub „nie mog ę si ę pod tym podpisa ć ” i by ł y one na ustach
wszystkich.
W ś wiecie sztuki i rozrywce wszystko, co poprzedza ł o tera ź niejszo ść , przetwarzano teraz na nowo. Muzycy wykonywali
Mozarta równie dobrze jak muzyk ę rockow ą , ludzie jednego wieczora chodzili ogl ą da ć Szekspira, by nast ę pnego wybra ć si ę na
nowy francuski film.
W wielkich, o ś wietlonych ś wiat ł em neonów sklepach mo ż na by ł o kupi ć ta ś my z nagranymi ś redniowiecznymi madryga ł ami i
odtwarza ć je sobie na swoich stereofonicznych odtwarzaczach w samochodzie, gdy mkn ęł o si ę autostrad ą z pr ę dko ś ci ą 150
km. W ksi ę garniach poezja renesansowa sprzedawana by ł a obok powie ś ci Dickensa czy E. Hemingwaya. Poradniki
seksuologiczne le ż a ł y na tych samych stolikach co egipska Ks ę ga Zmar ł ych.
Czasami bogactwo i czysto ść , które wida ć by ł o dooko ł a, stawa ł y si ę jakby halucynacj ą . Zdawa ł o mi si ę wtedy, ż e trac ę
zmys ł y.
Przez okna wystawowe gapi ł em si ę w zdumieniu na komputery i telefony tak czyste w formie i kolorze, jak stworzone przez
natur ę najbardziej egzotyczne muszle. Gargantuiczne srebrne limuzyny z trudem znajdowa ł y drog ę w w ą skich uliczkach
dzielnicy ł aci ń skiej, przypominaj ą c niezniszczalne potwory morskie. B ł yszcz ą ce wie ż e olbrzymich biurowców wbija ł y si ę w
nocne niebo jak egipskie obeliski nad pochylonymi, ceglanymi budynkami przy starej Canal Street. Niezliczona ilo ść programów
telewizyjnych t ł oczy ł a si ę nie ko ń cz ą cym obrazem w ka ż dym klimatyzowanym pokoju hotelowym.
Nie by ł a to jednak seria halucynacji. Ten wiek by ł spadkobierc ą ziemi w ka ż dym wymiarze (sensie). A niema łą rol ę w tym
niemo ż liwym do przewidzenia cudzie odgrywa ł a specyficzna niewinno ść tych ludzi, tkwi ą ca w samym centrum ich wolno ś ci i
bogactwa. Chrze ś cija ń ski Bóg by ł równie martwy jak w XVIII wieku. A ż adna nowa religia nie powsta ł a, by zast ą pi ć star ą .
Przeciwnie, najprostsi ludzie tego wieku kierowali si ę ś wieckimi zasadami moralnymi, równie silnymi jak jakakolwiek moralno ść ,
któr ą kiedykolwiek zna ł em. Intelektuali ś ci d ź wigali na swych barkach odpowiedzialno ść za standardy, ale i ca ł kiem zwyczajni,
pojedynczy ludzie nie pozostawali oboj ę tni na takie poj ę cia, jak „pokój”, „bieda” czy „planeta”, jak gdyby kierowani jak ąś
mistyczn ą gorliwo ś ci ą .
Postawiono sobie za cel w tym wieku usuni ę cie g ł odu raz na zawsze. Choroby chciano zniszczy ć , nie zwracaj ą c uwagi na
koszty. W ś ciekle dyskutowano i k ł ócono si ę nad spraw ą kary ś mierci dla zatwardzia ł ych kryminalistów, aborcj ą nie narodzonych
dzieci, nad zagro ż eniami zanieczyszczenia ś rodowiska i wojn ą totaln ą . Z holocaustem walczono z tak ą sam ą zimn ą
zawzi ę to ś ci ą , jak w wiekach poprzednich z czarownicami i heretykami.
- 5 -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin