Wędrowcy.pdf

(2044 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Ben Bova
Wędrowcy
(Voyagers )
Tłumaczył: Cezary Lipski
Albo jesteśmy sami we wszechświecie, albo nie jesteśmy; każda z tych możliwości jest
zaskoczeniem dla umysłu.
Lee Dubridge
Nic nie jest zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Michael Faraday
Jedyną granicą naszych przyszłych dokonań są nasze dzisiejsze wątpliwości.
Franklin D. Roosevelt
PRZYBYSZ Z GWIAZD
KSIĘGA PIERWSZA
Gdy oglądam niebo Twoje, dzieło palców Twoich,
Księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś,
Tedy mówię: Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz,
Lub syn człowieczy, że go nawiedzasz?
Psalm 8
ROZDZIAŁ I
Profesor Ramsey McDermott, siedząc na trzeszczącym ze starości, obitym skórą fotelu,
przechylił się do tyłu i obojętnie zerknął na zewnątrz przez okno swego gabinetu. Podwórze było
wciąż takie samo jak przed pięćdziesięciu laty, gdy ujrzał je po raz pierwszy. Drzewa mieniły się
barwami października, studenci śpieszyli na zajęcia wybetonowanymi chodnikami lub siedzieli
na murawie w dwu – lub trzyosobowych grupach, pochłonięci poważnymi rozmowami.
Z miłej zadumy wyrwało go delikatne pukanie do drzwi. „To ona – pomyślał, po czym tak
szorstko, jak tylko mógł, zawołał:
– Proszę!
Jo Camerata weszła do zalatującego stęchlizną niewielkiego pomieszczenia, a McDermott na
jej widok z trudem ukrył zaskoczenie. „Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak ładna – pomyślał.
– Nic dziwnego, że uchodzi jej płazem nawet morderstwo.
Jo była wysoka, miała ciemne lśniące włosy i dobrze już ukształtowaną figurę
śródziemnomorskiej piękności. Była ubrana w nieodzowne u studentów dżinsy i sweter, ale
przylegały one do jej ciała w taki sposób, że McDermott poczuł, iż burzy się w nim krew. Jej
duże czarne jak węgle oczy były jednak czujne i niespokojne jak u schwytanego w pułapkę
zwierzęcia.
McDermott uśmiechnął się.
– Proszę odłożyć książki i usiąść – polecił jej takim tonem, aby nie miała wątpliwości, że
czekają długie skrupulatne przesłuchanie.
Jo usiadła naprzeciw niego na stojącym przy biurku krześle z wysokim oparciem. Przycisnęła
do kolan książki, tak jakby mogły ją one obronić. Dopiero teraz, gdy patrzył na nią – tak młodą
i ponętną – zdał sobie sprawę, że jego gabinet jest szary od kurzu i niepomiernie zagracony
stosami książek i papierów aż ciężkich od wchłoniętego w ciągu dziesięcioleci dymu fajkowego.
Pochylił się nieco do przodu w swym fotelu.
– Słyszałem, że ostatnio jest pani rzadkim gościem na zajęciach.
Jej oczy rozszerzyły się.
– Doktor Thompson powiedział, że to nie szkodzi...
– Naprawdę?
– Tak. Pomagałam mu w obserwatorium... przy tych sygnałach, które niedawno odebrali.
– I z tego powodu opuszcza pani wszystkie ćwiczenia i wykłady – zżymał się McDermott.
– Nie mogę przebywać jednocześnie w dwu różnych miejscach – próbowała się tłumaczyć. –
Doktor Thompson prosił mnie, abym mu pomagała.
– Nie mam co do tego wątpliwości. – McDermott sięgnął po fajkę i zaczął się nią bawić,
obserwując z satysfakcją, jak jej przestraszone oczy śledzą każdy ruch jego rąk. – Pomagała pani
Zgłoś jeśli naruszono regulamin