01 - Wywiad z.pdf
(
2155 KB
)
Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ANNE RICE
WYWIAD Z WAMPIREM
- 1 -
C
Z
ĘŚĆ
I
- Rozumiem - powiedzia
ł
wampir z namys
ł
em i nie spiesz
ą
c si
ę
, podszed
ł
do okna pokoju. Przez d
ł
u
ż
szy czas sta
ł
tam,
spogl
ą
daj
ą
c na przy
ć
mione
ś
wiat
ł
a i ruch uliczny Divisadero Street. Teraz ch
ł
opak móg
ł
lepiej dostrzec umeblowanie pokoju,
okr
ą
g
ł
y d
ę
bowy stó
ł
, krzes
ł
a, pod
ś
cian
ą
umywalk
ę
z lustrem. Postawi
ł
swoj
ą
aktówk
ę
na stole i czeka
ł
.
- Ile w
ł
a
ś
ciwie masz ze sob
ą
ta
ś
my? - zapyta
ł
wampir, odwracaj
ą
c si
ę
w tej samej chwili, tak
ż
e ch
ł
opak widzia
ł
teraz
tylko jego profil. - Czy wystarczy, aby nagra
ć
histori
ę
ż
ycia?
- Jasne, je
ś
li to interesuj
ą
ce
ż
ycie. Czasami, je
ś
li mam szcz
ęś
cie, przeprowadzam wywiad z trzema lub czterema osobami w
ci
ą
gu jednej nocy. Ale to musi by
ć
ciekawa historia. Tylko wtedy ma to sens, prawda?
- Najzupe
ł
niej - odpowiedzia
ł
wampir. - Chcia
ł
bym zatem opowiedzie
ć
histori
ę
mojego
ż
ycia. Zale
ż
y mi na tym.
- Wspaniale - powiedzia
ł
ch
ł
opak, wyci
ą
gaj
ą
c niewielki magnetofon z aktówki. Szybko sprawdzi
ł
po
łą
czenia i baterie. -
Ciekaw jestem, dlaczego s
ą
dzi pan,
ż
e mo
ż
e to mnie zainteresowa
ć
? Dlaczego pan...
- Nie - przerwa
ł
nagle wampir. - Tak nie mo
ż
emy zaczyna
ć
. Sprz
ę
t gotowy?
- Taak - odrzek
ł
zaskoczony ch
ł
opak.
- To siadaj. W
łą
cz
ę
tylko
ś
wiat
ł
o u góry.
- S
ą
dzi
ł
em,
ż
e wampiry nie lubi
ą
ś
wiat
ł
a.
- Je
ś
li my
ś
lisz,
ż
e ciemno
ść
dodaje atmosfery, to... - Wampir przerwa
ł
nagle. Oparty o parapet okna przygl
ą
da
ł
si
ę
teraz
m
ł
odemu ch
ł
opakowi. Ten nie móg
ł
dostrzec jego twarzy, a co
ś
w jego nieruchomej postaci niepokoi
ł
o go. Chcia
ł
dalej
mówi
ć
, ale si
ę
powstrzyma
ł
. Odetchn
ął
z ulg
ą
, gdy wampir ruszy
ł
w kierunku sto
ł
u i si
ę
gn
ął
po zwisaj
ą
cy nad nim w
łą
cznik
lampy.
Natychmiast pokój zala
ł
o ostre,
ż
ó
ł
te
ś
wiat
ł
o. Ch
ł
opak na widok wampira nie móg
ł
powstrzyma
ć
si
ę
od gwa
ł
townego
wdechu. Jego palce automatycznie przesun
ęł
y si
ę
po stole i zacisn
ęł
y na kancie blatu.
- Wielki Bo
ż
e - wyszepta
ł
, wpatruj
ą
c si
ę
w niego uporczywie.
Wampir by
ł
ca
ł
kowicie bia
ł
y i g
ł
adki, jakby wyrze
ź
biony z ko
ś
ci, a jego twarz pozostawa
ł
a nieruchoma, pos
ą
gowa z
wyj
ą
tkiem dwóch b
ł
yszcz
ą
cych, zielonych oczu, które bacznie spogl
ą
da
ł
y w dó
ł
na siedz
ą
cego m
ł
odego cz
ł
owieka, podobne
do dwóch p
ł
omieni umieszczonych w czaszce.
W tej chwili wampir u
ś
miechn
ął
si
ę
, prawie z rozmarzeniem, a g
ł
adka bia
ł
a skóra twarzy drgn
ęł
a nieznacznie.
- Widzisz? - zapyta
ł
cicho.
Ch
ł
opak wzdrygn
ął
si
ę
, podnosz
ą
c r
ę
k
ę
, jakby w ge
ś
cie obronnym przed silnym
ś
wiat
ł
em. Jego wzrok przesuwa
ł
si
ę
wolno
po eleganckiej, szytej na miar
ę
czarnej marynarce, na któr
ą
zwróci
ł
ju
ż
uwag
ę
w barze, po d
ł
ugich fa
ł
dach peleryny, czarnym,
jedwabnym krawacie zawi
ą
zanym pod szyj
ą
i b
ł
yszcz
ą
cym bia
ł
ym ko
ł
nierzyku, bia
ł
ym jak skóra wampira. Wpatrywa
ł
si
ę
w
g
ę
ste czarne w
ł
osy, w d
ł
ugie loki zaczesane do ty
ł
u za uszy, dotykaj
ą
ce prawie
ś
nie
ż
nobia
ł
ego ko
ł
nierzyka.
- A wi
ę
c, nadal chcesz tego wywiadu? - zapyta
ł
wampir. Usta ch
ł
opaka przez moment pozosta
ł
y otwarte, zanim zdolny by
ł
do podj
ę
cia rozmowy.
- Tak - odpowiedzia
ł
.
Wampir niespiesznie usiad
ł
naprzeciwko ch
ł
opca i pochylaj
ą
c si
ę
do przodu doda
ł
cicho, niemal konfidencjonalnie:
- Nie bój si
ę
. W
łą
cz tylko magnetofon.
Pochyli
ł
si
ę
nagle nad sto
ł
em, wyci
ą
gaj
ą
c do niego r
ę
k
ę
. Ch
ł
opak wzdrygn
ął
si
ę
ponownie. Pot wyst
ą
pi
ł
mu na czo
ł
o.
Wyci
ą
gni
ę
t
ą
r
ę
k
ą
wampir dotkn
ął
ramienia ch
ł
opaka.
- Wierz mi, nie zrobi
ę
ci krzywdy. Sam chc
ę
wykorzysta
ć
t
ę
okazj
ę
. To dla mnie bardzo istotne, bardziej, ni
ż
sobie mo
ż
esz to
wyobrazi
ć
. Chc
ę
,
ż
eby
ś
zacz
ął
. -Cofn
ął
r
ę
k
ę
i usiad
ł
ponownie na swoim miejscu, skupiony. Czeka
ł
. Min
ęł
a chwila, zanim
ch
ł
opak przetar
ł
czo
ł
o i wargi chusteczk
ą
. Wyj
ą
ka
ł
,
ż
e mikrofon wbudowany jest w magnetofon, wcisn
ął
klawisz nagrywania i
oznajmi
ł
,
ż
e urz
ą
dzenie ruszy
ł
o.
- 2 -
- Nie zawsze by
ł
pan wampirem? - zacz
ął
.
- Nie - odpowiedzia
ł
wampir. -Sta
ł
em si
ę
nim, gdy mia
ł
em dwadzie
ś
cia pi
ęć
lat, a by
ł
o to w 1791 roku.
Ch
ł
opak by
ł
zaskoczony dok
ł
adno
ś
ci
ą
tej daty i powtórzy
ł
j
ą
raz jeszcze, zanim zada
ł
drugie pytanie:
- Jak do tego dosz
ł
o?
- To proste, ale nie chc
ę
udziela
ć
tylko samych prostych odpowiedzi. Chc
ę
opowiedzie
ć
autentyczn
ą
histori
ę
...
- Tak - ch
ł
opak dorzuci
ł
szybko. Bez ko
ń
ca zwija
ł
i rozwija
ł
w zdenerwowaniu chusteczk
ę
. Znowu przetar
ł
ni
ą
usta.
- Zacz
ęł
o si
ę
od tragedii - zacz
ął
wampir. -Mój m
ł
odszy brat... umar
ł
.
Przerwa
ł
. Ch
ł
opak odchrz
ą
kn
ął
i raz jeszcze wytar
ł
twarz, nim nerwowo wepchn
ął
chusteczk
ę
do kieszeni.
- To dla pana bolesne? - zapyta
ł
boja
ź
liwie.
- Czy tak to wygl
ą
da?
- Nie. - Potrz
ą
sn
ął
g
ł
ow
ą
.
- Ca
ł
a sprawa polega na tym,
ż
e t
ę
histori
ę
opowiada
ł
em tylko raz, i by
ł
o to tak bardzo dawno temu. Ale nie, to nie jest
bolesne...
- Mieszkali
ś
my wtedy w Luizjanie -podj
ął
opowiadanie. - Mieli
ś
my du
żą
posiad
ł
o
ść
i za
ł
o
ż
yli
ś
my dwie plantacje nad rzek
ą
Missisipi, bardzo blisko Nowego Orleanu...
- Aha, st
ą
d ten akcent - wtr
ą
ci
ł
ch
ł
opak przyciszonym g
ł
osem. Przez moment wampir patrzy
ł
bez wyrazu w przestrze
ń
.
- Mówi
ę
z akcentem? - zacz
ął
si
ę
ś
mia
ć
. Ch
ł
opak sp
ł
oszony doda
ł
szybko:
- Zwróci
ł
em na to uwag
ę
w barze, gdy zapyta
ł
em pana, jak pan zarabia na
ż
ycie. Taka lekka ostro
ść
spó
ł
g
ł
osek, to
wszystko. Nigdy nie domy
ś
li
ł
bym si
ę
jednak,
ż
e to wp
ł
yw francuskiego.
- Wszystko w porz
ą
dku - zapewni
ł
go wampir. -Nie jestem wcale taki zaskoczony, jak by to si
ę
wydawa
ł
o. Po prostu od
czasu do czasu zapominam o tym. Ale wró
ć
my do rzeczy...
- Tak, prosz
ę
- doda
ł
ch
ł
opak.
- Mówi
ł
em o plantacjach. Mia
ł
y one wiele wspólnego z moim przeistoczeniem si
ę
w wampira. Ale dojdziemy do tego. Nasze
ż
ycie by
ł
o mieszanin
ą
luksusu i prymitywnych warunków, w jakich mieszkali
ś
my, cho
ć
dla nas by
ł
o to nadzwyczaj atrakcyjne.
Widzisz,
ż
yli
ś
my tam o wiele dostatniej, ni
ż
mogliby
ś
my to sobie wyobrazi
ć
,
ż
yj
ą
c nadal we Francji. Mo
ż
e to sama dziko
ść
Luizjany sprawia
ł
a,
ż
e tak to widzieli
ś
my, a mo
ż
e rzeczywi
ś
cie tak by
ł
o. Pami
ę
tam meble, jakie by
ł
y w naszym domu.
Wszystkie przywiezione z Europy. -Wampir u
ś
miechn
ął
si
ę
. - A klawesyn, ten by
ł
ś
liczny. Moja siostra gra
ł
a na nim. W letnie
wieczory siada
ł
a przy klawiaturze plecami do otwartych drzwi balkonowych. Nadal pami
ę
tam t
ę
delikatn
ą
, szybk
ą
muzyk
ę
i
obraz grz
ę
zawisk rozci
ą
gaj
ą
cy si
ę
za oknami, omszone cyprysy, odcinaj
ą
ce si
ę
na tle nieba. Do tego dobiegaj
ą
ce z grz
ę
zawisk
odg
ł
osy, chór owadów, krzyk ptaków. My
ś
l
ę
,
ż
e kochali
ś
my to. W tej atmosferze nasze meble z ró
ż
anego drzewa wydawa
ł
y si
ę
cenniejsze, muzyka jeszcze delikatniejsza i bardziej potrzebna. Nawet wtedy, gdy ga
łę
zie glicynii wyrywa
ł
y okiennice na
poddaszu i wciska
ł
y si
ę
p
ę
dami w bielone ceg
ł
y zaledwie w ci
ą
gu jednego roku...
Tak, kochali
ś
my to. Wszyscy poza moim bratem. Nie pami
ę
tam, by kiedykolwiek skar
ż
y
ł
si
ę
, ale wiem, jak si
ę
czu
ł
. Mój
ojciec wtedy ju
ż
nie
ż
y
ł
i ja by
ł
em g
ł
ow
ą
rodziny, i to w
ł
a
ś
nie ja musia
ł
em broni
ć
go ci
ą
gle przed matk
ą
i siostr
ą
. Na
pocz
ą
tku zabiera
ł
y go ze sob
ą
na proszone wizyty i przyj
ę
cia do Nowego Orleanu. On nienawidzi
ł
tego. Wydaje mi si
ę
,
ż
e
przesta
ł
na nie chodzi
ć
, zanim jeszcze sko
ń
czy
ł
dwana
ś
cie lat. Dla niego liczy
ł
a si
ę
tylko modlitwa i oprawione w skór
ę
ż
ywoty
ś
wi
ę
tych.
W ko
ń
cu, zbudowa
ł
em mu kaplic
ę
, tylko dla niego, z dala od domu. Tam w
ł
a
ś
nie zacz
ął
sp
ę
dza
ć
wi
ę
kszo
ść
ka
ż
dego dnia,
a cz
ę
sto i poranki. Na tym polega
ł
a ironia losu,
ż
e by
ł
tak inny ni
ż
my, tak inny od wszystkich. Moje
ż
ycie by
ł
o normalne,
zwyczajne. Nic szczególnego w nim si
ę
nie dzia
ł
o. - Wampir ponownie u
ś
miechn
ął
si
ę
. -Czasami, wieczorami wychodzi
ł
em do
niego i spotykali
ś
my si
ę
w ogrodzie obok kaplicy. Zastawa
ł
em go cz
ę
sto siedz
ą
cego w skupieniu na kamiennej
ł
awie w
ogrodzie. Opowiada
ł
em mu wtedy o problemach, które mia
ł
em z niewolnikami. O tym, jak nie dowierza
ł
em nadzorcy, o
k
ł
opotach z pogod
ą
, o po
ś
rednikach... o wszystkich tych sprawach, które wype
ł
nia
ł
y moj
ą
egzystencj
ę
. S
ł
ucha
ł
mnie, od
- 3 -
czasu do czasu robi
ą
c jak
ąś
uwag
ę
, zawsze
ż
yczliwie odnosz
ą
c si
ę
do moich problemów, tak
ż
e gdy go opuszcza
ł
em, mia
ł
em
wra
ż
enie,
ż
e wszystkie je dla mnie rozwi
ą
za
ł
. Nie s
ą
dz
ę
, bym móg
ł
mu czegokolwiek odmówi
ć
i przyrzek
ł
em sobie,
ż
e do
stanu kap
ł
a
ń
skiego b
ę
dzie móg
ł
wst
ą
pi
ć
w stosownym czasie, nawet, je
ś
li roz
łą
ka z nim mia
ł
aby z
ł
ama
ć
mi serce.
Oczywi
ś
cie, myli
ł
em si
ę
wtedy. - Wampir przerwa
ł
nagle.
Przez chwil
ę
ch
ł
opak wpatrywa
ł
si
ę
tylko w niego a
ż
, jakby obudzony z g
łę
bokiego snu, zacz
ął
uk
ł
ada
ć
zdanie, mozolnie,
z trudem dobieraj
ą
c s
ł
owa:
- Aha... wi
ę
c wcale nie chcia
ł
nim zosta
ć
? - zapyta
ł
wreszcie.
Wampir przygl
ą
da
ł
mu si
ę
dok
ł
adnie, jakby staraj
ą
c si
ę
odgadn
ąć
znaczenie tego zdania. Wreszcie odrzek
ł
:
- Mia
ł
em na my
ś
li to,
ż
e to w
ł
a
ś
nie ja myli
ł
em si
ę
co do swojego post
ę
powania, mia
ł
em na my
ś
li moje przyzwolenie na to
wszystko.
Spogl
ą
da
ł
teraz w dal z wzrokiem utkwionym w widok za oknem.
- Zacz
ął
miewa
ć
wizje - doda
ł
po chwili.
- Prawdziwe wizje?
- Pytanie zawis
ł
o w powietrzu i przez chwil
ę
pozostawa
ł
o bez odpowiedzi.
- Nie s
ą
dz
ę
- odpowiedzia
ł
wreszcie. -Zdarzy
ł
o si
ę
to po raz pierwszy gdy mia
ł
pi
ę
tna
ś
cie lat. By
ł
wtedy bardzo
przystojny. Mia
ł
najg
ł
adsz
ą
skór
ę
i najwi
ę
ksze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widzia
ł
em. Nie by
ł
chudy, tak jak ja teraz,
ale te jego oczy! By
ł
o tak,
ż
e gdy patrzy
ł
em w jego oczy, wydawa
ł
o mi si
ę
,
ż
e nie dostrzega mnie wcale. Jakbym sta
ł
samotnie na skraju
ś
wiata... nad smaganym przez wiatr brzegiem oceanu. Nic poza
ł
agodnym hukiem fal. No, có
ż
- oczy
wampira nadal utkwione by
ł
y w szyb
ę
-zacz
ął
miewa
ć
wizje. Na pocz
ą
tku da
ł
mi to tylko mgli
ś
cie do zrozumienia, i przesta
ł
przyjmowa
ć
posi
ł
ki. Zamieszka
ł
w kaplicy. O ka
ż
dej porze dnia i nocy spotyka
ł
em go kl
ę
cz
ą
cego na go
ł
ym bruku przed
o
ł
tarzem. Sama kaplica by
ł
a zaniedbana, przesta
ł
dba
ć
o
ś
wiece, zmienia
ć
obrusy na o
ł
tarzu, czy nawet wymiata
ć
li
ś
cie z
kaplicy. Której
ś
nocy poczu
ł
em,
ż
e sprawa jest powa
ż
na. Sta
ł
em w ró
ż
anej altanie przez dobr
ą
godzin
ę
, przypatruj
ą
c si
ę
mu,
gdy kl
ę
cza
ł
nieruchomo z r
ę
koma rozci
ą
gni
ę
tymi jak do ukrzy
ż
owania, których przez ca
ł
y ten czas nie opu
ś
ci
ł
. Wszyscy
niewolnicy ju
ż
dawno uwa
ż
ali go za pomylonego. -Wampir uniós
ł
brwi w zdziwieniu. -Ja by
ł
em przekonany,
ż
e jest tylko
nieco... nadgorliwy. S
ą
dzi
ł
em,
ż
e w swej mi
ł
o
ś
ci do Boga zaszed
ł
by
ć
mo
ż
e za daleko. Tego dnia opowiedzia
ł
mi o swoich
wizjach. Zarówno
ś
wi
ę
ty Dominik, jak i B
ł
ogos
ł
awiona Maryja Dziewica przychodzili do niego, do kaplicy. Powiedzieli mu,
ż
e
ma sprzeda
ć
ca
łą
nasz
ą
posiad
ł
o
ść
w Luizjanie, wszystko, co posiadamy, a pieni
ą
dze ze sprzeda
ż
y u
ż
y
ć
na dzie
ł
o bo
ż
e we
Francji. Mój brat mia
ł
zosta
ć
wielkim przywódc
ą
religijnym i przywie
ść
kraj do jego dawnej
ż
arliwo
ś
ci, oddali
ć
widmo szerz
ą
cego
si
ę
ateizmu. Oczywi
ś
cie on sam nie posiada
ł
ż
adnych pieni
ę
dzy. Ja mia
ł
em sprzeda
ć
plantacj
ę
i nasze domy w Nowym
Orleanie, a pieni
ą
dze przekaza
ć
jemu.
Znów nast
ą
pi
ł
a cisza. Ch
ł
opak siedzia
ł
bez ruchu, zaskoczony.
- Taak... przepraszam - wyszepta
ł
. - Co pan powiedzia
ł
?
I sprzeda
ł
pan plantacj
ę
?
- Nie - odpowiedzia
ł
wampir ze spokojn
ą
, nieruchom
ą
twarz
ą
, jak
ą
mia
ł
od pocz
ą
tku rozmowy. -
Ś
mia
ł
em si
ę
z niego. A
on... jego to rozw
ś
cieczy
ł
o. Nalega
ł
. Twierdzi
ł
,
ż
e polecenie pochodzi od samej Maryi Dziewicy. Kim
ż
e wi
ę
c jestem, aby je
lekcewa
ż
y
ć
? Kim
ż
e, doprawdy? -Wampir
ś
ciszy
ł
nieco g
ł
os, jak gdyby zastanawiaj
ą
c si
ę
nad tym raz jeszcze. -Kim? Im
wi
ę
cej próbowa
ł
mnie przekonywa
ć
, tym bardziej go wy
ś
miewa
ł
em. To nonsens, mówi
ł
em mu, wytwór niedojrza
ł
ej, a nawet
chorobliwej wyobra
ź
ni. Oznajmi
ł
em mu,
ż
e kaplica, by
ł
a b
łę
dem. Chcia
ł
em j
ą
zburzy
ć
natychmiast. On mia
ł
pój
ść
do szko
ł
y
w Nowym Orleanie i wybi
ć
sobie z g
ł
owy te niedorzeczne pomys
ł
y. Nie pami
ę
tam teraz wszystkiego, co mu powiedzia
ł
em. Ale
pami
ę
tam atmosfer
ę
tej rozmowy. Za ca
łą
t
ą
pogardliw
ą
odpraw
ą
z mojej strony sta
ł
gniew i g
łę
bokie rozczarowanie. By
ł
em
zawiedziony. Nie wierzy
ł
em w ani jedno s
ł
owo, które mi powiedzia
ł
.
- Ale to ca
ł
kowicie zrozumia
ł
e - wtr
ą
ci
ł
szybko ch
ł
opak, gdy tylko wampir przerwa
ł
. Niepokój jego wyra
ź
nie zel
ż
a
ł
. -To
jest, chcia
ł
em powiedzie
ć
, czy ktokolwiek móg
ł
by w to uwierzy
ć
?
- 4 -
- Naprawd
ę
? - Wampir spojrza
ł
na ch
ł
opaka. -My
ś
l
ę
,
ż
e to by
ł
egotyzm, z
ł
o
ś
liwy egotyzm z mojej strony. Pozwól, niech
ci to wyt
ł
umacz
ę
. Kocha
ł
em mojego brata, jak ju
ż
ci mówi
ł
em, i czasami wierzy
ł
em nawet,
ż
e jest
ż
yj
ą
cym
ś
wi
ę
tym.
Zach
ę
ca
ł
em go do modlitw i medytacji i gotów by
ł
em straci
ć
go dla siebie, gdyby zdecydowa
ł
si
ę
na stan duchowny. Gdyby
kto
ś
opowiada
ł
mi o jakim
ś
ś
wi
ę
tym z Arles czy z Lourdes, którzy mieli wizje, to uwierzy
ł
bym mu. By
ł
em katolikiem.
Wierzy
ł
em w
ś
wi
ę
tych. Zapala
ł
em cieniutkie
ś
wiece przed ich marmurowymi pos
ą
gami w ko
ś
cio
ł
ach. Zna
ł
em ich obrazy,
symbole, ich imiona. Ale nie wierzy
ł
em, nie mog
ł
em uwierzy
ć
mojemu bratu. Nie potrafi
ł
em pogodzi
ć
si
ę
z tym,
ż
e ma wizje.
W
ł
a
ś
ciwie dlaczego? Poniewa
ż
by
ł
moim bratem. Franciszek z Asy
ż
u móg
ł
mie
ć
wizje, ale nie on. O, co to, to nie. Nie mój
brat. Mój brat nie móg
ł
by
ć
taki. To w
ł
a
ś
nie nazywam egotyzmem. Rozumiesz?
Ch
ł
opak pomy
ś
la
ł
chwil
ę
. Kiwn
ął
wreszcie g
ł
ow
ą
i odpowiedzia
ł
,
ż
e rozumie.
- By
ć
mo
ż
e jednak naprawd
ę
mia
ł
wizje -doda
ł
po chwili wampir.
- A wi
ę
c nie jest pan pewien... teraz... czy przypadkiem rzeczywi
ś
cie...?
- Nie, ale wiem na pewno,
ż
e on sam ani przez chwil
ę
nie odczuwa
ł
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci czy waha
ń
. Wiem teraz, i
wiedzia
ł
em wtedy,
ż
e tej nocy, kiedy wyszed
ł
z mojego pokoju podniecony i roz
ż
alony, nie waha
ł
si
ę
ani przez moment. Par
ę
minut pó
ź
niej ju
ż
nie
ż
y
ł
.
- W jaki sposób?
- Po prostu wyszed
ł
przez drzwi balkonowe na galeri
ę
, sta
ł
jeszcze przez chwil
ę
u szczytu ceglanych schodów, a potem
rzuci
ł
si
ę
do przodu. Nie
ż
y
ł
ju
ż
, kiedy zbieg
ł
em w dó
ł
do pierwszego schodka. Skr
ę
ci
ł
kark. - Wampir potrz
ą
sn
ął
g
ł
ow
ą
w
zamy
ś
leniu, ale jego twarz by
ł
a nadal nieporuszona.
- Czy widzia
ł
pan, jak spada
ł
? - zapyta
ł
ch
ł
opak. -Czy straci
ł
równowag
ę
?
- Nie, nie widzia
ł
em, ale dwóch s
ł
u
żą
cych to widzia
ł
o. Mówili,
ż
e spojrza
ł
w gór
ę
, jakby w
ł
a
ś
nie tam co
ś
dostrzeg
ł
.
Potem jego cia
ł
o poruszy
ł
o si
ę
do przodu, jak gdyby popchni
ę
te wiatrem. Jeden z nich twierdzi
ł
,
ż
e mia
ł
w
ł
a
ś
nie co
ś
powiedzie
ć
, zanim spad
ł
. Ja te
ż
my
ś
l
ę
,
ż
e chcia
ł
co
ś
powiedzie
ć
, ale by
ł
o to w
ł
a
ś
nie w momencie, w którym ja zwróci
ł
em
si
ę
do okna. By
ł
em odwrócony do niego plecami, kiedy us
ł
ysza
ł
em
ł
oskot spadaj
ą
cego cia
ł
a. - Wampir zerkn
ął
na
magnetofon. - Nie mog
ł
em sobie tego wybaczy
ć
. Czu
ł
em si
ę
odpowiedzialny za jego
ś
mier
ć
. I wszyscy inni te
ż
tak my
ś
leli.
- Jak mogli? Powiedzia
ł
pan przecie
ż
,
ż
e widzieli, jak spada
ł
.
- To nie by
ł
o oskar
ż
enie wprost. Po prostu wiedzieli,
ż
e co
ś
niedobrego zasz
ł
o mi
ę
dzy nami,
ż
e mieli
ś
my jak
ąś
sprzeczk
ę
na chwil
ę
przed jego upadkiem. S
ł
ysza
ł
a nas s
ł
u
ż
ba, moja matka te
ż
. I w
ł
a
ś
nie ona nie przestawa
ł
a mnie pó
ź
niej
wypytywa
ć
, co mi
ę
dzy nami zasz
ł
o i dlaczego mój brat, który zawsze by
ł
taki spokojny i
ł
agodny, wtedy krzycza
ł
. Pó
ź
niej do
pyta
ń
do
łą
czy
ł
a si
ę
siostra, a ja, oczywi
ś
cie, odmawia
ł
em odpowiedzi. By
ł
em tak strasznie zszokowany i nieszcz
ęś
liwy,
ż
e nie
mia
ł
em cierpliwo
ś
ci dla nikogo. Postanowi
ł
em jednak sobie,
ż
e nie dowiedz
ą
si
ę
o jego „wizjach”. Nie chcieli zrozumie
ć
,
ż
e w
ko
ń
cu sta
ł
si
ę
nie
ś
wi
ę
tym, lecz jedynie fanatykiem. Moja siostra wola
ł
a po
ł
o
ż
y
ć
si
ę
do
ł
ó
ż
ka, ni
ż
wytrzyma
ć
katusze
pogrzebu, a matka rozpowiada
ł
a wszystkim w parafii,
ż
e co
ś
straszliwego wydarzy
ł
o si
ę
w moim pokoju, co
ś
, czego ja nie chc
ę
ujawni
ć
.
Na
ż
yczenie mojej w
ł
asnej matki przes
ł
uchiwa
ł
a mnie policja. W ko
ń
cu zjawi
ł
si
ę
u mnie ksi
ą
dz i za
żą
da
ł
, bym wyjawi
ł
,
co mi
ę
dzy nami zasz
ł
o. Nikomu jednak nic nie powiedzia
ł
em. „To by
ł
a tylko dyskusja” - mówi
ł
em. „Nie by
ł
o mnie na galerii,
kiedy brat upad
ł
” -protestowa
ł
em, a oni wszyscy patrzyli na mnie, jakbym to ja zabi
ł
.
Siedzia
ł
em u jego trumny wystawionej w holu naszego domu, przez dwa dni, rozmy
ś
laj
ą
c o tym,
ż
e to ja go zabi
ł
em.
Wpatrywa
ł
em si
ę
w jego twarz, a
ż
pojawi
ł
y si
ę
na niej plamy, co przyprawia
ł
o mnie o md
ł
o
ś
ci. Mia
ł
strzaskan
ą
potylic
ę
i jego
g
ł
owa wygl
ą
da
ł
a niesamowicie na poduszce. Zmusza
ł
em si
ę
, by patrze
ć
na ni
ą
, by po prostu wpatrywa
ć
si
ę
w ni
ą
, gdy
ż
nie
mog
ł
em wytrzyma
ć
bólu i zapachu rozk
ł
adu. Ca
ł
y czas odczuwa
ł
em nieodparte pragnienie,
ż
eby otworzy
ć
mu oczy. Wszystko
to by
ł
y szalone my
ś
li, wariackie impulsy. Wyrzuca
ł
em sobie,
ż
e
ś
mia
ł
em si
ę
z niego, nie wierzy
ł
em mu, nie by
ł
em dla niego
dobry -spad
ł
ze schodów z mojego powodu.
- To wydarzy
ł
o si
ę
naprawd
ę
, tak? - wyb
ą
ka
ł
ch
ł
opak. -Opowiada mi pan co
ś
, co... co jest prawdziwe.
- 5 -
Plik z chomika:
gato6822
Inne pliki z tego folderu:
02 - Wampir L.pdf
(3245 KB)
03 - Krolowa.pdf
(2874 KB)
01 - Wywiad z.pdf
(2155 KB)
04 - Opowiesc o zlodzieju.pdf
(2717 KB)
05 - Memnoch d.pdf
(2251 KB)
Inne foldery tego chomika:
Andrew J. Hartley - Maska Atreusza
Andrew M. Greeley - Grzechy kardynalne
Anonim - Księga bez tytułu
Arthur C.Clarke
Baniewicz Artur
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin