Harrison Harry - Eden 2. Zima W Edenie.pdf

(2685 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
HARRY HARRISON
ZIMA W EDENIE
Przełożył
Janusz Pultyn
827568923.002.png
8
A zasadziwszy ogród
w Eden na wschodzie
Pan Bóg umieścił tam
człowieka, którego ulepił.
16
Po czym Kain
odszedł od Pana
i zamieszkał w kraju
Nod, na wschód od Edenu
KSIĘGA RODZAJU
2
827568923.003.png
PROLOG: KERRICK
Życie nie jest już łatwe. Zbyt wiele zaszło zmian, zbyt wielu ludzi zginęło, zimy są zbyt
długie. Nie zawsze tak było. Pamiętam dobrze obozowisko, w którym dorastałem, pamiętam
trzy rody, długie dni, przyjaciół, dobre jedzenie. Ciepłą porę roku spędzaliśmy na brzegu
wielkiego, pełnego ryb jeziora. W najdalszych wspomnieniach stoję nad tym jeziorem, patrzę
nad jego spokojnymi wodami na wysokie góry, widzę, jak na ich szczytach bieleją pierwsze
śniegi zimy. Gdy śnieg pokryje nasze namioty i trawy wokół nich, nadejdzie czas, by łowcy
wyruszyli w góry. Chciałem szybko dorosnąć, paliłem się, by u ich boku polować na sarny i
jelenie.
Prosty świat prostych radości minął bezpowrotnie. Wszystko się zmieniło, niestety, nie
na lepsze. Czasem budzę się w nocy pragnąc, by nigdy nie stało się to, co nastąpiło. Ale to
głupie myśli, świat jest, jaki jest, zmienia się teraz na każdym kroku. To, co uważałem za ca-
łość istnienia, okazało się zaledwie drobną cząstką rzeczywistości. Moje jezioro i góry to
tylko niewielki skrawek wielkiego kontynentu, graniczącego na wschodzie z ogromnym
oceanem.
Wiedziałem też o innych, o stworzeniach nazywanych przez nas murgu. Nauczyłem się
je nienawidzić na długo przedtem, nim zobaczyłem je po raz pierwszy. Nasze ciało jest ciepłe,
a ich zimne. Na głowach rosną nam włosy, łowcy dumnie hodują brody, a zwierzęta, na które
polujemy, mają ciepłe ciała, futra lub sierść - nie odnosi się to jednak do murgu. Są zimne,
gładkie i pokryte łuskami, mają pazury i zęby, by nimi rozdzierać i gryźć, są ogromne i
przerażające, budzą strach. I nienawiść. Wiedziałem, że żyją w ciepłych wodach
południowego oceanu i w ciepłych krajach leżących na południu. Nie znosiły zimna, więc
zostawiały nas w spokoju.
Wszystko to uległo zmianie tak straszliwej, że już nigdy nic nie pozostanie takim
samym. Powodem tego były murgu zwące się Yilan, równie rozumne jak Tanu. Na swe
nieszczęście wiem, że nasz świat stanowi tylko maleńką część świata Yilan. Zamieszkujemy
północ wielkiego kontynentu, a na południe od nas na całym lądzie roi się od Yilan.
Jest jeszcze gorzej. Za oceanem leżą inne, jeszcze większe kontynenty - na których w
ogóle nie ma łowców. Yilan, wyłącznie Yilan. Cały świat, poza naszym malutkim
zakątkiem, należy do nich.
Teraz powiem wam najgorszą rzecz o Yilan. Nienawidzą nas tak samo, jak my
nienawidzimy ich. Nie miałoby to znaczenia, gdyby były jedynie wielkimi, bezdusznymi
bestiami. Moglibyśmy zamieszkiwać zimną północ, unikając ich w ten sposób.
Lecz są i takie, które być może dorównują łowcom rozumem, dorównują im
zaciekłością. A ich ilości nie da się ogarnąć, wystarczy stwierdzić, iż wypełniają wszystkie
lądy wielkiego świata.
Wiem o tym, bo zostałem porwany przez Yilan, dorosłem wśród nich, uczyły mnie.
Pierwotne przerażenie, jakie poczułem, ujrzawszy śmierć ojca i wszystkich przyjaciół,
wyblakło z biegiem lat. Gdy nauczyłem się mówić jak Yilan, stałem się jakby jednym z nich,
zapomniałem, że byłem łowcą, zacząłem nawet nazywać mój lud ustuzou, istotami
nieczystości. Cały porządek społeczeństwa i władza u Yilan wznoszą się stopniowo, jak
góra, dlatego dumny byłem, iż stałem blisko Vaint, eistai miasta, jego władczyni. Uważano
mnie także za jego władcę.
Żywe miasto Alpasak od niedawna rosło na tych brzegach, zasiedlone przez Yilan
spoza oceanu, które z ich odległego miasta wygnane zostały przez zimy, z roku na rok coraz
sroższe. Ten sam mróz, który zmusił mego ojca i innych Tanu do wyruszenia na południe w
poszukiwaniu pożywienia, zmusił Yilan do poszukiwań za oceanem. Wyhodowały swe
miasto na naszym wybrzeżu, a gdy się dowiedziały, że przed nimi byli tam Tanu, zabiły ich.
Tak jak Tanu zabijali Yilan, gdy je zobaczyli.
3
827568923.004.png
Przez wiele lat nie wiedziałem o tym. Wychowałem się u Yilan i myślałem jak one.
Gdy ruszyły na wojnę, ich przeciwnik był dla mnie ohydnymi ustuzou, a nie Tanu, mymi
braćmi. Uległo to zmianie dopiero po zetknięciu się z więźniem, Herilakiem. Samma-dar,
przywódca Tanu, rozumiał mnie dużo lepiej niż ja sam. Gdy przemówiłem doń jak do wroga,
obcego, zwrócił się do mnie jak do swego pobratymca. Wraz z przypomnieniem sobie języka
dzieciństwa wróciły mi wspomnienia z tego ciepłego, dawnego okresu
życia. Wspomnienia matki, rodziny, przyjaciół. U Yilan nie ma rodzin, składające jaja
jaszczury nie znają ssących pierś niemowląt, rządzą nimi zimne samice, wśród których nie ma
miejsca na przyjaźń. Samce przez całe swe życie przebywają w zamknięciu.
Herilak dowiódł mi, iż jestem Tanu, a nie Yilan, dlatego uwolniłem go i uciekliśmy.
Początkowo żałowałem tego - ale nie miałem odwrotu, ponieważ zaatakowałem i omal nie
zabiłem Vaint, rządzącą Yilan. Dołączyłem do sammadów, grup rodów Tanu, wraz z nimi
uciekałem przed atakami tych, które kiedyś były moimi towarzyszkami. Teraz jednak miałem
innych towarzyszy, łączyła mnie z nimi przyjaźń, jakiej nigdy nie zaznałem wśród Yilan.
Miałem Armun, która przyszła do mnie i ukazała mi rzeczy, o jakich nie miałem pojęcia,
obudziła uczucia, jakich nigdy bym nie poznał, żyjąc wśród obcej rasy. Armun, która urodziła
mi syna.
Nadal jednak nie opuszczał nas nigdy lęk o życie. Vaint ze swymi wojowniczkami
bezlitośnie ścigała sammady. Walczyliśmy -czasem wygrywaliśmy, zdobyliśmy nawet trochę
ich żywej broni, śmiercio-kijów, zabijających każde stworzenie. Mając je, mogliśmy
wypuścić się daleko na południe, napełnić do syta żołądki, zabijać te nienawistne istoty, gdy
nas atakowały. Po to tylko, by uciekać znowu, gdy znalazła nas Vaint i zaatakowała
napływającymi bez końca zza morza posiłkami.
Ocalałym pozostawało jedynie pójść tam, gdzie nie będą ścigani, przebyć mroźny
łańcuch górski, osiągnąć leżącą za nim krainę. Yilan nie mogą być w śniegach; myśleliśmy,
że będziemy bezpieczni.
I byliśmy, długo byliśmy. Za górami spotkaliśmy Tanu, którzy nie zajmowali się
jedynie łowami, lecz zbierali plony w swej ukrytej dolinie, potrafili wyrabiać dzbany, tkać
szaty i robić wiele innych zadziwiających rzeczy. To Sasku, oni są naszymi przyjaciółmi, bo
czczą mastodonta jako boga. Przyprowadziliśmy im nasze mastodonty i odtąd byliśmy z nimi
jakby jednym ludem. Dobrze się nam żyło w dolinie Sasku.
Póki Vaint nie odnalazła nas znowu.
Zrozumiałem wówczas, że nie możemy dłużej uciekać. Jak zapędzone w kąt zwierzęta
musimy się odwrócić i walczyć. Najpierw nikt nie chciał mnie słuchać, bo nie znali wroga tak
dobrze jak ja. Pojęli jednak, iż Yilan nie znają ognia. Poznały jego skutki, gdy przybyliśmy
do ich miasta z pochodniami.
A oto czego dokonaliśmy. Spaliliśmy miasto i pozwoliliśmy kilku niedobitkom uciec do
ich świata i miast za oceanem. Dobrze, że sic tak stało, bo jedną z ocalałych była Enge, ongiś
ma nauczycielka i przyjaciółka. W odróżnieniu od wszystkich innych nie uznawała zabijania,
przewodziła małej grupce tak zwanych Cór Życia, wierzących w świętość życia. Gdybyż
tylko one ocalały. Ale uratowała się i Vaint. Ta istota pełna nienawiści przeżyła zniszczenie
swego miasta, uciekła na uruketo, wielkim żywym statku używanym przez Yilan.
To zdarzyło się w przeszłości. Teraz stoję na brzgu, owiewany przez popioły miasta i
próbuję sobie wyobrazić, co stanie się teraz, co należy uczynić w nadchodzących latach.
4
827568923.005.png
Tharman i ermani lasfa katiskapri
ap naudinz modia - em bleit
hepellin er atta, so faldar elka
nsi hammar.
POWIEDZENIE TANU
Tharmy w gwiazdach mogą patrzeć
z przyjemnością w dół, na łowcę;
lecz jest to zimny wzrok,
który nie wznieci ognia.
ROZDZIAŁ I
Burza dobiegała końca, uchodziła nad morze. Strugi deszczu spadały na dalekie
uruketo, zasłaniały je. Nagle pojawiło się znowu, gdy fala deszczu minęła. Jego ciemna
sylwetka na tle spienionych fal była coraz dalej. Wiszące nisko wieczorne słońce przebijało
się przez pękające chmury, oblewało uruketo rdzawym światełm, podkreślało sterczącą
wysoko płetwę. Potem zwierzę zniknęło w gęstniejącym mroku. Herilak stał w wodzie i
potrząsając włócznią, krzyczał głośno i gorzko:
- One też powinny były zginąć, wszystkie, żadne nie powinno uciec!
- Koniec z zabijaniem - odparł ze znużeniem Kerrick. - Już po wszystkim, zrobione,
zakończone. Wygraliśmy. Wybiliśmy murgu, spaliliśmy ich miasto. Wskazał na dymiące w
tyle drzewa. - Masz swą zemstę. Za każdego zabitgo ze swego sammadu spaliłeś dwudziestkę
murgu. Zrobiłeś to. Za każdego martwego łowcę, kobietę, dziecko zabiłeś murgu. To dość.
Teraz musimy zapomnieć o zabijaniu i pomyśleć o życiu.
- Rozmawiałeś z jednym z nich, pozwoliłeś mu uciec. Drżała mi ręka z włócznią - nie
zrobiłeś dobrze.
Kerrick świadom był jego gniewu, sam też zaczął się wściekać, lecz panował nad sobą.
Wszyscy byli zmęczeni, bliscy wyczerpania po całym dniu działania. Pamiętał też, iż Herilak
wypełnił jego rozkaz i nie zabił Enge, gdy z nią rozmawiał.
- Wszystkie murgu są dla ciebie takie same, wszystkie należy zabić. Ale ta jedna - była
moją nauczycielką - ta jedna różni się od pozostałych. Mówi tylko o pokoju. Gdyby murgu jej
posłuchały, uwierzyły jej, mogłoby to zakończyć tę wojnę...
- One wrócą, wrócą by się zemścić.
Gniew nie opuścił jeszcze wielkeigo łowcy, groził lepiącą się od krwi włócznią
znikającemu, zwyciężonemu nieprzyjacielowi. Oczy, podrażnione napływającym dymem,
błyszczały równie czerwono jak grot jego włóczni. Obaj łowcy pokryci byli sadzą, jasne
włosy i długie brody lepiły się od potu i popiołów. Kerrick wiedział, że przez Herilaka
przemawia nienawiść, chęć zabijania murgu, ciągłego zabijania bez końca, ale wiedział też, z
niepokojem szarpniącym mu wnętrzności, iż łowca mówi prawdę. Murgu, Yilan, wrogowie
wrócą. Vaint zadba o to. Żyje przecież, a póki nie umrze, nie zaznają bezpieczeństwa ni
spokoju. Gdy to sobie uświadomił, uszła zeń cała siła, zachwiał się, oparł na włóczni i trząsł
głową, jakby przez to mógł odegnać sprzed oczu widmo rozpaczy. Musi zapomieć o Va-int,
zapomnieć o murgu, zapomnieć o nich bez reszty. Nadeszła pora życia, minęła pora śmierci.
Mroczne myśli przerwał mu czyjś krzyk. Obrócił się i ujrzał łowcę Sasku, Keridamasa,
wołającego go z czarnych zgliszcz Alpasaku.
- Tu są murgu, żywe, uwięzione!
Herilak z krzykiem okręcił się na pięcie, lecz Kerrick powtrzymał go, chwytając za
rękę.
5
827568923.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin