Roberts Nora - Slawa i smierc.pdf

(1170 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
J.D. ROBB – SŁAWA I ŚMIERĆ
Sława była wtedy tania...
Umierając, zachowali ją na wieki.
Dryden
Zaślepiony ambicją podlejszego gatunku.
Shakespeare
1
Z marli byli jej specjalnością. Żyła z nimi, pracowała z nimi, zgłębiała ich tajemnice. Śniła o nich. A ponieważ wciąż 
wydawało jej się, że to mało, gdzieś w głębi serca opłakiwała ich serdecznie.
Dziesięć  lat   pracy   w   zawodzie   policjantki   stępiło   jej   wrażliwość,   pozwoliło   przyjmować śmierć  z   klinicznym, 
cynicznym   niemal   chłodem.   Dlatego   scena   zbrodni,   na   którą  właśnie   patrzyła,   zbrodni   popełnionej   na 
zaśmieconej, zalanej deszczem ulicy, wydawała jej się aż nazbyt zwyczajna. Mimo to wciąż ją przeżywała.
Morderstwo wprawdzie już nie szokowało, lecz nadal budziło w niej odrazę.
Zamordowana kobieta była kiedyś prawdziwą pięknością. Jej długie jasne włosy rozsypały się na chodniku niczym 
złote   promienie   słońca.   W   szeroko   otwartych,   fiołkowych   oczach   widniał   wyraz   bezgranicznego   zdumienia   i 
strachu, który pozostawia po sobie śmierć. Po bladych, bezkrwistych policzkach spływały krople deszczu.
Kobieta   ubrana   była   w   elegancki   kostium,   dopasowany   kolorem   do   jej   oczu.   Starannie   zapięta   marynarka 
kontrastowała   rażąco  z  pomiętą spódnicą,  odsłaniającą jej  szczupłe   uda.  Dyskretna,  lecz kosztowna   biżuteria 
zdobiła palce ofiary, płatki uszu i klapę marynarki. Obok wyprostowanej ręki leżała torebka ze złotą zapinką.
Kobieta miała poderżnięte gardło.
Porucznik Eve Dallas przykucnęła obok martwego ciała i przyglądała mu się uważnie. Widok i zapach śmierci były 
jej dobrze znane, ale za każdym razem, w każdym przypadku pojawiało się coś nowego. Zarówno ofiara, jak i 
morderca zostawiali swój własny niepowtarzalny ślad, swój styl, a to czyniło zabójstwo sprawą osobistą.
Ekipa dochodzeniowa była już na miejscu. Scena zbrodni otoczona została wysokimi ekranami, które chroniły ją 
przed   wzrokiem   gapiów.   Ulicę  zamknięto   dla   ruchu,   lecz   o   tak   wczesnej   porze   nie   było   to   dla   kierowców 
szczególnym utrudnieniem. Zza drzwi pobliskiego seksklubu dochodziło miarowe dudnienie, któremu towarzyszyły 
wrzaski rozbawionych gości. Pulsujący neon nad wejściem oblewał ciało kobiety upiornym blaskiem.
Eve mogła zamknąć ten lokal na resztę nocy, uznała jednak, że wywołałoby to tylko niepotrzebne zamieszanie. 
Nawet   w   roku   2058,   kiedy   broń  została   zdelegalizowana,   kiedy   testy   genetyczne   pozwalały   wyeliminować 
zbrodnicze skłonności, nim mogły objawić się w pełni, wciąż zdarzały się morderstwa. I dochodziło do nich tak 
często,  że   goście   nocnego   klubu   z   pewnością  nie   byliby   zadowoleni,   gdyby   ktoś  przerwał   im   zabawę  z   tak 
błahego powodu jak czyjaś śmierć.
Obok pracującej bezgłośnie kamery stał umundurowany policjant. Za jego plecami czekała na swą kolej grupa 
pracowników   z   ekipy   dochodzeniowej.   Skuleni   i   okryci   szczelnie   płaszczami   przeciwdeszczowymi,   rozmawiali 
wesoło o sporcie i zakupach. Nie spojrzeli jeszcze nawet na ciało martwej kobiety, nie rozpoznali jej.
Czy to lepiej, że ją znałam? ­ myślała Eve, patrząc na ślady krwi, mknące powoli w strugach deszczu.
Jej znajomość z prokurator Cicely To wers ograniczała się wyłącznie do spraw zawodowych, lecz Eve mimo to 
zdążyła   sobie   wyrobić  zdanie   na   jej   temat.   Kobieta   sukcesu,   myślała,   silna   i   nieustępliwa,   która   zawsze 
dochodziła sprawiedliwości.
Czy właśnie to sprowadziło ją tutaj, do tej zakazanej dzielnicy?
Eve westchnęła ciężko i sięgnęła do torebki zmarłej kobiety, by potwierdzić jej tożsamość.
­  Cicely Towers ­ mówiła do dyktafonu. ­ Kobieta, czterdzieści pięć lat, rozwiedziona. Zamieszkała 2132 East 83, 
numer 61B. Motyw rabunkowy wykluczony. Ofiara ma na sobie biżuterię i około... ­ przejrzała szybko zawartość 
portfela ­ dwudziestu dolarów gotówką, czterdzieści żetonów kredytowych i sześć kart kredytowych. Brak śladów 
walki, napaść na tle seksualnym raczej mało prawdopodobna.
Spojrzała na nieruchome ciało kobiety.
Co   ty   tu,   do   diabła,   robiłaś,   Towers?   ­   zastanawiała   się  Eve.   Tu,   w   tej   brudnej   dziurze,   z   dala   od   twojego 
eleganckiego mieszkania?
I ubrana jak na ważne spotkanie, dodała w myślach. Eve dobrze znała styl Cicely Towers, nieraz podziwiała jej 
strój na sali sądowej i w telewizji. Wyraźne, zdecydowane kolory, doskonale dobrane dodatki, nie pozbawione 
kobiecego wdzięku.
Eve wstała i odruchowo wytarła wilgotne na kolanach dżinsy.
­  Morderstwo ­ orzekła krótko. ­ Zajmijcie się nią.
E ve   wcale   nie   była   zaskoczona,   kiedy   ujrzała   grupę  dziennikarzy   oczekujących   na   nią  przed   wejściem   do 
budynku, w którym kiedyś mieszkała Cicely Towers. Nie zniechęcał ich nawet fakt, że była trzecia nad ranem i że 
lało  jak  z  cebra.  W  oczach   reporterów  Eve  dojrzała  wilczy  głód  i  żądzę  sensacji. Wiadomość traktowano  jak 
zdobycz, a wzrost oglądalności ­ jak trofeum.
Mogła zignorować kamery skierowane w jej stronę, zbyć milczeniem grad pytań, jakim zasypali ją dziennikarze. 
Zdążyła się już niemal przyzwyczaić do tego, że nie jest osobą anonimową. Sprawa, którą prowadziła i zamknęła 
minionej zimy, uczyniła z niej osobę publiczną. Ta sprawa, myślała, obrzucając lodowatym spojrzeniem reportera, 
który miał czelność stanąć na jej drodze, i związek z Roarkiem. Wtedy także chodziło o morderstwo, a śmierć, 
choćby najbardziej niezwykła, szybko nudziła się mediom.
Natomiast Roarke zawsze wzbudzał ich zainteresowanie.
­  Co pani już wie, poruczniku? Czy są pierwsi podejrzani? Zna pani motyw? Czy potwierdza pani informację, że 
morderca pozbawił ofiarę głowy?
Eve zwolniła kroku i ogarnęła spojrzeniem tłum przemoczonych i żądnych sensacji reporterów. Sama także była 
mokra, zmęczona i zziębnięta, wiedziała jednak, że musi uważać na to stado drapieżników. Nauczyła się już, że 
jeśli odda mediom choćby najdrobniejszą cząstkę siebie, bezlitośnie ją wykorzystają, wysysając z niej ostatnią 
kroplę krwi.
­  Na razie nie mam dla państwa żadnych informacji prócz tej, że  wydział zabójstw prowadzi  śledztwo w  sprawie  
śmierci prokurator Cecily Towers.
­  Czy to właśnie pani zajmuje się tą sprawą?
­     Jestem   oficerem   prowadzącym   ­   odparła   krótko,   minęła   dwóch   umundurowanych   policjantów   i   weszła   do 
budynku.
Hali   pełen   był   kwiatów.   Długie   rzędy   rozłożystych,   barwnych   roślin,   zwisające   pędy   okryte   białymi   pąkami 
przywodziły  jej  na  myśl  wiosnę  w  jakimś  egzotycznym  miejscu  ­  na  przykład  na  wyspie, na  której  spędziła  z 
Roarkiem trzy cudowne dni po zakończeniu ostatniego śledztwa.
Nie   uśmiechnęła   się  nawet   do   tych   wspomnień,   choć  zrobiłaby   to   zapewne   w   innych   okolicznościach,   tylko 
szybkim krokiem przekroczyła wyłożony płytkami hali i stanęła przed pierwszą z brzegu windą.
Dokoła aż roiło się od umundurowanych policjantów. Dwaj funkcjonariusze sprawdzali informacje zarejestrowane 
w komputerze ochrony, inni obserwowali wejście do budynku, jeszcze inni stali przy windach. Eve pomyślała, że 
jest ich tutaj zdecydowanie zbyt wielu, z drugiej jednak strony, kiedy ginął ktoś związany z policją czy wymiarem 
sprawiedliwości, sprawa nabierała wyjątkowego wymiaru.
­  Czy mieszkanie zostało już zabezpieczone? ­ spytała najbliższego policjanta.
­  Tak jest. Nie wpuszczaliśmy tam nikogo od momentu, gdy pani do nas zadzwoniła, to jest od drugiej dziesięć.
­  Chcę dostać kopie wszystkich dyskietek ochrony. ­ Eve
weszła   do   windy.   ­   Na   razie   z   ostatnich   dwudziestu   czterech   godzin.   ­   Spojrzała   na   nazwisko   wyszyte   na 
mundurze policjanta. ­Postaraj się, żeby dotarły do mnie w ciągu najbliższej godziny, Biggs. Poziom sześćdziesiąt 
jeden ­ rzuciła do mikrofonu i drzwi windy zamknęły się bezszelestnie.
Na sześćdziesiątym pierwszym piętrze przywitała ją absolutna cisza. Podłoga wąskiego korytarza, podobnego do 
korytarzy wszystkich budynków mieszkalnych wzniesionych w ciągu ostatniego półwiecza, pokryta była grubym, 
miękkim dywanem. Na  kremowych ścianach  wisiały w równych odstępach lustra, które  powiększały optycznie 
niewielką przestrzeń.
Eve pomyślała, że w rzeczywistości przestrzeń nie była wcale problemem dla mieszkańców tego budynku. Na 
całym   piętrze   znajdowały   się  tylko   trzy   apartamenty.   Korzystając   ze   swej   uniwersalnej,   policyjnej   karty,   Eve 
odkodowała zamki apartamentu 61­B i weszła do eleganckiego wnętrza.
Rozejrzawszy się dokoła, uznała, że Cicely Towers lubiła żyć dobrze i nie szczędziła na to pieniędzy. Nie tracąc 
czasu na dłuższe rozmyślania, wpięła w kieszeń miniaturową kamerę wideo i rozpoczęła dokładniejsze oględziny 
lokalu.   Od   razu   rozpoznała   dwa   obrazy   uznanego   współczesnego   artysty,   zdobiące   różowe  ściany 
pomieszczenia, w którym znajdowała się konsola komunikacyjna w kształcie wielkiej podkowy, pomalowanej w 
zielono­różowe paski. To dzięki znajomości z Roarkiem potrafiła bez trudu zidentyfikować dzieła sztuki i domyślić 
się, jakie pieniądze wyłożyła Cicely Towers w pozornie prosty i niewyszukany wystrój pokoju.
Ciekawe, ile rocznie wyciąga prokurator? ­ zastanawiała się, spoglądając na bogate wnętrza.
Mieszkanie utrzymane było w idealnym porządku, każdy przedmiot miał tutaj swoje miejsce. Eve pamiętała Cicely 
Towers właśnie jako kobietę niezwykle uporządkowaną, wręcz pedantkę. Ta skrupulatność dotyczyła nie tylko jej 
wyglądu, ale także pracy i sposobu zachowania.
Co więc taka elegancka, bystra i uporządkowana kobieta robiła w paskudnej dzielnicy w środku paskudnej nocy?
Eve   przechadzała   się  powoli   po   mieszkaniu.   Podłoga   wyłożona   białym   drewnem   lśniła   jak   lustro   w   tych 
nielicznych miejscach, gdzie nie zakrywały jej piękne dywany dopasowane barwą do ścian i mebli. Honorowe 
miejsce na stole zajmowały oprawione w drewno hologramy dwójki dzieci na różnych etapach ich rozwoju, od 
niemowlęctwa do pierwszych lat studiów; chłopiec i dziewczyna, oboje bardzo ładni, uśmiechnięci.
To dziwne, pomyślała Eve. Pracowała z Cicely Towers od lat, rozpracowywały razem wiele spraw. Czy wiedziała, 
że ona ma dzieci? Kręcąc głową, podeszła do małego komputera wbudowanego w stylowe biurko ustawione w 
rogu pokoju. Ponownie użyła uniwersalnej karty, by go uruchomić.
­  Pokaż mi wszystkie spotkania Cicely Towers zaplanowane na drugiego maja. ­ Eve wydęła lekko usta, czytając 
dane wyświetlone na monitorze komputera. Godzina w ekskluzywnym klubie zdrowotnym, potem cały dzień pracy 
w  sądzie, o   szóstej  spotkanie  z  uznanym   adwokatem, a   potem  kolacja.  Eve  uniosła   nagle  brwi,  zaskoczona. 
Kolacja z George'em Hammettem.
Pamiętała, że   Roarke  prowadzi  jakieś  interesy  z   Hammettem.  Sama   miała   okazję  spotkać  go   już  dwa   razy   i 
wiedziała, że jest czarującym, inteligentnym mężczyzną, który zarabia ogromne pieniądze i bez skrupułów wydaje 
je na luksusowe życie.
Kolacja z Hammettem była ostatnim punktem dnia Cicely Towers.
­  Wydrukuj ­ mruknęła, a po chwili schowała kartkę do kieszeni.
Potem przeszła do telełącza i poprosiła o wykaz wszystkich rozmów przeprowadzonych przez Cicely Towers w 
ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Wiedziała, że być może będzie musiała sięgnąć jeszcze głębiej, na 
razie jednak poprzestała na takim wydruku, by potem zająć się dokładnym przeszukaniem mieszkania.
Po  dwóch  godzinach   bolała  ją  już głowa,  a  oczy  piekły  z  niewyspania.  Poprzedniego   wieczoru  kochała   się z 
Roarkiem,
i krótki, ledwie godzinny sen nie wystarczył jej na zregenerowanie nadwątlonych sił.
­  Według zebranych dotychczas informacji ­ mówiła ze znużeniem do dyktafonu ­ ofiara mieszkała sama. Nic nie 
wskazuje na to, by została zmuszona do opuszczenia swego apartamentu siłą. Zapisy z komputera i telełącza nie 
wyjaśniają, dlaczego znalazła się o tej porze na miejscu morderstwa. Oficer prowadzący zabezpieczył wszystkie 
dane do dalszego badania, skonfiskowane zostaną dyskietki ochrony budynku. Oficer prowadzący opuszcza w tej 
chwili mieszkanie ofiary i udaje się do jej biura w Ratuszu. Porucznik Eve Dallas, piąta osiem.
Wyłączyła dyktafon i kamerę, włożyła je do torby i wyszła.
B yło już dobrze po dziesiątej, kiedy Eve wróciła do centrali. Poganiana głośnym burczeniem w żołądku najpierw 
zajrzała do stołówki i stwierdziła z rozczarowaniem, choć bez zaskoczenia, że wszystkie lepsze potrawy zniknęły 
już  z   jadłospisu.   Po   krótkim   namyśle   zdecydowała   się  na   kanapki   sojowe   i   napój,   który   bez   większego 
powodzenia udawał kawę. Eve pochłonęła posiłek w ciągu kilku minut, nie zastanawiając się nad jego smakiem 
czy zapachem, i dopiero wtedy przeszła do biura.
Ledwie usiadła za biurkiem, rozjarzył się ekran jej telełącza.
­  Poruczniku.
Stłumiła westchnienie i spojrzała na szeroką, posępną twarz Whitneya.
­  Słucham, panie komendancie.
­  Proszę przyjść do mojego biura, natychmiast.
Nie zdążyła nawet zamknąć ust, gdy monitor znów stał się czarny.
Do diabła, zaklęła w duchu. Potarła twarz obiema dłońmi, potem przeciągnęła nimi przez swe krótkie, brązowe 
włosy. Nie miała nawet czasu, by sprawdzić wiadomości przesłane na jej komputer, poinformować Roarke'a, co 
się z nią dzieje, czy zdrzemnąć się choćby przez dziesięć minut, o czym marzyła przed wejściem do biura.
Wstała ponownie, poruszała ramionami, by odegnać od siebie znużenie, potem zdjęła kurtkę. Skórzane okrycie 
chroniło   ją  przed   deszczem,  ale   tutaj   nie   było   już  potrzebne.   Nie   zwracając   uwagi   na   wciąż  wilgotne  dżinsy, 
zgromadziła wszystkie dane, które udało jej się do tej pory zdobyć. Łudziła się nadzieją, że w biurze komendanta 
zostanie poczęstowana kolejnym kubkiem kawy.
Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi w gabinecie przełożonego, zrozumiała, że kawa będzie musiała poczekać.
Whitney nie siedział za biurkiem, jak to miał w zwyczaju. Stał obok przeszklonej ściany i patrzył na panoramę 
miasta, któremu służył i które chronił od ponad trzydziestu lat. Pozornie rozluźniony, trzymał za plecami złączone 
dłonie, lecz tej postawie przeczyły zbielałe od kurczowego uścisku kostki.
Eve   przyglądała się przez chwilę szerokim plecom i krótko przyciętym, szpakowatym włosom człowieka, który 
przed   kilkoma   miesiącami   zrezygnował   z   posady   naczelnego   komendanta   policji,   by   zostać  tu,   w   swym 
macierzystym wydziale.
­  Jestem, panie komendancie.
­  Przestało padać.
Zdumiona Eve   zmrużyła oczy, szybko jednak wróciła do beznamiętnego wyrazu twarzy.
­  Tak jest.
­   W gruncie rzeczy   to dobre miasto, Dallas. Łatwo o tym zapomnieć, pracując w naszym fachu,   ale to dobre 
miasto. Szczególnie teraz muszę o tym pamiętać.
Eve  milczała. Nie miała nic do powiedzenia. Czekała.
­   Wyznaczyłem panią na oficera prowadzącego. Teoretycznie powinna zajmować się tym Deblinsky. Chciałem 
wiedzieć, czy nie robiła pani z tego powodu żadnych trudności.
­  Deblinsky jest dobrą policjantką.
­  Owszem. Ale pani jest lepsza.
Eve   była   zadowolona,  że   Whitney   stoi   zwrócony   do   niej   tyłem,   nie   mogła   bowiem   powstrzymać  grymasu 
zaskoczenia.
­  Doceniam pańskie zaufanie, komendancie.
­  Zasłużyła pani na nie. Postąpiłem wbrew procedurze i oddałem
pani tę sprawę ze względów osobistych. Potrzebuję kogoś najlepszego, kogoś, kto zrobi wszystko, by dopaść tego 
człowieka.
­  Większość z nas znała prokurator Towers, komendancie. W całym Nowym Jorku nie ma chyba gliniarza, który 
nie zrobiłby wszystkiego, byle tylko złapać mordercę.
Whitney westchnął ciężko, a westchnienie to niczym fala przebiegło przez całe jego ciało. Potem odwrócił się i 
przez chwilę patrzył na kobietę, której powierzył tak ważną dla siebie sprawę. Była szczupła, wydawała się wręcz 
chuda, wiedział jednak, że to tylko pozory i że Eve   Dallas jest niezwykle silna i wytrzymała.
Teraz   na   jej   twarzy   widoczne   były   oznaki   zmęczenia,   miała   podkrążone   oczy,   była   blada.   Nie   mógł   jednak 
pozwolić sobie na współczucie. Nie teraz.
­  Cicely Towers była moją przyjaciółką... bliską przyjaciółką.
­  Rozumiem. ­ Eve   nie była pewna, czy rzeczywiście rozumie. ­ Przykro mi, komendancie.
­     Znałem   ją  od   lat.   Razem   zaczynaliśmy,  napalony   policjant   i  świeżo   upieczona  prawniczka.  Moja  żona  i  ja 
jesteśmy   rodzicami   chrzestnymi   jej     syna.   ­   Zamilkł   na   chwilę,   jakby   nie   mógł   zapanować  nad   emocjami.   ­ 
Poinformowałem   już  o   wszystkim   jej   dzieci.   Moja  żona   spotka   się  z   nimi.   Zostaną  u   nas   do   pogrzebu. 
­Odchrząknął   głośno   i   zacisnął   mocniej   usta.   ­   Cicely   należała   do   kręgu   moich   najbliższych   i   najstarszych 
przyjaciół, darzyłem ją szacunkiem i podziwem ze względu na jej osiągnięcia zawodowe, ale przede wszystkim 
kochałem ją jako człowieka. Moja żona jest zdruzgotana tą wiadomością, dzieci Cicely są w szoku. Jedyne, co 
mogłem im powiedzieć, to że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by odnaleźć tego człowieka, który dokonał tej 
zbrodni, i oddać jej to, dla czego pracowała przez całe życie ­ sprawiedliwość.
Whitney zajął wreszcie swoje ulubione miejsce za  biurkiem, nie zrobił tego jednak po to, by podkreślić swoją 
władzę, lecz ze zwykłego zmęczenia.
­   Mówię pani o tym, Dallas, by wiedziała pani od początku, że w tej sprawie nie może oczekiwać ode  mnie 
obiektywizmu. Żadnego. I właśnie dlatego powierzam ją pani.
­    Doceniam pańską szczerość, komendancie. ­ Zawahała się, lecz tylko na moment. ­ Ponieważ był pan blisko 
związany z ofiarą, będę musiała pana przesłuchać, i to jak najszybciej. ­Patrzyła uważnie na jego twarz, widziała, 
jak mruga powiekami, zaskoczony. ­ Pańską żonę także, komendancie. Mogę to zrobić w pańskim domu, jeśli pan 
sobie tego życzy.
­  Rozumiem. ­ Whitney wciągnął głośno powietrze. ­ Właśnie dlatego prowadzi pani to śledztwo, Dallas. Niewielu 
gliniarzy   miałoby   odwagę  przejść  tak   od   razu   do   rzeczy .   Byłbym   pani   wdzięczny,   gdyby   poczekała   pani   z 
przesłuchaniem   mojej  żony   do   jutra,   może   dzień  dłużej.   Wolałbym   także,   by   zrobiła   to   pani   u   nas   w   domu. 
Zorganizuję to.
­  Tak jest, komendancie.
­  Co zebrała pani do tej pory?
­  Przeszukałam dom ofiary i jej biuro. Mam informacje dotyczące spraw, które prowadziła, i tych, które zamknęła 
w   przeciągu   ostatnich   pięciu   lat.   Muszę  sprawdzić  nazwiska   ich   rodziny   i   znajomych,   dowiedzieć  się,   czy 
ktokolwiek z oskarżonych przez nią ludzi został ostatnio zwolniony. Szczególnie tych skazanych za najcięższe 
przestępstwa. Pani Towers wysłała za kratki sporo takich bandziorów.
­   Cicely była prawdziwym tygrysem na sali sądowej. Nigdy niczego nie przeoczyła, nie popełniła błędu. Aż do 
teraz.
­    Co  ona tam  robiła, komendancie, w środku nocy?  Zgodnie  z tym, co  wykazała  sekcja, zgon nastąpił jakiś 
kwadrans po pierwszej. To nieciekawa dzielnica, napady, handlarze narkotyków, domy publiczne.
­  Nie wiem. Cicely była ostrożna, lecz zarazem... pewna siebie. ­Whitney uśmiechnął się lekko. ­ Podziwiałem ją 
za to. Stawała twardo do walki z najgorszymi szumowinami tego miasta. Ale żeby świadomie narażać się na 
niebezpieczeństwo... No, nie wiem.
­  Prowadziła pewną sprawę.  Oskarżony,  niejaki Fluentes, udusił swoją przyjaciółkę. Adwokat chciał przedstawić 
to jako zbrodnię w afekcie, ale Towers podobno miała go już na widelcu. Sprawdzam to.
­  Czy ten człowiek jest na wolności?
­     Tak.   Nie   był   wcześniej   karany,   ustalono   bardzo   niską  kaucję.   Jako   oskarżony   o   morderstwo   miał   nosić 
bransoletę identyfikacyjną, ale  każdy, kto  zna  się choć trochę na  elektronice,  poradzi  sobie  bez  trudu  z  taką 
zabawką. Jak pan sądzi, czy to z nim właśnie chciała się spotkać?
­     Na   pewno  nie.  Spotkanie   z   oskarżonym   poza   salą sądową  to   dla   szanującego   się  prawnika   rzecz   nie   do 
pomyślenia. ­ Whitney pomyślał o Cicely i energicznie pokręcił głową. ­ Nigdy nie podjęłaby takiego ryzyka. Ale on 
mógł użyć jakichś innych sposobów, by ją tam zwabić.
­     Jak   już  powiedziałam,   sprawdzam   to.   Poprzedniego   wieczoru   była   umówiona   na   kolację  z   George'em 
Hammettem. Zna go pan?
­  Dość słabo. Spotykał się czasem Cicely. Nic poważnego, zdaniem mojej żony. Ona zawsze próbowała znaleźć 
dla niej idealnego mężczyznę.
­  Komendancie, najlepiej będzie, jeśli zapytam o to teraz, prywatnie. Czy łączyły pana z ofiarą stosunki intymne?
Na szerokiej twarzy Whitney a drgnął lekko mięsień, jego oczy pozostawały jednak spokojne.
­  Nie. Byliśmy przyjaciółmi i oboje bardzo ceniliśmy sobie tę przyjaźń. Właściwie ona była dla nas jeszcze jednym 
członkiem rodziny. Pani nie rozumie, Dallas.
­  Nie ­ beznamiętnym tonem odparła Eve. ­ Przypuszczam, że nie.
­     Przepraszam.   ­   Whitney   zacisnął   mocno   powieki   i   potarł   twarz   obiema   dłońmi.   ­   To   było   niepotrzebne   i 
nieuczciwe. A pani musiała zadać to pytanie. ­ Opuścił ręce. ­ Nigdy nie straciła pani kogoś bliskiego, prawda, 
poruczniku Dallas?
­  Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
­  To po prostu rozbija człowieka na drobne kawałki ­ wyszeptał Whitney.
On sam był tego żywym dowodem. Przez ostatnie dziesięć lat Eve poznała go z różnych stron, widziała, jak był 
wściekły, zniecierpliwiony, nawet okrutny. Nigdy jednak nie wydawał się tak rozbity i przygnębiony jak teraz.
Eve pomyślała, że skoro utrata kogoś bliskiego tak bardzo może dotknąć człowieka równie silnego jak Whitney, to 
powinna się cieszyć, że nie ma rodziny i że zostały jej tylko straszliwe wspomnienia z dzieciństwa. Jej drugie życie 
zaczęło   się,  gdy  jako  ośmioletnia   dziewczynka   została  znaleziona   w  Teksasie,  zmaltretowana  i  porzucona  na 
pastwę losu. Wszystko, co zdarzyło się wcześniej, nie miało teraz znaczenia. Własnymi siłami stała się tym, kim 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin