7.pdf

(93 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
- Mówiłam ci, że to prawda.
- Wiedziała o mojej wizji - mamrotałam do siebie. - O szpadlu.
Ania popatrzyła na mnie stropiona.
- Jakim szpadlu?
- Powiedziała, że moje wizje to teraźniejszość - mówiłam dalej, niemal nie słysząc jej pytania. - Czyli nie
jestem w stanie widzieć przyszłości.
- A nie mówiłam?!
- Powiedziała, że jeśli pójdę za nimi, znajdę życie i śmierć.
Ania się zatrzymała.
- Umrzesz? - rzuciła tak głośno, że idąca przed nami para odwróciła się.
- Cii - syknęłam, choć nie wiedziałam, czemu się boję, że ktoś mnie usłyszy. Obok była mała kafejka. -
Wejdźmy. -Pociągnęłam Anię za sobą.
W środku było ciepło, przytulnie i prawie pusto, jedynie przy kilku stolikach siedzieli przygarbieni mężczyźni,
czytając gazety przy dźwięku mielonej kawy. Zamówiłam przy ladzie dużą herbatę i usiadłam w odległym
kącie, Ania nakładała na talerz ciasteczka.
- Czyli co, umrzesz? - powtórzyła, siadając naprzeciw mnie.
- Zina powiedziała, że mogę znaleźć i życie, i śmierć. Że wizje prowadzą do odpowiedzi dla mojej duszy.
- I co to znaczy?
Dante, pomyślałam, a moje serce zabiło szybciej. Pewnie chodziło jej o to, że moje wizje pomogą mi znaleźć
odpowiedź, czy będziemy razem. Ale czy to znaczyło, że jedno z nas umrze, a drugie będzie żyć?
- Nie wiem. Myślisz, że o tym życiu i śmierci mówiła dosłownie? Że mogę umrzeć i żyć?
- To prosta kobieta. Dla niej wszystko jest dosłowne. Przesunęłam palcem po brzegu mojego spodeczka,
rozmyślając o wizjach. Coś we mnie krzyczało: Idź za nimi! To
miałoby sens: zobaczyłabym, dokąd prowadzą. W przeciwnym razie nigdy niczego się nie dowiem. Ale jeśli
Dante miał rację? Jeśli groziło mi niebezpieczeństwo?
- Kim jest Dante? - spytała Ania, przerywając moje rozmyślania.
- Co?
Przełamała kawałek ciastka na pół i schrupała je, w kąciku ust miała przyklejone okruszki.
- Przed chwilą powiedziałaś: A jeśli Dante miał rację? Zmarszczyłam brwi. Nie zdawałam sobie sprawy, że
mówię na głos...
Ania oblizała koniuszki palców.
- To twój chłopak?
- Ja... Nie, jesteśmy przyjaciółmi - odpowiedziałam. Jeśli dziadek czy jakikolwiek strażnik dowie się, że Dante
i ja nadal jesteśmy razem, pogrzebią go...
- Podoba mi się to imię - powiedziała.
- Co wiesz o Szpitalu Królowej Wiktorii? - Usiłowałam pokierować rozmowę na inne tory.
- Dante... - powtórzyła Ania, jakby smakując to słowo. - Gdzie ja słyszałam to imię?
Zakrztusiłam się herbatą. Pewnie znała je z plotek o wydarzeniach w akademii. Nagle przestała jeść.
- O mój Boże. To ten chłopak, z którym chodziłaś! Wytarłam usta serwetką.
- Ja... Nie.
- To prawda - szepnęła z podziwem. - I nadal się z nim widujesz. Ale jak? To takie niebezpieczne. - Gdy nie
odpowiedziałam, przysunęła się bliżej razem z krzesłem. - To prawda, co mówią? Naprawdę zamordował
dyrektorkę?
Bałam się, że twarz zdradzi moje myśli, dlatego wbiłam wzrok w ciastko, prawie zupełnie pokruszone.
Nikomu nie zdradziłam, nie licząc Eleanory, co tak naprawdę wydarzyło się ubiegłej wiosny. Zawsze lubiłam
mieć tajemnice, takie, które opowiada się najlepszej przyjaciółce pod kołdrą,
przy świetle latarki. Czułam się wtedy tak, jakbym przelewała w moją towarzyszkę część siebie, jakbyśmy
potem były bardziej złączone. A teraz zrozumiałam, że prawdziwe tajemnice oznaczają samotność. Osiadają
w tobie i rozrastają się, aż w końcu wydaje ci się, że sama jesteś jedną wielką tajemnicą, jakby twoje
przeżycia izolowały cię od innych.
- Nie zamordował dyrektorki, ale nic więcej nie mogę ci powiedzieć - odparłam. - Chociaż bardzo bym
chciała. Ania przyglądała mi się, jakby szukała na mojej twarzy prawdziwej odpowiedzi, a potem opadła na
krzesło.
- Nie martw się, nikomu nie powiem.
- Dzięki - mruknęłam, obserwując parę unoszącą się nad moim kubkiem.
Po chwili wahania, złożyła ręce na stole.
- To co widziałaś w swoich snach? Może wymyślimy jakiś sposób, jak za nimi podążać?
- Muszę się nad tym zastanowić. - Przecież Dante prosił mnie, żebym obiecała, że nie będę się narażać. - A
jeśli jest dokładnie na odwrót i te sny to tak naprawdę ostrzeżenie? Może mówią, czego powinnam unikać?
Ania przewróciła oczami.
- Śniło ci się łóżko w Królowej Wiktorii. - Włożyła płaszcz. - Czy może być bezpieczniejsze miejsce niż ten
szpital?
Miała rację. Gdy wyszłyśmy na ulicę, odwróciłam się do niej.
- Czekaj, nie spytałam, co Zina ci powiedziała? Ania zaczęła skubać frędzel na torebce.
- Mówienie o swojej przepowiedni przynosi pecha.
- Naprawdę? Nie wspomniałaś o tym, gdy ja opowiadałam ci o... - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Nic ci nie powiem, Renée. To przynosi pecha. - Odsunęła czerwony kosmyk z twarzy. - Może później
zmienię zdanie.
Do szpitala poszłyśmy dopiero tydzień później. Gdy zaczęły się lekcje, byłyśmy zbyt zajęte pracą domową,
żeby pla-
nować cokolwiek, dlatego postanowiłyśmy odłożyć naszą wyprawę na weekend. W międzyczasie czekałam
na jakiś znak od Dantego, każdego wieczoru otwierając okno, ale mijały kolejne dni i noce, i nie działo się
nic.
Przed lekcjami w poniedziałek wymacałam moje znamię na plecach, kręcąc się przed lustrem i patrząc, jak
jego brzegi zaróżowiły się po gorącym prysznicu. Cieszyłam się, że nadal tu jest, to było jak przypomnienie,
że część Dantego ciągle jest we mnie. Ubrałam się i poszłam do odległego
o dwie przecznice dépanneur, sklepiku z podstawowymi artykułami. Wzięłam gazetę i zaczęłam ją
przeglądać, szukając informacji o zgonach, zaginięciach, tajemniczych znakach -czymkolwiek, co mogłoby
mieć jakiś związek z nieumarłymi. I choć wiedziałam, że nawet gdyby strażnicy znaleźli i pochowali Dantego,
informacja o tym nie znalazłaby się w gazecie, i tak poczułam się lepiej.
Gdy wchodziłam do sali na zajęcia łaciny, jakiś chłopak przytrzymał mi drzwi.
- Dzięki - wymruczałam, prawie na niego nie patrząc. Zajęłam miejsce na samym końcu stołu i wsunęłam
pod blat gazetę, otwartą na nekrologach, żeby poczytać, gdy profesor nie będzie patrzył. Wtedy usłyszałam
głos z tyłu.
- Jakieś wieści ze świata zewnętrznego?
Brett wysunął krzesło obok mnie, powiesił marynarkę na oparciu. Z jego miny wywnioskowałam, że chodzi o
Dantego.
- Nie - odparłam ze smutnym uśmiechem.
- Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać - powiedział, zniżając głos. - Jak leci?
Wzruszyłam ramionami.
- Bywało lepiej.
- Taak, słyszałem, jak dziewczyny plotkują w stołówce. Nie słuchaj ich. Ludzie tutaj nie mają pojęcia, jak to
jest. Większość z nich nigdy nawet nie widziała nieumarłego. Po prostu rób swoje i nie wychylaj się, a
wszystko się ułoży.
- Dzięki. - Byłam mu wdzięczna za te słowa, bardziej niż mógł przypuszczać.
Monsieur Orneaux, nasz nauczyciel łaciny, już siedział u szczytu stołu. Wyprostowany, bardzo szczupły, miał
ciemne oczy z ciężkimi powiekami, zapadnięte policzki i niemal niezmienny wyraz twarzy, zawsze ten sam,
bez względu na humor. Najwyraźniej nie lubił nikogo, ale szczególnie zajadłą niechęcią darzył kobiety.
- Łacina to język kalkulacji. Język strategii, starożytnych wojen, pogańskich bogów, składania ofiar, a później
również język duchowieństwa. Łacina zawsze przynależała do życia po śmierci. - Mówił, rozciągając każdą
sylabę, jakby słowa psuły się w jego ustach. - Tak jak język, tak i ci, którzy go używają. Nieumarli są ludźmi
nieszczęśliwymi.
Właściwie nie musiałam uważać na zajęciach - w przeciwieństwie do ubiegłego roku, teraz mówiłam po
łacinie niemal płynnie. Znałam słowa, których nigdy się nie uczyłam, bez zastanowienia odmieniałam
czasowniki. Dlatego zamiast uważać, zerkałam na gazetę leżącą na mojej torbie i czytałam artykuł o śmierci
dwóch turystów w Kolumbii Brytyjskiej. Nagle jednak słowa profesora wyrwały mnie z zamyślenia.
- Co najbardziej przeraża nieumarłych?
W klasie zapanowała cisza, a moje ciało przeszył dreszcz. Nagle oblałam się zimnym potem, moje serce
waliło o żebra szybko i nieregularnie. To przerażenie było teraz we mnie, obezwładniało mnie, jakbym
wiedziała, o czym on mówi.
- Dobrze się czujesz? - szepnął Brett. - Zbladłaś. Zanim zdałam sobie sprawę z tego, co robię, wypaliłam: -
Ile des Soeurs.
Wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę. Speszona, zsunęłam się na krześle. Co ja właśnie
powiedziałam? Coś po francusku? Prawie nie znałam tego języka i cokolwiek to było, nie miałam pojęcia, co
to znaczy.
Monsieur Orneaux przyjrzał mi się uważnie.
- Co powiedziałaś?
Wciągnęłam głowę w kołnierz koszuli, która nagle zrobiła się wilgotna i zbyt ciasna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin