Agatha Christie - Morderstwo w zaułku.pdf

(512 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
AGATHA CHRISTIE
MORDERSTWO W ZAUŁKU
TŁUMACZYŁ JAN S. ZAUS
TYTUŁ ORYGINAŁU: MURDER IN THE MEWS
Sybil Heeley
- mojej długoletniej przyjaciółce,
w dowód przywiązania
MORDERSTWO W ZAUŁKU
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Da pan pensa na kukłę?
Mały chłopiec z umorusaną twarzą uśmiechnął się przymilnie.
- Wykluczone! - wykrzyknął nadinspektor Japp. - I posłuchaj, mój mały...
Nastąpiło krótkie kazanie. Urwis odskoczył z przestrachem, ostrzegając krótko swych
towarzyszy:
- Jak Boga kocham, to pewnie odpicowany gliniarz! Gromada rzuciła się do ucieczki,
śpiewając głośno:
Piąty listopada
To spisek i zdrada.*
Towarzyszący inspektorowi niski mężczyzna w sile wieku, z jajowatą czaszką i bujnym,
groźnym wąsem, uśmiechał się do siebie.
- Tres bien, Japp - zauważył - kazanie wychodzi ci doskonale. Winszuję!
- Dzień Guya Fawkesa to bezwstydny pretekst do żebractwa - mruknął Japp.
- Interesująca tradycja - mówił Herkules Poirot zamyślony. - Spójrz na te fajerwerki, na
strzelające w górę sztuczne ognie. Po tylu latach, które powinny zatrzeć pamięć o człowieku,
czci się zarówno jego, jak i jego czyn.
Przedstawiciel ze Scotland Yardu miał wątpliwości:
- Nie sądzę, żeby któryś z tych chłopców naprawdę wiedział, kim był Guy Fawkes.
- A wkrótce niewątpliwie nastąpi pomieszanie pojęć. Czy te feu d'artifice wypuszcza się
piątego listopada w celu uczczenia, czy też dla potępienia tamtych wydarzeń? Jak myślisz,
mój drogi, czy wysadzenie w powietrze brytyjskiego parlamentu było przestępstwem, czy
szlachetnym uczynkiem?
Japp zaśmiał się krótko.
- Niektórzy powiedzieliby, że tym drugim. Mężczyźni skręcili z głównej ulicy w stosunkowo
cichy zaułek. Zjedli właśnie razem obiad i teraz na skróty szli w kierunku mieszkania Poirota.
Po drodze ciągle słyszeli odgłosy fajerwerków. Od czasu do czasu niebo rozjaśniał deszcz
złotych promieni.
- Doskonała noc na morderstwo - zauważył ze znawstwem Japp. - Nikt w taką noc nie
usłyszałby strzału.
- Zawsze wydawało mi się to dziwne, że tak mało przestępców korzysta z podobnych okazji -
zauważył Herkules Poirot.
- Wiesz, Poirot, czasami marzę o tym, żebyś ty popełnił jakąś zbrodnię!
- Mon cher!
- Tak, chciałbym widzieć, jak się do tego zabierasz.
- Mój drogi, gdybym ja popełnił zbrodnię, to nie miałbyś żadnej szansy zobaczyć, jak się do
tego zabieram. Prawdopodobnie nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że została popełniona
zbrodnia.
- Czy nie jesteś przypadkiem zbyt pewny siebie? - zaśmiał się życzliwie Japp.
Następnego dnia o wpół do dziesiątej zadzwonił telefon Poirota.
- Halo? Halo?
- Halo, czy to ty, Poirot?
- Oni, c'est moi.
- Tu Japp. Pamiętasz, jak wracaliśmy ostatniej nocy przez zaułek Bardsley Gardens?
- Tak.
- Rozmawialiśmy o tym, że fajerwerki, petardy i inne wybuchy zagłuszyłyby odgłosy strzału.
- Oczywiście.
- Mamy samobójstwo. Pod numerem czternastym. Zabiła się młoda wdówka, niejaka pani
Allen. Idę tam właśnie.
- Przepraszam cię, ale czy kogoś z twoją pozycją, drogi przyjacielu, wysyła się do
samobójstw?
- Bystry z ciebie facet! Nie, nie wysyła się. Prawdę mówiąc, wydaje się, że nasz lekarz uważa,
iż jest w tym coś dziwnego. Mam wrażenie, że powinieneś też przy tym być. Przyjdziesz?
- Oczywiście, przyjdę. Numer czternasty?
- Zgadza się.
Poirot przybył pod numer 14 w zaułku Bardsley Gardens prawie w tym samym czasie, kiedy
zajechał samochód z Jappem i trzema innymi mężczyznami.
To, że numer 14 stał się centrum zainteresowania, było zrozumiałe. Zebrało się tutaj wielu
ludzi: szoferzy i ich żony, chłopcy na posyłki, włóczędzy, dobrze ubrani przechodnie i ciżba
dzieci; wszyscy gapili się z otwartymi ustami, zafascynowani.
Umundurowany policjant stał na stopniach i starał się powstrzymać gapiów. Młodzi ludzie o
czujnych spojrzeniach, z aparatami fotograficznymi, kręcili się gorączkowo i, kiedy pojawił
się Japp, rzucili się ku niemu.
- Na razie niczego dla was nie mam - rzeki Japp, odsuwając ich na bok. Przywitał Poirota
skinieniem głowy.
- Jesteś już. Wejdźmy.
Skierowali się szybko do środka. Zamknęły się za nimi drzwi, a oni znaleźli się u stóp
ażurowych schodów.
U ich szczytu stał jakiś człowiek. Rozpoznawszy Jappa, powiedział:
- To tutaj, panowie.
Poirot i Japp weszli po schodach. Policjant otworzył drzwi po lewej stronie. Prowadziły do
niewielkiej sypialni.
- Myślę, że chce pan, abym szybko przedstawił główne punkty sprawy.
- Słusznie, Jameson - odparł Japp. - Co wiesz na ten temat?
Inspektor dzielnicowy Jameson rozpoczął relację:
- Zmarła to pani Allen. Mieszkała tu z przyjaciółką, panną Plenderleith, która przebywała
właśnie na wsi i powróciła dziś rano. Miała swój własny klucz i zaskoczyło ją to, że nie
zastała nikogo na dole. Zwykle około dziewiątej przychodziła sprzątaczka. Panna Plenderleith
poszła więc na piętro do swojego pokoju (to właśnie ten pokój, w którym jesteśmy), następnie
do pokoju przyjaciółki. Drzwi były zamknięte na klucz od wewnątrz. Poruszyła klamkę,
potem pukała i wołała, ale nikt nie odpowiadał. W końcu, zaniepokojona, zatelefonowała na
policję. Była wtedy dziesiąta czterdzieści pięć. Przybyliśmy na miejsce i wyłamaliśmy drzwi.
W pokoju leżała martwa pani Allen, z przestrzeloną głową. Automatyczny pistolet Webley 25
trzymała jeszcze w dłoni i wszystko wskazywało na to, że popełniła samobójstwo.
- Gdzie jest teraz panna Plenderleith?
- Na dole, w salonie. Określiłbym ją jako chłodną, energiczną młodą damę. Ma głowę na
karku.
- Wkrótce z nią pomówię. A teraz zobaczymy, co powie Brett.
Wraz z Poirotem przeszli do następnego pokoju.
- Halo, Japp! Cieszę się, że już jesteś! Dziwna sprawa! - zawołał na ich widok szczupły,
starszy mężczyzna.
Japp podszedł do niego. Herkules Poirot rozejrzał się wokół.
Pokój był większy od tego, który opuścili przed chwilą. Okno mieściło się w obszernym
wykuszu. W odróżnieniu od tamtego pomieszczenia, które było zwyczajną sypialnią, to było
sypialnią urządzoną jak salon.
Ściany pomalowano na kolor srebrny, a sufit na szmaragdowe. W oknach wisiały firanki o
nowoczesnym wzorze, w kolorach srebrnym i zielonym. Stał tam tapczan, przykryty lśniącą,
pikowaną, szmaragdową narzutą, a na nim leżały złote i srebrne poduszki. Poza tym w pokoju
umieszczono orzechowe biurko, orzechową wysoką komódkę i kilka nowoczesnych
chromowanych krzeseł. Na niskim szklanym stoliku stała olbrzymia popielniczka pełna
niedopałków.
Herkules Poirot delikatnie powąchał powietrze i podszedł do Jappa, który patrzył na ciało.
Na podłodze bezwładna postać leżała tak, jak zsunęła się z jednego z chromowanych krzeseł.
Zmarła miała około dwudziestu siedmiu lat, piękne włosy i delikatne rysy. Ładna, smutna,
choć może nieco bezmyślna twarz była lekko uszminkowana. Z lewej strony głowy czerniła
się zakrzepła krew. Palce prawej ręki zacisnęły się na kolbie małego pistoletu. Kobieta miała
na sobie skromną, sięgającą pod szyję suknię w kolorze ciemnozielonym.
- Dobrze. Brett. Jakie masz wątpliwości?
Japp wpatrywał się w bezwładne ciało.
- Pozycja zgadza się - mówił lekarz. - Gdyby zastrzeliła się sama, to właśnie tak zsunęłaby się
z krzesła. Drzwi były zamknięte na klucz, okno - zamknięte od wewnątrz.
- To, co mówisz, nie wzbudza wątpliwości. Cóż cię więc niepokoi?
- Proszę spojrzeć na pistolet. Nie dotykałem go - czekałem na specjalistę od daktyloskopii.
Sądzę, że domyśla się pan, o co mi chodzi.
Poirot i Japp niemal jednocześnie klęknęli i zaczęli dokładnie badać pistolet.
- Tak, domyślam się, o co ci chodzi - rzekł szybko Japp. - Pistolet spoczywa w stulonej dłoni i
wydaje się, jakby go trzymała, a w istocie wcale go nie trzyma. Coś jeszcze?
- Dużo. Trzyma pistolet w prawej ręce. A teraz proszę spojrzeć na ranę. Pistolet został
przyłożony do głowy powyżej lewego ucha. Lewego... Proszę na to zwrócić uwagę.
- Mhm - mrukną! Japp. - Wydaje się to rozstrzygające. Nie mogłaby wypalić z pistoletu w tej
pozycji? Z prawej ręki?
- Czysty nonsens. Można sięgnąć do tego miejsca również prawą ręką, ale wątpię, czy można
oddać strzał.
- Tak, to dość oczywiste. Ktoś ją zastrzelił i próbował upozorować samobójstwo. A co
myślicie o zamkniętych drzwiach i oknie?
- Okno było zamknięte i zaryglowane od środka - wtrącił inspektor Jameson. - Ale chociaż
drzwi były zamknięte, nie mogliśmy nigdzie znaleźć klucza.
Japp skinął głową.
- Tak, to rzeczywiście dziwne. Kimkolwiek był ten, co strzelał, zamknął drzwi po wyjściu z
pokoju i miał nadzieję, że brak klucza nie zostanie zauważony. Na to Poirot wyszeptał:
- C'es! bete, ça!
- No, mój stary, nie można mierzyć wszystkiego twoim błyskotliwym intelektem! Prawdę
mówiąc, to właśnie jest taki szczegół, który można przeoczyć. Drzwi są zamknięte na klucz,
więc trzeba je wyłamać. W środku znajduje się martwa kobieta, trzyma w ręce pistolet.
Wszystko wskazuje na samobójstwo. Specjalnie się zamknęła, żeby jej nie przeszkadzano.
Kto będzie szukał klucza? Prawdę powiedziawszy, pomysł panny Plenderleith, by posłać po
policję, był nader szczęśliwy. Mogła przecież poprosić taksówkarzy, aby rozwalili drzwi. I na
sprawę klucza nikt nie zwróciłby uwagi.
- Tak, sądzę, że masz rację - rzekł Herkules-Poirot. - To byłaby naturalna reakcja wielu ludzi.
Policja jest przecież ostatnią instancją, nieprawdaż?
Poirot ciągle przyglądał się ciału.
- Czy coś cię zaintrygowało? - spytał Japp. Pytanie brzmiało beztrosko, ale oczy inspektora
pozostały przenikliwe i czujne.
Herkules Poirot potrząsnął wolno głową.
- Patrzę na zegarek na jej ręce.
Pochylił się, dotknął go końcem palca. Był to wykwintny, drogi przedmiot z jedwabnym
paskiem. Zegarek znajdował się na ręce, której dłoń zaciskała się wokół kolby pistoletu.
- Powiedziałbym, że to misterna robota. Cacko -zauważył Japp. - Wart pewnie wiele
pieniędzy! - Podniósł głowę i spojrzał badawczo na Poirota. - Myślisz, że to ma jakieś
znaczenie?
- Możliwe.
Poirot podszedł do biurka. Był to elegancki mebel z opuszczoną klapą na przedzie, kolorem
dopasowany do wnętrza pokoju i reszty umeblowania. Na środku biurka stał potężnych
rozmiarów kałamarz. Obok leżał zielony lakierowany bibularz. Na lewo od bibularza, na
podstawce ze szmaragdowego szkła, znajdowała się srebrna obsadka, laska srebrnego laku do
pieczęci, ołówek i dwa znaczki pocztowe. Na prawo od bibularza stał ruchomy kalendarz,
wskazujący dni tygodnia, datę i miesiąc. Był tam również szklany kałamarz, w którym tkwiło
pióro. Wyglądało na to, że Poirota zainteresowało to pióro, wyjął je z kałamarza i zaczął
oglądać. Jak się zaraz przekonał, stalówka była całkiem sucha i nowa. Widocznie całość
stanowiła wyłącznie element dekoracyjny. Srebrna obsadka miała pobrudzoną atramentem
stalówkę; była używana. Oczy detektywa spoczęły na kalendarzu.
- Wtorek, piąty listopada - rzekł Japp, widząc wzrok Poirota. - Wczoraj. Wszystko się zgadza.
- Zwrócił się do Bretta: - Kiedy mogła nastąpić śmierć?
- Została zastrzelona o jedenastej trzydzieści trzy wczoraj wieczorem - odparł pewnie lekarz,
po czym uśmiechnął się, widząc zdumienie Jappa.
- Przepraszam cię, mój stary - powiedział. - Miałem taką pokusę odegrać superlekarza z
fantastycznych powieści! Prawdę mówiąc, powiedziałbym, że koło jedenastej, z godzinnym
odchyleniem w jedną lub w drugą stronę.
- Och, myślałem, że może zatrzymał się zegarek, czy coś takiego.
- Że się zatrzymał, nie ulega wątpliwości, tyle że stanął kwadrans po czwartej.
- Przypuszczam, że nie mogła zostać zastrzelona kwadrans po czwartej.
- Możesz to sobie wybić z głowy.
Poirot odwrócił bibularz.
- Dobra myśl - zauważył Japp. - Ale to nam nic nie daje.
Bibularz był nieskalanie czysty. Poirot obejrzał pozostałe kawałki bibuły, ale wszystkie były
nie używane. Następnie uwagę jego zajął kosz na śmieci. Znajdowały się w nim dwa czy trzy
listy i jakieś zawiadomienie. Listy te tylko raz przedarto i łatwo może je było zrekonstruować.
Ich treść stanowiły prośby o wsparcie pieniężne od jakiegoś dobroczynnego stowarzyszenia
na rzecz kombatantów, zaproszenie na party na trzeciego listopada i wiadomość o dacie
przymiarki u krawcowej. Zawiadomienia dotyczyły wyprzedaży futer. Był tam także katalog
magazynu wielobranżowego.
- Nic tu nie ma - rzekł Japp.
- Nic. To dziwne... - powiedział Poirot.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin